Cień (fanfic)
Berhold wytaczał się z karczmy na rynek, kiedy strzała ugodziła go w prawe ramię. Przeszywający ból natychmiast go otrzeźwił, Berhold zaryczał - nie pod wpływem bólu, a z wściekłości. Padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, podczas gdy drugi pocisk utknął masywnych drzwiach gospody. Jeden z jego kompanów w karczmie usłyszał ryk, otworzył drzwi i dostał kolejną strzałą między oczy. Przewrócił się w drgawkach na ramiona nadciągających członków bandy Berholda. - Cofnąć się! - ryknął Berhold, czołgając się w stronę studni na środku rynku, oświetlonej żółto-pomarańczowym światłem latarni. Poruszał się szybko, jak na jego potężną, jakby wyrzeźbioną z żelaza posturę i ranę w ramieniu. Ruda gęstwina włosów zasłoniła mu oczy i splątała się razem z bujną brodą. Drzwi karczmy zamknęły się, gdy potężny rudowłosy Narsendyjczyk przylgnął z głuchym odgłosem do drewnianego muru studni. Odgłos powtórzył się cztery razy w głębi czarnego otworu, za każdym razem ciszej. Następna strzała rozerwała mu lewe ucho i zaplątała się we włosach . Czerwień krwi prawie zlewała się z kolorem jego zarostu, była tylko trochę ciemniejsza. Berhold nie zważając na ból - stłumiony trochę przez alkohol szumiący mu w głowie - wyrwał zaplątaną strzałę razem z garścią owłosienia. Drzewiec trzasnął. - Bawi się ze mną – pomyślał, kuląc się. - Biedny Osgard, nie miał takiego szczęścia, nie był celem. Urodziłeś się w karczmie i zdechłeś w karczmie. Znajdź swoją drogę do Rinheimu stary ******, ale i tak cię pewnie wyrzucą. - przyjrzał się złamanemu drzewcowi, żeby upewnić się w swoich domysłach. Drzewiec pokrywały poprzeczne żółto-czarne prążki. - Kirgarth, to tłumaczy dlaczego jeszczę żyję . Wszyscy w Narsendzie wiedzieli, żezabójcy Kirgarth, bawią się ze swoja ofiarą zanim wymierzą ostateczny cios. Nigdy nie używają trucizny, żeby nie psuć sobie zabawy . Są jak torados na festynach, które męczą rogatego bamabula, zanim wbiją mu szpikulec w mózg. - No to się zabawimy! - pomyślał Berhold i złamał drzewiec wystający mu z ramienia. Nożem odciął rzemienie skórzanego napierśnika i rzucił go poza swoją zasłonę. Strzała świsnęła i przybiła napierśnik do najbliższego drewnianego budynku. W tym samym czasie Berhold zdążył jednym błyskawicznym ruchem odciąć toporem linkę przytrzymującą wiadro z wodą i schronił się ponownie za studnię. Odczekał trzy sekundy i chlusnął wodą prosto w latarnię, która zgasła z sykiem. Kirgarth spudłował – trafił w wiadro. Studnia i Berhod skryli się w ciemnościach. Nagle cały rynek został oświetlony błękitnym blaskiem. Cienie wydłużały się, skracały i obracały. Strzała z jaśniejącym na niebiesko grotem wbiła się w daszek studni. Berholda już tam nie było.
