Cyberfraszki - widokówki z Night City

+
capturing_voice

init_story_01

Homo_Ludens

...i słuchaj teraz... zazwyczaj wszystko jest popieprzone w naszym mieście. No wiesz, sam rozumiesz [przerywa, rozgląda się na boki, wykonuje gest ręką], ale to, co widziałem wtedy... to było popieprzone jeszcze bardziej. [Chrząka] Nie wiem, po co wyszedłem z łóżka. Może obudziło mnie jakieś przeczucie, może musiałem do kibla, nieważne, rozumiesz. Budzę się, po prostu. Denerwuję się, bo jutro mam zlecenie, które odwróci moją sytuację o 360 stopni... co? Nie, dobrze usłyszałeś. To taki żart u nas w bloku był, że nic się w tym mieście... nieważne. Wstaję. I coś czuję, na łączach. Jakieś mrowienie, rozumiesz. Nie wiem, co to było. Coś mnie zmusiło, nakierowało... no to wstałem, poszedłem do kuchni. Otwarłem lodówkę i napiłem się soku, ale takiego prawdziwego, rozumiesz, z Farmy, a nie z miejskich gównianych przetwórstw. No i tak spojrzałem sobie w sufit... i wyłączyłem filtr nocny w holooknie, spojrzałem na ulicę. Wiem, to zabronione w mojej dzielnicy, niebiescy mogą zapukać do moich drzwi, ale pieprzę to, mówię sobie, bo mam jakieś gówniane przeczucie.
Niby nic się nie zapowiadało. Miasto tętniło nocnym życiem, powoli dogaszającym się w świetle poranka. Pomyślałem sobie głupio, że [zaśmiał się krótko]... że może dotrwam do wschodu Słońca. Wiesz, jak dawno nie widziałem wschodu? Tych promieni kładących się na kondygnacjach, rozpraszających neon jak Bóg-Maszyna pokonująca mrok post-ery... [milczy chwilę, potem jego wzrok znów się wyostrza, chrząka] W każdym razie obserwuję ulicę. I wtedy widzę tego typa. Krawat wisi na szyi już chyba tylko siłą woli. Koszula zapięta na jeden guzik. Buty pogubił gdzieś po drodze. Siedzi na środku ulicy, auta omijają go w ostatniej chwili, rozumiesz? Bydlak siedzi na skraju własnej śmierci i dobrze się bawi... plastikowymi żołnierzykami [prycha]. Ale nie, serio, tymi zielonymi ludkami, popularnymi w końcówce zeszłego wieku. Dasz wiarę? Ja nie mogłem. Zaraz wydałem komendę holooknu przez TORa, żeby przybliżyło widok. Gość naprawdę siedział na środku ulicy, omijany przez samochody i bawił się zielonymi ludkami w najlepsze w wojnę.
i nikt, absolutnie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ludzie szli, zatopieni w wirtualu, auta prowadziły swoich kierowców na auto, a gość wydawał japą odgłosy strzałów i wybuchów. Cholera, znowu poczułem ukłucie z tyłu czaszki i przeraziłem się, że gość wysyła jakiś popieprzony sygnał, który nie dotarł do mnie, bo kupiłem ostatnio paczkę dobrych wirewalli z DeepWeb-u. Czego się śmiejesz, myślisz, że bujam? Wal się. Wszystko, co mówię jest prawdą.
Nie, to nie jest jeszcze najgorsze. Typek mamrotał do siebie jakieś łacińskie słowa. Co? A tak, użyłem szpiegowskiego programu i wszystko słyszałem. Niestety, nie wgrałem sobie wtedy paczki tłumaczeniowej, bo byłem świeżo po wymianie, więc nie wiem, co sobie tam opowiadał. Wiem tylko, że bardzo dużo razy powtarzał dwa słowa: Homo Ludens. O chuj mu chodziło?
Teatrzyk nie trwał długo. Kilkanaście minut później widziałem jak podjeżdża Psycho Squad. Nie bujam. Widziałem ich na żywo, w 8K i audio w HD. O co chcesz się założyć? Tylko nie wydaj mnie, palancie, bo będę utopiony. No mówię ci, widziałem ich jak teraz ciebie widzę moimi cyberoczami. Szybko sprzątnęli gościa i nie było śladu po dziwnej akcji. Tylko, cholera, na moment przed tym, typ wzniósł ręce do góry, wykrzyczał "Homo Deus!" i, przysięgam na sieć, spojrzał wprost na mnie. Jego błękitne, animowane oczy dotknęły mojego ducha pod grubą warstwą pancerza. Czego rechoczesz? Mam cię pacnąć [pozoruje wymach]. Możesz się śmiać idioto, ale ja miałem tak mokro w gaciach, że tego samego dnia spakowałem manatki i uciekłem do tej dzielnicy. A kontrakt szlag strzelił.
Nie chcesz, nie wierz, cwaniaku. Lepiej opowiedz...

end_of_story_01
 

1627659697038.png

[01.15.19] _ FREEFALL; autor: beeple aka Mike Winkelmann​

capturing_evidence_tape_01_to_07

init_story_02

TheFarm51

[kliknięcie, dźwięk przesuwanej taśmy]
Hej... Halo... dziwnie się mówi tak do siebie, wiesz? Wiesz. Kto wie? Do kogo mówię... chyba do siebie. Albo w jakąś przyszłość. Ech. Głupi pomysł. [kliknięcie]

[kliknięcie]
Cholera, dziwnie się czuję. Jakbym gadał z samym sobą. Co ja jestem, jakiś tępy bohater z tych starych gierek ojca, co to musi nagrywać audiologa albo pisać pamiętnik? [prychnięcie, chwila ciszy] A chuj, pobawmy się. W sumie nic nie mam do roboty, nuuudzi mi się. [odchrząknięcie] Cześć, nazywają mnie Skim. Jestem rezydentem Farmy 51 i właśnie znalazłem w szopie stary audiolog na energię słoneczną. [chwila ciszy] Cześć, jestem Skim, odziedziczyłem miejsce na Farmie 51 po moim stryju. [chwila ciszy] Witaj, słuchaczu, nazywam się Skim, jestem rezydentem Farmy 51, która od dwunastu godzin, w skutek nieznanej awarii, jest pozbawiona energii elektrycznej i sieciowej. Czekam na status z Centrali, a w międzyczasie znalazłem w szopce stryja to cudeńko, do którego sobie mówię... [kliknięcie]

[kliknięcie]
Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę mówił do puszki w samotnym domu, nie uwierzyłbym. Ciekawe czy brzmię już jak świr? [następuje przerwa w nagraniu, dysk zostaje wyjęty, prawdopodobnie w celu odsłuchania zawartości] Ale mam dziwny głos. Taki szczurzy, w ogóle niepodobny do mojego w głowie. Ten w głowie jest bardziej tubalny, a ten rzeczywisty to taka myszka spod miotły. No... Energii nie ma kolejny dzień, brak odpowiedzi z Centrali. Już wiem, jak parszywie musiał czuć się stryj, kiedy tak często nie miał dostaw ostatniego lata. Może gdyby nie to i awaria układów bezpieczeństwa... coś poruszyło się za oknem? Dzisiaj wyłączył się psi strażnik, brakło mu energii, a ja, głupi, zapomniałem go dać na safe energy mode. Ech. Powiem ci, że w życiu nie słyszałem takiej ciszy. Wiesz, niby odludzie, ale ten umysł ciągle se tam po sieci śmigał, nie? Z przyjaciółmi do virtualbaru, a to na jakąś cyberdyskę, potańcówkę, tego. Nie powiem, że nie, chodziło się na balety, rozmawiało się często gęsto. W robocie nie. W robocie się skupiałem na konserwacji i naprawie, doglądaniu jakości. Ale tak w przerwach? Haha, no. Nie to, że jakiś rozrywkowy byłem, spokojny chłopak z Farmy, co to i posiedzieć w domu lubi, a i potańczyć czasem z androidkami jak każdy w tych czasach. Fajnie było. Jest. Fajnie jest, nie? Zaraz, poczekam cierpliwie i włączą. Po prostu mi trochę smutno, bo co sobie kumple pomyślą, że mnie nie ma. Zniknąłem z dnia na dzień, będę musiał im wytłumaczyć. Pewnie się tam zamartwiają. No, dobra. To tego... cześć. [kliknięcie]

