Powieść na podstawie gry "Wiedźmin"

+
@up, dzięki za info o tej rzece, zmienię to, choć będzie ciężko nagle umieścić w uniwersum wielką rzekę o której nie było ani słowa u Sapka :p
A z Vesemirem to długo się głowiłem, ale nie wiem co zrobić, by nie ujawnić celu podróży. Bo chyba naturalna jest reakcja: - Wszystkim nam powiedziałeś, gdzie mamy iść, a ty sam gdzie się udasz???
Więc nie wiem... Pomyślę jeszcze, może urwę jakoś w pół rozmowy. @SMiki55, no co? Owinął je w jakąś skórę na której powiedzmy spał podczas podróży, (tak żeby nikt ich nie zobaczył od razu) a potem obwiązał pasami, na których je nosi. A jeśli chodzi ci o to, że są 2... zobaczysz ;)
 
Last edited:
Na szybko - tak chyba lepiej, z tymi przecinkami. :)
(...)a w pustych oczodołach jarzyły się, niczym płomienie świecy, czerwone światełka.
 
Zaspoileruję odrobinę - w Kaer Morhen dali Geraltowi stary, posrebrzany miecz, bo w końcu coś tam przecież mieli. Nie wyruszyłby na szlak bez srebrnej klingi. Ale spokojnie, fabuła potoczy się tak jak w grze, ponieważ Geralt miecz straci. I tu nawet pojawi się nasz kochany kowal. A konkretniej:
Elfy od Harena zaatakują wiedźmina na brzegu, gdy będzie polował na utopce. Będą chciały go zestrzelić z łuków, gdy usłyszy syk strzał, osłoni się odruchowo trzymanym mieczem, czyli srebrnym. A że srebro jest mniej wytrzymałe od stali, po 2 lub 3 strzale miecz pęknie. Geralt będzie chciał go przekuć, jako że krasnoludzcy i gnomi kowale ponoć potrafią dokonać tej sztuki, więc uda się do zajazdu do kowala. Niestety, miecz okaże się nienaprawialny ;)
 
Jeszcze trochę poezyji w takim razie jak już jadę po całości...:
Wszystko napisane 2-3 lata temu jakby co :p
Klątwa strzygi:
To me imię wykrzykiwał
Pierwszy Valzack pod murami,
To mym sercem on zawładnął,
Chociaż wiedział, że je rani.
Niech twój ród po wieki wszelkie
Będzie nosił klątwy brzemię,
Niech je nosi długo po tym,
Jak się w pył i proch przemienię.
Głos tej, co dwie dusze nosi,
Będzie brzmiał w twych synów myślach,
Po każdego z nich niech sięgnie
Śmierć okrutna i kapryśna.
Zamek:
Już nad góry wzeszło słońce,
A blask jego padł na las,
Gdzie rozświetlił stare mury,
Co zapomniał o nich czas.
Stare mury, baszty, wieże,
Toż to zamek, wielki gmach,
Mówią o nim, że w nim właśnie
Zamieszkały lęk i strach.
Gra o Tron:
Skrzypek ponad tronem, pośród cieni gra
O lordzie co miał szpony ostre jak u lwa.
Pieśń wzlatuje już, rozbrzmiewa rym nowy,
Opowieść o zdradzie i królu bez głowy.
Na koniec takie śmieszne cuś o Krasnalach ;)

Najpierw wzwyż, a potem w dół,
Gdzie stary lud pałace kuł
W głębi ziemi, tam gdzie skały
Już kilofy przeorały.

W cieniu gór, pod drzew korzenie,
Gdzie przedwieczne leżą cienie,
Gdzie klejnotów drzemią kiście,
Słychać śpiew, brzmiący perliście.

Śpiew o srebrze i o złocie,
Którego tam całe krocie,
Wyśpiewują krasnoludy,
Bo im kruszec bardzo luby.

Nie ma w świecie krasnoluda,
Co by wiedział, co to nuda,
Oni w pracy się miłują,
I jej tylko potrzebują.
 
Ode mnie też poleciały. Całkiem fajna koncepcja z tym mieczem. :) I poezyha też zacna.
 
