W niedzielę siedziałem sobie przy kompie i ciąłem w WoWs-a. Nagle wszystko zgasło, a zza biurka wypłynęła potężna, czarna chmura gęstego dymu sięgająca prawie pod sufit. Ponieważ listwę przepięciową miałem w zasięgu natychmiast sięgnąłem do wyłącznika i odłączyłem zasilanie. "Oho - kroją się grubsze wydatki" - pomyślałem. "I to jeszcze przed premierą CP2077, jasny gwint".
Mieszkanie wywietrzyłem.
Zrezygnowany poodłączałem wszystkie kable, przyniosłem śrubokręt i zacząłem rozkręcać komputer. Wewnątrz nie zastałem może wzorowego porządku i laboratoryjnej sterylności - jakaś tam pajęczyna w trudno dostępnym miejscu nad napędem DVD, ale poza tym względnie czysto, przecież niedawno robiłem skalpowanie proca i zakładałem lepszy cooler, to jeszcze nie zdążyło się zakurzyć. Na płycie żadnych niepokojących objawów nie zaobserwowałem, mój nos również nie wykrył spalenizny. Wyczyściłem dokładnie płytę, radiatory, następnie na tapet wziąłem - jeszcze ciepłą - grafikę. Ta również nie wzbudzała zastrzeżeń ani wyglądem, ani zapachem. Zdjąłem chłodzenie, dokładnie odkurzyłem pędzelkiem, nałożyłem świeżego Kryonauta i poskładałem z powrotem.
W końcu nadszedł czas na zasilacz (Chieftec 500W, dość budżetowy model). Niby powietrze dostaje się do niego od spodu obudowy przez filtr, który regularnie czyszczę, więc teoretycznie powinien być czysty. TEORETYCZNIE POWINIEN. Jak go rozebrałem, to powiem wam, że takiej pierzyny kurzu jeszcze nie widziałem! Warstewka o grubości około dwóch centymetrów szczelnie przykrywała "te wszystkie cudeńka" przylutowane do PCB. No cóż, pędzelek i do przodu. Po wyczyszczeniu wnętrza zasilacza również nie znalazłem żadnej usterki - zwęglonego kabelka, wysadzonego kondensatora, przepalonego rezystora czy ścieżki.
Złożyłem wszystko do kupy, popodłączałem i w przypływie skrajnej głupoty postanowiłem złoma uruchomić ponownie. I wiecie co? Komputer ruszył jakby nigdy nic, a nawet zaczął pracować ciszej (pewnie po wyczyszczeniu).
Wciąż nie mam bladego pojęcia co się tak spektakularnie sfajczyło, bo pecet działa normalnie. Może część kurzu dostała samozapłonu na gorącym radiatorze zasilacza, wentylator jeszcze pomógł rozdmuchując zarzewie, a jakiś czujnik wykrył zbyt dużą ilość ciepła i odciął prąd? Morał z tego taki, że jednak wewnątrz budy nie wystarczy raz na jakiś czas dmuchnąć sprężonym powietrzem i po sprawie. Trzeba po prostu wszystko rozebrać, bardzo dokładnie przeczyścić wszystkie zakamarki i dopiero poskładać, by komputer był jak nowy.
Albo zaopatrzyć się w gaśnicę.