Zacznę tak: niech miarą pewnego mojego rozczarowania jest fakt, że przejrzałam wątek spojlerowy, chociaż mam za sobą na razie 4 odcinki. No nie robią mi już spoilery. Zaistniał meh.
Dlaczego?
Już mówię - i widzę, że w znacznej części pokryje się to ze zdaniem przedmówców.
Dostaliśmy bardzo ładny, klimatyczny wizualnie film, który się ogromnie stara - i aktorzy też - żeby był również intrygujący, wciągający i spowodował szczękoopady. Ale niezbyt wyszło.
Książki Sapkowskiego są majstersztykiem, jeśli chodzi o fabułę, twisty, rysy charakterologiczne, interakcje między postaciami i tło. Tak bardzo mi tutaj tego zabrakło!
Zgodnie z moimi obawami - jest płytko, bywa płycej. A jeśli już bywa gdzieś głębiej, to ginie to w ogólnym tempie akcji.
W zasadzie oglądałam to, mając z tyłu głowy oryginał i dopowiadając sobie w myślach, kto z kim i po co, i co będzie dalej. I to nawet grało. Grały nawet pododawane wątki (np. z Yen), bo w sumie fajnie uzupełniły Sagę... ale, Kochani, "obcy" widzowie, nieznający lore, dostali groch z kapustą, mocno okraszony słowem "przeznaczenie" odmienianym na dziesiątki sposobów i wplatanych niemal w każdy dialog niczym swoisty leitmotif. To takie łopatologiczne, że aż przykre. Już mnie nie dziwią surowe recenzje w zagranicznych mediach. Mimo całej sympatii do Lauren, nie udźwignęła tego potencjału na razie.
Tak trudno nie uciec mi w tej chwili w chaos w tej mini-recenzji, bo ocena niespójnego obrazu sama narzuca skakanie od Sasa do lasa. Sami widzicie
Może spróbuję punktowo, plusy i minusy.
Na plus:
1) Geralt - Cavill daje radę, dostaliśmy ciekawego bohatera, fajnie oddającego książkowy pierwowzór. Co prawda na wysokości 4 odcinka już trochę razi puentowanie przez Geralta niemal każdej wypowiedzi NPCa takim basowym pomrukiem ("MMMMmmm"), ale na dobrą sprawę był nazywany mrukiem i gburem, więc w sumie... (czekam na scenę Wielkiej Obrazy nad Zupą ze Szczupaka, to może świetnie zagrać).
2) Kilka postaci z 2 planu: młoda Calanthe (świetna dynamika, Eist musiał się zakochać), Tissaia (no idealna), Myszowór (jest charyzma, to bardzo dobry aktor), Stregebor (fajnie, że go zostawili, robi za szwarccharakter, do czego miał w Sadze predyspozycje), Renfri (niewiele miała czasu na zbudowanie postaci i świetnie sobie poradziła, zapadła w pamięć).
3) Sztuka miecza. Pięknie jest. Nieco się interesuję tematem i uważam, że pokazano kawał świetnej, technicznej roboty, bardzo to odbiega na plus od typowej, "generycznej" rąbanki z kilkoma fintami i odskokami. Jestem zachwycona.
4) Aspekt wizualny - momentami bardzo, bardzo ładnie. Nie miałam tu konkretnych wizji podczas lektury, jakoś pomijałam, więc jeśli są niespójności w wyglądzie chociażby Aretuzy, to mi to nie przeszkadza, plany są fajnie zaaranżowane i klimatyczne, miejscami piękne (oniryczna wizja Ciri z Drzewem jest piękna, nawet jeśli przerysowana).
5) Jaskier - wielki potencjał, co prawda skojarzenie z zabawnym zwierzakiem-towarzyszem narzuca się samo, ale czy w Sadze było inaczej na początku? Widać chemię z Geraltem, ja jestem na "tak".
6) Strzyga - jestem zdziwiona, jak dobrze to wyszło. Nawet przerażająco momentami, a to spory komplement.
Na minus:
1) Ciri - jej wątek niepotrzebnie jest rozciągnięty tak bardzo, bo dziewczyna nie ma co grać, więc głównie miota się, ucieka, znów się miota i dalej ucieka, totalnie niczego nie ogarniając. Czy tak było w Sadze? Tak! Ale w tle - no i to robi ogromną różnicę. Buźka jest ładna. Nadal uważam, że ona jest za stara - etap Szczurów, ale nie treningu w Kaer Morhen. To mi naprawdę przeszkadza.
