"Jack Strong" zaliczony na małym ekranie. Na tle hollywoodzkich produkcji to jest, jak sądzę, obraz mało wyraźny, budżet nie ten. Ale sam film jako historia bardzo mnie wciągnął; zwłaszcza, że oparty na faktach (choć jako laikowi trudno mi ocenić, ile jest w tym prawdy historycznej, a ile laurki). Tym niemniej oglądałam w napięciu - pewnie też dlatego, że co nieco z tych czasów pamiętam.
Znakomicie dobrana obsada, Globisz mógłby robić za sobowtóra Siwickiego, a Dracz w roli Jaruzelskiego wzbudził we mnie ciary - w ogóle całe realia wiernie oddane. Pasikowski się nieco stępił, po reżyserze "Psów" spodziewałam się większej dawki brutalności i epatowania okrucieństwem, tempo też zdecydowanie słabsze, ale też i dobrze dla mnie, bo niekoniecznie lubię stylistykę na poziomie hard. Pomimo braku wybuchowych scen akcja toczyła się wartko, przy okazji przypomniałam sobie ciemną kartę nie tak dawnej historii. Tu zwłaszcza genialna scena z wizytą radzieckiego marszałka, który naszych dowódców rozstawiał po kątach metodami chłopa od pługa, który dostał do rąk władzę. Sądzę, że to faktycznie tak wyglądało, a i gorzej jeszcze. Że cały ten ustrój to było jedno wielkie kłamstwo, a za twarz nas trzymali sadyści na poziomie dna i metra mułu. A my pozwalaliśmy.
W takich chwilach rozumiem parcie na lustrację, bo ktoś, kto siedział internowany za głoszenie prawdy i próbę wyzwolenia Polski spod radzieckiego buciora, a w nagrodę dostawał od swoich batem po twarzy, nigdy nie wybaczy, nie ma szans.
Dla nie-Polaków ten film to raczej słaba atrakcja, ale mój odbiór jest bardzo pozytywny i ciesze się, że się dałam namówić na seans, warto było.