[kliknięcie]
Halo, halo, log próbny. Nadajemy specjalny komunikat z czarnej dupy. Haha. Nie no, żarcik taki. Jeszcze mnie nie popieprzyło, jestem mocny. Także ten. Leżę sobie na podłodze, jakbyś nie wiedział. Wciąż nie ma zasilania, terminal nie działa, autonomiczne maszyny nadal zbierają plony dla City. Nomadów nie widać, korposzczury nie wypełzają po swoją działkę. Cichy raj. Tak jak mój stryj mówił. Wiesz, że jestem rolnikiem z dziada pradziada? Stryj był rolnikiem, dziad był, pradziad był, po wojnie Megakorporacji. Przed pewnie też, cała linia przynależna do ziemi. To znaczy, nie to że nie próbowałem czegoś innego kiedyś... ciekawe kim jesteś. Czy ktoś mnie usłyszy? [śmiech] Nie, włączą prąd i to skasuję, to tylko zabawka. [kliknięcie]

[kliknięcie]
Wiesz, rozglądałem się po domu ostatnio. Patrzałem se na różne rzeczy. Oglądałem w takim nowym świetle, nie. Nagie ściany bez holoobrazów z terminala... podobno na jednej wisiał kiedyś dywan z wyszytą scenką - jelenie pasące się w lasach Marsa. Czego to ludzie nie wymyślą? Mój stryjek to miał jednak... Poszperałem w szafach. Ile starych ubrań znalazłem - podbijane kurtki z jakimś starym logiem samuraja, kalesony! Ludziom musiałoby być kiedyś zimno. [śmiech] Zajrzałem na strych. Wyciągnąłem stareńką konsolę PlayStation 4. Oczywiście nigdzie jej nie mogłem sprawdzić. A podobno dobre gry na nią były, Godof War, Deer Standing, Pensora 5, Horizon Dawn, Dziki Zgon 3... pozapominałem tytuły, tylko ze słyszenia pamiętałem jak ojciec opowiadał dawno temu. No i jeszcze znalazłem mnóstwo świętych obrazków. Zupełnie o nich zapomniałem, a przecież sam je tu wynosiłem po przeprowadzce, pełno ich w domu wisiało. CyberMatka Boska zwrócona swą hologramową posturą i wskazująca cyberkończyną na swego małego syna z dłonią z metalu. Jej różowe oczy mówią "Oto mój umiłowany, scyborgizowany Syn", a oczy dziecka mówią "Oto moja scyborgizowana Matka". No, tak mnie uczyli w szkółce. Było jeszcze kilka innych maluneczków, ale mnie najbardziej zapadł w pamięć ten wiszący w dzieciństwie nad moim łóżkiem. W sensie - moim jak przyjeżdżałem tu na wakacje, wiesz. Lubiłem tu przyjeżdżać, ale nie na więcej niż dwa dni, potem się nudziłem. Mogłem pochodzić wokół farmy, ale nigdy nie dalej, bo mnie straszyli, że maszyna mnie przejedzie. Nie wierzyłem, żeby system zabezpieczeń mógł na to kiedykolwiek pozwolić. Potem się okazało, że jednak mógł... No, ale obraz. To był taki obrazek, przedstawiający świętych Neila i Vergila, unoszących się w niebieskiej przestrzeni nieważkości, w swoich biało-różowych skafandrach kosmicznych. Otulała ich boska figura złożona z mieszanki pryzmatycznych kolorów. No. Tak mi tłumaczyła mama, dla mnie to była trochę większa karta do gry. Śmiszne czasy. Beztroskie... idę sprawdzić czy może korków nie wybiło... może to jest przyczyną. [kliknięcie]

[kliknięcie, prawdopodobnie wywołane przypadkowo]
Nienawidzę tego miejsca! Nienawidzę tego życia! ... [minuta bez głosu, w tle głuche dźwięki] Nigdy nie chciałem tu być, Skim. Nigdy. Wszystko przez wypadek stryja. Nie było po nim nikogo na to miejsce, głupi się zgłosiłem... Po coś tam lazł, gnido? Czego ci brakowało? Żeby cię potem musieli... To przez ciebie, przez twój brak... I mój brak... nie wiedziałem, co robić dalej i wtedy ten wypadek, pusta farma... ucieczka od życia, od obowiązków, szansa z nieba. Spadek. A mogłem iść z techno... Popieprzone to wszystko. [kliknięcie]

[kliknięcie]
Trochę mną telepało ostatnio, bo się boję trochę. Energii wciąż nie ma, zero głosu z Centrali, wszystkie kąty już posprawdzałem. Próbowałem nawiązać kontakt przez logi z maszyn, bo wiesz - na Farmie masz przestrzenną blokadę cybersfery i możesz się łączyć tylko przez terminal, mówię, jakbyś nie wiedział, bo skąd masz niby? No i ten terminal właśnie główny mi padł... to znaczy nie padł, nie ma zasilania. A powinno już być. Stryjowi włączali po trzech dniach maks, a ja już chyba z tydzień. No... i nic. Dosyć mam już tej farmy, jak to i stryj czasem miał. Patrzę sobie teraz na ten obraz świętych podróżników kosmosu. Powiesiłem sobie w pokoju. Nie mam sieci to co mam robić, Skim, powiedz mi? Hipnotyzujący kawałek obrazka. Ci ludzie są tacy wolni... od potrzeb ciała, od przyciągania ziemskiego, które tak męczy głowę. No. [w oddali słychać dźwięk maszyny rolnej] Hm. Poczekasz... poczekasz przez chwilę? Muszę tylko... muszę tylko coś sprawdzić. [Słychać tylko otwieranie i zamykanie drzwi, potem dźwięk furtki. Chwila ciszy, głuchy dźwięk, potem alarm maszyny rolnej. Kaseta ciągnie się ciszą aż do zakończenia nagrania z braku wolnego miejsca.]

end_of_story_02
 
Last edited:

