Piaszczysta ścieżka była dość kręta i wiodła przez rzadki, brzozowy zagajnik. Po prawej stronie, za zalesionym pagórkiem, majaczyły potężne mury miasta. Wszędzie zaś wokół rozsypane były chałupy. Niekiedy pojedyncze, a czasem zgrupowane po trzy lub cztery obok siebie. Między nimi po błotnistej ziemi spacerowały stada kur, kaczek i gęsi. Geralt widział też świnie i parę krów.
Ale nigdy dotąd nie widział zwierzęcia, które podkradło się do niego bezszelestnie i nagle wskoczyło mu na kolano.
- Zaraza! – wrzasnął, potrząsając gwałtownie nogą i usiłując zrzucić z siebie wielkogłowe coś o brązowym futerku, wywijające długim, zawiniętym ogonem. – Co to, kurwa, jest?!
- Najmocniej przepraszam – w ich stronę szybkim krokiem zmierzał tęgawy jegomość w średnim wieku, ocierając pot z czoła zmiętym beretem. – Jest jeszcze nieokrzesana, to wszystko… Proszę wybaczyć, dobry panie.
- Co to jest? – wiedźmin obserwował ze zdumieniem jak grubas odrywa mu od nogi wierzgające i drące się na całe gardło stworzenie.
- Małpka. Ze wschodniego Zangwebaru. Głupia, co prawda, bo młoda.
Małpka, powtórzył w myślach Geralt. Powinno się toto dopisać do wiedźmińskiej księgi potworów.
- Wabi się jakoś? – Shani uklękła i pogłaskała dziwne stworzenie, najwyraźniej mocno rozbawiona.
- Hmm.. – mężczyzna podrapał się po podwójnym podbródku. – Nazywam ją po prostu Małpką. Nie sądzę, żeby ktokolwiek w okolicy miał inną małpkę. Zresztą, to towar eksportowy. Mam ją dostarczyć do pewnego możnowładcy w mieście. Towaru się nie wabi. Towar się transportuje.
- Myślę, że powinieneś w takim razie trzymać ją w klatce – odparł Geralt. – To da ci pewność, że nie ucieknie, a przynajmniej nie będzie biegać po okolicy, próbując wychędożyć czyjeś kolano.
Grubas się zmieszał.
- Zwykle tego nie robi. Zazwyczaj trzyma się blisko mnie, i zawsze do mnie wraca. To przyjacielskie stworzonko, choć wygląda paskudnie. Musiała poczuć od was zapach jakichś innych stworzeń, bez urazy.
Niewątpliwie coś poczuła, pomyślał wiedźmin. Przez ostatnie parę dni przesiąkłem smrodem potu, błota i krwi. Czuć ode mnie stęchły zapach oczek wodnych w których się kąpałem, woń końskiej sierści i odór juchy upiornych psów.
- Mam kota – powiedział po dłuższym zastanowieniu.
Prawdziwe podgrodzie znajdowało się tuż przed wielkim, kamiennym mostem prowadzącym do bramy mariborskiej. Tutaj nie było wiejskich, drewnianych chałup, a piętrowe kamienice, ciągnące się w dwóch rzędach po obu stronach drogi. Samą drogę pokryto tu na krótkim odcinku kamieniami, stanowiącymi namiastkę bruku.
Podgrodzie bynajmniej nie robiło dużego wrażenia. Ot, parę domów nieco okazalszych niż wszystkie pozostałe. Niewielka studnia z żurawiem, trzy stragany. No i kaplica. Jeśli cokolwiek mogło tu robić jakiekolwiek wrażenie, to ona. Wepchnięty między kamienice po prawej stronie budynek ze spiczastą wieżą, przed którym zielenił się mały, ogrodzony płotem ogród.
Shani gdzieś zniknęła, Geralt zaś ruszył powoli w stronę kaplicy. Nie uszedł paru kroków, gdy znikąd wyrosły przed nim trzy barczyste sylwetki. Mężczyźni, wszyscy tęgawi, o identycznie spanielowatych oczach, zagrodzili mu drogę drzewcami wideł. Odziani w brudne, lniane koszule i luźne portki sprawiali dość żałosne wrażenie. Jeden z nich wzniósł wolną rękę w ostrzegawczym geście.
- Stój, przybłę… znaczy człowie… eee… kimżeś jest? – wybąkał, mocno przeciągając sylaby.
- Wiedźminem, jak zauważyłeś.
- A my jesteśmy milicja. Porządku pilnujem.
- Więc nie przeszkadzajcie sobie. Już idę.
- Musim zobaczyć, czy aby chory nie jesteś… - odparł obdartus, wciąż przyglądając się Geraltowi niepewnie.
