Cień (fanfic)

+
Cień (fanfic)

Berhold wytaczał się z karczmy na rynek, kiedy strzała ugodziła go w prawe ramię. Przeszywający ból natychmiast go otrzeźwił, Berhold zaryczał - nie pod wpływem bólu, a z wściekłości. Padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, podczas gdy drugi pocisk utknął masywnych drzwiach gospody. Jeden z jego kompanów w karczmie usłyszał ryk, otworzył drzwi i dostał kolejną strzałą między oczy. Przewrócił się w drgawkach na ramiona nadciągających członków bandy Berholda. - Cofnąć się! - ryknął Berhold, czołgając się w stronę studni na środku rynku, oświetlonej żółto-pomarańczowym światłem latarni. Poruszał się szybko, jak na jego potężną, jakby wyrzeźbioną z żelaza posturę i ranę w ramieniu. Ruda gęstwina włosów zasłoniła mu oczy i splątała się razem z bujną brodą. Drzwi karczmy zamknęły się, gdy potężny rudowłosy Narsendyjczyk przylgnął z głuchym odgłosem do drewnianego muru studni. Odgłos powtórzył się cztery razy w głębi czarnego otworu, za każdym razem ciszej. Następna strzała rozerwała mu lewe ucho i zaplątała się we włosach . Czerwień krwi prawie zlewała się z kolorem jego zarostu, była tylko trochę ciemniejsza. Berhold nie zważając na ból - stłumiony trochę przez alkohol szumiący mu w głowie - wyrwał zaplątaną strzałę razem z garścią owłosienia. Drzewiec trzasnął. - Bawi się ze mną – pomyślał, kuląc się. - Biedny Osgard, nie miał takiego szczęścia, nie był celem. Urodziłeś się w karczmie i zdechłeś w karczmie. Znajdź swoją drogę do Rinheimu stary ******, ale i tak cię pewnie wyrzucą. - przyjrzał się złamanemu drzewcowi, żeby upewnić się w swoich domysłach. Drzewiec pokrywały poprzeczne żółto-czarne prążki. - Kirgarth, to tłumaczy dlaczego jeszczę żyję . Wszyscy w Narsendzie wiedzieli, żezabójcy Kirgarth, bawią się ze swoja ofiarą zanim wymierzą ostateczny cios. Nigdy nie używają trucizny, żeby nie psuć sobie zabawy . Są jak torados na festynach, które męczą rogatego bamabula, zanim wbiją mu szpikulec w mózg. - No to się zabawimy! - pomyślał Berhold i złamał drzewiec wystający mu z ramienia. Nożem odciął rzemienie skórzanego napierśnika i rzucił go poza swoją zasłonę. Strzała świsnęła i przybiła napierśnik do najbliższego drewnianego budynku. W tym samym czasie Berhold zdążył jednym błyskawicznym ruchem odciąć toporem linkę przytrzymującą wiadro z wodą i schronił się ponownie za studnię. Odczekał trzy sekundy i chlusnął wodą prosto w latarnię, która zgasła z sykiem. Kirgarth spudłował – trafił w wiadro. Studnia i Berhod skryli się w ciemnościach. Nagle cały rynek został oświetlony błękitnym blaskiem. Cienie wydłużały się, skracały i obracały. Strzała z jaśniejącym na niebiesko grotem wbiła się w daszek studni. Berholda już tam nie było.
***​
Zanim Narsendyjczyk pod osłoną mroku rzucił się w kierunku nieoświetlonych budynków, przylegających do zachodniej części rynku, spojrzał na północ, w stronę z której wcześniej nadlatywały pociski. Zobaczył swojego napastnika w bladoniebieskim świetle, gdy ten zapalał swój grot. Wyglądało to tak, jakby światło wychodziło z jego ust i przemieszczało się strumieniem na ostry, metalowy koniec strzały. Przez moment widać było jego upiorną twarz, z grubymi zdeformowanymi zmarszczkami i puste oczy. Łuk trzymany w cienkich szarych, dwupalczastch łapach wycelował w stronę rynku. Berhold wpadł między budynki, kiedy rynek rozświetlił się na niebiesko. Znał teraz pozycję napastnika. Strzelał z balkonu na poddaszu budynku rodzinnego, usytuowanego na północnym brzegu placu. Czerwonowłosy Herszt bandy potknął się o coś miękkiego. Starał się utrzymać równowagę, ale podłoże było dziwnie śliskie - przejechał dobre 5 łokci, zanim maziste podłoże nagle urwało się, a on wystrzelił jak z katapulty i runął twarzą na bruk. Dźwignął się z trudem, kląc siarczyście w myślach. Dotknął butów, powąchał. Krew. W niebieskawej poświacie za sobą zobaczył ciało Mergana, który dzisiaj patrował ulice, podczas gdy większość mieszkańców miasta upijała sie do nieprzytomności w gospodach. Zawsze wystarczył jeden strażnik. Jaki obcy odważyłby się zapuścić na północne rubieże Narsendu? Chyba tylko podstępny Kirgarth. Podstępny, tchórzliwy Kirgarth. Zupełne przeciwieństwo dumnego i odważnego Narsendyjczyka. Człowieka północy, postrachu Południowych Lądów. W tym miejscu wypadałoby przybliżyć nieco historię Narsendu i Berholda, który patrzy w puste oczy śmierci nawet wtedy, gdy czuje jej lodowaty oddech. Otóż Narsend, zimny kontynent północy od zawsze zamieszkiwali ludzie walki. Jako, że nie było innych zawodów, wszystko co było im potrzebne do życia kradli i grabili. Od niepamiętnych czasów nie zhańbili się ciesielstwem, łowiectwem, garncarstwem i innymi zajęciami które przynosiły ujmę na honorze . Mieli od tego niewolników, których pozyskiwali z wielu wypraw łupieckich, kiedy to na wielkich podłużnych łodziach odkrywali Południowe Lądy a tubylcom nieśli w podarunku śmierć, zniszczenie