Bukaj Ksum: Początek

+
Bukaj Ksum: Początek

Przedstawiam mój twór, który stał się podstawą do filmu o tym samym tytule. Będę go publikował w częściach, równolegle z produkcją Laufesa.Nie jest to nic nadzwyczajnego, zwykła grafomańska próba amatora. Nadmienię, że pisałem najszybciej jak mogłem, w dodatku pod D’jinniego – to bardzo ogranicza.. Musiałem też zsynchronizować treść z faktami z naszego życia (prawie każda postać ma swój odpowiednik wśród ludzi z naszego tj. z mojego i Laufesa otoczenia), kilka wątków wcisnąłem na siłę albo wymyśliłem na poczekaniu, bez wcześniejszego rozpatrzenia. Dlatego pewne fragmenty mogą wydać się niezrozumiałe, bezsensowne lub żenujące. Niezależnie od wyniku, fajnie było to pisać.LINKI:Oficjalna strona P.M. TEAMu, na której można znaleźć nowiny dotyczące zarówno filmu i opowiadania. Sano opowiadanie jest tam publikowane z wyprzedzeniem:www.pmteam.tnb.plCałe opowiadanie, bez zbędnych przerw, na stronie zespołu:http://www.pmteam.tnb.pl/readarticle.php?article_id=4Wątek poświęcony filmowi Bukaj Ksum: Początektw1.thewitcher.com/forum/index.php?topic=30169.0Bukaj Ksum: Początek – Film wyprodukowany przez Laufesa - na kanale YouTube:www.youtube.com/user/laufestyKról Żebraków – przygoda do gry Wiedźminwww.moddb.com/downloads/krl-ebrakwPROLOGWydarzenia w czasie trwania Króla Żebraków.Maciek pochlipywał smętnie.Jeszcze wczoraj miał nadzieję na odzyskanie MAMY. Znalazł liścik, który mu przesłała. Maciek nie wiedział, jak to zrobiła – nie było jej w domu od tygodnia i nic nie wskazywało na to, że ktoś był w jej chacie pod nieobecność Maćka. Mimo to, gdy chłopiec wrócił z codziennego pochlipywania, znalazł w domu dziwną, zieloną tablicę, na której świeciły litery:„MASZ 1 NOWYCH WIADOMOŚCI”Kiedy Maciek dotknął tablicy, napis się zmienił:„Synku!Już nie jestem w tym starym budynku.W świecie glutów zażywam odpoczynku.”Po czym tablica została jakby wessana pod podłogę. Nie pozostał po niej żaden ślad.Maciek był przez chwilę radosny. MAMA żyje! – Myślał. – Ni cholery nie rozumiem tej wiadomości, ale ONA żyje!Dzisiaj był na bagnach ten cały wiedźmin. Pomagał wszystkim, jakby dostawał za to jakieś ekstra punkty. Próbował pomóc też Maćkowi…Próbował!I co z tego? „Twoja MAMA odeszła, przykro mi.” Jemu przykro?! Maciek chlipał przez cały tydzień! To jemu było naprawdę przykro.Nic mu już nie zostało_Odejdę do Zakonu Kapustynów!Podobno jedna z ich kryjówek jest gdzieś niedaleko. Są tam ludzie tacy jak on – samotni. Ponoć przez Zakon otrzymali potęgę bitów! – Cokolwiek to znaczy.Teraz chłopiec szedł przez bagna, z plecakiem wypakowanym głównie pamiątkami po MAMIE. Właśnie przechodził koło zawalonej wieży. Nie mógł wiedzieć, że jednocześnie przechodzi obok Miejsca Mocy.Postanowił tu odpocząć. Usiadł na ziemi i wyjął z plecaka rycinę, przedstawiającą jego MAMĘ. Została wykonana przez Mistrza Spiegeleiera, gdy ten odwiedził wioskę na bagnach. Wtedy też, Mistrz zaraził chłopca żądzą potęgi i władzy.Maciek chlipał cicho, patrząc na rycinę. Nagle zaczął śpiewać. No, właściwie to chrząkać i jęczeć do rytmu, który słyszał gdzieś w swojej głowie. Zawarł w tym śpiewie cały żal po utracie MAMY, całą chęć pokazania światu, że jest kimś, całą skrywaną nienawiść.Wtedy właśnie objawił mu się Górski Bóg.Wyglądał właściwie jak człowiek, ale był półprzeźroczysty.Wyciągnął do chłopca rękę w przyjaznym geście……Po czym rzucił się na niego. I zniknął.Zupełnie jak Maciek.Który nie mógł wiedzieć jeszcze jednej rzeczy – że jest Źródłem Bitów.MIESIĄC WCZEŚNIEJZegar wybił drugą w nocy.Nieznajomy siedział przy stole z twarzą w misce i chrapał ciężko. Wokół walały się butelki po najpopularniejszym w tej okolicy trunku – Żytniej. Karczmarz, który nie różnił się zbytnio wyglądem od innych przedstawicieli swojego fachu, dotknął lekko ramienia przybysza.-Proszę pana! Proszę się obudzić, już zamykamy! Proszę pana!-Mhemmmem… - Zabełkotał zbudzony. – Co?-Proszę już wyjść. – Karczmarz ujął pijanego za ramię i podniósł. – Na pana już czas.-Czas? Tyyy… Ty wiesz, kim ja jestem? – Przybysz próbował się wyrwać szynkarzowi. – Ja… Jestem Bukaj Ksum, zniszczę Ziemię… - Wymruczał pijanym głosem.-Oczywiście. – Gospodarz nieraz widział ludzi, którym brakowało piątej klepki i zdążył się już przyzwyczaić. – Oczywiście, ale jutro, dobrze? Jutro pan zniszczy.-Aaa, no dobra. Ale jutro zniszczę. – Powiedział nieznajomy do zamykających się drzwi karczmy.Zegar wybił drugą w nocy.Nieznajomy siedział przy stole z twarzą w misce i chrapał ciężko. Wokół walały się butelki po najpopularniejszym w tej okolicy trunku – Żytniej. Karczmarz, który nie różnił się zbytnio wyglądem od innych przedstawicieli swojego fachu, dotknął lekko ramienia przybysza. -Proszę pana! Proszę się obudzić, już zamykamy! Proszę pana! -Mhemmmem… - Zabełkotał zbudzony. – Co? -Proszę już wyjść. – Karczmarz ujął pijanego za ramię i podniósł. – Na pana już czas. -Czas? Tyyy… Ty wiesz, kim ja jestem? – Przybysz próbował się wyrwać szynkarzowi. – Ja… Jestem Bukaj Ksum, zniszczę Ziemię… - Wymruczał pijanym głosem. -Oczywiście. – Gospodarz nieraz widział ludzi, którym brakowało piątej klepki i zdążył się już przyzwyczaić. – Oczywiście, ale jutro, dobrze? Jutro pan zniszczy. -Aaa, no dobra. Ale jutro zniszczę. – Powiedział nieznajomy do zamykających się drzwi karczmy. Bukaj Ksum obudził się rano obok ogniska przy karczmie ogrodzonej palisadą. Strasznie bolała go głowa. Ale wczoraj nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jest w tym miejscu od tak dawna, a wciąż nie