- Mam immunitet. Jestem odporny na choroby zakaźne.
- Ja tam nie wiem nic o żadnych uimmunitach. Sprawdzić musim.
- Jak? – warknął wiedźmin, którego cała ta sytuacja zaczynała już lekko irytować.
- No… oglądnąć musim. Wyglądacie paskudnie, trza wam przyznać. Blado na twarzy jakby kto masłem wysmarował. I oczy szkliste, iście jako u krowy…
Ja ci dam krowę, pomyślał Geralt, zaciskając zęby. Już miał zamiar powiedzieć chłopu coś wyjątkowo zjadliwego, gdy usłyszał głos Shani, dochodzący spod jednej z kamienic.
- Marba, puśćcie go. Jest zdrowy, ja go tu przyprowadziłam.
Spojrzał na nią z wdzięcznością. Mrugnęła, po czym zniknęła wewnątrz budynku.
- Tak więc – zwrócił się na powrót do tęgiego milicjanta. – Puścicie mnie?
- Ja… Jako żywo, panie. Wybaczcie, ale z gęby wam tak, jakbyście się prosto do grobu wybierali.
Pokręcił głową. Westchnął.
- Nie pierwszy raz to słyszę. Bywajcie, Marba.
Ustąpili mu z drogi. Ruszył ku kaplicy, ku małemu ogrodowi świątynnemu, otoczonemu przez niski płotek.
W ogrodzie, pośrodku grządki kapusty, krzątał się kapłan. Zgarbiony, z białą jak śnieg, sięgającą pasa brodą i najbardziej nastroszonymi brwiami jakie Geralt w życiu widział, wyglądał na grubo ponad sto lat. Jednak poruszał się ze zdumiewającą gracją, wyjątkowo zgrabnie jak na siwego staruszka.
- Witaj. Mam przyjemność z tutejszym wielebnym?
Starzec wzdrygnął się i obrzucił wiedźmina złym spojrzeniem. Zmarszczył gniewnie brwi, co nadało jego twarzy całkiem orli wygląd.
- Czego tu szukasz, odmieńcze? Nie życzymy sobie na Podgrodziu takich jak ty!
- Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać.
- Gdy nie ma o czym – żachnął się kapłan i znów zabrał się za plewienie grządki.
- Owszem, jest. Szukam Salamander. Ponoć można ich tu spotkać.
- Zabiją nas przez ciebie. Odejdź!
Geralt westchnął. Spodziewał się takiej reakcji. Wszyscy wyznawcy kultu Wiecznego Ognia jakich spotkał, byli wyjątkowo nieufni względem obcych. A wszystkich nieludzi, łącznie z wiedźminami, najchętniej spaliliby na jednym wielkim stosie.
- Potrafię się odwdzięczyć…
- Co masz na myśli? – staruszek nadal zajmował się chwastami, lecz w jego głosie Geralt wyczuł nutę zainteresowania.
- Słyszałem że macie problemy z Bestią. Potworami zajmuję się zawodowo, mógłbym wam pomóc.
Wielebny milczał przez chwilę. Wyrywał jeden po drugim pędy jaskółczego ziela, wyraźnie zamyślony. Wreszcie pokręcił głową.
- I tak nic nie poradzisz w tej sprawie.
- Czemu tak sądzisz?
- Był tu ostatnio inny wiedźmin, zwał się chyba Berengar. Obiecał, że pomoże nam zabić Bestię, ale kiedy tylko usłyszał jej skowyt, wziął nogi za pas.
Berengar. Ten, o którym opowiadał Vesemir pod murami Kaer Morhen. Berengar, który zniknął bez śladu, zapewne szukając ucieczki od parszywego życia odmieńca. Był tutaj? Interesujące...
- Nie chce mi się w to wierzyć. A nawet jeśli rzeczywiście zwiał, co z tego? Ja nie jestem Berengarem.
- Jak chcesz, dziwolągu. Powiem ci co wiem o tych kanaliach, ale nie pozwolę byś naraził życie podgrodzian. Zadzieranie z Salamandrą to poważna sprawa. Cała wioska się ich boi i nie bez przyczyny… Musisz porozmawiać też z innymi.
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, że twojego pobratymca również interesowała Salamandra. Przycisnął mnie. Powiedziałem mu wszystko, a następnego dnia bandyci porwali dwoje dzieci. Później w stawie znaleziono ciała chłopca i dziewczynki. Posiekane. Jako przestroga. Nie mam pojęcia, skąd się dowiedzieli.
- Cholera… A Berengar?
