daryl12;n10199602 said:
Moim zdaniem Wiedźmin 4 powinien być zrealizowany w czasach gdy istniały wszystkie szkoły wiedźmińskie .
Niezbyt lubię prequele, bo z reguły jest mniej więcej znane ich zakończenie
Jeśli umieścimy akcję w złotym czasie Kaer Mohren, to będziemy wiedzieli, że Vesemir przeżyje, reszta starszych wiedźminów zginie, a znaczna część tego, co zrobiliśmy zda się psu na budę, bo warownia w końcu upadnie.
To trochę tak, jakby Trylogię czytać od Pana Wołodyjowskiego
Osobiście przesunąłbym akcję o jakieś 20 lat do przodu. Pozwoliłoby to na likwidację zamieszania politycznego, które mamy na końcu "Wiedźmina 3" -
"Po wielu latach wojen ekspansja cesarstwa dobiegła końca. Na mapę powróciły stare granice i stare narody. Nilfgaardczycy trzymają się jeszcze na południe od Jarugi, ale sam kraj niszczy walka o władze. Zmieniają się imperatorzy, a mało który z nich umiera z przyczyn naturalnych. Nie ma już garnizonów w Aedirn, Rivii i Temerii- rządzą tam już miejscowe dynastie. Po lasach kryją się jeszcze niedobitki elfów, nieliczni próbują przetrwać w ludzkich miastach. Mówi się o wyprawie zbrojnej na Dolinę Kwiatów- ostatnie miejsce na Północy, gdzie elfy mogą czuć się u siebie"
No i na wykorzystanie starych bohaterów
"Przez lata nikt nie był pewien, co się dzieje z Geraltem. Mawiano, że zaszył się w Toussaint, choć byli tacy, co przysięgali, że widzieli go na wiedźmińskim szlaku- ostatnio nawet w towarzystwie białowłosej dziewczyny. Czy była to dawno zaginiona Ciri? Zniknęły też Yennefer i Triss Merigold, choć wieść niosła, że stara miłość nie rdzewieje, a wiedźmak chutliwy jest ponad miarę. Powiedziałby może coś Jaskier, lecz dawno nie widziano go poza Oxenfurtem, gdzie wraz z żoną i dziećmi prowadzi teatr i skład pergaminów. Wtajemniczeni mówią jednak, że nie zawsze można spotkać go w mieście. Fakt- w zeszłym roku klika tygodni nie grywał z Zoltanem i Yarpenem w Gwinta, jak zwykł to robić wieczorami. Obu krasnoludów w tym czasie również niewielu widziało, odźwierny Zoltana informował tylko "pan wyjechali w interesach". Stary Bonifacy przysięgał wprawdzie, że gdy był w Toussaint rok temu, widział wiedźmina i elfa na grzbiecie złotego smoka, ale kto by tam temu pijakowi wierzył"
Jeszcze tylko wprowadzić bohatera i zawiązać intrygę. Może tak:
"Dla Franka ten dzień zaczął się fatalnie. Najpierw kłótnia z ojcem- stary ramol znowu nie chciał go puścić do wsi na zabawę. Franek po cichu przyznawał mu rację- w końcu ostatnio wrócił z obitą gębą i strasznym kacem- no ale jak to święto proroka Lebiody odpuścić? Kumple by mu żyć nie dali. Potem ktoś ukradł mu sakiewkę z kilkoma miedziakami. Dał po mordzie typowi, który przystawiał się do Rudej Zośki, ale okazało się, że ten ma kilku rosłych kumpli, którzy wyrzucili Franka kopniakami z karczmy. A na koniec przyczepił się do niego jakiś typ. Franek nie bardzo pamięta o czym gadali i co robili. Za to wie jedno - jeśli otworzy oczy lub poruszy głową - umrze w męczarniach
Bogowie! - jęknął. Zorientował się, że leży na czymś cholernie twardym. Nie w rowie, to już coś- pomyślał. Podłoga w karczmie? Za cicho. Zresztą pijanych w trupa karczmarz bezlitośnie wyrzucał za drzwi. Otworzył oczy, zamknął, przetrzymał odruchy wymiotne, otworzył znowu. Rozejrzał się. I zwymiotował.
Leżał gdzieś w piwnicy, na zakrwawionym starym stole. Gdzieś w kącie kulił się śmiertelnie przerażony szczur. Po przeciwnej stronie walały się księgi i pergaminy. Na wprost stał kolejny stół z licznymi butelkami, szklankami o dziwnym kształcie. W kilku z nich bulgotała jakaś wściekle fioletowa ciecz. A pod stołem leżał ten wczorajszy typ. A raczej to, co z niego zostało. Pomieszane z resztkami ogromnej jaszczurki. I resztkami średniej wielkości psa. Jeśli oczywiście psy były niebieskie i pokryte łuską.
Franek zerwał się ze stołu, walcząc ze straszliwym kacem. Zorientował się, że z wczorajszego odświętnego stroju pozostały mu jedynie na tyłku podarte i ubrudzone czymś brązowym gacie. Zrzucił broszkę ze znakiem jakiejś pokręconej jaszczurki, otwartą księgę z runami (najpewniej straszliwymi) oraz kubek i nadgryzioną kanapkę. Zaplątał się w opadające gacie, rąbnął jak długi w resztki jaszczurki, zwymiotował po raz kolejny, podniósł się, zrzucił kilka buteleczek ze stołu, złapał leżący na nim nóż, i nagle zobaczył obcego człowieka. Białe włosy, oczy jak u żmii. Przeleciały mu przez głowę dziadkowe opowieści. Wiedźmin!? W stole!? Kur... Lustro!
Owiedźminiałem. Zwiedźminiałem, Co ja do cholery wypiłem... Chodu!!"