wykonał zadania. Przecież ułożył cały misterny plan! Czemu na tym przeklętym świecie nic się nie udaje?!Najemnicy wynajęci przez karczmarza właśnie otwierali bramę – ktoś mógłby pomyśleć, że odgradzanie gospody ostrokołem to głupota. Jednak na obrzeżach Wyzimy nikogo to nie dziwiło, można więc sobie wyobrazić, co to za okolica. Nawet kowal wynajmował tu pokój i zbudował warsztat na wewnętrznym dziedzińcu. Uwagę Ksuma przykuło dwóch wchodzących przez wrota mężczyzn. Obaj mieli na sobie mocne, skórzane kurtki, i obaj mieli na plecach półtoraręczne miecze. Usiedli przy ognisku obok Bukaja i wyciągnęli własny prowiant. Zdawali się nie zwracać uwagi na zamyślonego alchemika. W końcu jednak do niego zagadali: -Hej, wiesz może, czy ktoś tutaj potrzebuje pomocy osoby, która dobrze macha mieczem?Bukaj nie myślał jeszcze zbyt jasno, odpowiedział więc: -Pójdźcie ze mną, koledzy! -Ach, więc zatrudnisz nas? Nazywam się Laufes, a mój kompan to Asper. -O, aaa… Jestem Bukaj Ksum, alchemik. Zniszczę Ziemię. Możecie mi mówić Musk. – Dodał po namyśle. -Taa – zaczął Asper. – Szykuje się niezła zabawa. Zapłać nam dobrze, a zniszczymy, co tam będziesz chciał. W granicach rozsądku. -Właściwie tak. – Dołączył Laufes. – Pracowaliśmy z tym szurniętym paladynem Adamem Keladą, możemy też z niszczycielem Ziemi. – Zaśmiał się. – Ale bierzemy połowę twoich zysków. Czuję, że już niedługo szmal obciąży twoją kieszeń. Jesteś jednym z tych, którzy osiągają wielką sławę i bogactwo, mimo że z pozoru na to nie wyglądają. Podróżnikiem z misją. -A tacy mają życie pełne przygód, kończące się gwałtownie i tragicznie. – Wtrącił Asper. – Dobraliśmy się jak w korcu maku. Zapadła krótka chwila ciszy. -Spółka? – Zaniepokoił się Bukaj. – No nie wiem… - wtem przypomniał sobie, po co tu jest i że musi to zrobić to za wszelką cenę. – Ech.. Jesteście mi potrzebni, niech wam będzie. -Co mamy robić? -Będziecie moimi oficerami. Na razie tylko mnie chrońcie…. -Ha! Biuro Ochrony Muska rozpoczyna swoją działalność!Ksum popatrzył z zażenowaniem. – Chodźmy stąd. – Mruknął. –A właściwie Asper, skąd masz tą paskudną bliznę na twarzy? -Głupia sprawa… - Jęknął najemnik. – Gdy byłem smarkaczem, często bawiłem się w kuchni. Wiesz, z garnkiem na głowie kopyścią w jednej ręce a pokrywką w drugiej podbijałem kolejne zmyślone kraje. -I? -I pewnego razu przygrzmociłem głową w pokrywkę od słoja. -A ty, Laufes? Kto cię tak urządził, że nie wymawiasz „er”? Pokaż zęby. Laufes spojrzał wściekle na alchemika. -Ja, drogi panie, pochodzę z Toussaint! Tam, drogi panie, „er” wymawiają tylko wieśniacy. Cała trójka, głośno rozmawiając, wyszła z terenu zajazdu przez jedną z dwóch drewnianych bram umieszczonych w palisadzie. Kowal głośno zaklął, kiedy odkrył zawartość swojego miecha. Przeklęte bachory. Musk gestem zaprosił Aspera i Laufesa do wnętrza swojej kryjówki. -Nieźle się tu urządziłeś. W starym, nieczynnym młynie Musk zorganizował sobie połączenie laboratorium alchemicznego z sypialnią i małym kącikiem motywacyjnym – był to stolik z wieloma kartkami papieru, na których były napisane teksty typu: „Jesteś wielki!” czy „Bukaj Ksum Bukaj Ksum Bukaj Ksum”. Laufes chwycił jedną z tych kartek i przeczytał z rozbawieniem. -Achachachacha! Nie masz co robić w długie, deszczowe dni? A może wpadłeś w samo… zachwyt, chacha! -Ale śmieszne. – Bukaj wyrwał kartkę najemnikowi. – Zajmijmy się dla odmiany czymś poważnym. -Właśnie, zdradź nam swoje plany. I nie chcę słyszeć ani słowa o niszczeniu Ziemi, oczekuję czegoś, eee, konkretniejszego. -Nic wam nie powiem. -Co?! -Nie ufam wam, musicie mi najpierw udowodnić swoją lojalność. -Lojalność?! Jesteśmy najemnikami i… -Już nie. Jesteście teraz… No niech ci będzie, jesteście BOM-em. Wymagam od was lojalności, w zamian oferuję swoją przyjaźń. Jeszcze mi za to podziękujecie. -Ale dalej będziemy dostawać zyski z tej przygody? – Spytał Asper. -Tak. -No to w porządku. Jak nam zaufasz, daj znać. Ale po co w ogóle tu przyszliśmy? -Muszę wziąć swoją torbę. Idziemy do jaskini pod murami Wyzimy. -Po co? -Jestem alchemikiem! Wiem, że jest tam pewna specjalna roślina, potrzebna mi do badań. Idziemy! -Ta jes! – Odpowiedzieli ironicznie. Ksum szedł przodem, a jego najemnicy – czy też Biuro Ochrony – trzymali się z tyłu i rozmawiali szeptem: -On nie jest normalny. – Zaczął Laufes. – Myśli, że zniszczy Ziemię! W dodatku jest strasznie skryty. -Daj spokój, to na pewno taka przenośnia. Po prostu pragnie władzy. Ze swoją inteligencją jest w stanie ją zdobyć. Zresztą sam wróżyłeś mu świetlaną przyszłość. -Nie wątpię, że osiągnie sukces. A wtedy dobrze będzie mieć go za przyjaciela. -Poza tym jest zabawny, a my nie mamy nic lepszego do roboty. -Popodróżujmy z nim parę miesięcy, przekonamy się, o co mu chodzi. -Właśnie. A teraz bądź czujny. Wyzimskie podgrodzie nie cieszy się dobrą sławą. Jakby na potwierdzenie jego słów, z jeziora wybiegł utopiec. Ruszył prosto na Bukaja. Dwaj najemnicy jednocześnie doskoczyli do swojego zwierzchnika i jednocześnie cięli monstrum. Cuchnące truchło upadło na ziemię. -W końcu za to nam płacisz. – Uśmiechnął się Laufes. Uliasz wyszedł z Misia Kudłacza. Był wieczór, moment, kiedy w miarę uczciwi mieszkańcy Wyzimy kładą się spać, a typy spod ciemnej gwiazdy jeszcze nie powychodzili na ulice…
 
W końcu zamieściłeś ten wątek. Teraz mam nadzieję, że Arwil będzie Ciebie się czepiał za stronę fabularną,a mnie tylko za produkcję.
 
Z okazji wydania nowej wersji pierwszego odcinka filmu "Bukaj Ksum: Początek" uzupełniłem opowiadanie o prolog.