Kontynuacja poniżej
***
Zanim Narsendyjczyk pod osłoną mroku rzucił się w kierunku nieoświetlonych budynków, przylegających do zachodniej części rynku, spojrzał na północ, w stronę z której wcześniej nadlatywały pociski. Zobaczył swojego napastnika w bladoniebieskim świetle, gdy ten zapalał swój grot. Wyglądało to tak, jakby światło wychodziło z jego ust i przemieszczało się strumieniem na ostry, metalowy koniec strzały. Przez moment widać było jego upiorną twarz, z grubymi zdeformowanymi zmarszczkami i puste oczy. Łuk trzymany w cienkich szarych, dwupalczastch łapach wycelował w stronę rynku. Berhold wpadł między budynki, kiedy rynek rozświetlił się na niebiesko. Znał teraz pozycję napastnika. Strzelał z balkonu na poddaszu budynku rodzinnego, usytuowanego na północnym brzegu placu. Czerwonowłosy Herszt bandy potknął się o coś miękkiego. Starał się utrzymać równowagę, ale podłoże było dziwnie śliskie - przejechał dobre 5 łokci, zanim maziste podłoże nagle urwało się, a on wystrzelił jak z katapulty i runął twarzą na bruk. Dźwignął się z trudem, kląc siarczyście w myślach. Dotknął butów, powąchał. Krew. W niebieskawej poświacie za sobą zobaczył ciało Mergana, który dzisiaj patrował ulice, podczas gdy większość mieszkańców miasta upijała sie do nieprzytomności w gospodach. Zawsze wystarczył jeden strażnik. Jaki obcy odważyłby się zapuścić na północne rubieże Narsendu? Chyba tylko podstępny Kirgarth. Podstępny, tchórzliwy Kirgarth. Zupełne przeciwieństwo dumnego i odważnego Narsendyjczyka. Człowieka północy, postrachu Południowych Lądów. W tym miejscu wypadałoby przybliżyć nieco historię Narsendu i Berholda, który patrzy w puste oczy śmierci nawet wtedy, gdy czuje jej lodowaty oddech. Otóż Narsend, zimny kontynent północy od zawsze zamieszkiwali ludzie walki. Jako, że nie było innych zawodów, wszystko co było im potrzebne do życia kradli i grabili. Od niepamiętnych czasów nie zhańbili się ciesielstwem, łowiectwem, garncarstwem i innymi zajęciami które przynosiły ujmę na honorze . Mieli od tego niewolników, których pozyskiwali z wielu wypraw łupieckich, kiedy to na wielkich podłużnych łodziach odkrywali Południowe Lądy a tubylcom nieśli w podarunku śmierć, zniszczenie i niewolę. Kula Świata okrążała swoją Gwiazdę kilka setek razy i nic się nie zmieniało. Nie zmieniało się do czasu 31 Okrążeń Gwiazdy przed opisanym na wstępie atakiem na Berholda, w mieście Osterg, na północy Narsendu. Wtedy to, 31 Okrążeń temu, Narsendyjczycy zaczęli przegrywać. Berhold, brat Głównego Wodza Narsendu uczestniczył w wyprawie. Jej celem był kontynent Nibul. Na brzegu czekała ich straszliwa klęska. Zjednoczone wojska Lądów Południa były dowodzone przez dziwną rasę spiczastouchych, smukłych ludzi. Używali magii, której żaden Narsendyjczyk nigdy nie widział. Tysiące łodzi płonęły niebieskimi płomieniami, niczym grobowce w Święto Poległych i tonęły jedna po drugiej. Główny Wódz zginął, a Berhold dostał się do niewoli na 3 Okrążenia. W tym czasie w Narsendzie wybrano nowego Głównego Wodza, a przy pomocy technologii niewolników zbudowano magiczne działa zdolne niszczyć całe miasta. Kolejna wyprawa odbiła Berholda, a krwawa bitwa przyniosła rozejm. Berhold nigdy nie opowiadał co działo się w niewoli w Nibulu, dociekliwi spotykali się ze stalą jego topora. Będzie nam jednak dane poznać tajemnicę nim dopełni Przeznaczenie. Przyjdzie nam się dowiedzieć, czego