Last edited:
@P ATROL, no właśnie tak sobie... Wciąż cierpię na brak weny. Wczoraj stwierdziłem, że nie mam ochoty pisać o Podgrodziu i napisałem prawie pół Epilogu :p
Ale jakoś tam idzie. Myślę jednak że póki co nie będę wstawiał dalszego ciągu książki. Forum wreszcie odżyło, niedługo E3 i potop informacji nt. Wiedźmina 3... Myślę że wstawię coś gdy hajp nieco zmaleje, dzięki temu też będę miał więcej czasu na pisanie i poprawianie błędów.
 
Witam ;) Wybaczcie że tak długo nie dawałem ani znaku życia, ale miałem dość ciężki okres przez ostatnie 2 miesiące i nie znalazłem ani chwili czasu na pisanie książki. Ale wróciłem do pracy i już w tym tygodniu pisanie pójdzie pełną parą. Myślę że jeszcze przed weekendem wstawię kolejny fragment :) Więc keep calm i sorry za długą posuchę w temacie.
 
Wybaczcie opóźnienie i ogólnie długą przerwę. Myślę że od teraz będę wstawiał kolejne fragmenty dość regularnie. (czytaj: następny "soon" ;) ) Poniżej dalszy ciąg książki, oczywiście nie za dużo, bo co za dużo to niezdrowo:
Piaszczysta ścieżka była dość kręta i wiodła przez rzadki, brzozowy zagajnik. Po prawej stronie, za zalesionym pagórkiem, majaczyły potężne mury miasta. Wszędzie zaś wokół rozsypane były chałupy. Niekiedy pojedyncze, a czasem zgrupowane po trzy lub cztery obok siebie. Między nimi po błotnistej ziemi spacerowały stada kur, kaczek i gęsi. Geralt widział też świnie i parę krów.
Ale nigdy dotąd nie widział zwierzęcia, które podkradło się do niego bezszelestnie i nagle wskoczyło mu na kolano.
- Zaraza! – wrzasnął, potrząsając gwałtownie nogą i usiłując zrzucić z siebie wielkogłowe coś o brązowym futerku, wywijające długim, zawiniętym ogonem. – Co to, kurwa, jest?!
- Najmocniej przepraszam – w ich stronę szybkim krokiem zmierzał tęgawy jegomość w średnim wieku, ocierając pot z czoła zmiętym beretem. – Jest jeszcze nieokrzesana, to wszystko… Proszę wybaczyć, dobry panie.
- Co to jest? – wiedźmin obserwował ze zdumieniem jak grubas odrywa mu od nogi wierzgające i drące się na całe gardło stworzenie.
- Małpka. Ze wschodniego Zangwebaru. Głupia, co prawda, bo młoda.
Małpka, powtórzył w myślach Geralt. Powinno się toto dopisać do wiedźmińskiej księgi potworów.
- Wabi się jakoś? – Shani uklękła i pogłaskała dziwne stworzenie, najwyraźniej mocno rozbawiona.
- Hmm.. – mężczyzna podrapał się po podwójnym podbródku. – Nazywam ją po prostu Małpką. Nie sądzę, żeby ktokolwiek w okolicy miał inną małpkę. Zresztą, to towar eksportowy. Mam ją dostarczyć do pewnego możnowładcy w mieście. Towaru się nie wabi. Towar się transportuje.
- Myślę, że powinieneś w takim razie trzymać ją w klatce – odparł Geralt. – To da ci pewność, że nie ucieknie, a przynajmniej nie będzie biegać po okolicy, próbując wychędożyć czyjeś kolano.
Grubas się zmieszał.
- Zwykle tego nie robi. Zazwyczaj trzyma się blisko mnie, i zawsze do mnie wraca. To przyjacielskie stworzonko, choć wygląda paskudnie. Musiała poczuć od was zapach jakichś innych stworzeń, bez urazy.
Niewątpliwie coś poczuła, pomyślał wiedźmin. Przez ostatnie parę dni przesiąkłem smrodem potu, błota i krwi. Czuć ode mnie stęchły zapach oczek wodnych w których się kąpałem, woń końskiej sierści i odór juchy upiornych psów.
- Mam kota – powiedział po dłuższym zastanowieniu.