 
http://www.youtube.com/watch?v=o-4UYPx5escOdcinek drugi jest już dostępny na YT, dlatego publikuję kolejną część opowiadania.ODCINEK DRUGIUliasz wyszedł z Misia Kudłacza. Był wieczór, moment, kiedy w miarę uczciwi mieszkańcy Wyzimy kładą się spać, a typy spod ciemnej gwiazdy jeszcze nie powychodzili na ulice. Treser udał się do zaułka z magazynem, tak jak mu polecono. Czekał chwilę, aż zauważył nadchodzącą w jego stronę postać. Schował się za wyrzuconym przez kogoś zniszczonym kredensem – dziwne, że nie został jeszcze rozkradziony na opał. Kiedy tajemniczy gość się zbliżył, Uliasz wyskoczył zza spróchniałego mebla i powalił go.Intruzem była elfka. Ze zwinnością, jakiej Uliasz się nie spodziewał po oprychu, którego oczekiwał zobaczyć, wyślizgnęła się z jego chwytu. Korzystając z chwili zdziwienia swojego przeciwnika, kopnęła tresera w podbrzusze. Zgiętego wpół chciała pchnąć głową w mur, ale on już się otrząsnął. Błyskawicznie wyciągnął swój ulubiony kiścień i zamachnął się. Elfka zrobiła elegancki unik i podniosła dłoń. Następny cios Uliasza trafił na niewidoczną ścianę.-Uspokój się, d’hoine, a może uratujesz swoje nędzne życie. – Elfka przemówiła głębokim, spokojnym głosem. Kontrastowo, Uliasz rozdygotany jęknął ochryple:-Masz tupet. Nie wiesz, kto za mną stoi! Jeśli mnie zabijesz, ty też umrzesz, ale nie od razu, ha! – Nadrabiał miną, ale widać było, że się boi. Jego przeciwniczka zaśmiała się bez radości.-Czy my czasem nie mamy tych samych protektorów? Jesteś człowiekiem, z którym miałam się spotkać?Treser odetchnął w duchu. Na wszelki wypadek rzucił jednak ustalone hasło:-Któż pokona Jaszczura Snów?-Ech, wy ludzie i wasze śmieszne podchody. Jak to szło? Mieczem na niego Muflon Bitów.-To ty. Co masz mi przekazać?-Przybysz z innego świata jest w okolicach Wyzimy. Spuść parę bestii treserze i znajdź go. I pamiętaj, Maciek.. – Przerwała, bo Uliasz z przerażeniem zatkał uszy.-Jak śmiesz nazywać tak Mistrza! Lepiej zamilcz! – Przybyszka spojrzała na człowieka jakby z naganą i wyciągnęła rękę w jego stronę. Niewidzialna siła podniosła mężczyznę w powietrze. Elfka po raz pierwszy popatrzyła na niego ze śladem jakiejkolwiek emocji – jej spojrzenie pełne było niechęci.-Nie podnoś na mnie głosu człowieczku! Jestem Isfloran, Wolna Elfka i zrobię to, na co mam ochotę! Nikt nie będzie mi rozkazywał! Za to tobie Maciek przypomina, że Władający Imaginacją ma być dostarczony żywy.Zanim Uliasz upadł na ziemię, Isfloran już nie było.***Jaskinia pod murami Wyzimy to nietypowe miejsce. Wytworzył się tam osobliwy mikroklimat, sprzyjający rozwojowi rzadkich i unikatowych roślin oraz zwierząt. Jest kilka przyczyn tego zjawiska. Po pierwsze, Wyzima została zbudowana na fundamentach starszego, elfiego miasta – a wszyscy wiedzą, że wiele spośród dzieł tej starożytnej rasy było przesiąkniętych pradawną magią. Po drugie, jaskinia ta jest usytuowana w bliskim sąsiedztwie miejskich kanałów, w których nawet najwytrzymalsze stworzenia nie przeżywają długo. Pozostaje jeszcze kwestia legendy o szalonym gnomim wynalazcy, ale nie uchodzi jej tu przytaczać-Po co tu właściwie przyszliśmy? –Spytał Asper.-Po fortunę, o jakiej nie śniłeś. – Odpowiedział Musk.-Podoba mi się! – Laufes podchodził entuzjastycznie do tej przygody.-Poszedłeś na wyprawę po wielki skarb z małą, skórzaną torbą? – Asper wciąż nie był przekonany. – I po co ci jesteśmy potrzebni my dwaj?-Istnieją rzeczy warte więcej niż złoto.Bukaj streścił krótko historię jaskini.-Dzięki za ostrzeżenie. – Mruknął ponuro najemnikPosuwali się powoli i w milczeniu, jeden przy drugim. Ksum w środku z pochodnią, Laufes i Asper po bokach, z wyciągniętymi mieczami. Ciemna droga zdawała się nie mieć końca. Ponury marsz był przerywany tylko wtedy, gdy alchemika zainteresowała jakaś roślina czy pleśń. Kucał wtedy przy obiekcie badań i wyciągał z torby różne szkiełka, narzędzia i pojemniki. Często zbierał próbki.Wtem Bukaj wydał z siebie nieokreślony bliżej dźwięk.-Co jest?! – Zaniepokoił się Laufes.-Jest! – Musk wskazał dziwną roślinę.Była malutka, ale nie sposób byłoby jej nie zauważyć. Mięsisty, czerwony niby-kwiat wyglądał jak szponiasta łapa, lub paszcza gotowa rozerwać każdego intruza. Podtrzymywany był przez łodygę, złożoną jakby z kilku mniejszych, aczkolwiek grubych i twardych łodyżek. Cała roślina wyglądała, jakby ktoś obsmarował ją całą jakimś cuchnącym śluzem.-Kokacydium!Bukaj był zachwycony. Z zapałem wyciągnął swoje narzędzia i kucnął z zamiarem wycięcia roślinki, podając pochodnię Laufesowi. Asper pochylił się razem z alchemikiem. Zauważył, że kiedy Ksum je wyciągał z cienkiej warstwy ziemi i mchu, Kokacydium jakby się wiło.-Wygląda niewinnie, a jednak mam złe przeczucia…-Młode osobniki, to jest młodsze niż pięćdziesiąt lat, nie potrafią się bronić. Kokacydium to bardzo rzadka i bardzo wolno rozwijająca się odmiana echinopsa. Ostatnią dorosłą sztukę z tej okolicy zabił wiedźmin Geralt z Rivii. Mieszkała na bagnach i miała jakieś sto dziesięć lat.-Czy ty powiedziałeś: echinopsa?!- Asperowi mina nieco zrzedła.-Dokładnie tak. Warto też nadmienić, że Kokacydium jest o wiele groźniejsze. Ale nie ma się czego obawiać. Ten osobnik ma jakieś piętnaście lat i jest tutaj, dlatego, że ktoś został tu zabity, w tym polu magicznym. – Wskazał powietrze przed sobą, po czym schował umierającą roślinkę do torby. – Szkoda, że musiałem zabić ostatni żywy okaz w tej okolicy.Ziemia się zatrzęsła.-Wcale nie ostatni! –Krzyknął Laufes.Za nimi wił się i wściekle rzucał dorosły przedstawiciel wymierającej odmiany echinopsa. Był podobny do roślinki, którą przed chwilą wyciął Bukaj, ale miało jakieś dwa metry długości. Między łodygami, które przypominały stalowe ścięgna atletów, dało się dostrzec fragmenty pożółkłego szkieletu.-Piękny! – Bukaj stał i z zachwytem patrzył na monstrum, które po krótkiej chwili go zaatakowało. Laufes rzucił się przed alchemika i cisnął w roślinę pochodnią. Kokacydium błyskawicznie zajęło się ogniem, ale nie zrezygnowało z walki. Kiedy Asper chciał pomóc koledze, został jednym ciosem odrzucony i uderzył w skalny strop. Jego miecz odleciał w głąb jaskini. Tymczasem Laufes zarobił już dwa kolce, jeden w ramię, drugi w nogę, ale wciąż unikał bezpośrednich ciosów. Zdołał rąbnąć mieczem w łodygi, przecinając je w jednej trzeciej grubości. Wtedy dostał kolejnym kolcem, tym razem w brzuch. Zawył i ciął jeszcze raz. Kokacydium upadło na ziemię w dwóch częściach.Od wijącego się jeszcze i płonącego truchła zajął się pobliski mech. Buchnął niebieski ogień. Musk pochylił się z zainteresowaniem – to był błąd. Jego torba w jednej chwili zaczęła się palić. Alchemik szybko zrzucił ją z siebie i próbował ugasić, ale niebieski płomień był nie do powstrzymania.-Ten śluz musiał być bardzo łatwopalny. Szkoda, właśnie na nim mi zależało. Można go znaleźć tylko na młodych kokacydiach, a te są o wiele rzadsze niż dorosłe. Naprawdę, wielka szkoda…W odpowiedzi Laufes zemdlał.Nadbiegł Asper, ******ąc odzyskaną bronią.-Znalazłem mie… O.