2) Triss - kurczę. Ok, ja przyznaję, może przeszkadza mi wcześniejsze wyobrażenie sobie tej postaci, może "w całokształcie" widzowie mają po prostu dostać jakąś czarodziejkę, która czuje miętę do Geralta - ale w Sadze to była dość konkretnie opisana dziewczyna, podlotkowata w odbiorze, która dopiero gdzieś tam dalej w tle pokazała pazury wprawionej w boju i w życiu czarodziejki. Tymczasem mamy tę przyciężką matronę (pozdrawiam @Szincza ), która nawet na tle innych czarodziejek wygląda po prostu staro i nieinteresująco. Szkoda.
3) Wspomniane spłycenie wątków na rzecz pchania fabuły dalej. Tempo jest za dużo, lecą jak z pieprzem, choćby z Dol Blathanna, które było bardzo, bardzo ważne do nakreślenia genezy elfów - to po prostu kompletnie przepadło. Co prowadzi do:
4) Elfy - wg mnie "nieludzie" stanowili wzorcowy materiał do pokazania nierówności rasowych, hejtu i ksenocydu, szczerze się dziwię, że upchnięto to do tła. Przeciętny widz nie wyłapie subtelności, aone przecież miały później ogromną wagę. Nie, wzmianki o Cintryjczykach nienawidzących nieludzi nie wystarczą, wtf w ogóle? O ciemnoskórych elfach i driadach nie chcę się wypowiadać, bo to jest ten parytetowy trend, który - dla mnie - zabija zdolność myślenia w odbiorcach. O, jednak się wypowiedziałam.
Sama nie wiem:
Aktorka grająca Yen ma sporo czasu antenowego, jej geneza już mi tak nie przeszkadza, bo coś tam dopowiada, niemniej np. wątpię, żeby prawdziwa Yen dzieliła się w karecie swoimi spostrzeżeniami z obcą babą. W sumie dostajemy postać dręczonego w dzieciństwie dziecka, które ma okazję się odegrać. Szczytem jej ambicji jest bycie piękną i potężną - jeśli Wam taka Yen pasuje, to ok, wg mnie zrobiono z niej idolkę zakompleksionych, mocno płytką mimo sceny nad morzem (w ogóle jakoś tak szybko pożałowała utraty macicy - sam wątek zresztą uważam za za bardzo wprost).
Na razie tyle, może jeszcze coś dorzucę po zakończeniu sezonu.
Na razie 6/10.
Dlaczego?
Już mówię - i widzę, że w znacznej części pokryje się to ze zdaniem przedmówców.
Dostaliśmy bardzo ładny, klimatyczny wizualnie film, który się ogromnie stara - i aktorzy też - żeby był również intrygujący, wciągający i spowodował szczękoopady. Ale niezbyt wyszło.
Książki Sapkowskiego są majstersztykiem, jeśli chodzi o fabułę, twisty, rysy charakterologiczne, interakcje między postaciami i tło. Tak bardzo mi tutaj tego zabrakło!
Zgodnie z moimi obawami - jest płytko, bywa płycej. A jeśli już bywa gdzieś głębiej, to ginie to w ogólnym tempie akcji.
W zasadzie oglądałam to, mając z tyłu głowy oryginał i dopowiadając sobie w myślach, kto z kim i po co, i co będzie dalej. I to nawet grało. Grały nawet pododawane wątki (np. z Yen), bo w sumie fajnie uzupełniły Sagę... ale, Kochani, "obcy" widzowie, nieznający lore, dostali groch z kapustą, mocno okraszony słowem "przeznaczenie" odmienianym na dziesiątki sposobów i wplatanych niemal w każdy dialog niczym swoisty leitmotif. To takie łopatologiczne, że aż przykre. Już mnie nie dziwią surowe recenzje w zagranicznych mediach. Mimo całej sympatii do Lauren, nie udźwignęła tego potencjału na razie.
Tak trudno nie uciec mi w tej chwili w chaos w tej mini-recenzji, bo ocena niespójnego obrazu sama narzuca skakanie od Sasa do lasa. Sami widzicie
Może spróbuję punktowo, plusy i minusy.
Na plus:
1) Geralt - Cavill daje radę, dostaliśmy ciekawego bohatera, fajnie oddającego książkowy pierwowzór. Co prawda na wysokości 4 odcinka już trochę razi puentowanie przez Geralta niemal każdej wypowiedzi NPCa takim basowym pomrukiem ("MMMMmmm"), ale na dobrą sprawę był nazywany mrukiem i gburem, więc w sumie... (czekam na scenę Wielkiej Obrazy nad Zupą ze Szczupaka, to może świetnie zagrać).
