Zjawili się z cienia, z ciemności. Czarni, zamaskowani, zwinni jak szczury. Strażnicy i
ochroniarze z anteszambrów padli bez jęków pod szybkimi ciosami sztyletów o wąskich,
graniastych klingach. Krew ciekła po podłogach tretogorskiego zamku, rozlewała się po
posadzkach, plamiła parkiety, wsiąkała w drogie vengerberskie dywany.
Nadchodzili wszystkimi korytarzami, a za nimi zostawały trupy.
- Jest tam - powiedział jeden, wskazując. Głos tłumił czarny szal spowijający twarz aż po
oczy. - Tam wszedł. Przez kancelarię, w której urzęduje Reuven, ten kaszlący dziad.
- Stamtąd nie ma wyjścia. - Oczy drugiego, będącego dowódcą, płonęły w otworach
czarnej aksamitnej maski. - Komnata za kancelarią jest ślepa. Nie ma nawet okien.
- Wszystkie inne korytarze obstawione. Wszystkie drzwi i wszystkie okna. Nie może
ujść. Jest w matni.
- Naprzód!
Drzwi ustąpiły pod kopnięciami. Błysnęły sztylety.
- Śmierć!!! Śmierć krwawemu katu!
- Khe, khe? - Ori Reuven podniósł znad papierów krótkowzroczne, załzawione oczy. -
Słucham? Czym mogę, khe, khe, panom służyć?
Mordercy z rozpędu rozwalili drzwi do prywatnych komnat Dijkstry, obiegli je niczym
szczury, penetrując wszystkie zakamarki. Poleciały na podłogę zrywane arrasy, obrazy i
panele, sztylety pruły zasłony i tapiserie.
- Nie ma go! - wrzasnął jeden, wpadając do kancelarii. - Nie ma go!
- Gdzie? - charknął herszt, schylając się nad Orim, wiercąc go spojrzeniem z otworów
czarnej maski. - Gdzie jest ten krwawy pies?
- Nie ma go - odrzekł spokojnie Ori Reuven. - Przecież sami widzicie.
- Gdzie on jest? Mów! Gdzie Dijkstra?
- Azali - kaszlnął Ori - jestem, khe, khe, stróżem brata mego?
- Zginiesz starcze!
- Jestem stary. Chory. I bardzo zmęczony. Khe, khe. Nie boję się ani was, ani waszych
noży.
Mordercy wybiegli z komnaty. Znikli równie szybko, jak się pojawili.
Nie zabili Oriego Reuvena. Byli mordercami na rozkaz. A w ich rozkazach nie było o
Orim Reuvenie najmniejszej wzmianki.
Oribasius Gianfranco Paolo Reuven, magister praw, spędził sześć lat w różnych
więzieniach, bezustannie przesłuchiwany prze zmieniających się śledczych, pytany o
przeróżne, często pozornie nie mające sensu rzeczy i sprawy.
Po sześciu latach zwolniono go. Był wówczas bardzo chory. Szkorbut odebrał mu
wszystkie zęby, anemia włosy, jaskra wzrok, astma oddech. Palce obu rąk połamano mu na
przesłuchaniach.
Na wolności żył niecały rok. Umarł w świątynnym przytułku. W nędzy. Zapomniany.
Rękopis księgi Ludzie z cienia, czyli historia tajnych służb królewskich zginął bez śladu.