i niewolę. Kula Świata okrążała swoją Gwiazdę kilka setek razy i nic się nie zmieniało. Nie zmieniało się do czasu 31 Okrążeń Gwiazdy przed opisanym na wstępie atakiem na Berholda, w mieście Osterg, na północy Narsendu. Wtedy to, 31 Okrążeń temu, Narsendyjczycy zaczęli przegrywać. Berhold, brat Głównego Wodza Narsendu uczestniczył w wyprawie. Jej celem był kontynent Nibul. Na brzegu czekała ich straszliwa klęska. Zjednoczone wojska Lądów Południa były dowodzone przez dziwną rasę spiczastouchych, smukłych ludzi. Używali magii, której żaden Narsendyjczyk nigdy nie widział. Tysiące łodzi płonęły niebieskimi płomieniami, niczym grobowce w Święto Poległych i tonęły jedna po drugiej. Główny Wódz zginął, a Berhold dostał się do niewoli na 3 Okrążenia. W tym czasie w Narsendzie wybrano nowego Głównego Wodza, a przy pomocy technologii niewolników zbudowano magiczne działa zdolne niszczyć całe miasta. Kolejna wyprawa odbiła Berholda, a krwawa bitwa przyniosła rozejm. Berhold nigdy nie opowiadał co działo się w niewoli w Nibulu, dociekliwi spotykali się ze stalą jego topora. Będzie nam jednak dane poznać tajemnicę nim dopełni Przeznaczenie. Przyjdzie nam się dowiedzieć, czego Narsendyjczyk się boi. Wyzwolony rościł sobie prawo do przywództwa, co doprowadziło do wojny domowej w wyniku której Narsend podzielił się. Zepchnięty do obrony Berhold zajął Osterg i stał się bandytą napadającym swoich pobratymców. Wódz nie mógł sobie pozwolić na kontynuowanie wojny domowej z powodu ciągłego zagrożenia z południa, więc zostawił Berholdowi północne miasto z przyległymi wioskami, wysyłając mu co pewien czas niewolników i żywność. Z powodu rozejmu z Lądami Południowymi nastał czas pokoju, który dla Narsendyjczyka jest najgorszym koszmarem. W tym właśnie czasie poznajemy Berholda, spędzającego czas na pijaństwie i swawolach, jakże jednak dalekich od tego co raduje prawdziwego wojownika. Tak, nagły nocny atak ucieszył rudowłosego. Da z siebie wszystko i okryje się sławą zabijając Kirgartha sam, być może zyska dzięki temu nowych sojuszników, którzy pomogą mu przejąć władzę. Zabije bądź umrze, jednak zawsze dumny, patrząc wrogowi prosto w oczy. Berhold nie zastanawiał się teraz, dlaczego stał się celem ataku. Miał wielu wrogów w Narsendzie, w tym Głównego Wodza, jednak żaden Narsendyjczyk nigdy nie zhańbił się wynajęciem zabójcy. Wszystkie spory rozstrzygano twarzą w twarz, stal przeciwko stali. Miał wreszcie wielu wrogów na Południowych Lądach z powodu jego okrutnej przeszłości. Nie zastanawiał się nad tym i nie chciał zastanawiać. W tej chwili liczył się tylko pojedynek. Klucząc ciemnymi zaułkami, unikając oświetlonego rynku dotarł pod dom, w którym wcześniej spostrzegł zabójcę. Zakradał się od strony przeciwnej niż balkon, na którym stał strzelec. Za oknem domu było ciemno, jednak okiennica była uchylona. Ze zwinnością, o którą nikt by go nie podejrzewał wspiął się na parapet i wślizgnął do domu. Zamarł przez chwilę przez to co zobaczył. W niebieskim świetle dochodzącym z przeciwległego okna, skierowanego na rynek dostrzegł kobietę i chłopca siedzących przy stole. Wyglądali jakby zaraz mieli spożyć wieczorny posiłek, jednak się nie poruszali. Byli jak czarne posągi oświetlone trupim bladoniebieskim blaskiem. Z oka chłopca wystawała prążkowana strzała. Tłumiąc odruchowy okrzyk Berhold dobył topora. Po lewej stronie dostrzegł schody na piętro. Zaciskając kanciaste, żelazne dłonie na rękojeści zaczął ostrożnie wchodzić na górę. Nie dało się uniknąć trzeszczenia starych belek, jednak Herszt nie dbał już o to. Kirgarth na niego czekał, wyczuwał go. Zaczaił się pewnie gdzieś w ciemnym kącie i będzie chciał zlikwidować wojownika z zaskoczenia. Jednak Berhod nie pozwoli sobie na to żeby napastik znalazł się za jego plecami, o nie. Zmusi go do spojrzenia w lodowate oczy Narsendyjczyka. Berhold wyważył drzwi kopnięciem i wpadł do pomieszczenia z uniesionym toporem, gotowy do zadania ciosu. Magiczny grot na rynku dogasał już, jednak w słabym świetle wojownik dostrzegł masywne rzeźbione szafki, dębowe łóżko pod ścianą i leżącą w nim jasnowłosą dziewczynkę. Wyglądała na zmorzoną snem, jednak wiedział, że nie był to zwyczajny sen, tylko ten zimny, ostatni poprzedzający podróż do Rinheimu. Drzwi na balkon były uchylone, Berhold podszedł do nich. Ze szczeliny doszedł go chłód, który zmroził mu krew w żyłach, choć Narsendyjczycy śmieją się nawet wtedy gdy lodowe zamiecie, trwjące nawet 3 fazy księżyca, pustoszą ich krainę. Kopnięciem wyrwał drzwi z zawiasów. Odbiły się od drewnianej poręczy balkonu i roztrzaskały się na bruku rynku. Rozejrzał się i powoli wyszedł na balkon. Nikogo tam nie było. - ***** tchórz. Zwiał. - rzucił okiem na rynek. Płonąca strzała na daszku studni zgasła. Spojrzał w dół. Zobaczył swoje odbicie w kałuży, na tle rozgwieżdżonego nieba. Nagle gwiazdy w odbiciu zasłonił jakiś trzepocący na wietrze kształt. Kirgarth skoczył mu na plecy z dachu. Cztery palce zabójcy zamieniły się w szare macki, z których jedna oplotła Berholdowi szyję, druga zaś zaczęła szarpać mu rozdarte ucho. Berhold chciał zawyć z bólu, macka jednak zacisnęła się na jego krtani, więżąc głos. Wojownik próbował zamachnąć się toporem, ale dwie macki złapały połamany drzewiec wystający z jego ramienia i obróciły nim. Berhold upuścił broń. Kirgarth wciągnął go z powrotem do ciemnego pokoju. - Zamierza mnie torturować przez trzy Świece. - myśli kłębiły się w głowie Berholda - powali mnie i już koniec. - Nad jego rozerwanym uchem zabrzmiał syczący szept. - Kirgarath eleine sone Nork-eren*. - Narsendyjczyk zrozumiał tylko jedno słowo, które było wysyczane w jego ojczystym języku.