Jest zajawka kolejnej growej animacji od Netflix'a - Splinter Cell:
Wygląda... przeciętnie, ale nie tragicznie. Jest kilka plusów, jak chociażby intryga wydaje się być ciekawa, a przynajmniej pasująca do świata gry (chociaż trudno to jednoznacznie ocenić z tak krótkiego fragmentu), ujęcia akcji wyglądają zjadliwie i głos Sama brzmi naprawdę dobrze (chociaż nie jest to Michael Ironside).
Teraz przejdźmy do krytyki.
Nie leży mi, że Sam jest już praktycznie dziadkiem (w grze był już w dojrzałym wieku, chociaż w niektórych odsłonach się to nie co zmieniało) i jako osoba działająca samotnie będzie miał towarzyszkę na polu walki (co śmierdzi mi rozwiązaniem z He-Man od Netflix'a).
Sam styl animacji jest znowu tym generycznym animowanym tworem, który taśmowo klepie Netflix (z racji, że zapewne będzie tam często ciemno, wówczas całość wypadnie jeszcze bardziej nijako).
Zobaczymy co z tego wyjdzie, bo z ciekawości (i z sentymentu do serii) rzucę okiem.
P.S. Do dziś nie mogę odżałować, że te (około) dwie dekady wstecz nie dostaliśmy normalnego, pełnoprawnego filmu z przygodami Sama

...