Prawdziwe podgrodzie znajdowało się tuż przed wielkim, kamiennym mostem prowadzącym do bramy mariborskiej. Tutaj nie było wiejskich, drewnianych chałup, a piętrowe kamienice, ciągnące się w dwóch rzędach po obu stronach drogi. Samą drogę pokryto tu na krótkim odcinku kamieniami, stanowiącymi namiastkę bruku.
Podgrodzie bynajmniej nie robiło dużego wrażenia. Ot, parę domów nieco okazalszych niż wszystkie pozostałe. Niewielka studnia z żurawiem, trzy stragany. No i kaplica. Jeśli cokolwiek mogło tu robić jakiekolwiek wrażenie, to ona. Wepchnięty między kamienice po prawej stronie budynek ze spiczastą wieżą, przed którym zielenił się mały, ogrodzony płotem ogród.
Shani gdzieś zniknęła, Geralt zaś ruszył powoli w stronę kaplicy. Nie uszedł paru kroków, gdy znikąd wyrosły przed nim trzy barczyste sylwetki. Mężczyźni, wszyscy tęgawi, o identycznie spanielowatych oczach, zagrodzili mu drogę drzewcami wideł. Odziani w brudne, lniane koszule i luźne portki sprawiali dość żałosne wrażenie. Jeden z nich wzniósł wolną rękę w ostrzegawczym geście.
- Stój, przybłę… znaczy człowie… eee… kimżeś jest? – wybąkał, mocno przeciągając sylaby.
- Wiedźminem, jak zauważyłeś.
- A my jesteśmy milicja. Porządku pilnujem.
- Więc nie przeszkadzajcie sobie. Już idę.
- Musim zobaczyć, czy aby chory nie jesteś… - odparł obdartus, wciąż przyglądając się Geraltowi niepewnie.
- Mam immunitet. Jestem odporny na choroby zakaźne.
- Ja tam nie wiem nic o żadnych uimmunitach. Sprawdzić musim.
- Jak? – warknął wiedźmin, którego cała ta sytuacja zaczynała już lekko irytować.
- No… oglądnąć musim. Wyglądacie paskudnie, trza wam przyznać. Blado na twarzy jakby kto masłem wysmarował. I oczy szkliste, iście jako u krowy…
Ja ci dam krowę, pomyślał Geralt, zaciskając zęby. Już miał zamiar powiedzieć chłopu coś wyjątkowo zjadliwego, gdy usłyszał głos Shani, dochodzący spod jednej z kamienic.
- Marba, puśćcie go. Jest zdrowy, ja go tu przyprowadziłam.
Spojrzał na nią z wdzięcznością. Mrugnęła, po czym zniknęła wewnątrz budynku.
- Tak więc – zwrócił się na powrót do tęgiego milicjanta. – Puścicie mnie?
- Ja… Jako żywo, panie. Wybaczcie, ale z gęby wam tak, jakbyście się prosto do grobu wybierali.
Pokręcił głową. Westchnął.
- Nie pierwszy raz to słyszę. Bywajcie, Marba.
Ustąpili mu z drogi. Ruszył ku kaplicy, ku małemu ogrodowi świątynnemu, otoczonemu przez niski płotek.
W ogrodzie, pośrodku grządki kapusty, krzątał się kapłan. Zgarbiony, z białą jak śnieg, sięgającą pasa brodą i najbardziej nastroszonymi brwiami jakie Geralt w życiu widział, wyglądał na grubo ponad sto lat. Jednak poruszał się ze zdumiewającą gracją, wyjątkowo zgrabnie jak na siwego staruszka.
- Witaj. Mam przyjemność z tutejszym wielebnym?
Starzec wzdrygnął się i obrzucił wiedźmina złym spojrzeniem. Zmarszczył gniewnie brwi, co nadało jego twarzy całkiem orli wygląd.
- Czego tu szukasz, odmieńcze? Nie życzymy sobie na Podgrodziu takich jak ty!
- Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać.
- Gdy nie ma o czym – żachnął się kapłan i znów zabrał się za plewienie grządki.
- Owszem, jest. Szukam Salamander. Ponoć można ich tu spotkać.
- Zabiją nas przez ciebie. Odejdź!