capturing_phone_call

init_story_03

Ghost_behind_the_bar

… więc, gdzie Pan wcześniej pracował?
- Byłem barmanem drugiej kategorii w Cybermachinie, wcześniej w Oasis i Chrome Parku. Jeśli pan chce, mogę przesłać referencję na pana brainserwer
- To nie będzie konieczne, wierzę Panu na słowo. Czy mogę jeszcze tylko spytać, czemu zdecydował się Pan odejść z poprzedniej pracy?
- [chwila ciszy] Proszę wybaczyć, może to zabrzmieć nieco… kuriozalnie, ale nie pracuję już tam z powodu ducha, panie Slade.
- Ducha?
- Raczej zjawy.
- Czy może mi Pan to jakoś wyjaśnić? Przybliżyć? Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem.
- [westchnienie] To długa i nie do końca porywająca historia, panie Slade, nie wiem czy…
- Proszę ją opowiedzieć, mam czas.
- [chwila ciszy] Nooooo dobrze. Proszę tylko obiecać, że wysłucha jej pan do końca i nie weźmie mnie pan za czubka.
- Ma Pan moje uszy, proszę zaczynać.
- Dobrze… w takim razie… pracowałem w Cybermachinie, jak już mówiłem wcześniej i… i… [drżenie głosu] byłem tam barmanem. Pracowałem tam solidnie przez dwa lata. Byłem przykładny, panie Slade, proszę sobie nie myśleć, nie piłem na służbie i nie brałem dragów. W czasie pracy nie lewitowałem nawet w Sieci, zachowywałem czujność i robiłem swoje. Zawsze przychodziłem punktualnie i opuszczałem bar wraz z ostatnim ochroniarzem, Larym, on może to potwierdzić. Ale ostatnio w okolicy baru zaczęły się dziać pewne duchowe rzeczy, które… [cisza]
- Proszę kontynuować.
- Nie wiem czy jestem w stanie, panie Slade, bo to już pewnie brzmi w pańskich uszach dość zabawnie, ale spróbuję. Muszę zacząć wszystko od opowiedzenia o moim stałym kliencie, którego… to dziwne, jak się teraz nad tym zastanowić, imienia nie pamiętam, chociaż rozmawiałem z nim co noc. Imię… zaczynało się jakoś na B… Ben? Nie. Banta? Teraz brzmi to sztucznie. Tak więc… przysiadywał się do mojego baru co noc, zawsze zamieniliśmy słowo czy dwa, czasem, gdy nie było ruchu albo żadnych klientów przy moim barze rozmawialiśmy do białego rana.
- Czy mogę spytać, czego dotyczyły te rozmowy?
- Och, rozmawialiśmy o życiu, pieniądzach, kredytach… tak, o tym jak nas pogrążają w naszych sieciach jeszcze szczelniej… ach, proszę wybaczyć, panie Slade, to były takie typowe piątkowe narzekania maluczkich na wielki świat. Proszę sobie nie pomyśleć, że zaniedbywałem obowiązki, rozmowa z klientami to bardzo ważna rzecz, a z tym po prostu gadka leżała… rozumie pan.
- Oczywiście, rozumiem. Proszę być spokojnym, nie mam zamiaru podważać Pana kompetencji. Proszę kontynuować.
- Dziękuję. Tak jak mówiłem, widziałem się z klientem co noc. Zamawiał parę kolejek CS1.6 i siedział. Nigdy nie tańczył. Wychodził jako jeden z ostatnich. I kiedyś, pewnego ranka kończyłem wcześniej. Chciałem go zaczepić przed barem, żeby zapytać o pewną kwestię…
- Czy mogę spytać, jaka to była kwestia?
- Och, panie Slade, za żadne skarby sobie teraz nie przypomnę. Zresztą, była nieistotna, takie tam, gadanie szarych zjadaczy sieci. Obdartusów z przedmieść marzących o słodkim drinku pod palemką. [chichot] Proszę wybaczyć.
- A, tak, jasne. W takim razie, gdzie tu duch?
- Och, duch, panie Slade, jest już bardzo blisko. Na czym to ja? Ach tak. Wybiegam więc z baru, bo zauważyłem jak Banta…klient opuścił właśnie salę. Zaczynam go śledzić… proszę wybaczyć dobór słów, zwykle nie robię tego osobom w otoczeniu pracy, proszę sobie nie pomyśleć, że jestem jakimś zwyrodnialcem czy coś w tym stylu. Po prostu… chciałem złapać tego człowieka… to znaczy dogonić go i spytać, wie pan, o co mi chodzi…
- Oczywiście, bez obaw, proszę kontynuować.
- Niestety, kiedy skręciłem w zaułek, w który dosłownie przed ułamkiem sekundy skręcił mój klient, nikogo nie znalazłem.
- Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem, co to ma mieć wspólnego z duchem.
- Oczywiście, proszę pozwolić mi dokończyć. W zaułku, w którym zniknął rzeczony gość nie było wyjścia… przejścia, drzwi, okien, płotu. Tylko trzy lite siany. Myślałem, że się przewidziałem i skręciłem w złą stronę, ale nie. Ten facet po prostu tam zniknął.
- Nadal nie do końca ufam, że ma to coś wspólnego z duchem.
- Ależ ma! [chrząknięcie] Proszę wybaczyć, ależ ma. Otóż, zaszokowany moim odkryciem, postanowiłem… proszę wybaczyć, jeśli to zabrzmi cokolwiek dziwnie… zbadać sprawę. Tak więc, co kilka dni, żeby nie wywołać podejrzeń wychodziłem wcześniej z pracy, by sprawdzić dokąd idzie klient… ach, proszę tego nie wziąć jako moją normalną praktykę, nigdy nie zdarzyło mi się do tej pory wychodzić tak często wcześnie z pracy, a i te godziny odrobiłem w późniejszym czasie.
- Oczywiście, nie mam powodu, by Panu nie wierzyć. Proszę kontynuować historię. Do sedna.
- Tak, tak, oczywiście. Tak więc, początkowo było podobnie. Gość rozpływał się w powietrzu tuż przed tym jak docierałem do ślepego zaułka. Byłem przerażony, myślałem, że mam do czynienia z przemytnikiem albo fixerem, który wchodzi do podziemi ukrytą ścieżką. Ale ten człowiek nie pasował mi na przemytnika. Był zbyt… wesoły, ciepły z zachowaniu, jeśli pan rozumie, o co mi chodzi. Wysławiał się też nie jak bandzior… ani nie jak człowiek z nizin, jak tak teraz myślę… [cisza]
- Dobrze, widział Pan osobę, która znika codziennie o tej samej porze i miejscu. Proszę wybaczyć, ale to nie czyni z niego ducha.
- Oczywiście, do tej pory nie, ale im bardziej szukałem, tym bardziej się niepokoiłem. Naniosłem pewnego razu obraz z siatkówki cyberoka i porównałem z bazą w sieci. Wiem jak to brzmi, jakbym był chory, ale proszę mi pozwolić wyjaśnić do końca. Ten człowiek zachowywał się od początku bardzo dziwnie, jakby miał rutynę, jakby… był zaprogramowany. Co noc dokładnie te same czynności, te same ruchy, kroki. Nie mówię tu o rezygnacji szaraczków, tylko o uczuciu porównywalnym do uncanny valley. Nie muszę też dodawać, że nie znalazłem absolutnie żadnego rezultatu w webie, w oparciu o zdjęcia. Pewnego razu wyszedłem z pracy i przyczaiłem się wcześniej w zaułku. To, co zobaczyłem…
- Co P_a_n zobaczył?
- Zobaczyłem… rzecz. Hologramowego ducha, który rozpada się na biliony różowoświetlistych neonowych iskier, które igrają ze wzrokiem i znikają w paradzie mikrowybuchów. To było niemal mistyczne. On po prostu obrócił się w światło i zniknął. Tak, ot. W życiu czegoś takiego nie widziałem.
- Co P_a_n wtedy zrobił?
- A co mogłem zrobić? Co pan by zrobił na moim miejscu? [cisza] Wróciłem do mieszkania i nie wychodziłem z niego przez kilka dobrych dni.
- Czy kontaktował się P_a_n z kimś w sprawie tego… ducha?
- Och, nie, na maszynę, nie. Pomyśleliby, że jestem czubkiem. Powiedziałem później tylko mojemu bossowi, ale tak krzywo na mnie patrzał po tym, że nie wytrzymałem presji i… zrezygnowałem. Nie mogłem wracać do miejsca, w którym ludzie rozpływali się w różowoneonowej mgle na moich oczach. Teraz mówię to panu, proszę wybaczyć, nie wiem dlaczego. Dlaczego ja to panu mówię, na sieć?! Och, boli mnie głowa.
- Proszę się nie obawiać, to bardzo powszechna praktyka dla osób zmagających się z traumą.
- Dziękuję, za te miłe słowa, panie Slade, nawet nie wie pan jak ciężki kamień spadł mi z serca…
- Domyślam się, dlatego proszę się tym od teraz nie martwić.
- Czy w takim razie mam rozumieć, że mogę rozpocząć u pana pracę, panie Slade.
- Och, w przykrością muszę Pana zawiadomić, że zaszła pomyłka w naszej rozmowie. Innymi słowy, nie zrozumieliśmy się.
- Co? [uspokojenie tonu głosu] Przepraszam, to z nadmiaru emocji… nie zrozumieliśmy się.
- To właśnie Panu powiedziałem.
- To znaczy, że, nawet po tej dziwnej historyjce, która, zaznaczam, jest prawdą o tyle, o ile widziałem to naocznie i brak mi dowodów… to znaczy, po byciu uczciwym wobec pana, nienagannych referencjach i przejściu wstępnej rekrutacji, pan odnawia mi pracy…
- To nie tak…
- Ależ oczywiście, że tak. Myślałem, że plotki są fałszywe. Że nie może być skazy na prestiżowej marce pana Slade’a. A jednak… nie chce pan mnie zatrudnić, bo myśli pan, że zmyślam, że jestem niestabilny psychicznie i emocjonalnie, i wymyślam głupoty, bo… jestem czarnoskóry, tak?
- Chwileczkę, wyciąga Pan aż nazbyt pochopne wnioski. Powtórzę jeszcze raz, nie zrozumieliśmy się. To nie tak.
- A jak?!
- Nie zaoferuję Panu pracy, bo… nie mam żadnej pracy dla Pana.
- Jak to jest możliwe, panie Slade, przecież widziałem ogłoszenia w…
- Ależ, nie jestem panem Sladem.
- Ależ jak? Przecież dzwoniłem z ogłoszenia.
- To prawda.
- Numer się zgadza.
- To też prawda.
- I nie jest pan, panem Sladem.
- Również prawda.
- Ale…
- Czy przebywa Pan obecnie w domu, panie Donagan?
- Tak, ale po co…
- Proszę mnie posłuchać uważnie, panie Donagan. Przeżył pan poważną traumę związaną z kontaktem z niezmiernie niebezpiecznym brainvirusem nazwanym roboczo HL. Może pan doświadczać zaburzeń świadomości, nudności i stanów lękowych…
- Jak to…
- Proszę zostać na miejscu, wysłałem po Pana zespół Trauma Team, który zabierze Pana do najbliższego ośrodka rehabilitacyjnego, w którym przejdzie pan proces czyszczenia i rekonwalescencji.
- Ale ja nic nie mam z tym wspólnego! Jaja sobie robisz człowieku? Co ty zmyślasz, nie ma takiego wirusa, chcecie mnie zabić zwyczajnie…
- Proszę się uspokoić, panie Donagan, doświadcza pan właśnie skutków wpływu HL na Pana układ nerwowy.
- W dupę sobie wsadźcie układ nerwowy… znam takich jak wy… eliminujecie niewygodnych świadków [pukanie do drzwi] Kim był ten gostek z baru, ha? Odpowiedz, szmato! [dźwięk wyważanych drzwi, krzyki w oddali, tupot stóp]
- Proszę nie stawiać oporu. Zadbają o pana teraz nasi najlepsi medycy.
- Psy, nie dopadniecie mnie… [odgłosy uderzenia, upadku bezwładnego ciała, metaliczne głosy. Urządzenie dzwoniące upada, zostaje po chwili podniesione.]
- Obiekt przejęty, szefie. Udajemy się do miejsca zbiórki.
- Bardzo dobrze panowie, dobra robota. Bez odbioru. [telefon rozłącza się]