- Zniknął właśnie wtedy. Możliwe, że wcale nie uciekł, a po prostu znaleźli go, zanim on znalazł ich.
Starzec wstał, otrzepał barwioną na czerwono szatę. Spojrzał na Geralta, zakładając ręce na piersi.
- W podzięce za pozbycie się Bestii być może zdradzę ci, co wiem. Twoje ryzyko w zamian za moje.
- Zgoda. Ale nie „może”. Powiesz mi wszystko.
Wielebny milczał chwilę, po czym potakująco skinął głową.
- Nie wystarczy jednak moje zdanie. Najlepiej udaj się do Oda, Mikula i Harena. Zobaczymy czy poradzisz sobie z ich problemami.
- Czemu? To jakieś ważne osobistości?
- Wszyscy mieszkają na podgrodziu od dziecka, znamy ich i szanujemy. Odo od niedawna szczyci się bogactwem, Haren jest kupcem, a Mikul pracuje w straży miejskiej. Zdobądź ich zaufanie, a reszta mieszkańców też ci zaufa. Wierz mi.
- Zobaczymy.
- Powinni wiedzieć, że to ja cię przysyłam. Są dość nieufni wobec nieznajomych… Pokaż im ten sygnet Wiecznego Ognia.
Kapłan zsunął z palca pierścień, z wprawionym weń czerwonym kamieniem. Wcisnął go w dłoń wiedźmina.
Jaspis, ocenił Geralt. Ładne cacko.
- Mam go traktować jako przedpłatę za zabicie Bestii? – rzucił z przekąsem, na co kapłan zgromił go wściekłym spojrzeniem.
- Jeśli sygnet do mnie nie wróci, pożałujesz. Nie próbuj mnie też oszukać. Zdziwiłbyś się, wiedźminie, jak duże są moje wpływy w mieście.
Muszą być imponujące, omal nie odwarknął Wiedźmin, skoro bandyci swobodnie pałętają się po okolicy, napastując wioskę i mordując dzieci.
Odwrócił się i odszedł, wsunąwszy sygnet na palec.
Znalazł ją na brzegu fosy miejskiej, w miejscu, gdzie zaczynały się chaty rybaków i cieśli. Shani czekała na niego oparta o niski płotek, skubiąc trzymany w dłoniach kwiatek.
- Jak poszło z wielebnym? – spytała natychmiast.
- Gorzej niż się spodziewałem. Wiedziałaś że był tu wcześniej inny wiedźmin?
- Tak, słyszałam o nim co nieco. Niewiele. Nazywał się chyba…
- Berengar. Miał się zająć sprawą Bestii, ale ponoć uciekł. Najciekawsze jest to, że interesował się Salamandrą. Z pewnością miał ku temu inny powód niż ja.
- Wybacz. W tej sprawie ci nie pomogę. Berengar zniknął zanim tu dotarłam.
- W każdym razie, wielebny powie mi wszystko jeśli przekonam paru ludzi, że można mi ufać. Niejakiego Oda, Mikula i Harena.
- Haren Broog – Shani zgrzytnęła zębami. – Mieszka w tamtej chacie, to handlarz. A dokładniej przemytnik. Nikt nie wie, skąd bierze złoto ani swoje towary. Kłamca, i do tego jąkała jakich mało. Ale wszyscy go tu szanują.
- Wszystko mi jedno. Wystarczy że im czymś zaimponuję. Wielebny twierdził, że reszta podgrodzian podąży ślepo za nimi, cokolwiek postanowią. Shani?
- Tak?
- Co z Alvinem?
Zacisnęła wargi.
- Nie wiem, czy uznasz to za dobry pomysł, ale oddałam go Abigail.
- Co? Tej wiedźmie?
- Ona jako jedyna potrafi zapanować nad jego mocą. Ten chłopiec to źródło, Geralt. Przynajmniej paru ludzi widziało, co wydarzyło się przed zajazdem. Już ci mówiłam, że plotki rozchodzą się tu szybko. Nikt o zdrowych zmysłach go nie przygarnie. Tu jest potrzebna opieka osoby znającej się na magii.
- Zapewne masz rację. Ale nadal nie jestem przekonany co do tej Abigail. Zamierzam ją odwiedzić, dziś lub jutro.
- W porządku. Zobaczysz, że wcale nie jest taka, jak o niej mówią. Trochę… tajemnicza, to wszystko.
Milczeli przez jakiś czas, Shani skubała kwiatek, a Geralt wpatrywał się w migoczącą powierzchnię wody.
- Odwiedzę Harena. Idziesz ze mną?
- Do niego? Nie ma mowy – parsknęła. – Idź sam.