Narsendyjczyk się boi. Wyzwolony rościł sobie prawo do przywództwa, co doprowadziło do wojny domowej w wyniku której Narsend podzielił się. Zepchnięty do obrony Berhold zajął Osterg i stał się bandytą napadającym swoich pobratymców. Wódz nie mógł sobie pozwolić na kontynuowanie wojny domowej z powodu ciągłego zagrożenia z południa, więc zostawił Berholdowi północne miasto z przyległymi wioskami, wysyłając mu co pewien czas niewolników i żywność. Z powodu rozejmu z Lądami Południowymi nastał czas pokoju, który dla Narsendyjczyka jest najgorszym koszmarem. W tym właśnie czasie poznajemy Berholda, spędzającego czas na pijaństwie i swawolach, jakże jednak dalekich od tego co raduje prawdziwego wojownika. Tak, nagły nocny atak ucieszył rudowłosego. Da z siebie wszystko i okryje się sławą zabijając Kirgartha sam, być może zyska dzięki temu nowych sojuszników, którzy pomogą mu przejąć władzę. Zabije bądź umrze, jednak zawsze dumny, patrząc wrogowi prosto w oczy. Berhold nie zastanawiał się teraz, dlaczego stał się celem ataku. Miał wielu wrogów w Narsendzie, w tym Głównego Wodza, jednak żaden Narsendyjczyk nigdy nie zhańbił się wynajęciem zabójcy. Wszystkie spory rozstrzygano twarzą w twarz, stal przeciwko stali. Miał wreszcie wielu wrogów na Południowych Lądach z powodu jego okrutnej przeszłości. Nie zastanawiał się nad tym i nie chciał zastanawiać. W tej chwili liczył się tylko pojedynek. Klucząc ciemnymi zaułkami, unikając oświetlonego rynku dotarł pod dom, w którym wcześniej spostrzegł zabójcę. Zakradał się od strony przeciwnej niż balkon, na którym stał strzelec. Za oknem domu było ciemno, jednak okiennica była uchylona. Ze zwinnością, o którą nikt by go nie podejrzewał wspiął się na parapet i wślizgnął do domu. Zamarł przez chwilę przez to co zobaczył. W niebieskim świetle dochodzącym z przeciwległego okna, skierowanego na rynek dostrzegł kobietę i chłopca siedzących przy stole. Wyglądali jakby zaraz mieli spożyć wieczorny posiłek, jednak się nie poruszali. Byli jak czarne posągi oświetlone trupim bladoniebieskim blaskiem. Z oka chłopca wystawała prążkowana strzała. Tłumiąc odruchowy okrzyk Berhold dobył topora. Po lewej stronie dostrzegł schody na piętro. Zaciskając kanciaste, żelazne dłonie na rękojeści zaczął ostrożnie wchodzić na górę. Nie dało się uniknąć trzeszczenia starych belek, jednak Herszt nie dbał już o to. Kirgarth na niego czekał, wyczuwał go. Zaczaił się pewnie gdzieś w ciemnym kącie i będzie chciał zlikwidować wojownika z zaskoczenia. Jednak Berhod nie pozwoli sobie na to żeby napastik znalazł się za jego plecami, o nie. Zmusi go do spojrzenia w lodowate oczy Narsendyjczyka. Berhold wyważył drzwi kopnięciem i wpadł do pomieszczenia z uniesionym toporem, gotowy do zadania ciosu. Magiczny grot na rynku dogasał już, jednak w słabym świetle wojownik dostrzegł masywne rzeźbione szafki, dębowe łóżko pod ścianą i leżącą w nim jasnowłosą dziewczynkę. Wyglądała na zmorzoną snem, jednak wiedział, że nie był to zwyczajny sen, tylko ten zimny, ostatni poprzedzający podróż do Rinheimu. Drzwi na balkon były uchylone, Berhold podszedł do nich. Ze szczeliny doszedł go chłód, który zmroził mu krew w żyłach, choć Narsendyjczycy śmieją się nawet wtedy gdy lodowe zamiecie, trwjące nawet 3 fazy księżyca, pustoszą ich krainę. Kopnięciem wyrwał drzwi z zawiasów. Odbiły się od drewnianej poręczy balkonu i roztrzaskały się na bruku