end_of_story_03
 
Last edited:
slipstream1.png
Screen z trailera gry Slipstream​
capturing_car_camera

init_story_04

Find_me_at_the_end_of_the_Road

[Srebrny samochód mknie nocą w pustym tunelu, światła tworzą smugi, rozmazane wiązki czerwieni, żółci i różu. W samochodzie widać dwóch rosłych chłopców. Jeden prowadzi w skupieniu, drugi przygląda się świetlnym rozbłyskom. Jego oczy zmieniają co chwilę ogniskową soczewki w protezach oczu. Same źrenice odbijają szkarłatny blask. Z radia płyną szlagiery z poprzednich dekad. Rozżalony głos śpiewa „Gdzie oni są…”. Jeden z chłopaków, pasażer, ten zapatrzony w migotania, zaczyna się śmiać. Szaleńczo, z ulgą.]

- Hahahahaha, ja pieeeeeerdooooolę! Łuuuuuuuuuuuu!
- No.
- Koniec, rozumiesz, koniec! Ja pierdolę. Koniec już tego wszystkiego. Ludzie. Niech już ta droga prowadzi nas na koniec. Na koniec graniczny tunelu nieskończonej paralaksy stanu faktycznego i moich wyobrażeń o tym stanie, niech się zazębią w jedno i niech już mnie tak nie gniecie w świecie, plecie.
- Co?
- Nic, tak sobie poetyzuję, bo już mogę, już mi nikt nie zabroni, mogę zginąć, ale nie przestanę wymyślać. Koniec jebanego niewolnictwa…
- Aż tak to odczuwasz?
- Aż tak, a ty nie? Dla mnie to jest transcendentna zmiana na lepsze, nawet jak na gorsze, ziom. Koniec z robieniem w korpo, nawet jeśli za dobre pieniądze. Konto naładowane kredytami, cyberwszczepy powymieniane ze złomowej tandety na lepsze, serwisowane, gierki pokupione, można spierdalać. Ach, wybacz. Za dużo przeklinam, ale to dziś jest ten dzień. Jedziemy na pieprzone wybrzeże! Do domciu. Do domciu. Już się tam nie mogą nas doczekać.
- No.
- Pięknie jest. Mógłbym tak jechać w nieskończoność. Te blaski…
- Nie, lepiej już wyjedźmy stąd, bo nie lubię jeździć w nocy, a zwłaszcza jak jestem otoczony i nie widzę nieba. Wszystko mi się rozmazuje w oczach. Trochę niebezpiecznie tak.
- Że tez nie zdecydowałeś się na cyberwszczepy oka, przecież to było idealne rozwiązanie na twój astygmatyzm, misiek.
- Nie chciałem, wiesz że metalowe części źle robią na kości i mięśnie w oczodole, metal trze o tkankę kostną i mięśniową, często powodują stan zapalny, ropienie, zwyrodnienia twarzy. Będziesz miał później problemy na starość.
- Dobra, zamknij się, ty i te twoje pseudomądrości wyssane z palca. Nic nie będę mieć. Może prototypy tak działały, ale teraz co drugi chodzi z atestowanymi i widziałeś kogoś z problemami? A poza tym się nie zestarzeje. Umrę gdzieś w rowie przed czterdziestką.

[chwila ciszy]

- Wiesz, nie mówię tego po złości, po prostu rozumiesz, że tylko rozważam pewne opcje, które mogą się zdarzyć, nic przeciwko tobie.
- Dobra, już skończ. Nie było tematu… ale patrz, jak wjeżdżaliśmy do Night City była kolejka samochodów, sznury nowoczesnych fur, kilka nawet latających, a w tę stronę zobacz, pustka. Wielka i nieskończona pustka urodzaju i zawiedzionych starań.
- Ludzie stamtąd nie wracają, taka jest prawda.
- Wrócić można na dwa sposoby: albo w ładnie opakowanej, plastikowej urnie albo w helikopterze jako prezes wracający do letniej rezydencji…
- Nikomu się nie opłaca wracać, wiesz przecież. Nawet, kiedy żyjesz jak szczur, wciąż jest lepiej niż…
- Pieprzone Night City.

[Kierowca dodaje gazu, smugi światła stają się dłuższe. Odzywa się ze spokojem]

- Nie wiem czemu, rozumiesz, ale mam ochotę tak komuś przywalić. Wiesz, nie że to zrobię, ale taką mam chęć jakąś, nie wiem czemu.
- No, wiesz czemu, te wszystkie poniżenia, babranie się w brudach, dosyć już miałeś.
- Nie poniżenie, po prostu tak.
- A ja właśnie się tak czułem, jakbym stanął obok swojego ciała i robił rzeczy, których nie chce, a moje ciało, niezależne ode mnie, patrzyło z niedowierzaniem. A może duch? Ale chuj, teraz to już nieważne, po robocie i gitarka, pieprzę ich wszystkich razem i każdego z osobna. Nie wrócę tam już nigdy, nawet jakby mnie głód przycisnął, chyba już wolę zginąć.
- A ja tam lubiłem tę robotę.
- Bo dziwny jakiś jesteś. Gówno to było, a nie robota. Robota dla robota, a nie dla człowieka, byłem jak android. Ludzie, popieprzone to życie. Nie wierzyłem tym ogłoszeniom korpo, ale i tak nie myślałem, że to tak… w bańce żyłem.
- Mhm. Twoja pierwsza praca w sumie, nie znałeś rutyny, godzin, wysiłku…
- Wciąż.

[Rozmowa cichnie. Samochód wyjeżdża z tunelu na otwartą przestrzeń. Autostrada trzypasmowa, żółte światła latarń. Radio skrzypi, zmienia coś w środku. Wydaje na świat piosenkę. „Zaopiekuj się mną…” Odzywa się pasażer.]

- Wiesz już, co będziesz robił? No wiesz, jak już dojedziemy. To z serwerami nadal aktualne?
- Szwagier mówi, że tak. Trzyma miejsce dla mnie, uczy się tam nadal, mówił że nawet planuje coś swojego otworzyć, zrobić konkurencje dla tego gościa, co u niego pracuje, to wtedy byłoby miejsce tym bardziej… no w sumie mogę powiedzieć, że to byłoby najbliżej tego, co chciałbym robić w życiu.
- A ty umiesz w to?
- Tak, trochę. Reszty się nauczę, to nie jest takie trudne.
- No tak, oglądasz na goglach co chwila jakieś technologiczne logi, pewnie wyłapujesz różne rzeczy.
- Też, ale nie do końca.
- Aha, no cóż. Ja w sumie nie wiem. Chciałbym pisać historie, może je nagrywać. Chciałbym jak przeszli autorzy, na kartkach, ale to mrzonka… może coś z grami? Tworzenie, ale umiem tylko wymyślać, nigdy nie byłem mocny w kod, nie umiem rysować nanołączami artów… może recenzje, ale już jest przesyt na rynku. Wiesz. Chciałbym coś tworzyć, cokolwiek, co ludzie by odbierali i to by w nich rezonowało.
- Czyli?
- No, żeby był jakiś odbiór. Zresztą, zobaczymy. Pewnie będę musiał iść do miasta, chociaż nie już takiego jak Night City. Wolałbym zostać u mnie, ale chuj. Cokolwiek, nawet jak mi to nie wyjdzie, to mogę robić jako dostawca, byle już nie tu. Nawet na Farmie mógłbym robić. Mam dwie ręce, coś znajdę. [Odwraca głowę. Po chwili dodaje ciszej, jakby do siebie.] Coś muszę… pierdole. Pewnie jeszcze będę tego żałował, co? Nie odpowiadaj. Pewnie sczeznę marnie… ale przynajmniej w domu.
- Coś się wymyśli.
- No… piękne są te światła. Wiem, ciebie oślepiają, ale wiesz. Dla mnie.

