Jak zwykle mam dylemat, czy to tutaj powinienem pisać o amerykańskiej kreskówce, ale skoro w tym temacie dzieliłem się wrażeniami z Castlevani, to pójdę za ciosem.
Dota: Dragon’s Blood.
Nie obejrzałem jeszcze całości, został mi ostatni epizod, ale nie zmieni on raczej mojego werdyktu, co do serii. Przede wszystkim warto zaznaczyć, że pod względem stricte animacji jest to najbardziej imponująca produkcja Netflixa. Serio, większość anime nie jest tak dobrze zanimowana, jak ten serial. Same sceny akcji nie są wreszcie tak rwane, jak w Castlevani, czy Blood of Zeus , ich reżyseria stoi na wysokim poziomie (pościg Slyraxa za Meriną, miód) i widać w tym wszystkim budżet. Gdyby tak wyglądała ta kreskówka o Vesemirze, to jako fani wiedźmina mieli byśmy się czym cieszyć.
Na tym pochwały się niestety kończą, bo kasy nie starczyło na jakiś rozsądny scenariusz. Wątków jest sporo, postaci również, ich motywacje i działania mają wymiar boski, a nikt nie zadaje sobie trudu, żeby właściwie rozłożyć ekspozycje i jakoś logicznie rozbudować tak liczną plejadę bohaterów. Nie ma tu wykładania fundamentów, akcja pędzi na złamanie karku, serial każe dbać o burzliwe losy postaci, które przechodzą od jednej rewelacji do drugiej, a pomiędzy nie ma nic. Materiał, który obejmuje pierwszy sezon mógłby spokojnie wystarczyć na trzy, gdyby komuś chciało się tych ludków pisać. W efekcie siada dramaturgia i ogląda się tylko dla animacji - a szkoda, bo potencjał był na serial równy, jeśli nie lepszy, Ostatniemu Władcy Wiatru.