- I twoją mać też - kończąc zdanie wojownik odwinął z całą mocą rudy łeb do tyłu trafiając w mordę potwora. Macki rozluźniły swój uścisk, to wystarczyło żeby Berhold rzucił się w tył na ścianę przygniatając napastnika swoim cielskiem. Cienkie szare kończyny jednak nie puszczały. Grot w ramieniu znowu zaczął się znowu obracać powodując paraliżujący ból. - Tylko na to cię stać s******u.? - Nersendyjczyk ruszył w kierunku balkonu z przeciwnikiem na plecach. Rozpęd i ciężar wyłamały szczeble barierki. Splątani ze sobą walczący wywinęli kozła w powietrzu i wylądowali na bruku. Może dzięki szczęściu, może dzięki sprytowi, rudowłosy obrócił się w powietrzu tak, aby upaść na plecy, przygniatając do podłoża Kirgartha. Ucisk puścił, a macki zaczęły się wić jak oszalałe. Zabójca wydał z siebie przeraźliwy syk i odrzucił przeciwnika na sześć łokci, co było dość niespotykanym widokiem zważywszy jego rozmiary. Berhold pozbierał się jakoś, dobył krótkiego miecza i zaczął kuśtykać w kierunku syczących macek. Czarny kształt uniósł się, nadal jednak dygocząc i wijąc się. Spojrzeli na siebie. Herszt był w swoim żywiole. Szara macka wystrzeliła znowu w kierunku gardła człowieka i błyskawicznie zacisnęła się. Krótki miecz natychmiast odciął kończynę. Berhold odrzucił wijącą się, odrąbaną mackę, nie zwalniając nawet kroku. Następna długa kończyna próbowała wyrwać miecz, jednak Berhold nadepnął ją i wyrwał broń. Unieruchomiony Kirgarth wykaszał:- Harthaness !!! - czeluść jego otwartych ust zajaśniała błękitem. Berhold wykonał unik w ostatniej chwili - strumień niebieskiego światła spalił mu trochę włosów, następnie trafił w kałużę, która natychmiast wyparowała. Potwór zdążył powtórzyć zaklęcie, a potem jego gardło rozcięła zimna stal miecza. Snop światła wystrzelił z bezgłowego ciała w niebo i zgasł. Głowa potoczyła pod stopy Berholda. Ciało potwora nadal wiło się niemiłosiernie. Gdy wojownik uwolnił mackę spod buta, zaczęło pełzać bez celu, w różnych kierunkach coraz wolniej i wolniej, aż w końcu znieruchomiało. Władca północnego miasta zobaczył blaski pochodni i usłyszał entuzjastycznie okrzyki swoich kamratów, po czym osunął się na kolana. Cień przyglądał się wszystkiemu z boku. Gdyby można było zobaczyć jego twarz, dostrzegłoby się uśmiech. Nikt z zebranych na rynku jednak go nie widział.
II
Pochodzenie rasy Kirgharth było nieznane, chociaż Narsendyjczycy od wielu Okrążeń mieli z nimi do czynienia. Zabójcy wybierali zawsze pojedyncze cele, spotkanie z nimi niezmiennie kończyło się śmiercią ofiary i tych, którzy stanęli im na drodze do niej. Okrucieństwo z jakim dokonywali egzekucji przewyższało nawet bezwzględność Narsendyjczyków. Krążyły opowieści o porwanych przez Kirgarth wojownikach, znalezionych później w ciemnych pieczarach bez członków, bez oczu, z przerażeniem wyrytym na twarzy. Jednak najbardziej przerażające było to, że odnalezieni ciągle żyli błagając, że by zakończyć ich męki. Błaganie było oczywiście spełniane, gdyż Narsendyjczyk musi zginąć od broni, żeby zostać przyjętym w Rinheimie. Morderca zawsze przepadał bez śladu. Tak więc Berhold okrył się wielką sławą, zabijając jako pierwszy mrocznego zabójcę. Opatrzony przez swoje niewolnice, już w czterdzieści osiem Świec był gotów wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. Rzeka Varen zabrała umieszczonych na płonącej łodzi zamordowanych do mitycznego Rinheimu. Głowa potwora znalazła się na Bramie Ostergu, budząc strach i podziw przybywających. Każdy w Narsendzie chciał ją zobaczyć na własne oczy. Wodzowie miast z północy i południa Narsendu przybywali wyrazić swoje uznanie. Z niektórymi Berhold rozmawiałprzez długie, nocne Świece w ciemnychkomnatach swojej warowni. Główny Wódz wysłał swoją delegację, żeby oddać hołd czynowi Berholda, gdyż tak nakazywała stara tradycja. Sam jednak się nie pojawił. Minęła Jedna Faza Księżyca. Władca północnego miasta świętował i opływał w chwale. Z prowincji napływały wieści o nowych sojusznikach, o szykowanych wyprawach na Lądy Południowe i o tchórzliwym Głównym Wodzu, który negocjował z wrogami. Nasza opowieść wraca do karczmy, z której wychodził bohater na jej początku. - Niech żyje Berhold, nasz Wódz, Pogromca Zabójcy, oby wkrótce poprowadził nas na Wielką Wyprawę! – Harres, przywódca północnego miasta Gerringen wzniósł kufel.