[Jadą dalej. W ciszy, skupieniu. Przez radio przedostaje się śpiew „Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Możemy iść”. Światła tańczą na chłopięcych nanooczach.]

end_of_story_04
 
capturing_hidden_security_camera_016

init_story_05

Vampire_kiss

[Pokój. Wnętrze stylizowane na barokową sypialnię z akcentami w stylu japońskim. Duże łoże, zasłony szkarłatne. Półmrok i neony czerwieni i różu. W pokoju, przy toaletce, na krześle z czerwonymi obiciami siedzi kobieta w wyzywającej plisowanej sukni. Piękna, metaliczna. Klejnot naszyjnika odbija światło świecy. Jej uśmiech zdobią lekko przedłużone kły. Do pokoju wchodzi niepewnie mężczyzna. Chłopiec. Kobieta nawet nie odwraca głowy.]

- Znowu zawitałeś do mojej upojnej komnaty, kochasiu. Mówiłam, że mnie nie zapomnisz. Nikt nie zapomina słodkiej Valentine i przygód, które spotykają śmiałków w jej atelier.

[Kobieta jest cały czas odwrócona plecami do przybysza, jej wzrok spogląda na niego z lustrzanego odbicia. Zalotnie bawi się włosami obciętymi tuż przy karku. Chłopiec domyka drzwi i niepewnie stawia kroki w głąb komnaty. Przełyka ślinę.]

- Cóż się stało, koteczku? Czyżbyś nie był zadowolony z moich usług? [Odwraca głowę, spogląda na chłopczyka badawczo.] Wkraczając do dominium słodkiej Valentine powinieneś wyzbyć się wszelkiego wstydu i niezadowolenia. To przybytek rozkoszy, uwielbienia i ukrytych pragnień błogosławionych przez samą Carmillę. Nie pragniesz mnie?

[Chłopiec staje, bierze oddech.]

- To nie tak. Oczywiście, pragnę cię…
- Tak? Pragniesz moich ust? Pragniesz moich kłów? Pragniesz moich dłoni, piersi, lędźwi? Chcesz się znów spalić w wampirycznym szale?
- Val, proszę. Wiesz, po co tu jestem.
- Chcesz, żebym ci zrobiła dobrze zębami.

[Kobieta zaczyna iść w stronę małolata, klęka przed nim, ale ten się odsuwa, drży. Kobieta śmieje pełną piersią, choć jest w tym śmiechu seksowny urok. Niezrażona wstaje, podchodzi do łóżka, jej biodra kołyszą się wyzywająco. Siada na nim, zakłada nogę na nogę. Gładzi dłonią miejsce obok siebie. Jej intencje są jasne. Chłopak podchodzi do niej.]

- To dzisiaj.
- Dzisiaj?
- Tak, rozmawialiśmy o tym pamiętasz? [Kobieta gładzi palcem policzek chłopaka.]
- Tak, pamiętam, dzisiaj zabieram cię w krainę wiecznej rozkoszy. Jeden gryz [Jej palec wędruje po szyi chłopaka, ten drży z emocji, choć nie ucieka.] i znów jesteś mój.
- Nie, Val. Dziś jest dzień, o którym rozmawialiśmy, pamiętasz? Ten, o którym ci opowiadałem, a ty się zgodziłaś. [Twarz kobiety zmienia wyraz z flirtującego uśmiechu na lekką irytację.] Nie mamy dużo czasu, Rashed dał mi dziś tylko godzinę, ale powinno się udać, jeśli się pospieszymy.
- Dokąd chcesz się spieszyć?
- Val, nie udawaj, że nie pamiętasz. Musimy uciec, jeszcze dziś. Załatwiłem jednego z lepszych Solo w mieście, przewiezie nas przez punkty kontrolne i zaszyje nas gdzieś w dziupli, aż się wszystko uspokoi. Wtedy wyjedziemy z miasta. [Kobieta poważnieje. Zaplata ręce na piersi.] Uwierz mi, V jest sprawdzoną najemniczką, kilka razy wykonywała kontrakty dla mojego ojca, da radę. Musimy się tylko pospieszyć.
- Och, kochasiu, ty znowu o tym. Nigdzie nie uciekniemy. Nie lepiej spędzić tę noc tutaj, tylko we dwoje, nacieszyć się sobą w obliczu Carmilii, a jutro znów do mnie wrócisz? Jak zawsze.
- Val, proszę. Co z tobą?
- A co się stanie po? Kiedy już uciekniemy, co wtedy?
- Mam pieniądze ojca. Zbierałem odsetki, okruchy z jego transakcji, których nawet nie zauważył. Przelałem na zagraniczne konta, zainwestowałem… pożyczyłem jeszcze pewną sumę, jesteśmy ustawieni, musimy tylko to zrobić. Dziś. V czeka na dole, w drugiej alejce.
- Bredzisz, chłopcze. Kalasz moje dobre imię i atelier rozkoszy.
- Proszę, Val, rozmawialiśmy o tym tyle razy. Jak to by było uciec razem, proszę. Czemu taka jesteś?
- Jestem, kim jestem mój, słodki chłopcze. Daje ci radość. Daję ci miłość.
- Tak, Val dajesz mi radość. Nie chcę już patrzeć… ani dnia dłużej na to, co musisz tu znosić… robić z tymi wszystkimi…
- Och, mój słodki, letni chłopcze. Muszę to robić. Chcę.
- Nie musisz. Zniewolili cię, zmusili do tego. Już dosyć, Val, porzuć kostium Valentine i ucieknij ze mną jako Luisa Santo. Luisa, tak brzmi twoje imię, pamiętasz?

[Głos chłopaka drży coraz bardziej, załamuje się. Kobieta odsuwa swoją twarz od niego, wciąż klęczącego przy jej kolanach, kładzie ręce szeroko na łóżku za siebie, eksponuje bezwiednie dekolt, ale jej twarz jest marsowa.]

- Skąd znasz moje imię?
- Bo cię kocham! I ty kochasz mnie, pamiętasz? Czy znów grzebali coś w twoich rozszerzeniach? Proszę, powiedz, że nie. Powiedz, że pamiętasz! Nie zniosę już dłużej tego, co ci tu robią, koniec upgrade’ów. Uciekamy, Luisa.
- Pamiętam. Jak przez mgłę, kiedy siedzieliśmy nocą w tym łożu i rozmawialiśmy do białego rana. [Mówi powoli. Oczy kobiety rozjaśnia czerwony blask w głębi soczewek.] To dziwne, bo wykupiłeś całą noc i nie zaznałeś rozkoszy. Tylko… rozmawialiśmy. Pięknie.
- Tak i było nam ze sobą dobrze. I wtedy obiecaliśmy sobie, że uciekniemy, kiedy tylko wszystko zorganizuję. I dziś jest ten dzień, Luisa. [Kobieta wygląda na zdezorientowaną. Jej pewność siebie ulatuje wraz z dymem świec.]
- Ja… nie mogę. Ja jestem wampirzą panią tego przybytku rozkoszy i władam męskimi sercami, wysysam z nich energię w zamian za upojenie. Wykorzystuję i porzucam. Bawię się i igram.
- Nie, Luisa, tylko ci się tak wydaje, wgrali ci to rozumiesz?! Jesteś człowiekiem, z krwi i kości, i musisz teraz uciec ze mną, za chwilę będzie za późno. [Chłopak przysuwa się do niej. Kobieta rozgląda się po pokoju, potem spogląda wprost w jego oczy. Uśmiecha się, łapie jego policzki i całuje mocno, z uczuciem.]
- Mój słodki, letni chłopcze.

[Nad drzwiami zaczyna się palić czerwona lampka, a gdzieś w oddali słychać syrenę. Chłopak wyrywa się z jej objęć. Łapie ją za dłoń.]

- Luisa, proszę, teraz.
- Nie. Teraz, mój chłopcze, musisz uciekać, bo zaraz zjawi się tu ochrona wraz z Rashedem, którego wezwałam chwilę temu. A gdy tu dotrze, ty wylądujesz w niezbyt przyjemnym miejscu, gdzieś w dole. Będzie cię ścigać całe Night City, nie zaznasz odpoczynku. Staniesz się banitą.
- Nie, ja nie wierzę, nie mówisz poważnie.
- Och, mój naiwny słodziaczku. Oczywiście, że mówię poważnie. Jestem panią rozkoszy, moje słowa są święte. A ty dałeś się wyssać do ostatniej kropelki.
- Nie, jesteś człowiekiem, piękną kobietą z marzeniami o letnim domku w górach… o dzieciach. Ja nie… ja… [Chłopak stoi pośrodku pokoju w osłupieniu. Kobieta śmieje się gorzko.]
- Uciekaj, słodki chłopcze, bo zaraz będzie za późno.
- Nie wierzę… wyprali cię…
- Uciekaj.

