[FONT="]Stali już przed kasztelem, gdy dogoniły ich ptasie krzyki i ludzkie wrzaski.[/FONT]
Do Geralta dotarło też coś innego, coś więcej. Głos wybrzmiewający od razu w głowie, zgrzytliwy, niski, obcy i nieludzki. Wiedział, że to odzywał się raróg.
Wróć, nakazywał. Pomóż. Nagroda. Moc. Dla ciebie.
W wolnej dłoni Geralt ścisnął medalion - nie wilczy, ale ten otrzymany od eks-pomocniczki Ptasznika. Amulet Baal-Zethuba, dwie czarne gwiazdy.
- Zdaje się - wtrącił Jaskier - że błyskotka na nic się nie zdała. Jedyny cud, jaki dziś nie ożył...
Moc. Wróć!
- Nie - odparł powoli Geralt. - Może i jest w tej legendzie krztyna prawdy... Jak to było? Raróg i smoczyca, zabijające się wzajemnie? Dwa zła, a żadne z nich mniejsze ani większe, zło pokonujące zło, wspólne unicestwienie? Niech tak będzie. Zostawmy ich sobie, Łowczą, Ptasznika i raroga, ich miecze i ich przeznaczenie. Chodź Jaskier. niech zła mierzą się ze sobą. Nic tu po nas.
... nie myśl, znów ozwał się głos, że wychodząc, stajesz się neutralny. Że zostawiając zło złu, sam stajesz się dobry. Kim jesteś wiedźminie, jeśli nie kresem cudów, przynosicielem końca, stworzycielem epilogów? Wróć i choć raz odkup swe winy, ocal mnie, ocal cud!
Wróć, wiedźminie! Nie uciekaj przed przeznaczeniem!
To nie moje przeznaczenie, pomyślał-odpowiedział Geralt i nie odwracał się więcej. Nie oglądał się na trzepoczące jęzory płomienia, wspinające się po ścianach kasztelu, ani na ptasi wir ponad tarasem. Nie reagował na zawodzenie, przechodzące od basowego ryku wściekłości po wysoki, płaczliwy lament.
Wzgórze ponad Cudownianką płonęło jeszcze długo.
***
Mówili później, że ze wzgórza nie powrócił nikt.
Mówili, że gdy niosące się echem po dolinie wycie sięgnęło crescendo, w kasztelu zakwitł ognisty pąk. Eksplozja rozsadziła połowę rudery, gruz spadał fontanną po zboczu.
Mówili, że spadało też co innego. Ni to ptak, ni to smok - gorzejący bezkształt, kropla płomienia. Gdy runęła do jeziora, woda zagotowała się, zawrzała jak w kotle, bąble gęsto pokryły taflę.
Nikt, poza następczynią Ptasznika, nie pomyślał o żar-ptaku. Ona jednak widziała w tym zew boga umierającego w połogu, boga, którego żywot wypalił się w okamgnieniu. Ale też ona jedna nie mówiła nic.