- Coś co mnie zupełnie wybiło z seansu i co totalnie powinno się zdarzyć, to niedorzeczna scena z...
Latająca w otwartej przestrzeni kosmicznej Leią. Efekty strasznie sztuczne, patos udawany, a całość obrazka wręcz komiczna. Gdyby dali Lei kosmiczną miotłę, to byłaby całkiem zgrabna czarownica. Wiem co chcieli osiągnąć tą sceną, ale naprawdę istniały miliony innych sposobów, by pokazać, że Organa potrafi w jakimś stopniu używać Mocy.
- Dla kontrastu, najlepsza scena filmu, to...
Yoda. Tu zagrało praktycznie wszystko. Zaczynając od efektów specjalnych; naprawdę podziwiam R.J., że zdecydował się na kukiełkę, że wyglądała jak żywcem wyciągnięta z IK, czy PJ, że nie była abominacją z
Mrocznego Widma, czy jej późniejszym
cyfrowym zamiennikiem. Od razu czuć było magię, czego Rey nie potrafiła dokonać na przestrzeni połowy filmu, nasz mały zielony przyjaciel dokonał w paru zdaniach - przywrócił Luke'a światu. Podobał mi się ich dialog, gdzie Skywalker momentalnie został zdegradowany z mistrza do roli ucznia, ze świetnym fragmentem o przekazywaniu wiedzy i wraz z nią porażek. Wisienką na torcie było danie Duchom Mocy możliwości ingerowania w świat rzeczywisty. Wszystko zagrało. Czapki z głów.
Tutaj jestem mocno skonfliktowany. Cały wątek wydaje się jakąś dziwną próbą awaryjnego usuwania postaci, która za bardzo przypominała Imperatora, i na którą widocznie nie posiadano jakiegoś sensownego pomysłu. Co mnie trochę boli, bo bardzo mi się podobało jak Snoke'a sportretowano; jego sposób mówienia, manieryzmy, ta mieszanka pogardy i buty, pewności siebie i poczucia satysfakcji z krzywdzenia innych. Naprawdę widziałem potencjał na dalszy rozwój postaci. Mój konflikt bierze się stąd, że podobał mi się sposób w jaki Kylo go załatwił. Wiele osób się dziwi, że Snoke nie wyczuł, że obok niego porusza się miecz. Jak dla mnie scena pokazuje prawdziwą inteligencję i potencjał Bena. Gdy nie rzuca się impulsywnie na przeciwnika, gdy ma plan i trzyma na wodzy emocje, potrafi być śmiertelnie niebezpieczny nawet dla teoretycznie dużo silniejszych przeciwników. Myślę, że tu leży potencjał na rozwój postaci. W tej scenie rozegrał cudowną, podwójną grę, gdzie wykorzystał fakt, że Snoke czytał jego intencje i obrócił to i pewność siebie Najwyższego Przywódcy na swoją korzyść, skupiając się na odpaleniu miecza i zabiciu, ale nie swojego miecza i nie Rey.
Podobało mi się co z nim zrobiono. Tu był ewidentnie pomysł na postać. Straszliwie obawiałem się, że pójdą bezpieczną drogą stworzoną przez "Legendy", gdzie zrobiono z niego ultra potężnego, mądrego, niezłamanego, niesamowicie nijakiego i nudnego Mistrza Jedi. Tymczasem dostaliśmy historię o człowieku mądrym, ale uginającym się pod ciężarem własnej "ikoniczności", wciąż potężnym, ale złamanym przez zdradę ucznia, zgryźliwym, ale tęskniącym za kontaktem z innymi ludźmi itd. itp. Ciekawym też jest, że jego śmierć jakoś wcale nie wydaje się końcem jego historii, zwłaszcza że odszedł na własnych warunkach w sposób, w jaki powinna umierać Legenda.
Jej wątek jako całość dość ciekawy, szczególnie jej rosnące rozczarowanie Lukie'm. Podobało mi się, że mimo wszystko do samego końca go nie przekreśliła, nawet gdy dowiedziała się o jego chwili słabości, gdy rozważał zabicie Bena. Fajnie pokazano jej naiwność, i że bardzo łatwo nią manipulować, gdy wbrew wszelkiej logice poleciała spotkać się z Renem, pewna że będzie w stanie go przekabacić na Jasną Stronę. Jak chyba większość osób, byłem nieco rozczarowany, gdy okazało się, że rodzice Rey (Rey Palpatine!
), to nic nie znacząca para pijaków, złomiarzy i hazardzistów, która sprzedała własną córkę. Jeśli jednak się zastanowić, zwyczajnie ma to sens. Wiadomo dlaczego dano ją Unkarowi pod opiekę, dlaczego nie reaguje na nią jakoś szczególnie nikt z wielkiej trójki, wiemy że galaktyka nie ogranicza się do kilku ważnych "dynastii". Ten zabieg mocno "otwiera" świat SW. Lubię to. Szalenie mnie interesuje, jak dalej pociągną jej wątek, bo aktualnie to na jej barkach spoczęło odbudowanie Zakonu Jedi.
Kolejny dobry wątek. W końcu pokazano trochę Bena w Kylo. Stał się swoim prawdziwym "ja". Przestał ukrywać się za maską, przestał być chodząca emocjonalną bombą (choć oczywiście dalej ma problem). Szalenie interesująca relacja z Rey, spodziewałem się frustracji, nienawiści i żądzy zemsty za upokarzającą porażkę (full Dark Side Sith style). Dostałem dialog, ale i chęć manipulacji oraz - co najbardziej zaskakujące -... szacunek. Jest między nim a złomiarką, poza oczywistym konfliktem interesów fascynującą nić porozumienia.
Jeden ze słabszych wątków. W sumie niby się rozwija, niby przestaje uciekać przed odpowiedzialnością, niby zaczyna dostrzegać wokół niego osoby inne niż Rey, ale większego wpływu na zdarzenia nie ma. Jego wątek jest najnudniejszy i niepotrzebnie rozciągnięty.
Ten film zabił tą postać dosłownie i w przenośni.
Skandal, że aktorowi kalibru Benicio del Toro dano taką nic nie znaczącą rólkę. Niby jest szansa, że pojawi się w kolejnej części, ale niekoniecznie mnie to w jakiś sposób jara. Zmarnowany potencjał.
Potencjał zmarnowany podobni jak w
Przebudzeniu Mocy. Siedzi, dramatycznie patrzy w dal, dowodzi, lata w otwartej przestrzeni kosmicznej bez skafandra i niestety odstaje nieco aktorsko od reszty ekipy.
Spodziewałem się z całą pompą pójdą w kierunku Szarych Jedi, ale nie, co mnie dość mocno zaskoczyło. Dostaliśmy za to całkiem zgrabne wyjaśnienie, dlaczego ktoś taki jak Rey stał się tak potężny. Moc, która zawsze dąży do balansu, stworzyła lustrzane odbicie Kylo Rena, w osobie Rey właśnie. Gdy rośnie mrok, rośnie też światło by stawić mu czoła. Yin Yang. Aktualnie w uniwersum są już tylko dwie osoby o niesamowitym, równym sobie potencjale po obu stronach barykady.
I nowe pokolenie wrażliwych na Moc, zobaczy jaką będą mieli rolę w kolejnym epizodzie.