[Chłopak podbiega do okna, otwiera okiennice. Zasłony wzburzają się zimnym powietrzem. Chłopak zeskakuje na schody przeciwpożarowe.]

- Uciekaj.
- Wrócę.
- Uciekaj i nigdy nie wracaj.

[Chłopak spogląda ostatni raz z niedowierzaniem na kobietę i znika.]

- Uciekaj i nigdy nie wracaj. Proszę, mój słodki chłopcze.

kurtyzana.jpg
źródło: Rashed AlAkroka
https://www.artstation.com/rashedjrs

end_of_story_05
 
capturing_Log023_from_ThinkPad2076Edition

init_story_06

Midnight_Train

... i wtedy cisnął nim w potwora, w akcie desperacji, lecz nie uczynił mu żadnej szkody. Broń ledwo drasnęła łuski gada i odbiła się jękliwie, lądując poza zasięgiem wojownika.
- Czy to już wszystko, na co cię stać, mała istotko? - zapytał Smok.
- Niestety tak - oparł klęczący człowiek i uśmiechnął się desperacko - ale przynajmniej próbowałem, prawda?

[kursor zastyga za znakiem zapytania, po czym pada komenda „Usuń“]

Próba, próba. Znowu biel i kursor zagłady wypalony na moim oku. Wypalony w mojej duszy, jego migotanie nadaje rytm pracy mojego serca. Pik, pik, pik. Tętno procesora. Egzystencja na kawałku wirtualnego papieru. Ech, po co ja to myślopiszę? Głupiutka ja.

[kursor zastyga, pada komenda „Usuń“]

Dziś znowu była strzelanina w "dzielnicy rozpusty". Zginął młody chłopak. Nikogo to nie obeszło. Podobno Trauma Team zabrała jego zimne zwłoki, bo bogaty ojczulek wykupił polisę. Nienawidzę tego miasta. Nienawidzę jego obłudy.

[kursor miga, pada komenda „Usuń“]

... i wtedy ujrzał, że przed nim nie ma żadnego potwora, lecz lustro zajmujące całą ścianę, które odbija jego własne, potworne odbicie... nie, nie, nie! Ludzie, co za żenada.

[kursor miga]

Jadę bez celu i bez przyszłości. Wyrzucili mnie z pracy, a ja nawet się nie zezłościłam. Poczułam ulgę. Kupiłam bilet na najdłuższą trasę wokół miasta i teraz jadę. Donikąd. Najważniejsza jest dla mnie droga, co było, co będzie...
Miałam tu stworzyć historię, piękną historię o ucisku, ale kiedy się za nią zabierałam słowa ulatywały, tak samo jak emocje. Byłam pusta, nie mogłam nic z siebie wykrzesać, zbyt skupiona na przetrwaniu.

Przybyłam do miasta na studia, wiedziona obietnicami dostatniego życia (jak każdy) i rozwoju kulturalnego (jak nieliczni). A mogłam siedzieć w moim zakichanym miasteczku, wyuczyć się fachu w mechanicusie, cyberdecku albo progra. Albo zostać nomadką i mknąć po bezdrożach. Ale nie! Zachciało mi się podbijać świat pieśnią i opowieścią. Tworzywem fantastycznym. Opowieściami o rycerzach kosmosu, żołnierzach międzygalaktycznych, asach przestworzy, ludzkich androidach. Chciałam powiedzieć siebie, o sobie i przez siebie. I wiesz co, moja droga? Nic. Skończyłam z długiem studenckim i w pierwszej pracy... polegającej na pisaniu pełnych pasji i przekonania ulotek nowych piguł dla podfirmy Trauma Team. A chciałam pisać do magazynu punkowego, literackiego, wydawać swoje tomiki poezji, sztuk i próz, kreować teksty piosenek, scenariusze do brainartu. Przez chwilę nawet marzyłam o dostaniu się do jakiegoś studia deweloperskiego na posadę quest designera albo speca od wizji artystycznej do Blizz, Rockstar albo oddziału CD Projekt Red w Night City. Ich Star Wars: Grey Path naprawdę wyznaczył nowe standardy w branży kilka lat temu. Tak, ale pisałam ulotki. Silly me. A potem jeszcze inne broszurki reklamowe. Chcesz poczuć powera, zażyj dwa zera! Preparat X00 na zwiększoną świadomość! Albo ta praca przy uzupełnianiu e-sennika jakąś fedexową treścią, bo właściciel domeny stworzył go jako fejkową stronę, która reklamowała jego właściwe, pierwszą z tanimi rzeczami i drugą z ogłoszeniami o pracę. Żył z prowizji, ale do czasu aż nie zgarnęło go NCPD. Cóż, to przynajmniej była praca „kreatywna“. Bo trafiały się inne. I tych było więcej. Kelnerka, pracownica na linii... w znanych fast-foodowych restauracjach, hostessa namawiająca do spróbowania napojów energetycznych z nanobotami, korepetytorka dla dzieciaków, które chciały trochę przykodzić (tak, znam jakieś proste komendy w językach dla przedszkolaków). Nocna podróżniczka po blokowych fast-shopach. Poetka zerojedynek. Tania i do zastąpienia.

I znów skończyłam na przelewaniu swoich żali na biel bez metaforyzowania, tworząc pamiętnik mentalnej nastolatki. Mierny wpis do dziennika gracza z taniej, groszowej produkcji, w której wszyscy enpece wykładają swoje najskrytsze myśli i pragnienia na pogubionych kartkach papieru.
Był taki film z początku naszego wieku. „Young Adult“ z Charlize Theron sprzed cyberulepszeń. Straszne retro, ale ja bardzo go lubię. Dobra, koniec pieprzenia.

[kursor miga, pada komenda „Usuń]

... i wtedy poprawił na szyi swój stylowy krawat, taki sam, jaki nosili dżentelmeni w jego czasach. I kroczył w jaskinię gadów po podziemnych schodach. Przywitał go...

Mikrokosmos wygląda podobnie jak makrokosmos. Czy na naszych atomach żyją mikroludzie tak jak nasza Ziemia jest atomem dla makroludzi? Czy obserwując przez sekundę mikrokosmos będziemy mogli ujrzeć powstanie i upadek całych cywilizacji? Zaczynam bać się Kosmosu.

Chyba nie ucieknę już od swoich myśli... zakłócają mi spokojną podróż i pisanie. Głowa mnie boli.

Kiedyś myślałam górnolotnie, że mogę tworzyć o czym chcę, a publika znajdzie się sama. Byłam naiwna. Inne treści sprzedaje się małolatom z niedobrym gustem i dużą ilością wolnego czasu, a inne dorosłym, którym po pracy nie chce się nawet myśleć i wolą przyjąć dawkę 20minutowej papki mózgowej w odcinkach, przesyłanych bezpośrednio na siatkówkę. Sama coś o tym wiem. Poza tym moje logotwory nie wytrzymują konkurencji z zapisami przeżyć. Nawet jeśli w ostateczności moje konkurentki prowadzą do Braindance'u. Głupi ludzie. Dziś widziałam jak podpinali się do modelki, która streamuje swoje odczucia 24 godziny na dobę. Wariactwo. Gdzie się podziała przyzwoitość, o której opowiadała mi babcia? Zresztą, hipokrytka ze mnie. Pamiętam jak przyjechałam na wakacje do domu z moją pierwszą cyberprotezą. Padło na rękę z rozszczepianymi palcami. Pracowałam wtedy jeszcze na komputerach, a ulepszenie przyspieszało mój czas reakcji w pisaniu na klawiaturze. Zdecydowałam się w końcu, bo korporacja refundowała zabieg i zapewniała najlepszy firmware. Chociaż model był budżetowy, bez pokrycia imitującego skórę. Kawał lśniącego metalu wyrastającego z nadgarstka. Tyle dobrego - jeśli nam służysz, zapewnimy ci dobrobyt. Bałam się pokazać go babci, bo ona jest przecież taka tradycyjna. I miałam rację. Do dziś śmieję się na wspomnienie paniki w jej oczach i tego „Jezus Maria, Patuś, dziecko, coś ty sobie zrobiła?“. Nie mogła pojąć dlaczego wymieniłam zdrowe dłonie na coś obcego. W sumie, dziś, ja też tego nie rozumiem, chociaż od tego czasu dałam sobie zamontować procesor w mózgu, rozszerzenie sieciowe i włożyłam to przecudne cyberoko do czaszki... przynajmniej buźkę sobie sprawiłam ładniutką, bo zawsze byłam szpetna.