***Bukaj i Asper wyciągnęli Laufesa z jaskini. Mimo, iż stracił łup, Musk był bardzo zaaferowany, jakby stan zdrowia najemnika wybudził go z jakiegoś transu. Widać był pasjonatem, ale potrafił też twardo stąpać po ziemi.Było ciemno i podgrodzie nie wyglądało przyjaźniej niż w świetle dnia. Wręcz przeciwnie – stare mury wydawały się być granicą miedzy światem ludzi i światem cieni.-Gdzie go zaniesiemy? – Spytał Asper.-Do młyna, mam tam wystarczą ilość medykamentów, poza tym znam świetną recepturę. Mimo wszystko, będzie wymagał kuracji. Zajmie mi to trochę czasu. Moje plany będą musiały poczekać.Dalej szli w milczeniu.W końcu dotarli do młyna, starając się nie obudzić drzemiących strażników przy bramie miejskiej. Bukaj polecił Asperowi położyć Laufesa na ziemi, a sam zaczął otwierać drzwi do kryjówki. Asper widział rano, jak alchemik się za to bierze – najpierw puka trzykrotnie, potem dwukrotnie, następnie rzuca czar odbezpieczający, później rozmawia chwilę z drzwiami w niezrozumiałym języku, a na koniec przejeżdżał palcem wskazującym lewej dłoni po całej powierzchni drewna. Trochę to trwa. W tym czasie Asper odszedł w stronę rzeki, żeby opłukać twarz.Już miał wstać i wrócić do Bukaja, gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się, jednocześnie wyciągając miecz.Na murach miejskich stał mężczyzna. Włosy miał spięte w kucyk, nic innego nie dało się dostrzec. Obok niego wyrósł masywny cień. Bukaj niczego nie zauważył – właśnie konwersował żywo z dębowymi drzwiami młyna. Odwrócił się dopiero, gdy usłyszał krzyk mężczyzny:-Rwij!Cień ryknął i zeskoczył na ziemię obok Aspera, który krzyknął do Ksuma:-Otwieraj!Bukaj odwrócił się do drzwi i zaczął swój rytuał od początku, a jego najemnik odciągał potwora od alchemika. Potwór był mniej więcej wielkości rosłego człowieka, z tą różnicą, że opierał ciężar ciała na knykciach, jak małpa. Porośnięty był gęstą sierścią, pod którą grały ogromne mięśnie. Wyglądał jak połączenie goryla z niedźwiedziem lub wilkiem.Po krótkiej chwili pełnego napięcia spaceru po okręgu, potwór zaatakował. Nie był zwinny, ani specjalnie szybki, ale przerażająco wręcz silny. Asper nie zdołał go przyjąć na miecz, więc zrobił błyskawiczny unik. Stracił jednak równowagę, i nie zdążył się uchylić przed następnym ciosem, rozrywającym mu plecy prawie do kości. Wojownik nie pozwolił jednak, by zapanował nad nim ból, jęknął tylko i zaatakował mieczem z półobrotu. Trafił zwierzę w pysk, wybijając parę zębów i rozcinając mordę. Ono zawyło i zaczęło młócić łapami. Efektu to nie dawało, żadnego, bo Asper wciąż robił uniki. Udało mu się nawet poranić trochę umięśnione ramiona bestii. Ta, zniecierpliwiona, skoczyła na najemnika.Asper leżał teraz przygnieciony wielkim cielskiem. Na dodatek potwór nic sobie nie robił z miecza, którym był przebity na wylot. Ugryzł człowieka w ramię. Asper wyjąc, wyciągnął nóż z szerokim ostrzem i poderżnął przeciwnikowi odsłonięte gardło. Po chwili poczuł na sobie ciężar bezwładnego cielska.Teraz mógł stracić przytomność.Człowieka na murach już nie było.Bukajowi udało się otworzyć drzwi do młyna.***Bukaj był zadziwiająco dobrym lekarzem. Po tygodniu kuracji, Laufes był w pełni sił. Ohydne medykamenty Muska doskonale poradziły sobie z trucizną echinopsa.Zanim jednak Laufes był w pełni sił, Musk nie mógł wieczorem swobodnie chodzić po okolicy. Większość czasu siedział w młynie, gdzie zresztą miał sporą spiżarkę i zajmował się chorym BOM-em.Z Asperem było gorzej. Miał okropnie poranione plecy i połamaną w kilku miejscach rękę. Kilka żeber również nie oparło się zębom kościogłowa - Ksum rozpoznał ten gatunek w bestii, która zaatakowała najemnika. Alchemik był bardzo zdziwiony, gdy to mówił, ponieważ był pewien, że te potwory dawno wyginęły.*** Laufes właśnie wrócił z polowania – Bukaj kazał mu przynieść sarnę. Drugi członek BOM-u miał się już o wiele lepiej, jego rany się wygoiły-Proszę. – Powiedział z dumą najemnik. – Po co ci to? Zrobisz jakiś wywar z sarnich oczu, żeby wybudzić Aspera?-Nie. TY zrobisz nam z tego obiad, a ja rzucę na Aspera ostatnie zaklęcie.Laufes niepocieszony zajął się obiadem, a Bukaj zaczął odprawiać swoje rytuały.Wieczorem Asper się obudził. Razem z Laufesem zaczęli się naradzać. Bukaj zdawał się nie interesować ich rozmową. W końcu go do siebie przywołali.Nadszedł czas na poważną rozmowę.Zaczął Laufes:-Dobra, Bukaj. Mamy mieszane uczucia, co do tej twojej awantury. Obydwoje ryzykowaliśmy dla ciebie życie, to chyba wystarczający dowód naszej lojalności. Inna sprawa, że do tej pory nie widzieliśmy żadnej złotej monety.-To, że do tej pory byłeś samowystarczalny i sobie tu wegetowałeś nie znaczy, że dwóch najemników będzie nadstawiać dla ciebie karku za darmo. – Dodał Asper. – Nawet, jeśli możesz ich nazwać przyjaciółmi.-Wyjaw nam w końcu swoje plany. Dokładnie! Ziemię zniszczysz potem.Bukaj popatrzył na nich z uśmiechem.-Naprawdę uważacie mnie za przyjaciela?Asper trochę się zmieszał.-No… Poniekąd. Raczej za bliskiego kolegę. W końcu uratowaliśmy ci życie. Co prawda ty nam też. Ale… Co ty mnie tu zagadujesz? Miałeś wyłożyć kawę na ławę, a ty co?-Dobrze. Skoro mamy już jakieś więzy emocjonalne…-Ej! – Zaniepokoił się Laufes. – Bez takich!Bukaj trochę się zirytował.-Dobrze, już mówię, co zamierzam. I zamierzałem.-Słuchamy.Alchemik zaczął snuć swoją opowieść.-Jednym z moich głównych celów jest zdobycie jak największej władzy. Nie ze zwykłej żądzy bycia potężnym, ale dla o wiele wyższych pobudek. To już inna historia. Mój pierwotny plan polegał na wkupieniu się w łaski króla Foltesta. Chciałem przyrządzić dla niego specjalny eliksir, dający nawet zwykłemu chłopowi nadludzką siłę i władzę nad magią. Oczywiście chwilowo. Stałbym się wtedy prawą ręką króla.-Dlaczego mówisz w czasie przeszłym?- Bo potrzebowałem do tego śluzu młodego Kokacydium. Po prezentacji namówiłbym Foltesta do założenia uprawy tej rośliny, by móc produkować eliksir na wielką skalę. Nieważne, co zamierzałem zrobić dalej. Ten plan nie wypalił, a ja stoję w martwym punkcie. Jeśli chodzi o złoto, wiem gdzie znajdują się zaginione skarby i ukryte złoża, ale żeby zrobić z tych informacji pożytek, trzeba dysponować jakimiś wpływami. Nam ich na razie brak.Asper uśmiechnął się krzywo.-Chcesz, by usłyszał o tobie świat? No niestety, nie mam pojęcia jak mógłbyś wspiąć się na wyżyny drabiny społecznej. Ha!Laufes wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Bukaj spojrzał na niego zachęcająco.-No… Wiesz, głupio mi o tym mówić… Wyglądasz na zdesperowanego… Jest taka historia…-No nie! – Przerwał mu Asper. – Tylko nie to!-Daj mu dokończyć.Laufes wziął się w garść.-To stara legenda. Mało kto ją już pamięta… opowiada o tym, że istniało kiedyś pewne zgromadzenie potężnych istot – ludzi i nieludzi. Łączyli magię z techniką i alchemią. Byli bardzo niebezpieczni. Przypominali trochę ciebie, Musku. Podobno połowa dzisiaj znanych urządzeń i inkantacji zostało stworzonych po raz pierwszy właśnie przez nich.-Po co mi to mówisz?