Geralt westchnął. Spodziewał się takiej reakcji. Wszyscy wyznawcy kultu Wiecznego Ognia jakich spotkał, byli wyjątkowo nieufni względem obcych. A wszystkich nieludzi, łącznie z wiedźminami, najchętniej spaliliby na jednym wielkim stosie.
- Potrafię się odwdzięczyć…
- Co masz na myśli? – staruszek nadal zajmował się chwastami, lecz w jego głosie Geralt wyczuł nutę zainteresowania.
- Słyszałem że macie problemy z Bestią. Potworami zajmuję się zawodowo, mógłbym wam pomóc.
Wielebny milczał przez chwilę. Wyrywał jeden po drugim pędy jaskółczego ziela, wyraźnie zamyślony. Wreszcie pokręcił głową.
- I tak nic nie poradzisz w tej sprawie.
- Czemu tak sądzisz?
- Był tu ostatnio inny wiedźmin, zwał się chyba Berengar. Obiecał, że pomoże nam zabić Bestię, ale kiedy tylko usłyszał jej skowyt, wziął nogi za pas.
Berengar. Ten, o którym opowiadał Vesemir pod murami Kaer Morhen. Berengar, który zniknął bez śladu, zapewne szukając ucieczki od parszywego życia odmieńca. Był tutaj? Interesujące...
- Nie chce mi się w to wierzyć. A nawet jeśli rzeczywiście zwiał, co z tego? Ja nie jestem Berengarem.
- Jak chcesz, dziwolągu. Powiem ci co wiem o tych kanaliach, ale nie pozwolę byś naraził życie podgrodzian. Zadzieranie z Salamandrą to poważna sprawa. Cała wioska się ich boi i nie bez przyczyny… Musisz porozmawiać też z innymi.
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, że twojego pobratymca również interesowała Salamandra. Przycisnął mnie. Powiedziałem mu wszystko, a następnego dnia bandyci porwali dwoje dzieci. Później w stawie znaleziono ciała chłopca i dziewczynki. Posiekane. Jako przestroga. Nie mam pojęcia, skąd się dowiedzieli.
- Cholera… A Berengar?
- Zniknął właśnie wtedy. Możliwe, że wcale nie uciekł, a po prostu znaleźli go, zanim on znalazł ich.
Starzec wstał, otrzepał barwioną na czerwono szatę. Spojrzał na Geralta, zakładając ręce na piersi.
- W podzięce za pozbycie się Bestii być może zdradzę ci, co wiem. Twoje ryzyko w zamian za moje.
- Zgoda. Ale nie „może”. Powiesz mi wszystko.
Wielebny milczał chwilę, po czym potakująco skinął głową.
- Nie wystarczy jednak moje zdanie. Najlepiej udaj się do Oda, Mikula i Harena. Zobaczymy czy poradzisz sobie z ich problemami.
- Czemu? To jakieś ważne osobistości?
- Wszyscy mieszkają na podgrodziu od dziecka, znamy ich i szanujemy. Odo od niedawna szczyci się bogactwem, Haren jest kupcem, a Mikul pracuje w straży miejskiej. Zdobądź ich zaufanie, a reszta mieszkańców też ci zaufa. Wierz mi.
- Zobaczymy.
- Powinni wiedzieć, że to ja cię przysyłam. Są dość nieufni wobec nieznajomych… Pokaż im ten sygnet Wiecznego Ognia.
Kapłan zsunął z palca pierścień, z wprawionym weń czerwonym kamieniem. Wcisnął go w dłoń wiedźmina.
Jaspis, ocenił Geralt. Ładne cacko.
- Mam go traktować jako przedpłatę za zabicie Bestii? – rzucił z przekąsem, na co kapłan zgromił go wściekłym spojrzeniem.
- Jeśli sygnet do mnie nie wróci, pożałujesz. Nie próbuj mnie też oszukać. Zdziwiłbyś się, wiedźminie, jak duże są moje wpływy w mieście.
Muszą być imponujące, omal nie odwarknął Wiedźmin, skoro bandyci swobodnie pałętają się po okolicy, napastując wioskę i mordując dzieci.
Odwrócił się i odszedł, wsunąwszy sygnet na palec.