Tworzyłam w nocy, pracowałam w dzień. Nie miałam czasu na nic. Moja przyjaciółka ze studiów kontaktowała się jeszcze ze mną przez jakiś czas w Wired, ale i ona zrezygnowała. Albo to byłam ja?
A babcia Dana mówiła mi przecież, nie pakuj się do tego miasta, bo ono potrafi tylko zjadać małych ludzi i wypluwać już przeżutych na bruk. Och, babciu, mogłam cię posłuchać, ale byłam głupia, wierzyłam w siłę sztuki. W sztukę, oszukańczą maskę, pięknego upiora, który pokazał mi się jak Mężowi w Nie-boskiej. Wierzyłam w nieprawdziwe, żyłam nieprawdą. Chciałam stworzyć coś nowego. Ale jak mogę stworzyć coś w świecie, w którym mikrotargetuje się wrażenia, wszystko jest papką dla nikogo lub pierwotną masturbacją plemienną, w czasach po trzykroć postmodernistycznych, w których pretensjonalne jest mówienie o mówieniu o tym, że wszystko już było. Nawet milczenie jest oklepaną pozą. Maski i gęby okraszone ulepszeniami. Boli mnie to, bo jestem mała. Mróweczka w pociągu, który krąży w nieskończonej pętli po tym mieście, na jego orbicie. Z przerwami na konserwację, naprawy. Tak jak ja. Naiwna, pretensjonalna. Nie mająca nic ciekawego do powiedzenia. Z jasnymi puentami. Ze słowotokiem.

[kursor miga, pada komenda „Usuń“]

Jakiś facet śpi w kącie wagonu.
Pięknie jest dzisiaj. Neony dopisują. I pada deszcz. Tandetnie. Bardzo. I retro. Kocham to. Słucham nowego kawałka Vapormixtape. Płynę po rzeczywistości. Jutro muszę wrócić do domu. Dzisiaj jest wieczne.

... i wtedy położył się na gołym kamieniu jaskini w ofierze dla Smoka. A ten przyjął go na czeladnika.

[kursor miga na siatkówce cyberoka, zastyga, pada komenda „Usuń“]



end_of_story_06
 
Last edited:
capturing_[tape_case76]

init_story_07

Ghost_in_the_PeterPan

- Czasem zastanawiam się, kim jestem. Kim jestem? Tak w istocie? Kiedyś mój serdeczny przyjaciel napisał krótkie opowiadanie, a był w nim statek kosmiczny i załogant, który patrząc na swoją dłoń pytał „Czy to moja ręka?“ Wtedy myślałem, że opowiadanie jest nieco wtórne i wymaga poprawek, ale dziś rezonuje we mnie to pytanie.
Czy to moja ręka?
Zdarzyło mi się w życiu przeżyć kilka paraliży sennych, które uświadomiły mi, że moje ciało nie należy do mnie. Że mój krzyk nie przechodzi przez usta, choć przechodzi przez umysł. W tym momencie, w którym budziłem się nieskończoną ilość razy, by potem zobaczyć, że wcale nie podniosłem powiek, choć dałem im wyraźny impuls do tego, zrozumiałem, że jestem pasażerem. Moje jestestwo-królestwo skurczyło się do mentalności, skoro najwyraźniej ciało jedynie wynajmuję. Lecz moje myśli podporządkowane są DNA, kodom kulturowym, przyswojonej wiedzy, pamięci, percepcji, emocjom. Mogą się zmienić pod wpływem prania mózgu, ingerencji hakera. Moje ja, wkrótce po uświadomieniu sobie nietożsamości z ciałem, zostało wypchnięte nawet poza obręb umysłu. Pytam więc: kim jestem? Czy jestem prądem płynącym po nie moim ciele? Nie raczej, chyba że małe procesory wspomnień w szarych komórkach i elektryczność teraźniejszych ruchów to wszystko, co możemy nazwać człowiekiem. Jestem okruchami zapamiętanymi przez kogoś innego? Sobą w czystej jaźni, choć nie ma takiej, a może duszą? Jestem plikiem wspomnień, marzeniami o przyszłości, bytem w wiecznym teraz? A może kukiełką na sznurkach, która nie widzi lalkarza? Jestem czymś? Jestem nikim? Jestem? Pani doktor.

[wysłano polecenie na serwer: Record]

- Myślę, że masz bardzo dorosłe myśli jak na swój wiek. Cieszę się, że zechciałeś podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami, to bardzo odważny i, ważny, krok w naszej rozmowie.

- Tak pani myśli? A jednak nie odpowiedziała pani na moje pytanie.

- Bardzo trudno jest na nie odpowiedzieć. Filozofowie przez wieki próbowali znaleźć rozwiązanie tego problemu. Pojawiło się wiele odpowiedzi, ale nie wiem czy jakaś cię zadowoli. Nawet dziś superinformacja nie daje pełnej i wyczerpującej analizy. I tak, myślę, że podczas gdy twoi rówieśnicy próbują imprezować, zastanawiają się jaką następną przygodę wgrać do swego mózgu, gdzie iść po następną dawkę teledyskowych wrażeń, ty znajdujesz się w pozycji ciekawego świata, zafrapowanego nauką i filozofią, zadającego trudne pytania, na które od wieków poszukuje się odpowiedzi. Oczywiście jest to dobre, ale również mnie martwi.

[wysłano polecenie na serwer: Zanotuj tik u pacjenta]

- Martwi to panią? Cóż, nie mam wpływu na pani emocje. Ja zaś powoli się ich wyzbywam. A raczej... wymazuje je wielkie poczucie bezsensu wszelkiej egzystencji. Czy powstaliśmy w jakimś celu? Powołał nas wielki Bóg-Maszyna do testów i w wyniku jakiejś katastrofy zostaliśmy bez misji jak niewolnicy w domu bez Pana? A może, co bardziej prawdopodobne, jesteśmy wynikiem samorzutnej entropii, która nakazuje widzieć sens życia w... samym życiu. Przeciwstawianiu się zeru w równaniu, które jest pustką? Wtedy sami musielibyśmy nadawać sobie sens życiu, bo ważne jest po prostu przetrwanie. Proszę wybaczyć ten potok głupoty, ale to mnie ostatnio zajmuje. Nie mogę wyrzucić tego z głowy, choć to przecież w gruncie rzeczy śmieszne. Przeraża mnie wizja samorzutnych cząstek we wszechświecie, które istnieją tylko po to, by wypełnić pustkę. Bez sensu.

- Nie uważam tego za głupie. Proszę, kontynuuj.

- Ale to jest głupie. Przeżarte na milion sposobów przez ludzi, którzy są mądrzejsi ode mnie i bez wyraźnego skutku, jak zdążyła już pani doktor zauważyć. Zresztą, dlaczego o tym rozmawiamy, zacząłem niepotrzebnie, nie ciągnijmy tego.

[wysłano polecenie na serwer: Zanotuj - apatia, aspołeczność, wycofanie, melancholia, skłonności do dramatyzowania]

- Proszę cię, Peter, nie wahaj się w tym pomieszczeniu. To ważne, by mówić o swoich wątpliwościach i uczuciach. To pomieszczenie jest dla ciebie bezpieczne, a ja jestem tu, by ci pomóc. Może odpowiedzią na twoje pytanie jest drobny fakt, że skoro życie jest sensem samym w sobie, to masz nieograniczoną wolność wyboru nadania sensu swemu istnieniu, Peter? Wybierz coś, co lubisz robić najbardziej i po prostu kieruj się tym w życiu. Może masz jakieś hobby? Sklejanie modelów motolotów? Opowiadanie historii? Znajdź sposób na przekucie pasji w sposób na życie i pokaż innym, i sobie, że się da. Czy myślałeś już o wyborze szkoły średniej, a potem studiów lub pracy? Może to odpowie na twoje pytania bardziej niż teksty zmarłych.

[wysłano polecenie na serwer: zanotować grymas]

- Tak... sam nie wiem, na co liczyłem, przychodząc tutaj. Mówi mi pani to, co już wiem i co odrzuciłem dawno w swojej wędrówce. Poszukuję odpowiedzi od niezliczonych lat, ale wciąż mi... mało.

- Czy to dlatego zająłeś ciało tego chłopca?

- Słucham?

- Przecież dobrze wiesz.

[wysłano polecenie na serwer: Zanotuj uśmiech na twarzy pacjenta.]

- Ach, rozumiem. Bardzo ładnie pani grała, nie zorientowałem się, aż do tej chwili. Hm. Czyli jednak istniejecie. Sławni niesławni.

- Odpowiedz na moje pytanie.

- Po co? Przecież już zna pani odpowiedź, pani doktor. A może powinienem cię nazywać inaczej?

- Nie musisz mnie nazywać, bo nasze spotkanie będzie ulotne i zakończy się w momencie, w którym ekstraktujemy cię z głowy niewinnego chłopca.

