Ciemna strona mocy - uniwersum Star Wars

+

Ciemna strona mocy - uniwersum Star Wars

  • Luke Skywalker

    Votes: 22 11.9%
  • Yoda

    Votes: 64 34.6%
  • Palpatine

    Votes: 5 2.7%
  • Obi-Wan Kenobi

    Votes: 29 15.7%
  • Qui-Gon Jinn

    Votes: 5 2.7%
  • Darth Vader

    Votes: 37 20.0%
  • Hrabia Dooku

    Votes: 3 1.6%
  • Mace Windu

    Votes: 20 10.8%

  • Total voters
    185
Zastanawiałem się niekiedy, czemu żadnemu użytkownikowi mocy nie przyszło do głowy, by użyć jej do lewitacji

Jedi często i gęsto lewitują w różnych (choć nie w filmach) mediach np. podczas głębokiej medytacji.

Z konceptem latania flirtowano w Rebelsach, gdzie Inkwizytorzy "latali" dzięki swoim mieczom i mocy. Wyglądało to.... bardzo głupio, więc nie dziwi fakt, że mam tylko ten jeden epizod.

lbo za jej pomocą zrzucić gwiezdnego niszczyciela na powierzchnię planety.

Jak Hunt zauważył robił to już Galen marek w Legendach.

rzy tym wyjaśnieniu słowa Vadera: "Możliwość zniszczenia planety jest niczym w porównaniu z możliwościami jakimi daje moc" wydają się brzmieć śmiesznie i bez sensu.

Oczywiście, że jest niczym. Palpi dzięki swoim manipulacjom i wpływowi Mocą był w stanie zniewolić cała znaną galaktykę na kilka dekad.
 
@HuntMocy @Deymos666 @Nars
Wasz punkt widzenia przedstawia potęgę mocy w bardzo subtelny sposób. Ja słysząc tekst: "Możliwość zniszczenia planety jest niczym w porównaniu z możliwościami jakimi daje moc" wyobrażam sobie użytkownika mocy odwalającego rzeczy jak Goku na Ultra Instynkcie.
 
@geralt.z.rivi.20

Moc jest na poły mistycznym i filozoficznym konstruktem z samego założenia. Wykracza dalece poza zwykłą, prymitywną destrukcję. Tak jak panowie wyżej wspomnieli - wpływanie na umysły czy przetrwanie w formie astralnej to znaczna potęga.

Poza tym, dla Jedi czy Sitha posługiwanie się mocą kojarzyło mi się zawsze z dążeniem do osiągnięcia Nirwany, jedności z Absolutem czy jak to nazwiemy - w sensie, że postrzegane jest to nie jako "mana" i czary używając terminologii gier, tylko coś na podobieństwo religii.

Na marginesie - to jest jedna z "warstw" GW, które bardzo mi się podobają w OT i żałuję, że od czasów NT koncept ten uległ znacznemu spłyceniu i rzeczywiście jest sprowadzona do duszenia, błyskawic, fikołków i innych takich.
 
Poza tym, dla Jedi czy Sitha posługiwanie się mocą kojarzyło mi się zawsze z dążeniem do osiągnięcia Nirwany, jedności z Absolutem czy jak to nazwiemy - w sensie, że postrzegane jest to nie jako "mana" i czary używając terminologii gier, tylko coś na podobieństwo religii.
A nowe filmy (Szczególnie mam tu na myśli Last Jedi) nie wracają poniekąd do tego konceptu?
 
Ja słysząc tekst: "Możliwość zniszczenia planety jest niczym w porównaniu z możliwościami jakimi daje moc" wyobrażam sobie użytkownika mocy odwalającego rzeczy jak Goku na Ultra Instynkcie.

I tym samym dostałbyś kolejny świat z "magicznymi wojownikami". Właśnie to religijno-mityczno-magiczne ujęcie mocy świadczy o sile uniwersum. Jest to coś oryginalnego i unikalnego.

Plus, dalej będę się kłócił, że Vader miał rację; zniszczenie planety jest niczym w porównaniu z możliwością wpływania na losy biliardow istot i kontrolowania miliardów światów.

Na marginesie - to jest jedna z "warstw" GW, które bardzo mi się podobają w OT i żałuję, że od czasów NT koncept ten uległ znacznemu spłyceniu i rzeczywiście jest sprowadzona do duszenia, błyskawic, fikołków i innych takich

Tu bym polemizował. W samych filmach pokazane są bardziej subtelne moce jak więź między Kylo i Rey, zjawa Luke'a, liczne wizje. Z bezpośrednich mocy w zasadzie mamy tylko telekinezę i cameo błyskawic mocy.