-Poczekaj, zaraz do tego dojdę. Eksperymentowali z materią, ponoć udało im się uzyskać z bardzo małych cząsteczek bardzo dużo energii. To otworzyło przed nimi ogromne możliwości. Stworzyli w ten sposób Pięć Elementów. Były to przedmioty, których posiadaczami mogli być tylko ci, którzy dzierżyli władzę w bractwie.-Mów dalej! Co to były za przedmioty? – Ku irytacji Aspera, Bukaj zdawał się coraz bardziej interesować tą historią.-Już tłumaczę. Cztery pierwsze przedmioty symbolizują kolejno magię, alchemię oraz jeszcze dwa zagadnienia, których nie rozumiem. Chyba jakieś bity i iluminację…Bukaj zamarł.-Bity i imaginację?-O, właśnie tak.-A piąty Element?-On dawał władzę nad techniką. To niezbyt jasna część legendy, ale było tam wyraźnie powiedziane, że Ostatni Element obdarza właściciela władzą nad techniką.-Jak to: obdarza władzą?-To dosłowny cytat z legendy. Cztery Artefakty to symbole, w których ukryta jest część wiedzy z danej dziedziny. Piąty daje władzę nad techniką.-Mogliby ukryć tu głowice… - Mruknął Bukaj.-Co?-Nie, nic, zamyśliłem się. Legenda mówi o czymś jeszcze? O położeniu Elementów?-Chwila. Cztery przedmioty były w posiadaniu mistrzów bractwa. Ono jednak upadło – zdradził je mistrz tych całych bitów. Ukradł Element Magii, ale nie zdążył zdobyć dwóch pozostałych. Mistrzowie Iluminacji i Alchemii ukryli swoje artefakty.-A piąty? Co z nim?!-Według legendy, Piąty Element jest wciąż w tym samym miejscu, ale ujawni się tylko temu, kto posiada pozostałe cztery. To było zabezpieczenie bractwa – gdyby ich demokracja nie działała poprawnie w wypadku zagrożenia, mogli wybrać jednego przywódcę. Jak na ironię, to ich zgubiło.-Jak to?-Mistrz Bitów zdradził swoje bractwo, bo chciał być jedynym panem nauki. Niektórzy mówią, że Mistrz Bitów założył Zakon Szpitalników Pod Wezwaniem Proroka Lebiody. Podobno ich mistrzowie do dziś przekazują sobie Element Bitów, a Element Magii przechowują nieznani członkowie Zakonu.Asper nie wytrzymał:-No daj spokój! Zakon Szpitalników?! Tak nazywał się Zakon Kapustynów do czasu, gdy dziesięć lat temu władzę przejął ten cały von Spiegeleier. Każdy wie, że wtedy Szpitalnicy stali się banitami, ponieważ zaczęli wyznawać Kult Górskiego Boga. Kapustyni to banda szaleńców, a nie strażnicy starożytnych artefaktów! Bukaj, chyba nie wierzysz w te bajki!-Nie wierzę. Ale potrafię to sobie wyobrazić, hahahaha!Opowiadanie jest zawsze wcześniej zamieszczane na oficjalnej stronie team'u:www.pmteam.tnb.pl
 
Trzeci odcinek filmu jest już dostępny pod adresem:http://www.youtube.com/watch?v=CKJbBeImD9gODCINEK TRZECIWielki Mistrz Tajemnego Zakonu Kapustynów Pod Wezwaniem Górskiego Boga, Maciej von Spiegeleier nerwowo przechadzał się po swoim laboratorium, głęboko pod ziemią. Na środku Sali stał jego model świata.Mówił sam do siebie:potrzebuję Bukaja! Bez niego nie uda się… nic! Ta, tak, Bukaj! Bukaj jest konieczny! Co z tym treserem? Miał go tu przyprowadzić! Trzeba powstrzymać Bukaja! I wykorzystać jego umiejętności… lepiej…W tym momencie model świata rozjarzył się oślepiającym blaskiem. Był on jak fala uderzeniowa, zaczynająca się w zaznaczonym na globusie małym punkciku tuż koło Wyzimy.I już. Model świata stał się Prawdziwy.***Uliasza obudził dziwny świst. Treser powoli otworzył oczy…Nad nim, w powietrzu wisiała poziomo srebrna laska czy też kostur. Wirowała wokół własnej osi i brzęczała cicho. Po krótkiej chwili upadła na łóżko.Uliasz zaklął głośno, rozmasowując potłuczoną głowę.***-Co to, u diabła, było?!!Asper wstał z podłogi i otrzepał się z kurzu, podczas gdy Laufes stał z wyciągniętym mieczem. Bukaj w tym czasie zbierał z podłogi resztki ustrojstwa, które przed chwilą bzyczało na jego głowie.-Co to za szmelc? Co ty z nim zrobiłeś? – Gdy Asper wstał, dalej wypytywał Muska, a Laufes, który zorientował się, że już po wszystkim, schował broń.Ksum nie reagował słowa na najemników. Zebrał części swojego urządzenia i jakby z namaszczeniem wrzucił do kominka. Buchnął zielony płomień.Teraz był gotów.-To był melioimaginator.-Co takiego? – Spytał Laufes.-Urządzenie wzmacniające fale imaginacyjne. Melioimaginator. To był prawdopodobnie ostatni egzemplarz w tym świecie. Nikt już nie wie, jak je konstruować.-Ale po co zakładałeś to na głowę? Co ten meliocośtam przed chwilą zrobił?-Przy pomocy mojego melioimaginatora właśnie sprawiłem, że legenda stała się historią.-Co ty bredzisz? –Włączył się Asper.Ale Bukaj właśnie zemdlał. Laufes pomyślał, że ostatnio on i ludzie z jego otoczenia mają dziwną tendencję do omdleń.***Alchemik obudził się następnego dnia rano, w swoim łóżku w młynie. Do południa odzyskał siły, ale miał małe trudności z kojarzeniem faktów. Najemnicy zmusili go jednak do dokończenia wczorajszej opowieści.-Dobrze, dobrze! Ale jak się pogubię to będzie wasza wina. Wciąż czuję się wyssany intelektualnie.-Pewnie dlatego używasz takich trudnych słów? – Rzekł Asper z przekąsem.-Cicho! Niech mówi… - sprzeciwił się Laufes.Bukaj pociągnął solidny łyk z butelki Żytniej i zaczął:-Jestem Imaginatem – władam imaginacją, jedną ze sztuk, o których opowiadał Laufes. Imaginacja to, mówiąc baaardzo prostym językiem, umiejętność urzeczywistniania własnych fantazji.Asper i Laufes spojrzeli zaniepokojeni na alchemika.-Eee?!!-No… Realizowania swoich pragnień w sposób okrężny? – Spróbował Ksum.-Eee?!!-Nosz kurde!!! Chodzi mi o to, że potrafię przenieść elementy mojej wyobraźni do świata rzeczywistego! Tego, w którym aktualnie przebywam!Najemnicy wciąż patrzyli ostrożnie na alchemika, ale w końcu na ich twarzach pojawił się uśmiech zrozumienia. Bukaj o mało się nie przewrócił pod falą uderzeniową chóralnego „Aaaaahhhaaaaa!”.-To znaczy, że potrafić stworzyć wszystko co chcesz? – Spytał z niedowierzaniem Asper.-Nie, nie, nie! Imaginacja to nie wszechmoc! Nie jestem potężny jak Stwórca! Moja sztuka ma pełno wymogów i ograniczeń. Nie mogę wprowadzać do rzeczywistości na przykład marzeń o czyjejś śmierci. Ani zniszczeniu. Czy jakiejkolwiek zagładzie. Marzenie, mimo swoistej nierealności, musi mieć jakieś logiczne podstawy, być w miarę wiarygodne. To „zakotwicza” wizję w tym świecie. W dodatku umiejętność imaginacji traci się z wiekiem – to oczywiste, że dzieci są najpotężniejszymi imaginatami. Ja wciąż wiele potrafię, bo od lat ciężko ćwiczę.-A twój meliocośtam?-On wzmacnia siłę imaginacji. Bez niego nie można wprowadzać do świata wyobrażeń o innym czasie niż obecny. Ani zbyt potężnych imaginacji. Nie używając melioimaginatora, mógłbym stworzyć najwyżej… powiedzmy… obiekt wielkości chaty. Lub jej mentalny, czy też magiczny odpowiednik, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.-A co zrobiłeś wczoraj?-Wyobraziłem sobie, że legenda Laufesa jest prawdziwa. Sprawiłem więc, że kilkaset lat temu, pewni ludzie założyli pewne bractwo, które stworzyło pewne artefakty, będące dzisiaj w posiadaniu innych osób. To nasza droga ku potędze. – Opowiadał o zmianie historii świata tonem, jakim normalni ludzie rozmawiają o pogodzie.