- Niech żyje!!! – odpowiedział gromki chór innych przywódców i najwierniejszych kompanów Berholda.- Długo nie pożyje. - zabrzmiał spokojny i pewny siebie głos. Wiwaty ucichły. Jak wyglądał właściciel głosu ? Zdania świadków zdarzenia są podzielone. Jedni mówili później, że wyglądał jak typowy Narsendyjczyk, bo przecież obcy nie wszedłby na biesiadę niezauważony. Miał potężną posturę, ciemny zarost, grube, jakby ociosane rysy. Inni mówili, że twarz miał bardziej szlachetną, włosy jaśniejsze, ubrany był w ciemnozieloną pelerynę z kapturem, która zasłaniała kunsztownie zdobiony srebrny napierśnik, a z jego oczu błyszczał obcy błękit. Wszyscy byli zgodni co do jednego. Z twarzy nieznajomego prawie nigdy nie znikał lekki uśmiech. Berhold podniósł się z rzeźbionego, wyłożonego skórą wilka siedziska. Wszyscy spojrzeli w kierunku nieznajomego. Stał swobodnie przy kontuarze i sączył piwo, patrząc na kufel. Stojący najbliżej zaczęli sięgać po broń, jednak Berhold powstrzymał ich gestem. Nieznajomy spojrzał mu w oczy. Stali tak dwunastą część Świecy. Gdyby Berhold dostrzegł w oczach obcego cień strachu, sam rozpłatałby mu czaszkę toporem. Jednak tamten stał wyprostowany, a z twarzy nie znikał mu uśmiech. Wzrok miał stanowczy i łagodny zarazem. Narsendyjczycy brzydzą się strachem, a wielbią odwagę, dlatego rudowłosy wódz nabrał pewnego szacunku do tego dziwnego przybysza. Zaśmiał się donośnie. Wkrótce cała karczma rozbrzmiewała pijackim śmiechem dobywającym się z wielu gardeł. Berhold uciszył gestem swoich towarzyszy i zwrócił się do nieznajomego:- Twoją mać musiał zgwałcić ogar polarny, skoro powiła kogoś, kto przychodzi do przyszłego Głównego Wodza i rzuca mu w twarz obelgę w obecności jego kamratów. Jednak dostąpisz zaszczytu i przyjmę twoje wyzwanie.Obcy zaśmiał się bezgłośnie. - Wyzwanie? Wy Narsendyjczycy... dobrze, niech będzie wyzwanie – zrobił pauzę wyraźnie rozbawiony – Rzucam wyzwanie, że dzisiaj nim zagaśnie świeca padniesz trupem, Berholdzie Wodzu Ostergu. Wiedz jednak, że nie przybyłem tu rzucać wyzwania, tylko odpowiedzieć ci na pytanie. Twoje pytanie brzmi: „ Dlaczego umrę?”. Powinieneś być z tego powodu szczęśliwy. Większość istot umiera nie wiedząc po co żyła i dlaczego skończyła swój żywot. Ty jednak umrzesz z pełną świadomością. Nie będę też z tobą walczył. Gdy nadejdzie czas, po prostu wyzioniesz ducha. - Psie! Gdybym nie dał słowa, pozbawiłbym cię wnętrzności natychmiast, ale niech stanie się tak jak mówisz. Karczmarz! - Berhold rozkazał niewolnikowi, który obsługiwał biesiadników, żeby przyniósł jedną łojową świecę. Zgromadzeni przy wielkiej ławie woje rozstąpili się. Karczmarz zapalił świecę, drżącymi rękoma rozlał trochę wosku na drewno i ustawił na środku ławy płonący łój. Berhold kontynuował:- Jeżeli jednak świeca zgaśnie a ja nie padnę trupem, zapewniam cię, że sam odrąbię ci głowę. - to mówiąc położył ciężki topór na blacie. - Zgoda! Musisz jednak obiecać, że gdybyś jednak zrządzeniem losu przegrał ten zakład, ja opuszczę karczmę nietknięty.- Brzmi uczciwie. Słyszeliście?! Jeżeli ten obłąkany błazen jakimś cudem sprawi, że ja, Berhold nie wyjdę już z gospody żywy, nie możecie go tknąć pod groźbą mojej klątwy zza grobu. - zgromadzeni zgodzili się z szyderczym śmiechem. Nieznajomy i Berhold usiedli na przeciwko siebie. W ich oczach tańczył płomień świecy. Obcy odezwał się pierwszy:- Tak jak mówiłem, zamierzam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego umrzesz. Świeca wypala się jednak dość długo, więc opowiem ci jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy, na przykład kto chciał cię zabić jedną Fazę temu. Opowieść moje jest przeznaczona jednak tylko dla twoich uszu. Wiedz, że nie chciałbyś, żeby twoi wojownicy ją poznali.- Nie mam żadnych tajemnic przed moimi braćmi.- Czyżby? Chciałbym się więc dowiedzieć coś więcej o waszym starożytnym Proroctwie Zmieszania Krwi. Jakie jest twoje zdanie na ten temat, co Berholdzie?Berhold zbladł, przez chwilę wydawało mu się, że już kiedyś widział te błękitne oczy, wpatrujące się znad płomienia. Dało się słyszeć stłumione szepty na sali. - Wyjść, wszyscy. W*****ć !!!! -Ryknął wódz. Biesiadnicy niechętnie opuścili gospodę.- Pamiętajcie! Wyjdzie stąd tylko jeden z nas! - rzucił za wychodzącymi nieznajomy. Gdy drzwi zamknęły się, przez pewien czas wpatrywał się w oczy Berholda z uśmiechem.- Wrócimy jeszcze do Proroctwa Berholdzie, bo widzę, że cię ta kwestia bardzo trapi. Musisz się jednak powstrzymać swoją ciekawość. Zapewniam cię jednak, że moja pierwsza opowieść jest równie ciekawa. Będziesz pierwszym który nie tylko zabił Kirgarh ,ale dowiesz się również skąd pochodzą, poznasz też ich motywy. Berhold z trudem ukrywał niepokój. Milcząc, pozwolił rozmówcy snuć opowieść.* Nork-eren - w języku Narsendu oznacza "Spiczasto-uchy".
Kontynuacja poniżej
 