2) Kilka postaci z 2 planu: młoda Calanthe (świetna dynamika, Eist musiał się zakochać), Tissaia (no idealna), Myszowór (jest charyzma, to bardzo dobry aktor), Stregebor (fajnie, że go zostawili, robi za szwarccharakter, do czego miał w Sadze predyspozycje), Renfri (niewiele miała czasu na zbudowanie postaci i świetnie sobie poradziła, zapadła w pamięć).
3) Sztuka miecza. Pięknie jest. Nieco się interesuję tematem i uważam, że pokazano kawał świetnej, technicznej roboty, bardzo to odbiega na plus od typowej, "generycznej" rąbanki z kilkoma fintami i odskokami. Jestem zachwycona.
4) Aspekt wizualny - momentami bardzo, bardzo ładnie. Nie miałam tu konkretnych wizji podczas lektury, jakoś pomijałam, więc jeśli są niespójności w wyglądzie chociażby Aretuzy, to mi to nie przeszkadza, plany są fajnie zaaranżowane i klimatyczne, miejscami piękne (oniryczna wizja Ciri z Drzewem jest piękna, nawet jeśli przerysowana).
5) Jaskier - wielki potencjał, co prawda skojarzenie z zabawnym zwierzakiem-towarzyszem narzuca się samo, ale czy w Sadze było inaczej na początku? Widać chemię z Geraltem, ja jestem na "tak".
6) Strzyga - jestem zdziwiona, jak dobrze to wyszło. Nawet przerażająco momentami, a to spory komplement.
Na minus:
1) Ciri - jej wątek niepotrzebnie jest rozciągnięty tak bardzo, bo dziewczyna nie ma co grać, więc głównie miota się, ucieka, znów się miota i dalej ucieka, totalnie niczego nie ogarniając. Czy tak było w Sadze? Tak! Ale w tle - no i to robi ogromną różnicę. Buźka jest ładna. Nadal uważam, że ona jest za stara - etap Szczurów, ale nie treningu w Kaer Morhen. To mi naprawdę przeszkadza.
2) Triss - kurczę. Ok, ja przyznaję, może przeszkadza mi wcześniejsze wyobrażenie sobie tej postaci, może "w całokształcie" widzowie mają po prostu dostać jakąś czarodziejkę, która czuje miętę do Geralta - ale w Sadze to była dość konkretnie opisana dziewczyna, podlotkowata w odbiorze, która dopiero gdzieś tam dalej w tle pokazała pazury wprawionej w boju i w życiu czarodziejki. Tymczasem mamy tę przyciężką matronę (pozdrawiam @Szincza ), która nawet na tle innych czarodziejek wygląda po prostu staro i nieinteresująco. Szkoda.
3) Wspomniane spłycenie wątków na rzecz pchania fabuły dalej. Tempo jest za dużo, lecą jak z pieprzem, choćby z Dol Blathanna, które było bardzo, bardzo ważne do nakreślenia genezy elfów - to po prostu kompletnie przepadło. Co prowadzi do:
4) Elfy - wg mnie "nieludzie" stanowili wzorcowy materiał do pokazania nierówności rasowych, hejtu i ksenocydu, szczerze się dziwię, że upchnięto to do tła. Przeciętny widz nie wyłapie subtelności, aone przecież miały później ogromną wagę. Nie, wzmianki o Cintryjczykach nienawidzących nieludzi nie wystarczą, wtf w ogóle? O ciemnoskórych elfach i driadach nie chcę się wypowiadać, bo to jest ten parytetowy trend, który - dla mnie - zabija zdolność myślenia w odbiorcach. O, jednak się wypowiedziałam.
Sama nie wiem:
Aktorka grająca Yen ma sporo czasu antenowego, jej geneza już mi tak nie przeszkadza, bo coś tam dopowiada, niemniej np. wątpię, żeby prawdziwa Yen dzieliła się w karecie swoimi spostrzeżeniami z obcą babą. W sumie dostajemy postać dręczonego w dzieciństwie dziecka, które ma okazję się odegrać. Szczytem jej ambicji jest bycie piękną i potężną - jeśli Wam taka Yen pasuje, to ok, wg mnie zrobiono z niej idolkę zakompleksionych, mocno płytką mimo sceny nad morzem (w ogóle jakoś tak szybko pożałowała utraty macicy - sam wątek zresztą uważam za za bardzo wprost).
Na razie tyle, może jeszcze coś dorzucę po zakończeniu sezonu.
Na razie 6/10.