-Nie mogłeś sprawić, żeby pięć Elementów trafiło prosto do nas?! – Jęczał Laufes.-To by było niezgodne z zasadą „kotwiczenia”, czyż nie? – Spytał Asper Bukaja.-Właśnie. Sądzę, że powinniśmy się niedługo rozdzielić – wyruszymy w różnych kierunkach.-Jak to? – Zaniepokoił się Laufes.-Ułatwiłem sobie życie – wiem, że jeden z artefaktów ma człowiek, który napuścił na nas kościogłowa. Musicie go tylko wytropić.-A ty?-Drugi Element też jest niedaleko – w Odmętach. Położenia reszty nie znam, bo byłoby to zbyt nierealne. Ja jadę do tej wioski, wy poszukajcie mężczyzny, który potrafi okiełznać dzikie zwierzęta.-Męczy mnie jeszcze jedna wątpliwość. – Rzekł Laufes. – Mistrz Zakonu włada Bitami?-Tak.-A tak właściwie, to czym są te całe bity?-Bity pozwalają, przy pomocy określonych melodii i rytmów, zawładnąć umysłami wszelkich istot. Dlatego Kapustyni są tak fanatycznie oddani swojemu mistrzowi. Nic ich nie powstrzyma przed wykonywaniem woli swojego pana.-Ojej.***Bukaj wyjechał następnego ranka. Wynajął woźnicę, który wiózł oddział najemników – miał się w ten sposób zabrać do Odmętów. Jego najemnicy nie potrafili ukryć żalu, spowodowanego jego wyjazdem.-Trzymaj się, Bukaj.-Uważaj na wymarłe gatunki zwierząt i roślin.Nerwowy śmiech.-W trudnych chwilach powtarzaj sobie: „Jesteś wielki, jesteś wielki.”Jęk zażenowania.-Albo realizuj swoje fantazje.Cisza.-No… Imaginuj i takie tam.Westchnienie zrozumienia.-Bywaj.-Bywajcie.I wóz ruszył. Bukaj czuł się dziwnie przygnębiony, a w twarzach swoich kompanów widział ten sam smutek. Jednocześnie ogromnie się cieszył – to, że tak ckliwie się żegnali znaczyło, że przestali być najemnikami, a stali się jego kimś więcej... Bardzo dobrze. Właśnie tego potrzebował.Musk zerwał się nagle.-Byłbym zapomniał! – Krzyknął i rzucił czymś w stronę Aspera i Laufesa. Ten drugi podbiegł i podniósł owo „coś” z ziemi.-Co to? – Spytał go Asper.Laufes z uśmiechem pokazał mu sporą sakiewkę pełną monet.***Spiegeleier bezskutecznie szukał na globusie kropki przedstawiającej Bukaja Ksuma – Imaginata, alchemika, inżyniera. Największego wroga Zakonu. I jego największą nadzieję.Musk oczywiście nie miał o tym pojęcia.Globus był jednak wykonany w zbyt małej skali, przez co zbyt wiele kropek nachodziło na siebie. W końcu Maciej zaniechał syzyfowej pracy.Mistrz dramatycznym gestem wskazał na swój model świata i krzyknął rozdzierająco, jakby do samej Ziemi:-Bukaj cię pomału niszczy!***Wartownik spojrzał podejrzliwie na woźnicę.-A co tam wieziecie, dziadku?-A co, ślepy jest?Strażnik poczerwieniał.-A odpowiadajcie, dziadku na pytania, bo drzewcem halabardy przez plecy zbierzecie.Dziadek odpuścił.-A siano wiozę.-A na co?-A na to, żeby w waszym loszku było ciepło i przytulnie.-A cóż to za brednie?-A kazali przywieźć? Przywiozłem. Duperelami głowy mi nie zawracaj.Strażnik jeszcze chwilę się zastanawiał, łypiąc groźnie na petenta, po czym rzekł:-A niech jedzie.Dziadek trzasnął z bata i konie powoli ruszyły, ciągnąc mały wózek z sianem przez bramę miejską. Wartownik obserwował oddalającego się staruszka, aż ten zniknął za rogiem jakiegoś budynku. Wkrótce strażnik o nim zapomniał.***Asperowi w końcu udało się otrzepać z siana.-Wielkie dzięki za pomoc, Adolfie.-Nie ma za co, w końcu kiedyś uratowaliście mi tyłek. Jesteśmy kwita.-Bywaj. – Powiedział Laufes i obaj najemnicy ruszyli w cuchnące ulice Wyzimy Klasztornej***Laufes był już mocno zniecierpliwiony. Do południa siedzieli z Asperem w „Misiu Kudłaczu” i stawiali piwo każdemu mężczyźnie z włosami spiętymi w koński ogon. Wykryli w ten sposób studenta z Oxenfurtu, elfa, który próbował im wcisnąć jakieś jadowite paskudztwo, pomrukując co chwila: „Cuchnący d’hoine!” oraz kobietę z brodą. Znalazł się nawet pewien wiedźmin, któremu jacyś Czerwoni Projektanci kazali chodzić w takiej fryzurze. Po tajemniczym władcy zwierząt nie było śladu.Teraz siedzieli przed jakimś zniewieściałym karzełkiem i podawali mu zachęcająco kufel.-Co słychać przyjacielu? –Zaczął Laufes, już poważnie znudzony.-Przyjacielu? – Odparł ochryple karzeł. – Nie mam już przyjaciół! Nigdy nie miałem! A ona? Obiecała mi dziecko! Ale nie, musiała, musiała odgadnąć moje imię! A potem ten piekielny ogr! Nie nazywam się Ed-e-Czeczkin! Jestem Rumpelstiltzkin! Rumpelstiltzkin! Er, U, Em, Pe…Asper przerwał mu silnym ciosem w głowę – karzeł spadł z krzesła i nieprzytomny osunął się na ziemię.W karczmie kilku oprychów zaśmiało się chrapliwie i po chwili każdy na powrót zajął się własnymi sprawami.-To bez sensu. – Jęknął Laufes. –W ten sposób nic nie zdziałamy.-Owszem. – Odpowiedział jego kompan. – Musimy to rozegrać inaczej. Musimy odnaleźć tego oprycha.-Ciekaw jestem, jak on to robi.-Co?-No, że go zwierzęta słuchają.-Nie obchodzi mnie to. Chce tylko zabrać mu tę jego zabawkę i rzucić jego truchło do jeziora.-Och, nie bądźmy okrutni.Asper tylko westchnąłDopiero teraz zauważyli, że od dłuższej chwili stoi przy nich karczmarz. Widać było, że przysłuchiwał się ich rozmowie. Laufes wyciągnął sakiewkę.-Już płacimy za piwo i się wynosimy. Na dziś nam wystarczy.-Szukacie tresera. – Szepnął właściciel.-Że jak? – Ożywił się Asper. – Mówisz o człowieku, który ma władzę nad zwierzętami?-Od dawna w Wyzimie dochodzi do dziwnych mordów. Ludzie, którzy nie podobają się niektórym handlarzom, kończą z odgryzioną głową.-Wiesz coś jeszcze? –Dopytywał się Laufes. Jednocześnie wcisnął szynkarzowi w dłoń trochę orenów. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu i kontynuował.-Był taki jeden rycerzyk, Senon, co zebrał kilku ludzi i napadł na Josifa, najbiedniejszego kowala w mieście, człowieka siedzącego po uszy w układach ze zbirami. Zabrali całą broń i rozbijali się po nocach. Senon zebrał niezłą sumkę, grabiąc wracających do domu kupców i te, no, kobiety upadłe. I wiecie, co się stało? – Zawiesił głos.Laufes dołożył mu jeszcze trochę monet. Przekupiony karczmarz znów zaczął opowiadać swoją historię.-Pewnego dnia znaleźli Senona w rynsztoku. Był zmasakrowany – powyrywane ręce, rozgryziona szyja. Po jakimś czasie znaleźli jeszcze jego ludzi. Kilku nawet żyło. Nie mieli przy sobie broni, rozpowiadali, że wszystko co mieli zabrał im człowiek ze spiętymi włosami, który rozkazywał bestii. Ale straż miejska stwierdziła, że oprychy po prostu schowały broń w melinie i ludzie Senona zostali powieszeni. A teraz najciekawsze. – To powiedziawszy wysunął dłoń. Laufes posłusznie wysypał na nią kolejne monety. Szynkarz mógł teraz dokończyć.-Josif zaskakująco szybko odtworzył asortyment. W dodatku szybko się wzbogacił i otworzył kolejny warsztat. Rozumiecie?-Chcesz powiedzieć, że ludzie Senona mówili prawdę? – Powiedział Laufes. – A ten… Treser pracował dla Josifa…-I jeszcze pieniądze z rabunków! – Dodał Asper. – Treser okradł złodziei! I podzielił się z Josifem. To dlatego kowal tak szybko się wzbogacił…-Wyście powiedzieli… - Rzekł właściciel unosząc ręce.-Chyba musimy odwiedzić kowala. – Mruknął Asper do Laufesa.-To wiedzcie, że od tamtego czasu Josif jest uważany za najlepszego. I zmienił imię na „Hubert”.