Co, jak, gdzie, kiedy, na co, po co? I za ile?Nie jest to opowiadanie w uniwersum Wiedźmina.Nie jest to opowiadanie posiadające jakikolwiek wstęp, przedstawienie postaci, miejsca, czegokolwiek.Tak, jakbym zaczął czytać książkę od środka.Zrób jakiś wstęp, powiedz kto jest kto, wtedy będzie można oceniać.
 
Aalaron said:
Co, jak, gdzie, kiedy, na co, po co? I za ile?Nie jest to opowiadanie w uniwersum Wiedźmina.Nie jest to opowiadanie posiadające jakikolwiek wstęp, przedstawienie postaci, miejsca, czegokolwiek.Tak, jakbym zaczął czytać książkę od środka.Zób jakiś wstęp, powiedz kto jest kto, wtedy będzie można oceniać.
Trafne uwagi, nie jest to opowiadanie z uniwersum Wiedźmina choć w pewnym sensie będzie się z nim łączyło. Co do wstępu - chciałem żeby wszystko zaczynało się od akcji, a dopiero później stopniowo poznawalibyśmy bohaterów, choć bez wstępu może to się wydawać zagmatwane. Pomyślę nad wstępem.Dzięki :beer:
 

Vattier

CD PROJEKT RED
Uważam, że jest w porządku tak, jak jest. Na początek akcja, jakieś zamieszanie, a potem wstęp. Przedstawienie postaci, wytłumaczenie o co chodzi, potem wracamy do przygody, ale trochę przed pierwszymi wydarzeniami. Tak, jakbyśmy się cofnęli w czasie od tego, co na samym początku. Doprowadzić do połączenia, po czym kontynuować wątek z początku.Można też doprowadzić akcję z początku do jakiegoś rozwiązania - ucieczka/śmierć jednego z nich (zabójca, Berhold). Po czym kontynuować po pewnym czasie w gospodzie, albo czymś, gdzie bohater będzie opowiadał jakie to miał szczęście, albo jak bardzo jest wpieniony po nieudanej akcji (bo na razie nie wiem jeszcze, czy przypadkiem zabójca nie jest postacią główną ;D).Tak to sobie wyobrażam, jeśli jednak zdecydowałbyś się kontynuować obecną konwencję :beer:
 
Cóż, na pewno nie jest źle, ale trzeba jeszcze popracować nad narracją, prowadzeniem akcji, słownictwem, czyli ogólnie warsztatem.Fabuły nie oceniam, zbyt mały fragment - ale zapowiada się przynajmniej poprawnie (pewnie będzie lepiej, ale mówię, jak będzie imo w najgorszym przypadku)
 
Dialogi nudne (przedtem były znacznie lepsze), mimo ciekawej mitologii w nich, opisy dalej w porządku, chociaż końcówka zahaczała (ale nie zahaczyła!) o lekkie grafomaństwo.@EditTeraz to jest środek, nie końcówka ;]
 
Koziu said:
Teraz to jest środek, nie końcówka ;]
Zgadłeś. Historia jeszcze się nie skończyła. Najlepsze jak zwykle na koniec. :beer:
Że się spytam: zbetował Ci ktoś to opowiadanie? Raczej nie, bo przecinki gdzieniegdzie urządziły sobie wakacje...
Zdaję sobie z tego sprawę. Staram się korygować na bieżąco, a na pewno będę jeszcze poprawiał błędy interpunkcyjne i stylistyczne po skończeniu opowiadania. Wskazówki mile widziane, bo jest to moja pierwsza próba opisania jakiejś historii. :beer:
 
Że się spytam: zbetował Ci ktoś to opowiadanie? Raczej nie, bo przecinki gdzieniegdzie urządziły sobie wakacje...
Padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, gdy drugi pocisk utkwił masywnych drzwiach
No więc drugie zdanie:Według mnie bardziej "po polskiemu" brzmiałoby tak:padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, podczas gdy drugi pocisk utknął w masywnych drzwiach.EDIT: Mogę Ci wyłapać wszystkie przecinki, jeśli chcesz.
 
Padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, gdy drugi pocisk utkwił masywnych drzwiachNo więc drugie zdanie:padł na ziemię, przytrzymując ręką wbitą strzałę, podczas gdy drugi pocisk utknął w masywnych drzwiach.
Brzmi faktycznie lepiej, poprawiłem. :beer:
EDIT: Mogę Ci wyłapać wszystkie przecinki, jeśli chcesz.
Pewnie, że przyjmę Twoją pomoc. Jeżeli masz ochotę wyłapać błędy, to proszę na PW. Dzięki.
 
