W rozmowie z Geraltem zdradził, że na druida był chowany, oraz iż kasta druidów to podobnie jak wiedźmini mutanci.
Można zatem bezpiecznie założyć, że skoro na druida był chowany mutacje przejść musiał.
Był zatem mutantem, druidem i magiem w jednym. Nie jest przy tym wykluczone, że podobnie jak Geralt poddany został dodatkowym zmianom.
Z tą różnicą, że mógł przeprowadzić je samemu. Wiedzy z zakresu czarodziejstwa i druidyzmu miał więcej niż wystarczająco. Choć takie zmiany to rzecz ryzykowna, więc to akurat wydaje się mało prawdopodobne.
Na to, że wiedźminom do druidów blisko wskazuje też encyklopedia Maxima Mundi.
"Vedymini, alias Wiedźmini wśród Nordlingów tajemnicza i elitarna kasta kapłanów-wojowników, prawdopodobnie odłam druidów."
Dopiero jednak w kontekście pojedynku z wiedźminem, to jak, a także czym walczy czarodziej stanowi dowód niezbity .
Czarodziej cofnął się o krok. Geralt sprężył się, gotów do ciosu i skoku. Ale Vilgefortz nie uniósł ręki, wyciągnął ją tylko nieco w bok. W jego dłoni zmaterializował się nagle gruby, sześciostopowy kij.
Vilgefortz walczy nie mieczem, tylko orężem do którego został przeszkolony.
Długi prosty, drewniany lub metalowy drąg to wszak atrybut właściwy dla każdego druida.
Czterokrotnie znalazł się w pozycji do kontrataku i ciosu. Czterokrotnie uderzył. W skroń, w szyję, pod pachę, w udo.
Każdy z tych ciosów byłby śmiertelny. Ale każdy został sparowany.
Żaden nieczłowiek nie zdołałby sparować takich cięć.
Geralt powoli zaczynał rozumieć. Ale już było za późno.
Żaden nieczłowiek, w tym, co się rozumie samo przez się również i żadne monstrum nie zdołałoby sparować takich cięć.
Vilgefortz był więc ponad wszelką wątpliwość człowiekiem. I mutantem.
Innego wytłumaczenia nie ma.
Dla czarodzieja dopuszczenie wiedźmina na długość klingi to pewna śmierć.
Nawet Istredd, choć, na co wskazuje opis, był wprawnym szermierzem z Geraltem byłby bez szans.
Magia bojowa w wiedźminlandzie nie tym objawia się, że czarodziej z miejsca staje się uber szybki, szybszy od dowolnego szermierza.
W tym nawet mutantów i to takich jedynie do tego celu, to jest walki zaprojektowanych i stworzonych.
Nie ma w sadze żadnych, choćby i mglistych przesłanek przemawiających za tym, że samą magią osiągnąć można zbliżony, a wręcz lepszy niźli wiedźmińskie mutacje rezultat. Magia i mutacje, która proces zmian wspiera i owszem, ale czysta magia? W żadnym wypadku.
Ciri szybsza od Geralta to rzecz wybitnie grubymi nićmi szyta.
Coby nie robić offtopu odniosę się do wpisu Rustina edytując własny.
I aż tyle, a w kontekście późniejszego starcia z Geraltem nabiera sensu i pozwala dodać dwa do dwóch.
No nie można, bo i nikt nie pisał, że druidzi to mutanty, nie takie, jak wiedźmini
Tym bardziej nigdzie nie jest powiedziane, że nie są, za to słowa maga wskazują na to, że jednak mutanci pośród tej kasty występują.
Może nie każdy takowym jest, ale Geralt jakoś tej rewelacji nie uznał za stosowne sprostować, choćby lekceważącym, kpiącym uśmiechem, jak miał w zwyczaju czynić.
Prawdopodobnie była to wiedza powszechnie znana.
I nie, nie są tacy jak wiedźmini. Przypadek Vilgefortza pozwala przypuszczać, że są w te klocki nawet lepsi.
Sam kij mógł być magiczny.
Sam kij na pewno był magiczny i na nic by się zdał, gdyby mag był jedynie magiem.
W takim wypadku, zanim by w ogóle drągiem machnął już miałby rozrąbaną głowę, rozwaloną tętnicę udową, lub coś w ten deseń.
Żaden, nawet najbardziej wyjątkowy oręż nie zrobi z maga mistrza sztuk walk wszelakich.
Maxima Mundi jest encyklopedią pisaną przez Nilfgaardczyków po zniknięciu magii ze świata.
Przez Sapkowskiego. To swoisty, stylizowany na encyklopedię bonus, gdzie zawarto też rozmaite ciekawostki wzbogacające lore.
Bardzo nie lubię takich sformułowań, bo nie sprawiają one, że Twoje zdanie staje się bardziej wiarygodne.
Trudno. Ja za totalnie niewiarygodne mam tłumaczenie tego fenomenu magią.
W wiedźminlandzie nie jest to rzecz wszechmocna, wprost przeciwnie.