Filozoficzne aspekty mocy zostały dość mocno i fajnie zbadane w Rebelsach.

Nawet w grach w nowym kanonie nie kontrolujemy półbogów.

Jak dla mnie Legendy robiły to o czym piszesz. Czyli systematycznie zwiększały skalę mocy i spłycały aspekty filozoficzne. I to w każdej dostępnej erze.
 
zniszczenie planety jest niczym w porównaniu z możliwością wpływania na losy biliardow istot i kontrolowania miliardów światów.
Ale to już raczej "moc" polityki i związanej z nią władzą, a nie samej mocy. Sheev nie został władcą galaktyki dzięki mocy (A w każdym razie nie w bezpośredni sposób") I zgodziłbym się, gdyby użytkownik mocy mógł kontrolować miliardy światów samą swoją mocą, a jak wiemy, tak nie jest.
 
Ale to już raczej "moc" polityki i związanej z nią władzą, a nie samej mocy. Sheev nie został władcą galaktyki dzięki mocy (A w każdym razie nie w bezpośredni sposób") I zgodziłbym się, gdyby użytkownik mocy mógł kontrolować miliardy światów samą swoją mocą, a jak wiemy, tak nie jest.

Polityka i moc właśnie. Np. dzięki umiejętnemu władaniu mocą i wpływaniu na ważne persony wspinał się po szczeblach kariery, dzięki niesamowitym umiejętnościom był jednocześnie w stanie zaślepić umysły praktycznie wszystkich członków Jedi i swobodnie działać pod ich nosem, a nawet wciągnąć z natury pacyfistycznych Jedi w długoletni i okrutny konflikt militarny.

I tak nie objął władzy w bezpośredni sposób rzucając zaklęcie +10 do dominacji umysłu na całą galaktykę. Jednak bez mocy i to w najpotężniejszym wydaniu nie przejąłby władzy w galaktyce i nie kontrolował jej potem przez kilka dekad.
 
Sheev nie został władcą galaktyki dzięki mocy

Zagrożenie dla Republiki wyczuliby Jedi, a jednak Sheev był tak silnie manipulował Mocą, że zwiódł 10 tysięcy Rycerzy Jedi. W dodatku miał jakiś udział w stworzeniu Anakina/Vadera (to jest dopiero potęga), który potem wyciął w pień pozostałości po Zakonie i zagwarantował mu władzę.
 
miał jakiś udział w stworzeniu Anakina/Vadera (to jest dopiero potęga),
Właśnie ta część planu Sheeva wydaje mi się najbardziej bezsensowna.
> Za pomocą ciemnej strony doprowadź do zapłodnienia jakiejś randomowej kobiety której w życiu na oczy nie widziałeś i nie wiesz nawet gdzie jest, przez co nie możesz nawet śledzić poczynań swojego eksperymentu.
> Zapomnij o całej sprawie na kilka lat i przez przypadek natraf na dzieciaka, który akurat jest efektem tego eksperymentu i nawet nie kapnij się że to on na początku.
 
W samych filmach pokazane są bardziej subtelne moce jak więź między Kylo i Rey, zjawa Luke'a, liczne wizje.

Może źle opisałem, co mam na myśli - to, o czym piszesz to rzeczywiście są rzeczy bardziej subtelne niż fikołki, ale to dalej są konkretne "skille" jak w grze (telepatia, zjawa Luke'a), dołożyć skalę, wskaźniki (odległość komunikacji, zakres, długość trwania itd.).

A mi podoba się koncept Mocy jako czegoś na poły religijnego, nie do końca określonego. Uwielbiam to, jak Luke widząc pierwszy raz Yodę nie może uwierzyć, że to właśnie on - taki mały staruszek - jest osobą, której szuka. Jemu też, jako osobie nie rozumiejącej Mocy, rycerz Jedi kojarzy się z potężnym wojownikiem w sensie physis. W ten oto prosty, ale jednocześnie subtelny sposób od razu widzimy, że Moc i bycie rycerzem Jedi daleko wykracza poza aspekt fizyczny, namacalny.

A potem ten koncept dostaje w policzek w NT, gdy widzimy Yodę skaczącego po ścianach z maleńkim mieczem <facepalm>.
 
A mi podoba się koncept Mocy jako czegoś na poły religijnego, nie do końca określonego. Uwielbiam to, jak Luke widząc pierwszy raz Yodę nie może uwierzyć, że to właśnie on - taki mały staruszek - jest osobą, której szuka. Jemu też, jako osobie nie rozumiejącej Mocy, rycerz Jedi kojarzy się z potężnym wojownikiem w sensie physis. W ten oto prosty, ale jednocześnie subtelny sposób od razu widzimy, że Moc i bycie rycerzem Jedi daleko wykracza poza aspekt fizyczny, namacalny.
Też mi się podoba takie właśnie nienamacalne i mistyczne podejście do Mocy. Ma większą siłę przyciągania niż jakakolwiek magia w high fantasy.