...CD
***​
- Mówiąc o Kirgarth, muszę opowiedzieć o innej rasie, z którą ci zabójcy są nierozerwalnie związani. Wyobraź sobie wodzu, ze po drugiej stronie Kuli Świata, w dużo cieplejszym Słońcu niż Narsend, żyje rasa, którą nazywacie Nork-eren, zaś w językach Lądów Południowych zwą ją Ella-ven. Nacja ta posiada smukłych mężczyzn i przepiękne kobiety. Ich cechą charakterystyczną są spiczaste uszy. Ich piękno nie jest tylko zewnętrzne. Są niezdolni do jakiejkolwiek nienawiści i zadawania cierpienia. Zaatakowani używają zabójczej magii zupełnie nieświadomie i nie pamiętają krzywd im wyrządzonych. Jednak odbywa się to pewnym kosztem. Gdy skala cierpienia zadanego któremuś z Ella-ven przekroczy niewyobrażalny poziom, musi oczyścić się by o tym zapomnieć. W trakcie jego snu rodzi się narzędzie zemsty, Kirgarth, przywołany by zadać cierpienie temu, kto skrzywdził Ella-ven. Ella-ven budzi się nie pałając nienawiścią, z duszą czystą jak kropla deszczu. Jego bolesne wspomnienia zostają wymazane. Kirgarth przemierza zaś lądy i oceany by dopaść swą ofiarę i zadać mu okrutną śmierć. Nieznajomy wpatrywał się w Berholda, a jego błękitny wzrok wdzierał się do duszy Narsendyjczyka, powodując coraz większy lęk. Łagodny głos rozbrzmiewał dalej: - Teraz opowiem ci o krzywdzie, którą wyrządził Narsendyjczyk pewnej kobiecie z narodu Ella-Ven. Nazywała się Eloine i była córką króla kontynentu Nibul. Trzydzieści jeden Okrążeń temu weszła na białą wieżę w mieście na brzegu oceanu, by zobaczyć nadciągającą od strony wody agresję i żądzę krwi. Niezliczona ilość podłużnych łodzi zmieniła barwę oceanu z błękitnego na czarny. Rasa Eloine była otoczona kultem wśród nacji Połudnowych Lądów, którzy od dawna ostrzegali przed nadpływającym od północy niebezpieczeństwem. Pomimo protestów króla Nibulu, zjednoczyli swoje wojska, żeby na brzegu bronić święty naród. Nie było to jednak potrzebne. Agresja w duszach najeźdźców była tak wielka, że wyzwoliła w Ella-ven olbrzymią energię magiczną która, zatopiła większość floty wroga. Pozostałe statki odpłynęły na północ. Eloine i jej rodacy już na drugi dzień nie pamiętali o bitwie. Magia uwolniona podczas obrony uległa prawie całkowitemu wyczerpaniu. Dwa dni po bitwie Eloine spacerowała beztrosko po plaży obserwując dziwne drewniane szczątki, które wyrzuciły fale. Nagle spostrzegła leżącego bez ruchu na piasku potężnego, rudowłosego mężczyznę. Dziewczyna pobiegła do pałacu zawiadomić swego ojca. Narsendyjczyka przeniesiono do komnat pałacowych. Rany miał głębokie – kilka desek utkwiło mu między żebrami. Piątego dnia po bitwie odzyskał przytomność i zobaczył błękitne oczy. Wydawało mu się, że jest w Rinheimie. Miał wrażenie, że w oczach dziewczyny tańczą morskie fale rozbijające się o brzeg, a kłębiaste białe chmury biegną po nieboskłonie. Ciemne, proste, długie i lśniące włosy opływały jasną, aksamitną skórę na jej ramionach i piersiach. Zanim z powrotem zapadł w ciemność, Eloine zobaczyła zachwyt i miłość w jego oczach, a jego ruda broda zadrżała w uśmiechu. Płomień życia mężczyzny powoli dogasał, pomimo troskliwej opieki jaką otoczyła go Eloine. Dziewczyna nie bacząc na zakaz króla, przekazała rudowłosemu w tajemnicy część swojej energii życiowej i uratowała go od śmierci. Aura nadbrzeżnego miasta była niezwykła. Strzeliste, białe wieże z błękitnymi ozdobami otaczała zewsząd woda – od północy Wielki Ocean, a od południa jezioro Gellonenn. Uratowany prędko zapomniał o swojej krwiożerczej przeszłości, otoczony dobrem i miłością jakiej nigdy nie przedtem nie doznał. Zakochał się w Eloine, a ona odwzajemniła jego uczucie. Przez trzy Okrążenia wiedli szczęśliwy żywot. Mężczyzna zapomniał lub nie chciał pamiętać o starej narsendyjskiej Przepowiedni Zmieszania Krwi. Głosiła ona upadek i unicestwienie Narsendu zapoczątkowane przez związek mężczyzny północy i kobiety południa. Z przepowiednią związane też było prawo. Wojownicy nie mogli wiązać się z kobietą innej rasy. Gwałty podczas wypraw były zabronione. Karą było pozbawienie honoru, tortury, dożywotnie wystawienie na pośmiewisko i niehonorowa śmierć ze starości. W gajach z drzewami o liściach koloru oceanu, gdzie spacerowali zakochani, nie miało to znaczenia. Pracowity człowiek północy budował dom nad brzegiem jeziora, zaś błękitnooka dziewczyna upiększała ich przyszły ogród. Wszystko przerwał huk i straszny odgłos walącej się białej wieży. Na horyzoncie oceanu znowu pojawiły się łodzie. Pozbawieni po ostatnim ataku mocy, Ella-ven nie mogli się bronić. Wieże wystawione na ostrzał magicznych dział rozsypywały się w proch. Rudowłosy i jego ukochana znajdowali się nad brzegiem Gellonenn. Mężczyzna chwycił dziewczynę, która chciała biec do swojego ojca i wsadził ją do białej łodzi zacumowanej przy brzegu jeziora. Potężne ramiona wiosłowały, kierując łódź na południe, z dala od płonącego miasta. Na tafli jeziora, tam skąd odpłynęli, dostrzegł mały punkt, który z każdą chwilą powiększał się. Był to skif - szybka, dwuosobowa żaglówka z Narsendu. Choć żelazne ramiona pracowały ponad siły, pościg nieuchronnie się zbliżał. - Skacz, przyjdę po ciebie ! - powiedział ze łzami w oczach Narsendyjczyk. Eloine dotknęła jego zimnego policzka i zanurkowała w odmętach. Strzała trafiła w białą łódkę.- Nie strzelać ! Jestem Berhold, brat Bertrama ! Skif zbliżył się na tyle, żeby siedzący w nim mogli rozpoznać Narsendyjczyka. - A niech mnie, co robisz na środku jeziora? - dało się słyszeć z żaglówki głos, który Berhold natychmiast poznał.- Osgard! Jakiś Nork-eren próbował mnie wywieźć na drugi brzeg, gdzie miałem zostać stracony. Zabiłem go i wyrzuciłem za burtę.- W kraju dawno uznano cię za zmarłego... O, psia mać ! Coś się rusza pod wodą!Strzała wpadła w taflę wody, która za chwilę przybrała karmazynowy kolor. - Jeszcze żył, poczekamy aż wypłynie? - spytał Osgard.- Nie, płyńmy już do miasta, zabiorą nam wszystkie łupy... - krtań Berholda zacisnęła się.- Co tylko rozkażesz wodzu. Widzę, że jesteś zmęczony. Te psie syny za słabo cię karmili. Nie szkodzi wodzu, dziś wieczór czeka nas uczta, jakiej nawet w Rinheimie nie widzieli. Nadchodził zmierzch, a na oświetlonym przez pożar lustrze wody zaczęły pojawiać się inne skify, płynące im na spotkanie. Dom zbudowany przez Berholda stał w płomieniach.