Znalazł ją na brzegu fosy miejskiej, w miejscu, gdzie zaczynały się chaty rybaków i cieśli. Shani czekała na niego oparta o niski płotek, skubiąc trzymany w dłoniach kwiatek.
- Jak poszło z wielebnym? – spytała natychmiast.
- Gorzej niż się spodziewałem. Wiedziałaś że był tu wcześniej inny wiedźmin?
- Tak, słyszałam o nim co nieco. Niewiele. Nazywał się chyba…
- Berengar. Miał się zająć sprawą Bestii, ale ponoć uciekł. Najciekawsze jest to, że interesował się Salamandrą. Z pewnością miał ku temu inny powód niż ja.
- Wybacz. W tej sprawie ci nie pomogę. Berengar zniknął zanim tu dotarłam.
- W każdym razie, wielebny powie mi wszystko jeśli przekonam paru ludzi, że można mi ufać. Niejakiego Oda, Mikula i Harena.
- Haren Broog – Shani zgrzytnęła zębami. – Mieszka w tamtej chacie, to handlarz. A dokładniej przemytnik. Nikt nie wie, skąd bierze złoto ani swoje towary. Kłamca, i do tego jąkała jakich mało. Ale wszyscy go tu szanują.
- Wszystko mi jedno. Wystarczy że im czymś zaimponuję. Wielebny twierdził, że reszta podgrodzian podąży ślepo za nimi, cokolwiek postanowią. Shani?
- Tak?
- Co z Alvinem?
Zacisnęła wargi.
- Nie wiem, czy uznasz to za dobry pomysł, ale oddałam go Abigail.
- Co? Tej wiedźmie?
- Ona jako jedyna potrafi zapanować nad jego mocą. Ten chłopiec to źródło, Geralt. Przynajmniej paru ludzi widziało, co wydarzyło się przed zajazdem. Już ci mówiłam, że plotki rozchodzą się tu szybko. Nikt o zdrowych zmysłach go nie przygarnie. Tu jest potrzebna opieka osoby znającej się na magii.
- Zapewne masz rację. Ale nadal nie jestem przekonany co do tej Abigail. Zamierzam ją odwiedzić, dziś lub jutro.
- W porządku. Zobaczysz, że wcale nie jest taka, jak o niej mówią. Trochę… tajemnicza, to wszystko.
Milczeli przez jakiś czas, Shani skubała kwiatek, a Geralt wpatrywał się w migoczącą powierzchnię wody.
- Odwiedzę Harena. Idziesz ze mną?
- Do niego? Nie ma mowy – parsknęła. – Idź sam.
I jeszcze na dokładkę fragment który będzie wstawiony znacznie później, a konkretnie przybycie Geralta na Bagna:
Łódka wpłynęła między gęste zarośla. Zatoczka zwężała się w tym miejscu, a między wyrastającymi z brzegu, posplatanymi niby kłębowisko węży korzeniami brzóz wiedźmin ujrzał drewniany pomost. Mały, zbity z przegniłych desek, raczej rybacki niż przeznaczony do cumowania. Gdy podpływali do niego, wyjrzał za burtę. Woda była tu gładka i nieruchoma jak tafla szkła, ale mętna.
Tak mętna, że nie widział dna.
Zanurzył w niej dłoń, ciekaw, czy ujrzy własne palce.
- Nie radzę – odezwał się przewoźnik.
- Czego?
- Kąpieli.
- Nie mam zamiaru się tu kąpać.
- To dobrze. Bo byli tacy, co próbowali. Ryzykowna sprawa, kąpiel w tej części jeziora.
- Utopce? – odgadł Geralt.
- Cholera wie. Co prawda nie słyszałem o utopcach które wysysają człowieka jak koktajl, a potem wyrzucają na brzeg jego zasuszoną skórę, ale co mnie do tego. Ja się nie znam.
Utopce i żagnice, pomyślał wiedźmin. Zaiste, urocze miejsce.
Rzucił młodzikowi orena i wyszedł ostrożnie na deski pomostu. Wokół, mimo braku wiatru, szumiały trzciny. Morze trzcin i tataraku.
- Będę tu czekał o zachodzie słońca – oznajmił przewoźnikowi i ruszył wydeptaną ścieżką w kierunku majaczących między drzewami chat.
[...]
Pierwszym, co przykuło jego uwagę, była wręcz rażąca dysproporcja mężczyzn i kobiet. Widział kilka matek z dziećmi, dwie staruszki i jedną podlotkę, która, uchwyciwszy jego spojrzenie, natychmiast spłonęła rumieńcem. Natomiast jedynym męskim akcentem w zasięgu wzroku byli trzej tęgawi i brodaci panowie, grający w kości na ściętym pieńku przed jedną z chat. Wszyscy odziani w brudne i podarte łachmany, pociągający od czasu do czasu ze wspólnego dzbana piwa, nie różnili się niczym od najbiedniejszych mieszkańców dzielnicy nędzy w Wyzimie.
Aż litość brała.
Podszedł do nich. Gdy go dostrzegli, ten który akurat miał rzucać wręcz podskoczył, wskutek czego kości spadły i rozsypały się w trawie.
- Gdzie… Gdzie wy z tym żelastwem? – wyjąkał jeden. – Nie szukamy zwady.
- I ja jej nie szukam.
Dwóch mężczyzn patrzyło na niego spode łba, w ich oczach bez trudu dostrzegł kiepsko skrywany strach. Ręce trzymali niby od niechcenia tuż przy drzewcach opartych o ławkę siekier. Trzeci jednak sprawiał wrażenie spokojnego. Miał najmniej okazałą i elegancko przyciętą brodę. Geralt zauważył też, że to, co z daleka wydało mu się brudnym łachmanem, w rzeczywistości jest porządną, skórzaną kamizelą, tyle że podartą… przez pazury. I splamioną zaschniętą krwią. Na ławce obok mężczyzny leżały żelazny półhełm oraz krótki miecz.
- Ktoś ty? – warknął brodacz, mrużąc jasne, wąskie oczy. Geralt znał ludzi o takich oczach. Nie darzył sympatią żadnego z nich.
- Jestem Geralt z Rivii. Wiedźmin.
- A co to, ten wiedźmin? – zmarszczył czoło posiwiały staruszek siedzący po lewej.
- Ha! – jegomość w kamizeli przyjrzał się przybyszowi uważniej. – Wiedźmin, Galnarze, to lekarstwo na wasze problemy. Istne donum fatalis.
 