 
Narreszcie koniec! Ostatni odcinek BKP dostępny na YT:http://www.youtube.com/watch?v=-qvxXGsroTgOraz tu, w wersji literackiej:ODCINEK CZWARTYNajemnicy Bukaja nigdy wcześniej nie przeprowadzali tego typu śledztw, ale udało im się obmyślić plan, który w ich mniemaniu był wprost genialny. Doszli przed drzwi warsztatu, odetchnęli, przybrali naturalne, w ich osądzie, miny i weszli.Po kowalu od razu było widać, że w krótkim czasie bardzo się wzbogacił. Nie był ubrany w roboczy fartuch, a w obrzydliwie drogą szatę. Ramiona, niegdyś widać umięśnione jak u atlety, teraz były otłuszczone i drżały jak galareta przy każdym ruchu. Był niewyobrażalnie gruby – pod brodą zwisały mu trzy podbródki. Stał za ladą i wydawał polecenia młodym czeladnikom.Na widok gości Hubert przywołał na twarz sztuczny uśmiech i wzniósł ręce w powitalnym geście.-Witam serdecznie, szlachetni wojownicy! Czego panowie sobie życzą? Może coś egzotycznego, hę? Lens! – Kowal wrzasnął się do jednego z uczniów. – Przynieś no tę nową szabelkę! No już, na jednej nodze!-Nie przyszliśmy tu, żeby skorzystać z usług kowalskich. – Przerwał Asper. – Proszę wyprosić pachołków.-J-jak t-t-to? – Hubert nagle się przeraził. – P-p-przecież Uliasz mi obiecał… Miałem być bezpieczny…-Spokojnie. – Laufes położył mu rękę na ramieniu. – Przyszliśmy porozmawiać o… - Tu ściszył głos. – O Treserze. Wyproś dzieciaki.Kowal bardzo powoli doszedł do siebie. Kazał czeladnikom wyjść po nowy miech, i usiadł na krześle pod oknem. Pociągnął z butelki, stojącej na stoliku obok i zaczął:-Czego chcecie? Nie wiem nic o tym Treserze, ludzie gadają bzdury o tym, że mi pomógł.-Chyba jednak nie. – Odparł Asper i skinął na Laufesa. Ten potrząsnął sakwą, którą otrzymali od Muska i rzekł zachęcająco:-Mamy złoto. Sporo złota.-Chcemy tylko spotkać się z Treserem. Mamy do niego interes. Można sporo zarobić. Ty też nie będziesz stratny. I nie udawaj, że nie znasz tego człowieka. Z opowieści tego karczmarza z „Misia” wywnioskowaliśmy co trzeba. Laufes?-Umów nas z nim. – Włączył się wywołany. Położył całą sakwę Bukaja na stoliku. – To za fatygę. Jeżeli spotkamy się z Treserem jeszcze dziś, jutro dostaniesz drugie tyle. Plus część fantów z akcji.Po Hubercie było widać, że bije się z własnymi myślami. Łyknął ze swojej butelki, potem jeszcze raz. Chwycił położony przez Laufesa woreczek ze złotem i potrząsnął nim. Jeszcze chwilę się wahał, po czym rzekł:-Uliasz spotka się z wami dziś, po zmroku, w zaułku przy magazynie. To tuż obok „Misia Kudłacza”.-Co za Uliasz? Kto to?Kowal w panicznym geście złapał się za usta i wypiszczał:-Nie! Przysięgałem, że nikomu nie powiem!Laufes przemówił do niego uspokajającym tonem:po prostu daj znać, czy mam rację. Uliasz to imię Tresera?Hubert powoli pokiwał głową.***Właściciel „Misia Kudłacza” właśnie korzystał z luźniejszej godziny – tylko trzech ludzi siedziało przy stolikach i w milczeniu piło zamówione trunki. Karczmarz wyszedł na zaplecze i zaczął liczyć utarg. To był dobry dzień. W karczmie od rana, do tego momentu był niebywały ruch. W dodatku ci dwaj najemnicy, którzy szukali Tresera – Nie dość, że przez pół dnia zamawiali kolejne piwa, to jeszcze zapłacili mu nieźle za historyjkę, którą znała cała Wyzima Klasztorna!Tak… To był dobry dzień… Do tego momentu.W tym mniemaniu utwierdził karczmarza sztylet, zanurzający się w jego plecach. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył, była twarz człowieka który siedział przed chwilą w głównej sali. Kolejny dzisiaj gość z włosami spiętymi w koński ogon.Karczmarz pamiętał, że ten człowiek zamówił mleko. To była ostatnia rzecz, jaka go zastanowiła. Naprawdę go to dziwiło.I umarł.***Słońce zniknęło już za horyzontem, pozostawiając na wieczornym niebie jasną łunę. Może taki widok wydałby się komuś uroczy – ale nie w Wyzimie. A zwłaszcza nie na wyzimskich slumsach. W zaułkach najpodlejszej dzielnicy w stolicy zaległ już gęsty mrok.Asper i Laufes powoli zbliżali się do miejsca, które wskazał Hubert. Obaj najemnicy chcieli w końcu spotkać się z osławionym Treserem. Doszli do starej studni miejskiej i skręcili w lewo, w zaułek z magazynem.Obok sterty zdezelowanych beczek ujrzeli znajomego kowala i mężczyznę z włosami spiętymi w koński ogon – Uliasza. Hubert patrzył na wojowników z głupawym uśmieszkiem, a jego kompan pozostał poważny. Wyglądał jakby jego twarz była stworzona do poważnych lub smutnych min. W rękach trzymał długi, srebrny kostur, przy nodze wisiał mu kiścień. Pierwszy odezwał się kowal:-Witamy, witamy panów! Jak możemy się panom przysłużyć? Co panowie… zamawiają? Hłe, hłe, hłe!-Co ty pieprzysz, Hubert? – Zareagował Asper. – Przyszliśmy spotkać się z Treserem. Ciebie już nie potrzebujemy.-Zjeżdżaj! – Dodał Laufes. – A ty – Zwrócił się do drugiego. – Pewnie jesteś tym słynnym władcą zwierząt, hę?-Tak. – Uliasz zwrócił się do kowala. – To na pewno oni.Hubert uśmiechnął się jeszcze szerzej i wrzasnął:-Głupcy! Myśleliście, że Zakon jest głuchy i ślepy? Myśleliście, że skoro raz umknęliście wyrokowi wydanemu przez Mistrza, to uda wam się nawet wytropić i zabić jednego z jego najlepszych ludzi? Poznacie teraz…-Zamilcz, Hubercie.Grubas natychmiast się zamknął. Asper nie wierzył własnym uszom:-A więc to prawda?! Kapustyni naprawdę sięgają teraz tak daleko? Bukaj, coś ty zrobił?! Ale Arwil!-Skoro obaj należycie do Kapustynów – Dodał Laufes. W tym czasie Asper zauważył kątem oka jakiś ruch na pobliskim dachu. – To powiedzcie, czemu posłaliście na nas swoje bestie?Treser zaśmiał się i rzekł, po raz pierwszy bezpośrednio do najemników:-Naprawdę myślicie, że tu chodzi o was? Przecież wy jesteście tylko pachołkami… Potraficie tylko machać mieczem. Nie chodzi nam o wasze nędzne umiejętności. Po prostu źle dobieracie przyjaciół, pojmujecie?Jego głos był spokojny, niemal ciepły. Asper milczał chwilę, rażony nagłym zrozumieniem, po czym rzekł:-Sukinsyn chce dorwać Bukaja!