***​
Świeca wypaliła się już do połowy. Berhold zobaczył w tańczącym płomyku dom na brzegu Gellonenn, trawiony przez ogień. Obrazy, które dawno temu wyrzucił z pamięci, wróciły z wielką siłą. Te trzy szczęśliwe Okrążenia były jak sen, a wojownik wmówił sobie przez lata, że snem i ułudą właśnie były. Był przekonany, że został w niewoli poddany jakiejś dziwnej magii, powodującej urojenia i zwidy. Teraz jednak, pod wpływem pełnej szczegółów opowieści dziwnego przybłędy, wspomnienia ożyły. Nieznajomy opowiadał dalej o wielkiej uczcie, pijaństwie i radości z odniesionego zwycięstwa. Mówił o tym, jak pijanych zaskoczyła Wielka Flota Lądów Południowych. O tym, jak zdziesiątkowani Ludzie Północy musieli się poddać, a Główny Wódz musiał dać słowo honoru, że dopóki żyje, Narsendyjczycy nie będą już gnębić południowych krain. I o tym, jak pewna kobieta codziennie stała na plaży, wypatrując czegoś na północnym horyzoncie. Berhold ocknął się i oderwał wzrok od płomienia. - Ona żyje ?! Gadaj, Eloine żyje ?- Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim czasie, wodzu. Niewiele czasu ci zostało, ale nim zgaśnie płomień poznasz wszystkie odpowiedzi, te które chcesz poznać i te, o których wolałbyś zapomnieć. Eloine została wyłowiona przez starego rybaka na brzegu jeziora. Rana spowodowana strzałą była poważna, ale dziewczyna miała tak wielką wolę przeżycia, że wkrótce wróciła do zdrowia. Wrogowie zostali wyparci z kontynentu, jednak miasto spłonęło doszczętnie. Z głębi lądu przybywały inne plemiona Ella-ven, żeby oglądać oglądać spalone wieże, ale jak zwykle nie potrafili utrzymać tragedii w pamięci zbyt długo. Rzeź została wymazana z ich umysłów. Jedno z plemion próbowało nakłonić Eloine do zamieszkania w lasach Nibulu, ale ona, nie do końca rozumiejąc dlaczego, uparła się że zostanie wśród zgliszczy. Pamiętała rudowłosego mężczyznę, lecz nie wiedziała w jaki sposób zniknął. Codziennie stała wśród spalonych budynków wpatrując się w toń oceanu. Z każdym dniem nadzieja gasła, a z nią wola życia Eloine. Energia, którą oddała, żeby uratować rozbitka, na zawsze ich połączyła. Dziewczyna umierała z powodu rozłąki, gdyż część jej życia odpłynęła w kierunku zimnej północy, razem z człowiekiem, którego kochała. Serce biło jej jeszcze tylko z jednego powodu - pod nim rozwijało się nowe życie. Po dziewięciu fazach księżyca, podczas nocnej burzy, powiła chłopca i odeszła na zawsze z tego Świata. Chłopcem zajął się stary rybak. Dzieci Ella-Ven, od urodzenia przechowują wszystkie wszystkie wspomnienia matki, więc dojrzewający chłopiec pamiętał smutek, tęsknotę i utratę nadziei. Wszystkie te uczucia przeistoczyły się później w wielką nienawiść do rudowłosego człowieka. Chłopak był tylko w połowie Ella-ven i to spowodowało, że nie mógł wyrzucić z duszy tragedii, bólu i żądzy zemsty. Gdy osiągnął wiek męski, z jego ciemnych uczuć narodził się Kirgarth. To on próbował cię zabić, Berholdzie. Oczy Berholda w świetle płomyka zrobiły się bardziej błyszczące. Można było dostrzec, że przez moment zasłoniły się wilgocią. - Odpowiem ci teraz na pytanie dlaczego musisz umrzeć. Nie wiem, czy to zrozumiesz, ale postaram się, żeby twój umysł to objął. Dziesiątki razy odbywałem taką rozmowę i bardzo żałuję, że nikt z żyjących na tym świecie nigdy jej nie pozna. Otóż Berholdzie, umrzesz, bo już umarłeś! Berhold podniósł wzrok. - Co? Mówże, o co ci chodzi? Jesteś szpiclem Głównego Wodza? Przyszedłeś tu, żeby mnie zabić, nastraszyć czy stroić głupie żarty, błaźnie? Nie wiem skąd znasz historię mojego życia, ale nie ma to znaczenia. Nie uda ci się mnie zastraszyć, słyszałeś? - Opanuj swój gniew wodzu, nie stroję sobie żartów. Nie ma jednak innego sposobu, muszę przedstawiać rzeczy takimi jakimi są, choć słuchającym wydają się nieprawdopodobne. Tam, na jeziorze Gellonenn, zabiłeś Osgarda, gdy ten wystrzelił do Eloine w wodzie. Później, liną podtrzymującą żagiel, udusiłeś jego towarzysza. Skoczyłeś do wody i wyłowiłeś Eloine, a później uciekliście na skifie na drugi brzeg i schroniliście się w lasach. Zamieszkaliście z leśnym plemieniem Ella-ven, wysoko wśród konarów. Wkrótce urodziła ci syna. Przez wiele Okrążeń wiedliście szczęśliwy żywot, a twój syn wyrósł na wspaniałego przywódcę plemienia. Niestety, całe twoje szczęście zrujnowali znowu Narsendyjczycy. Tym razem dotarli wgłąb lądu. Z narażeniem życia broniłeś swoją rodzinę, osłaniając ich ucieczkę. Zostałeś schwytany i skazany za złamanie Prawa Przepowiedni Zmieszania Krwi. Zostałeś przewieziony do Narsendu, byłeś torturowany i wystawiony nago przy pręgierzu, aby przechodzący mogli na ciebie pluć. Szczęściem dla ciebie, przechodził tamtędy twój dawny kamrat, którego poprosiłeś o czystą śmierć. Wbił ci miecz w serce, a później sam został stracony. Wydarzenia, które przed chwilą opisałem są prawdziwe. Prawdziwe są również te wydarzenia, które pamiętasz. Jednak obie historie dzieją w różnych Światach. Wiedz, Berholdzie, że Świat, który oglądasz nie jest jedynym. Z każdą chwilą tworzą się nowe Światy, zrodzone przez decyzje, które podejmują gwiazdy, ziemia, powietrze, woda, a nawet ludzie. Ścieżki Światów nieustannie krążą, przeplatają się, kolidują. Niektóre Ścieżki łączą się ze sobą tworząc na powrót jedną Ścieżkę. Światy odległej przeszłości przenikają czasem Światy przyszłości. Niekiedy kolizje Ścieżek są spektakularne. W jednym ze Światów miał miejsce tego rodzaju kataklizm, który tamtejsze rasy nazwały Koniunkcją Sfer. Czy myślisz, że skryba opisujący fantastyczne stwory i wydarzenia jest obdarzony wielką wyobraźnią i talentem? Nie, to po prostu Ścieżka innego Świata dotknęła jego duszy. Powiem ci coś zabawnego. Pewien skryba kiedyś opisał, (choć nie użył do tego inkhaustu i gęsiego pióra) , naszą rozmowę i ostatnie wydarzenia twojego życia. Czytającym wydała się ta historia tak nieprawdopodobna, jak tobie może wydać się nieprawdopodobny wielki, żelazny golem, poruszający się z ogromną prędkością w powietrzu, napędzany nie za pomocą magii, a za sprawą płynu powstałego ze zwęglonych przed eonami drzew. Autor opowieści też wkrótce o niej zapomniał, gdyż nawet nie została przelana na papier. - Jesteś Śmiercią ?Nieznajomy zaśmiał się.- O nie, Śmierć to tajemnica, której nawet ja nie poznałem. Jestem śmiertelny tak jak ty.Istnieję jednak we wszystkich Światach. Żeby przetrwać, muszę kończyć żywot tych, którzy umarli na jednej ze Ścieżek. Jest to dla mnie tak oczywiste, jak dla ciebie jedzenie i sen. Czasem wydaje mi się, że Ścieżka na której ludzie umierają bez mojej ingerencji jest tą prawdziwą i główną, a ja kończę dzieło zaplanowane przez kogoś innego. Dlatego musisz umrzeć, Berholdzie. To nieuniknione. Świeca zgasła.- Przynajmniej daj mi czystą śmierć. - powiedział Berhold. Nieznajomy wyjął srebrny sztylet i przebił wodzowi serce. Wyszedł z karczmy na rynek zapełniony osłupiałymi Narsendyjczykami . Nikt jednak nie odezwał się słowem, gdy Cień przechodził pomiędzy nimi. Nikt go nie zatrzymywał, gdy skierował się w stronę południowej bramy miasta. Wkrótce gród skrył się w ciemnościach za jego plecami. Wędrowiec poczuł się bardzo staro, jak na swoje dwadzieścia siedem lat. Ze zmieszania krwi północnej I krwi połudnowej Powstanie Ten,Którego imię skrywa cień,Śmiertelny, a żyw wiecznie,Zgubą jest ojców swoichI plemion, z których pochodziSprawi, że nie będzie dobraAni zła, Ani lodu,Ani ognia - Przepowiednia Zmieszania Krwi
KONIEC​
 