A co do niszczenia planet wobec potęgi Mocy to Exar Kun zniszczył dwa układy planetarne doprowadzając do wybuchu supernowej samą tylko Mocą :)
 
Może źle opisałem, co mam na myśli - to, o czym piszesz to rzeczywiście są rzeczy bardziej subtelne niż fikołki, ale to dalej są konkretne "skille" jak w grze (telepatia, zjawa Luke'a), dołożyć skalę, wskaźniki (odległość komunikacji, zakres, długość trwania itd.).

Ciężko mi nazwać więź Kylo i Rey, czy wizje mocy nazwać skilami, ale nikomu nie narzucam interpretacji.

A mi podoba się koncept Mocy jako czegoś na poły religijnego, nie do końca określonego. Uwielbiam to, jak Luke widząc pierwszy raz Yodę nie może uwierzyć, że to właśnie on - taki mały staruszek - jest osobą, której szuka. Jemu też, jako osobie nie rozumiejącej Mocy, rycerz Jedi kojarzy się z potężnym wojownikiem w sensie physis. W ten oto prosty, ale jednocześnie subtelny sposób od razu widzimy, że Moc i bycie rycerzem Jedi daleko wykracza poza aspekt fizyczny, namacalny.

Clue jest takie, że Luke, to własnie taki żółtodziób, został odesłany do byłego mistrza Bena wiec wyobrażał sobie wielkiego wojownika. I jasne, wszystkie niemal sceny z Yodą, na Dagobah są prześwietne i niesamowicie klimatyczne. Jednak moim zdaniem danie mu miecza w prequelach tylko te sceny pogłębia, bo wiemy dzięki nim, że to refleksje weterana, który żyje ze świadomością swojej porażki i tego jak zbłądził. I mimo tej całej swojej refleksyjnej, pacyfistycznej retoryki wciąż (tak samo zresztą jak Obi) twierdzi, że jedynym sposobem na pokonanie Imperium to zabicie Vadera (i Imperatora). Tymczasem to własnie ten zielony Luke postanawia zachować się jak prawdziwy Jedi i uratować ojca zamiast go zabić. To dodaje postaciom niejednoznaczności.

Do tego wcale nie uważam, by ten filozoficzno-religijny aspekt został pominięty, jest dalej rozwijany, tak w nowych filmach (ze szczególnym naciskiem na Ostatniego Jedi) jak i animacjach (z naciskiem na Wojny Klonów i Rebeliantów, aka niemal wszystko spod ręki Filoniego).

A co do niszczenia planet wobec potęgi Mocy to Exar Kun zniszczył dwa układy planetarne doprowadzając do wybuchu supernowej samą tylko Mocą :)

Jak wspomniałem wyżej, w Legendach to się takie rzeczy odwalały, że łolaboga. Superbronie zdolne zniszczyć cała populację planety tysiace lat przed wybudowaniem gwiazdy śmierci, Luke Skywalker, który "supermocami" zawstydziłby Kal-Ela, że o tworach pokroju Abeloth nie wspomnę. Przy nich wszystkich Palpi robiłby za pionka.
 
Last edited:
Czas na najnowsze wrażenia z Fallen Order na poziomie Jedi Grandmaster:

Gra na szczęście ma bardzo dużo ciekawej zawartości, jest wymagająca i interesująca w rozgrywce. Już teraz wiem, że zagram jeszcze raz od nowa, żeby tym razem zrobić to od początku umiejąc dobrze grać i poczuć się jak prawdziwy Jedi (takie NG+ bez NG+ ;) ). Niniejszym więc odszczekuję opinię na temat jej wartości pieniężnej - gra jest warta pełnej ceny. To dyskusyjne, czy dla gry na PC to na pewno powinno być 200 zł, ale to już inny temat. W każdym razie nie żałuję zakupu.

Wiele rzeczy, które wcześniej mi przeszkadzały, po przywyknięciu nie jest już tak istotnych. Wciąż odczuwam mocną sztuczność, szczególnie z powodu systemu zapisywania gry, ale do tego najlepszym komentarzem będzie przykład poniżej.
Przekonałem się natomiast do artystycznego designu gry i w sumie jestem pod wrażeniem mimiki i reżyserii cutscen. Mam wrażenie, że grę momentami lepiej się ogląda niż niektóre filmy ze świata SW.