rynku. Rozejrzał się i powoli wyszedł na balkon. Nikogo tam nie było. - ***** tchórz. Zwiał. - rzucił okiem na rynek. Płonąca strzała na daszku studni zgasła. Spojrzał w dół. Zobaczył swoje odbicie w kałuży, na tle rozgwieżdżonego nieba. Nagle gwiazdy w odbiciu zasłonił jakiś trzepocący na wietrze kształt. Kirgarth skoczył mu na plecy z dachu. Cztery palce zabójcy zamieniły się w szare macki, z których jedna oplotła Berholdowi szyję, druga zaś zaczęła szarpać mu rozdarte ucho. Berhold chciał zawyć z bólu, macka jednak zacisnęła się na jego krtani, więżąc głos. Wojownik próbował zamachnąć się toporem, ale dwie macki złapały połamany drzewiec wystający z jego ramienia i obróciły nim. Berhold upuścił broń. Kirgarth wciągnął go z powrotem do ciemnego pokoju. - Zamierza mnie torturować przez trzy Świece. - myśli kłębiły się w głowie Berholda - powali mnie i już koniec. - Nad jego rozerwanym uchem zabrzmiał syczący szept. - Kirgarath eleine sone Nork-eren*. - Narsendyjczyk zrozumiał tylko jedno słowo, które było wysyczane w jego ojczystym języku.- I twoją mać też - kończąc zdanie wojownik odwinął z całą mocą rudy łeb do tyłu trafiając w mordę potwora. Macki rozluźniły swój uścisk, to wystarczyło żeby Berhold rzucił się w tył na ścianę przygniatając napastnika swoim cielskiem. Cienkie szare kończyny jednak nie puszczały. Grot w ramieniu znowu zaczął się znowu obracać powodując paraliżujący ból. - Tylko na to cię stać s******u.? - Nersendyjczyk ruszył w kierunku balkonu z przeciwnikiem na plecach. Rozpęd i ciężar wyłamały szczeble barierki. Splątani ze sobą walczący wywinęli kozła w powietrzu i wylądowali na bruku. Może dzięki szczęściu, może dzięki sprytowi, rudowłosy obrócił się w powietrzu tak, aby upaść na plecy, przygniatając do podłoża Kirgartha. Ucisk puścił, a macki zaczęły się wić jak oszalałe. Zabójca wydał z siebie przeraźliwy syk i odrzucił przeciwnika na sześć łokci, co było dość niespotykanym widokiem zważywszy jego rozmiary. Berhold pozbierał się jakoś, dobył krótkiego miecza i zaczął kuśtykać w kierunku syczących macek. Czarny kształt uniósł się, nadal jednak dygocząc i wijąc się. Spojrzeli na siebie. Herszt był w swoim żywiole. Szara macka wystrzeliła znowu w kierunku gardła człowieka i błyskawicznie zacisnęła się. Krótki miecz natychmiast odciął kończynę. Berhold odrzucił wijącą się, odrąbaną mackę, nie zwalniając nawet kroku. Następna długa kończyna próbowała wyrwać miecz, jednak Berhold nadepnął ją i wyrwał broń. Unieruchomiony Kirgarth wykaszał:- Harthaness !!! - czeluść jego otwartych ust zajaśniała błękitem. Berhold wykonał unik w ostatniej chwili - strumień niebieskiego światła spalił mu trochę włosów, następnie trafił w kałużę, która natychmiast wyparowała. Potwór zdążył powtórzyć zaklęcie, a potem jego gardło rozcięła zimna stal miecza. Snop światła wystrzelił z bezgłowego ciała w niebo i zgasł. Głowa potoczyła pod stopy Berholda. Ciało potwora nadal wiło się niemiłosiernie. Gdy wojownik uwolnił mackę spod buta, zaczęło pełzać bez celu, w różnych kierunkach coraz wolniej i wolniej, aż w końcu znieruchomiało. Władca północnego miasta zobaczył blaski pochodni i usłyszał entuzjastycznie okrzyki swoich kamratów, po czym osunął się na kolana. Cień przyglądał się wszystkiemu z boku. Gdyby można było zobaczyć jego twarz, dostrzegłoby się uśmiech. Nikt z zebranych na rynku jednak go nie widział.II