-Ale po co? – Zdziwił się Laufes. Ponownie odezwał się Uliasz:-Wiemy, że Ksum to Imaginat. Nie istnieje ich zbyt wielu. Ten niepozorny alchemik jest jedynym o jakim wiemy. Jest dla nas bardzo cenny. Teraz nasuwa mi się pytanie: Czemu się rozdzieliliście? Dlaczego postanowiliście mnie szukać, zamiast ruszyć z waszym Muskiem do odległych krain?-Wysłałeś na nas kościogłowa. – Warknął Laufes. – Poza tym masz coś, czego potrzebuje Bukaj.-Ach tak… - Uliasz machnął swoim kosturem. – Chcecie zabrać mi Element Magii i zanieść go Ksumowi, jak na grzeczne pieski przystało. Ten Imaginat jest lepszym treserem niż ja.-A więc to jest przedmiot którego szukamy? – Asper, nie zważając na obelgi, wskazał różdżkę ściskaną przez Tresera.-Daj nam laskę, a nikomu nie stanie się krzywda. – Powiedział Laufes. Asper tymczasem pokazał, że nie wierzy w pokojowe rozwiązanie, wyciągając zawczasu swój miecz.W tym momencie wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Uliasz wyciągnął rękę w stronę najemników, a Hubert zaśmiał się jak opętaniec. Z dachów pobliskich budynków zeskoczyło pięć nietoperzowatych stworów, które zaatakowały ludzi Bukaja. Jednego Asper przepołowił, gdy ten jeszcze spadał, a Laufes dekapitował tego, który wylądował tuż przed nim. Pozostała trójka padła pod zgodnymi ciosami dwóch mieczy. To wszystko trwało niespełna pół minuty.-Myślałeś, że przestraszymy się kilku fledderów? – Zakpił Asper.-Tylko was sprawdzałem. – Odparł Uliasz.Tym razem, gdy Treser wskazał ich dłonią, spod ziemi wyrósł olbrzymi wij. Dwaj wojownicy spotkali już kiedyś skolopendomorfa, więc bez namysłu doskoczyli do niego i zaczęli rąbać mieczami jak siekierami. Nie tracili nawet czasu na uniki – po chwili wielki robak leżał na ziemi i zwijał się w konwulsjach. Dwaj najemnicy wyszli z bitwy z kilkoma, zaledwie, zadrapaniami.-Koniec zabawy. – Warknął Asper. – Bierzemy drania.I ruszyli na Uliasza. Ten zrezygnował już ze wzywania kolejnych podopiecznych i chwycił kostur jak broń. Gdy zobaczył to Hubert, uciekł czym prędzej.Rozpoczęła się decydująca walka.Asper zaatakował od dołu, Laufes od góry. Kiedy Laufes atakował od lewej, Asper od prawej. Zasypywali Tresera istnym gradem ciosów. Mieli już duże doświadczenie w walce we dwóch, mało było ludzi, którzy równaliby się z nimi dwoma. W każdym razie oni jeszcze nikogo takiego nie spotkali – przecież żyli. Ale Uliasz o tym nie wiedział. Bronił się równie szybko, jak oni zadawali ciosy. Podczas gdy zwykły człowiek umarłby w spotkaniu z tymi dwoma po piętnastu sekundach, on przeciwstawiał im się już półtorej minuty. Całą trójkę opuszczały siły. Nikt jeszcze nie zadał skutecznego ciosu.Nagle Uliasz złapał swoją laskę jedną ręką, a drugą wyszarpnął zza pasa rękojeść kiścienia. Zamachnął się na Aspera, łańcuchy owinęły się wokół ostrza najemnika. Ten jednak nie dał się zaskoczyć. Pociągnął tak silnie, że broń wyślizgnęła się z ręki Tresera. W tym samym momencie Laufes wytrącił przeciwnikowi kostur, po czym szybko podniósł go z ziemi.-To koniec, Uliaszu! – Krzyknął Asper. – Teraz zginiesz. – Zamachnął się mieczem.-Nie! – Krzyknęli jednocześnie Treser, który stracił swą aurę powagi i wyraźnie się bał, oraz Laufes, który stanął pomiędzy nim a Asperem.-Co?! – Asper zamarł w połowie ciosu. – Co ty wyrabiasz? Musimy go zabić!-Nie musimy! – Krzyknął Laufes, po czym jednym dotknięciem różdżki wytrącił broń z rąk kompana.-Jesteś po ich stronie? Jesteś Kapustynem? – Asper widocznie się załamał.-Nie! Ale nie musimy go zabijać!-Dlaczego?Laufes dłuższą chwilę milczał, po czym szepnął:-Bo on jest dobry. Kapustyni uczynili z niego bandytę, ale ja wiem, że on jest dobry.-Co za cholerne bzdury!!!Nagle Uliasz Krzyknął triumfalnie. Najemnicy odwrócili się.Za nimi stał Hubert. Nie był sam. Na łańcuchu trzymał ogromnego, włochatego wilkołaka. Treser uśmiechnął się szeroko i zawołał:-Kochany piesek! Rwij!-Laufes! – Krzyknął Asper. – Zabij Uliasza!Stwór już szykował się do skoku w stronę najemników. Przez ułamek sekundy Laufes się wahał. Ten ułamek rozciągnął się w jego głowie w długie minuty. Wszystko dokładnie przemyślał. Kostur jest magiczny. Nie trzeba zabijać Uliasza. Wściekły wilkołak zaraz ich dopadnie. Postanowił. Machnął kosturem i uderzył Tresera. W jego umyśle nie było żadnej myśli, która chciałaby go zabić. Uliasz został jakby odcięty od świata połyskliwym bąblem, po czym zniknął.Zdezorientowany wilkołak stanął, pokręcił się w miejscu i zaskomlał. Odwrócił się i odbiegł w ciemność. Hubert ruszył biegiem za nim, próbując go skłonić do walki. Do uszu najemników dobiegł trzask łamanego kręgosłupa i odgłosy przeżuwania.-A co z nim? – Po długiej chwili milczenia odezwał się Asper, wskazując stronę z której dobiegały te dźwięki. – On też nie powinien był zginąć? – Warknął podnosząc z ziemi swój miecz.-On sobie zasłużył. – Odparł Laufes. – Był chciwą kreaturą, którą cieszy widok krwi.-A co się stało z Uliaszem?-Żyje. Jest tylko gdzie indziej… lub kiedy indziej. Nie wiem, nie jestem magiem.-Nigdy więcej nie odwalaj takich jasełek. Chodźmy stąd, zaraz zaroi się tu od gapiów, albo jakiegoś padlinożernego plugastwa.-Racja. Podobno ostatnio żebrakom niezbyt się powodzi.***Laufes i Asper czym prędzej wyjechali z Wyzimy. Zmierzali do Odmętów – chcieli jak najszybciej przekazać Muskowi wieści – zarówno dobre, jak i te gorsze. Po drodze rozmawiali o tym co przeżyli i o tym, co ich może jeszcze spotkać. Szli pieszo, ponieważ nie stać ich było na konie. Całe złoto Bukaja przepadło podczas poszukiwań Tresera. Nocowali pod gołym niebem. Tylko raz ktoś ich wpuścił do swojej szopy na noc.To była burzliwa noc. Lało jak z cebra, a pioruny uderzały jeden za drugim.-To dopiero początek. – Powiedział poważnie Asper, ściskając w dłoni srebrną różdżkę, po czym dodał z uśmiechem: - Ciekawe, co słychać u Bukaja?***-To dopiero początek. – Powiedział Bukaj z nutą obietnicy w głosie. Pac i Man byli zachwyceni jego pokazowym nieumarłym.Koniec części pierwszej
 
Top Bottom