Nadal największym problemem gry wydaje mi się system zapisu i niezbalansowanie przeciwników ludzkich, czy tam humanoidalnych, w stosunku do zwierząt/potworów. Czasami mam wrażenie, że gram w Wiedźmina (swoją drogą, gra chyba wzorowała się na grze REDów z bestiariuszem).

No więc dotarłem do przełomu rozdziałów 3 i 4, gdy zostajemy porwani przez łowcę nagród, a następnie uwięzieni i zmuszeni do walki na arenie. Ta arena to koszmar. Na tej samej puli życia i mocy trzeba pokonać wielką ropuchę z bandą świetlików, następnie chmarę różnych przerośniętych szkodników (zdumiewająco groźnych), żeby w końcu zostać skonfrontowanym z olbrzymim pająkiem i ogrem naraz (nie bawię się w oryginalne nazwy, olbrzymi pająk to olbrzymi pająk).

Przejście tej części zajęło mi 2 dni potu i przekleństw, przy czym w końcu udało mi się zorientować, że jeśli utrzymamy przy życiu przynajmniej dwa małe robale z poprzedniej fali, to syndykaliści wypuszczą tylko jednego z końcowych potworów na raz (znaczy, drugi wchodzi kiedy zabijemy cokolwiek z pozostałej trójki), co znacząco ułatwiło walkę i pozwoliło mi w końcu przejść ten etap.

Następnie gra zapisuje postęp i wystawia nas do walki z łowcą, który nas pojmał. W tym momencie miałem już jakieś 10% życia, zero mocy i stimpaków, więc zostałem gracko odstrzelony, ale nic to, bo gra dokonała zapisu i teraz nie musiałem już zaczynać od przebrzydłej ropuchy. Zamiast tego, po respawnie, zbrojny w pełen zasób życia i mocy, rozprawiłem się błyskawicznie z łowcą (był w stanie zabrać mi może 1/4 życia, ale jestem pewien, że z łatwością mógłbym go pokonać bez żadnych strat). Walka, pomimo tego, że gra zapowiadała ją jako typową walkę z bossem, była wręcz śmiesznie łatwa w porównaniu z choćby pojedynczą falą z poprzedniego etapu.

W ogóle jeśli chodzi o walki z przeciwnikami za pierwszym razem, to właściwie zawsze jest najtrudniej, nie tylko dlatego, że nie znamy ich możliwości i odpowiedniej taktyki, ale i dlatego, że gdy zginiemy w walce z tym konkretnym przeciwnikiem, trafienie go podczas kolejnej próby regeneruje nam do pełna życie oraz moc (poza znanym z Soulsów odzyskaniem doświadczenia). Doprowadza to do absurdalnych sytuacji, kiedy przy takich ciężkich walkach planujemy sobie który przeciwnik powinien nam zadać zabójczy cios, żeby w kolejnej próbie, w odpowiednim momencie otrzymać regenerację (najlepiej, żeby było to gdzieś w środku potyczki, gdy już pozbędziemy się większości życia i mocy).

W każdym razie, po walce z łowcą nastąpił przerywnik filmowy, a ja odetchnąłem z ulgą i perspektywą dalszej przyjemnej gry po tym nagłym kosmicznym skoku trudności.

Niedoczekanie.

Otóż w tym momencie weszła do pokoju moja piękniejsza połowa i zaczęła do mnie mówić. Z racji, że zakłóciło to mój odbiór filmiku, postanowiłem spauzować, a następnie wyjść do menu, w celu wczytania ostaniego savepointa. Dość racjonalnie, jak myślę, spodziewałem się, że będzie to co najwyżej moment przed walką z łowcą (do którego gra cofała mnie po śmierci w tejże walce).

Otóż nie. Po wczytaniu gry zostałem radośnie przeniesiony na sam początek areny. Do miejsca, które klnąc i rzucając padem, przechodziłem przez ostatnie dwa dni.

Chyba rozumiecie już o co mi chodzi. Na szczęście, z racji wielokrotnych poprzednich prób i doświadczenia z nich wyniesionego, tym razem zajęło mi to tylko godzinę, ale byłem już na skraju obniżenia poziomu trudności, bo poczułem się bardzo niesprawiedliwie potraktowany przez grę.

Dla porównania z powyższym, pierwszy pojedynek z SS (hehe), znaczy ten na serio, na Zeffo, gdy ujawnia swoją tożsamość, przeszedłem za trzecim razem.