Pochodzenie rasy Kirgharth było nieznane, chociaż Narsendyjczycy od wielu Okrążeń mieli z nimi do czynienia. Zabójcy wybierali zawsze pojedyncze cele, spotkanie z nimi niezmiennie kończyło się śmiercią ofiary i tych, którzy stanęli im na drodze do niej. Okrucieństwo z jakim dokonywali egzekucji przewyższało nawet bezwzględność Narsendyjczyków. Krążyły opowieści o porwanych przez Kirgarth wojownikach, znalezionych później w ciemnych pieczarach bez członków, bez oczu, z przerażeniem wyrytym na twarzy. Jednak najbardziej przerażające było to, że odnalezieni ciągle żyli błagając, że by zakończyć ich męki. Błaganie było oczywiście spełniane, gdyż Narsendyjczyk musi zginąć od broni, żeby zostać przyjętym w Rinheimie. Morderca zawsze przepadał bez śladu. Tak więc Berhold okrył się wielką sławą, zabijając jako pierwszy mrocznego zabójcę. Opatrzony przez swoje niewolnice, już w czterdzieści osiem Świec był gotów wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. Rzeka Varen zabrała umieszczonych na płonącej łodzi zamordowanych do mitycznego Rinheimu. Głowa potwora znalazła się na Bramie Ostergu, budząc strach i podziw przybywających. Każdy w Narsendzie chciał ją zobaczyć na własne oczy. Wodzowie miast z północy i południa Narsendu przybywali wyrazić swoje uznanie. Z niektórymi Berhold rozmawiałprzez długie, nocne Świece w ciemnychkomnatach swojej warowni. Główny Wódz wysłał swoją delegację, żeby oddać hołd czynowi Berholda, gdyż tak nakazywała stara tradycja. Sam jednak się nie pojawił. Minęła Jedna Faza Księżyca. Władca północnego miasta świętował i opływał w chwale. Z prowincji napływały wieści o nowych sojusznikach, o szykowanych wyprawach na Lądy Południowe i o tchórzliwym Głównym Wodzu, który negocjował z wrogami. Nasza opowieść wraca do karczmy, z której wychodził bohater na jej początku. - Niech żyje Berhold, nasz Wódz, Pogromca Zabójcy, oby wkrótce poprowadził nas na Wielką Wyprawę! – Harres, przywódca północnego miasta Gerringen wzniósł kufel.- Niech żyje!!! – odpowiedział gromki chór innych przywódców i najwierniejszych kompanów Berholda.- Długo nie pożyje. - zabrzmiał spokojny i pewny siebie głos. Wiwaty ucichły. Jak wyglądał właściciel głosu ? Zdania świadków zdarzenia są podzielone. Jedni mówili później, że wyglądał jak typowy Narsendyjczyk, bo przecież obcy nie wszedłby na biesiadę niezauważony. Miał potężną posturę, ciemny zarost, grube, jakby ociosane rysy. Inni mówili, że twarz miał bardziej szlachetną, włosy jaśniejsze, ubrany był w ciemnozieloną pelerynę z kapturem, która zasłaniała kunsztownie zdobiony srebrny napierśnik, a z jego oczu błyszczał obcy błękit. Wszyscy byli zgodni co do jednego. Z twarzy nieznajomego prawie nigdy nie znikał lekki uśmiech. Berhold podniósł się z rzeźbionego, wyłożonego skórą wilka siedziska. Wszyscy spojrzeli w kierunku nieznajomego. Stał swobodnie przy kontuarze i sączył piwo, patrząc na kufel. Stojący najbliżej zaczęli sięgać po broń, jednak Berhold powstrzymał ich gestem. Nieznajomy spojrzał mu w oczy. Stali tak dwunastą część Świecy. Gdyby Berhold dostrzegł w oczach obcego cień strachu, sam rozpłatałby mu czaszkę toporem. Jednak tamten stał wyprostowany, a z twarzy nie znikał mu uśmiech. Wzrok miał stanowczy i łagodny zarazem. Narsendyjczycy brzydzą się strachem, a wielbią odwagę, dlatego rudowłosy wódz nabrał pewnego szacunku do tego dziwnego przybysza. Zaśmiał się donośnie. Wkrótce cała