Last edited:
Ejże, Nazair to nie Afryka jeszcze :p Chyba, że z tamtejszego zoo importowana, to już szybciej. Ale Zangwebar czy Ofir byłby fajniejszy, bo nie samym Cesarstwem i Królestwami Północnymi Wiedźminland stoi.

Wielebny był w Edycji Rozszerzonej siwobrody, ale w sumie biała też może być.

Muszą być imponujące, skoro bandyci swobodnie pałętają się po okolicy, napastując wioskę i mordując dzieci. - na Kreve, weź to wsadź w myśli Geralta, niech nie wypowiada tego głośno. Nie wyobrażam sobie, by Wielebny po takiej uwadze zamienił z Geraltem choć jedno słowo później, a wioskowi prawdopodobnie by wiedźmina ukamienowali na miejscu.
 
@SMiki55, pewnie masz rację z tym ukamienowaniem :p A o istnieniu takich krain jak Zangwebar czy Ofir to nawet nie pamiętałem.... Zaraz zmienię. Dzięki ;)
 
@SMiki55, pewnie masz rację z tym ukamienowaniem :p A o istnieniu takich krain jak Zangwebar czy Ofir to nawet nie pamiętałem.... Zaraz zmienię. Dzięki ;)

Te akurat łatwo zapamiętać, bo Geralt wspomina o nich w "Granicy możliwości", a to jedno z moich ulubionych opowiadań :)

BTW, roku na razie nie poprawiaj, bo i tak byłby niezgodny z danymi z W2, które rozpoczyna się parę miesięcy po zakończeniu jedynki. No i w 1270 jeszcze według retrospekcji gonił za Gonem. Chyba najlepiej będzie, jeśli akcja rozpocznie się w Belleteyn 1271, trzy lata po zakończeniu Sagi. Z kolei dwójka będzie musiała zakończyć się w grudniu jakoś, coby być zgodnym z informacjami z gameplaya trójki.

W sumie @Rustine był oblatany w datach miesięcznych z gry, może pomoże lepiej ode mnie :p
 
Top Bottom