Co zabawne, po tej całej akcji skill mi wzrósł na tyle, że nagle reszta gry wydaje się śmiesznie łatwa. Nie świadczy to jednak zbyt dobrze o grze samej w sobie, bo choć system walki jest dość głęboki i ciekawy, to mam wrażenie, że twórcy nie do końca zdawali sobie sprawę, które konkretnie fragmenty będą tymi najbardziej wymagającymi.
Post automatically merged:

Aha, jeszcze komentarz do systemu walki:

Nie było jeszcze w żadnej grze tak fajnie zrobionego systemu walki mieczem świetlnym i Mocą. Seria Jedi Knight była bardzo dobra, ale tu, tak jak pisał @Nars , świetne jest to, że musimy własnymi umiejętnościami zapracować na to, żeby móc się poczuć jak prawdziwy rycerz Jedi. Co prawda trochę głupie jest to, że wielu przeciwników moglibyśmy z dużą większą łatwością odstrzelić, gdyby Calowi przyszło do głowy zwędzić komuś zwykły blaster, ale nadal głównym mankamentem są problemy z precyzją sterowania. Mój główny zarzut to właściwie pytanie, bo może czegoś nie ogarniam :

Czy ktoś wie, jak zrobić, żeby gra nie przerzucała nam zalockowanego celu przy ruszaniu kamerą (prawy drążek)? Czy jest to w ogóle możliwe? Cholera mnie bierze, gdy muszę się rozejrzeć, ale ruch prawym drążkiem pada powoduje, że zamiast namierzonego celu zaczynam śledzić jakiegoś nieistotnego przeciwnika.
 
Last edited:
Jeszcze jedno spostrzeżenie co do Fallen Order - dlaczego fabułę i świat w tej grze o wiele łatwiej kupuję niż w nowej trylogii filmów?

Jakoś tutaj udało się pokazać faktyczne zagrożenie, które stanowi Imperium i terror, który wprowadza. Nawet Cala, który początkowo wydawał mi się bezpłciowy, polubiłem. W nowych filmach natomiast protagonistom po prostu wszystko tak łatwo się udaje, że chyba ciężko uwierzyć, że prowadzą jakąś nierówną walkę z potężnejszym przeciwnikiem. No ale czego się spodziewać, kiedy pojedynek Rey z Kylo w TFA wyglądał jak wyglądał. Tymczasem w starej trylogii w pierwszej części taki pojedynek kończy się porażką i "śmiercią" Obi-Wana, w kolejnej zaś porażką i utratą dłoni przez Luke'a.

Nie należę do zaciekłych krytyków nowej trylogii, podoba mi się wizualnie, technicznie, oraz ma ciekawe postacie. Kiedy jednak film z tego samego uniwersum tak sromotnie przegrywa pod względem fabularnym z "tylko" grą, to coś jest na rzeczy.
 


Jak widać jest mega dobrze jeśli chodzi o sprzedaż.
 
Dobre wyniki marketingowe = możliwość nowej gry.
Jak kiedyś zrobią kolejnego Kotora, to będę w niebie.

PS. Niedługo zobaczymy wszechpotężną "nie potrzebuje doświadczenia i treningu" Mary Sue, znaczy Rey, która miażdży robaka imperatora, który zmarnował całe życie zwiększając swoją potęgę i wiedzę, nie wiedząc że najpotężniejsze to i tak są kobiety Disney'a.
 
Jak oceniacie nowy odcinek Mandalorianina? :) Moim zdaniem serial naprawdę daje rade. Dobrze, że jest polski dubbing na Disney+ :)
 
Jak oceniacie nowy odcinek Mandalorianina? :) Moim zdaniem serial naprawdę daje rade. Dobrze, że jest polski dubbing na Disney+ :)

Tak, nie ma to jak dodawać dubbing, skoro usługi jeszcze nie ma. Propsy dla Myszki że myśli z wyprzedzeniem ;)
Sam odcinek to kolejny sidequest. Miło się ogląda, ale dla mnie 3 nadal najlepszy.
 
Tak, nie ma to jak dodawać dubbing, skoro usługi jeszcze nie ma. Propsy dla Myszki że myśli z wyprzedzeniem ;)
Sam odcinek to kolejny sidequest. Miło się ogląda, ale dla mnie 3 nadal najlepszy.
Polonia w USA też istnieje i ma się dobrze. Chociaż oczywiście to pewnie działania z wyprzedzeniem :)
 

Wychodzi na to że oprócz ewentualnej kontynuacji Fallen Order, w przygotowaniu jest jeszcze jedna gra. Szczegółów brak poza tym że ma oferować unikatowe doświadczenie co niestety kojarzy mi się z VR lub sieciową grą-usługą. Obym się mylił...
 
Top Bottom