karczma rozbrzmiewała pijackim śmiechem dobywającym się z wielu gardeł. Berhold uciszył gestem swoich towarzyszy i zwrócił się do nieznajomego:- Twoją mać musiał zgwałcić ogar polarny, skoro powiła kogoś, kto przychodzi do przyszłego Głównego Wodza i rzuca mu w twarz obelgę w obecności jego kamratów. Jednak dostąpisz zaszczytu i przyjmę twoje wyzwanie.Obcy zaśmiał się bezgłośnie. - Wyzwanie? Wy Narsendyjczycy... dobrze, niech będzie wyzwanie – zrobił pauzę wyraźnie rozbawiony – Rzucam wyzwanie, że dzisiaj nim zagaśnie świeca padniesz trupem, Berholdzie Wodzu Ostergu. Wiedz jednak, że nie przybyłem tu rzucać wyzwania, tylko odpowiedzieć ci na pytanie. Twoje pytanie brzmi: „ Dlaczego umrę?”. Powinieneś być z tego powodu szczęśliwy. Większość istot umiera nie wiedząc po co żyła i dlaczego skończyła swój żywot. Ty jednak umrzesz z pełną świadomością. Nie będę też z tobą walczył. Gdy nadejdzie czas, po prostu wyzioniesz ducha. - Psie! Gdybym nie dał słowa, pozbawiłbym cię wnętrzności natychmiast, ale niech stanie się tak jak mówisz. Karczmarz! - Berhold rozkazał niewolnikowi, który obsługiwał biesiadników, żeby przyniósł jedną łojową świecę. Zgromadzeni przy wielkiej ławie woje rozstąpili się. Karczmarz zapalił świecę, drżącymi rękoma rozlał trochę wosku na drewno i ustawił na środku ławy płonący łój. Berhold kontynuował:- Jeżeli jednak świeca zgaśnie a ja nie padnę trupem, zapewniam cię, że sam odrąbię ci głowę. - to mówiąc położył ciężki topór na blacie. - Zgoda! Musisz jednak obiecać, że gdybyś jednak zrządzeniem losu przegrał ten zakład, ja opuszczę karczmę nietknięty.- Brzmi uczciwie. Słyszeliście?! Jeżeli ten obłąkany błazen jakimś cudem sprawi, że ja, Berhold nie wyjdę już z gospody żywy, nie możecie go tknąć pod groźbą mojej klątwy zza grobu. - zgromadzeni zgodzili się z szyderczym śmiechem. Nieznajomy i Berhold usiedli na przeciwko siebie. W ich oczach tańczył płomień świecy. Obcy odezwał się pierwszy:- Tak jak mówiłem, zamierzam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego umrzesz. Świeca wypala się jednak dość długo, więc opowiem ci jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy, na przykład kto chciał cię zabić jedną Fazę temu. Opowieść moje jest przeznaczona jednak tylko dla twoich uszu. Wiedz, że nie chciałbyś, żeby twoi wojownicy ją poznali.- Nie mam żadnych tajemnic przed moimi braćmi.- Czyżby? Chciałbym się więc dowiedzieć coś więcej o waszym starożytnym Proroctwie Zmieszania Krwi. Jakie jest twoje zdanie na ten temat, co Berholdzie?Berhold zbladł, przez chwilę wydawało mu się, że już kiedyś widział te błękitne oczy, wpatrujące się znad płomienia. Dało się słyszeć stłumione szepty na sali. - Wyjść, wszyscy. W*****ć !!!! -Ryknął wódz. Biesiadnicy niechętnie opuścili gospodę.- Pamiętajcie! Wyjdzie stąd tylko jeden z nas! - rzucił za wychodzącymi nieznajomy. Gdy drzwi zamknęły się, przez pewien czas wpatrywał się w oczy Berholda z uśmiechem.- Wrócimy jeszcze do Proroctwa Berholdzie, bo widzę, że cię ta kwestia bardzo trapi. Musisz się jednak powstrzymać swoją ciekawość. Zapewniam cię jednak, że moja pierwsza opowieść jest równie ciekawa. Będziesz pierwszym który nie tylko zabił Kirgarh ,ale dowiesz się również skąd pochodzą, poznasz też ich motywy. Berhold z trudem ukrywał niepokój. Milcząc, pozwolił rozmówcy snuć opowieść.* Nork-eren - w języku Narsendu oznacza "Spiczasto-uchy".Kontynuacja poniżej