Bardzo mi się to podoba, bardzo.Zbudowaleś fajny klimat, naprawdę. Nie mnie oceniać warsztat, chociaż jest kilka rzucających sie w oczy błędów, np.: 'Po dziewięciu fazach księżyca, podczas nocnej burzy, poczęła chłopca i odeszła na zawsze z tego Świata' - chyba 'powiła'? ;)Ale są też takie małe perełki, magiczne zdania, które bardzo do mnie przemawiają: 'W gajach z drzewami o liściach koloru oceanu, gdzie spacerowali zakochani, nie miało to znaczenia' :)Ogólnie świetny pomysł, czekam na kolejny odcinek!
 
Dzięki za ocenę (to bardzo miłe, bo wiem, że się znasz na rzeczy) i wskazanie błędu :). To już jest koniec opowiadania, więc dalszych odcinków na razie nie planuję. Czas poprawić błędy. :beer:PS. Zgodnie z Waszym życzeniem jest nawiązanie do Wiedźmina.
 
Opowiadanie bardzo ciekawe a to ,że są błędy to normalne. Pan Sapkowski na początku też je robił i myślę ze wielu z was (wliczając w to mnie) również.
 
Hmm, faktycznie, chyba mi umknął napis 'koniec' ;) A liczyłam na rozwinięcie wątku Cienia, bo takie pole do popisu zostawiła przepowiednia i jego własne słowa skierowane do ojca ;>Jednak szanuję decyzję autora - a być może z czasem przyjdzie Ci do głowy pomysł na jeszcze jedno opowiadanie z tym bohaterem... np splecenie jego losów ze Ścieżką Regisa albo Milvy, albo Coehna... jest tyle możliwości :)
 
undomiel9 said:
Hmm, faktycznie, chyba mi umknął napis 'koniec' ;) A liczyłam na rozwinięcie wątku Cienia, bo takie pole do popisu zostawiła przepowiednia i jego własne słowa skierowane do ojca ;>Jednak szanuję decyzję autora - a być może z czasem przyjdzie Ci do głowy pomysł na jeszcze jedno opowiadanie z tym bohaterem... np splecenie jego losów ze Ścieżką Regisa albo Milvy, albo Coehna... jest tyle możliwości :)
Nie kuś ;).Dzięki wszystkim za oddane głosy :beer:
 
Top Bottom