Na pewno nie władna zastąpić szeregu mutacji, które same są magicznie wspomagane.
Gdyby takie cuda były osiągalne wówczas każdy uzdolniony adept sztuki magicznej byłby niezrównanym wojownikiem, a nie jest.
Można powiedzieć, że jest wprost przeciwnie.
Wyłączywszy teorię z Vilgefortzem mutantem znajduję tylko jedno wytłumaczenie.
Mag był tak szybki, bo tak, bo autorowi się tak podobało, aktualnie było na rękę.
I jeśli mam wybierać to albo wariant z mutantem to wybieram mutanta.
Druga ewentualność świadczyłaby, że Sapkowski ma czytelnika swej prozy za niezbyt lotną jednostkę, co to łyknie wszystko.
Istredd nie był zdolnym czarodziejem, a i za punkt honoru postawił sobie nieużywanie magii.
Odnośnie zdolności Istredda nie wiemy w zasadzie nic poza faktem, że Yennefer ceniła jego intelekt i wiedzę.
Wątpliwe, aby darzyła szacunkiem, przyjaźnią, a nawet czymś więcej byle wsiowego kuglarza.
A miecz wybrał bynajmniej nie z uwagi na honor.
— Jesteś, wiedźminie — Istredd podstawił pustułce urękawiczoną rękę, delikatnie i ostrożnie posadził ptaka na daszku nad studnią.
— Jestem, Istredd.
— Nie sądziłem, ze przyjdziesz. Myślałem, ze wyjechałeś.
— Nie wyjechałem.
Czarodziej zaśmiał się swobodnie i głośno, odrzucając głowę do tyłu.
— Chciała nas… chciała nas ocalić — powiedział. - Obu. Nic z tego, Geralt. Skrzyżujmy ostrza. Musi zostać jeden.
— Zamierzasz walczyć mieczem?
— To cię dziwi? Przecież i ty zamierzasz walczyć mieczem. Dalej, stawaj.
— Dlaczego, Istredd? Dlaczego mieczem, a nie magią? Czarodziej pobladł, usta drgnęły mu nerwowo.
— Stawaj, mówię! - krzyknął. - Nie czas na pytania, czas pytań minął! Teraz jest czas czynów!
— Chcę wiedzieć — powiedział powoli Geralt. - Chcę wiedzieć, dlaczego miecz.
(…)
Ja nie mogę bez niej… Wolę już… Stawaj, do diabła!
Zgarbił się i wyciągnął miecz szybkim, zwinnym ruchem, świadczącym o wprawie. Pustułka zaskrzeczała.
Wiedźmin stał nieruchomo, z opuszczonymi wzdłuż boków rękami.
— Na co czekasz? — szczeknął czarodziej. Geralt powoli uniósł głowę, popatrzył na niego przez chwilę, potem odwrócił się na pięcie.
— Nie, Istredd — powiedział cicho. - Żegnaj.
— Co to ma znaczyć, do cholery? Geralt zatrzymał się.
— Istredd — rzucił przez ramię. - Nie wciągaj w to innych. Jeżeli musisz, to powieś się w stajni na lejcach.
To była podjęta w akcie desperacji próba samobójcza. Panowie doskonale wiedzieli jak zakończyłby się taki pojedynek.
Tego nie wiemy, bo Sapkowski szczędził absolutnie wszystkiego jeśli chodzi o szczegóły i wiarygodność świata.
Ależ wiemy. U Sapkowskiego magia nie jest wszechmocnym narzędziem stanowiącym remedium na wszystko.
A to dlatego, że autor postawił na tego świata wiarygodność. Pomimo otoczki fantasy jego celem było stworzyć uniwersum, w którym łatwo się odnaleźć i zarzucić niewiarę. I sztuka ta mu się z grubsza powiodła.
Stąd między innymi magia jako dziedzina nauki, pozwalająca m.in. na manipulacje genetyczne, rzecz znaną i nam. Potężna, ale w rozsądnych granicach (z pewnym wyjątkiem).
Magia lecznicza, na ten przykład, nie pozwala na natychmiastową regenerację uszkodzonych organów, czy kończyn.
Marti robiła za anestezjologa, czary pozwalały jej na niewiele więcej jak uśmierzanie bólu, a i tak wyczerpywały.
Z ofensywną jest lepiej, ale i tu próżno szukać potężnych, obszarowych ataków zdolnych kłaść żołnierzy pokotem, tysiącami a nawet dziesiątkami tysięcy, jak na przykład u Eriksona. Żadnych odpowiedników bomb atomowych, czy czegoś w ten deseń. Najbardziej utalentowani walną, co najwyżej piorunem kulistym, lub czymś w rodzaju niewielkiej kuli ognia. Ciężko uznać takie dokonania za szczególnie imponujące.
Nawet gradobicie Merigold wielkiej mocy destrukcyjnej nie miało, a rzucone zostało nie inaczej jak fuksem.
Dziurawe toto i kiepsko zszyte.
Jedynym mankamentem owej teorii jest to, że autor nie napisał rzeczy wprost, czarno na białym.