- Niewinnego? To prawda, wiele w nim dobroci i niewinności. Jest wesoły, ciekawy świata i altruistyczny. Dlatego zgodził się dobrowolnie przyjąć umierającego mnie do siebie. Wiesz, Ghost Hunterko, moje poszukiwania są także jego poszukiwaniami. Mój drogi Peter, choć bardzo młody, już szuka Prawdy. Tak samo jak ja szukałem. Jesteśmy już jednym. Nie będziecie w stanie nas rozdzielić.

- Haha, jesteś żałosny. Powtarzalny i miałki. Widziałam wielu takich jak ty. Ile miałeś lat zanim postanowiłeś stać się śmieciem pasożytującym w głębokiej sieci na mózgach innych połączonych?

- Zarzucasz mi małostkowość, ale sama jesteś hipokrytką. Potajemnie wszyscy szukamy przełamania naszych ludzkich lęków. Ostatnimi czasy wyzbyliśmy się ich wiele, ale wciąż została jedna, największa. Śmierć. Nie jestem jedyny. Znałem dziewczynę, zdolną pisarkę marnującą się przy wymyślaniu durnych hasełek reklamowych dla Trauma Team, która potajemnie chowała swoją siostrę na mózgowej partycji E:. Ty sama polujesz na mnie i mi podobnych, ale skrycie chcesz znaleźć sposób na życie wieczne. Zobacz jak bardzo jesteś okablowana. Czy została ci choć jedna tkanka ludzka, oprócz mózgu? Nie widzę. A ja, choć brzmi to nieprawdopodobnie, nie chciałem żyć. Chciałem tylko poznać przed śmiercią odpowiedź na pytanie... po co tak naprawdę żyłem. Haha. Jesteśmy tacy żałośni. Odgrywamy swoje role jak w taniej telenoweli. Cóż teraz, Hunterko?

- Twoja rola w telenoweli wkrótce się skończy.

[wysłano polecenie na serwer: Kod 001. Ekipa GH3 proszona o wkro...
/// not responding
Ponów próbę...
/// not responding]

- Oh, moja droga, myślałaś, że ot tak, pozwolę ci na zniszczenie mojego marzenia? Mojego raison d’etre?

[wysłano polecenie...
///not responding
Ponów próbę...
///not responding

- Wybacz.

Ponów próbę...
Signal_lost]

ki.png

end_of_story_07
 
Last edited:
capturing_TV_broadcast

init_story_08

Best_f**cking_show

Siemanko, punkowe świry!

[na ekranie czarnoskóry mężczyzna przemawia tubalnym głosem]

I co, wgraliście już sobie nowy, firmowy update w wasze śmieszne, głupie, blaszane móżdżki? Powędrowaliście w cyberkosmos złudnych wrażeń zamiast zostać na Ziemi z waszym ulubionym Mikem? Przestawcie frazery na odbiór, bo dziś wjeżdżam z nową zajawką. Bo jeśli żyć, kochani moi, to tylko na krawędzi.

[jingiel, krótka czołówka programu]

Wielu z was zastanawiało się w zeszłym tygodniu, co też dziś odwali wasz ukochany Majki. Czy ten gruby łysol w stylowym garniturze może pobić swoją akcję z braćmi Juan? Ech, tępaki, jeśli myśleliście, że nie, lepiej wyłączcie szybko ten odcinek i idźcie przepraszać mnie teraz na kolanach! Haha. Dobra, niech będzie. Znajcie moją łaskę, możecie zostać, ale nigdy już nie wątpcie w siłę Żelaznego Mikela. Dziś, na waszych oczach, live, rozbijemy gang handlujący lewymi protezami. Ten towar jest trefny, ziom i ulica go nie chce. Nie mam zamiaru patrzeć jak moi bracia pakują się w ten bajzel, o nie. Dlatego dziś sprząąąąątamy! Widzicie ten hangar za mną? To kryjówka tych srogich niemilców, którym przyda się skopanie dupska. Zaraz zrobimy im niemiłą niespodziankę. Kazałem im dziś oglądać mój show, bo obiecałem, że tutaj, specjalnie dla nich, na antenie, prześlę dedykację. Stary Mike tak przejął się gorącą prośbą swoich oddanych widzów, że kupił im nawet wypasiony telewizor. Łosie nie wiedzą jednak, że w tym odcinku nadajemy z pięciominutowym opóźnieniem i, kiedy to mówię, hermanos dostają ode mnie specjalną dedykację kaliber .40 zapakowany ładnie w komorze błyszczącego pasterza wszystkich krnąbrnych owieczek Night City. Jedziemy!

[Krótka przerwa na reklamę. Szybkie migotanie świateł, krótkie ujęcia - sportowiec, żołnierz, astronauta, uczeń. Na pierwszy plan wylatują tabletki, spiker mówi przekonująco „Chcesz poczuć powera, zażyj dwa zera! Preparat X00 na zwiększoną świadomość“. Reklama przechodzi płynnie w obraz live z oczu prowadzącego program. Ten chowa się za rogiem ze spluwą w ręku. Strzelają do niego, sypie się tynk. Hiszpańskie przekleństwa. Rozbity telewizor leży na środku. On namierza ich podczerwienią i strzela precyzyjnie. Śmieje się przy tym.]

- I co, gnojki? Nie spodziewaliście się mnie tak szybko? Tatuś wrócił z nowymi zabaweczkami. Pif, paf, bang, bang, zero trefnego towaru w moim rewirze. Jak widzicie wujek Mike potrafi się bawić, nie to, co wy, miśki zamknięte w hełmach VR, śniące swoje sny o cudownej przyszłości, która nigdy nie nadejdzie. Hahahaha. [kula śmiga blisko jego skroni] O nie, smrody. Chcecie żyć? Prawdziwie żyć? To chwyćcie to posrane życie w wasze dłonie i żyjcie, do kurwy nędzy! Nie chowajcie się za wymówkami, nie przejmujcie swoją własną głową. Kiedy skończy się ten program, zdejmijcie hełmy, przerwijcie strumieniowanie dopłatowe i wyjdźcie na to piękne, posrane miasto, zagrajcie w karty, bilard, rzutki, uchlejcie się, wdajcie w bójkę, przejedźcie drogą furą, spotkajcie ludzi, rżnijcie się. Cokolwiek. Oto, co radzi wam Żelazny Majki.

[Jedną krótką serią pozbywa się wszystkich przeciwników w pokoju. Półnagie ciała mężczyzn w młodym wieku, narodowości meksykańskiej padają na podłogę przybrudzoną gruzem. Panuje cisza.]

- Bo prawdziwe życie moi drodzy... [ujęcie zmienia się z kamery pierwszoosobowej na kadr z facjatą prowadzącego] I zapamiętajcie to sobie, milusińscy... prawdziwe życie to życie na krawędzi.

[Mrugnięcie okiem prowadzącego, wysłanie całuska i zakrycie obiektywu kamery ręką. Wchodzą napisy na tle stylizowanym na wnętrze procesora. Wszystkiemu towarzyszy muzyka pompująca adrenalinę do żył.]

end_of_story_08


Portret z gry Shadowrun​
 
Last edited:

capturing_home_camera_system

init_story_09

Enough

[Mężczyzna, około czterdziestki. Czarnoskóry. W niebieskiej piżamie w gwiazdki. Gwiazdki luminują, zmieniają natężenie światła co kilka sekund. Łóżko, leży na nim. Dzwoni budzik zewnętrzny, analogowy. Mężczyzna najwyraźniej nie ustawił alarmu wewnątrz czaszki. Budzik dzwoni głośno, dobitnie. Mężczyzna otwiera oczy, podnosi się nieco.]

- Ja pierdolę!

[Z całej siły uderza swoją metalową dłonią w przycisk. Budzik rozpada się na kawałki. Mężczyzna uśmiecha się. Powraca do pierwotnej pozycji, ale system domowy podnosi rolety.]

- Fucking hell.

[Mężczyzna wstaje powoli, ociężale, łapie rolety i z całych sił ciągnie je do siebie. Karnisz nie wytrzymuje, upada na podłogę. Ten patrzy przez chwilę, na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia, wychodzi z pokoju. Przechodzi korytarzem do dużego pokoju z aneksem kuchennym. System domowy włącza telewizję]

- Siemanko, punkowe świry...

- Zamknij ryj!

[Mężczyzna wyłącza telewizor guzikiem pilota, po czym rzuca tymże wgłąb pokoju. Kieruje się w stronę ekspresu do kawy. Podkłada kubek, włącza ekspres. Ten mieli i mieli, i mieli, i mieli, a na końcu wypluwa zbawienny, czarny napój. Mężczyzna kosztuje kawy, nieprzychylność jest wypisana na jego twarzy. Zostawia kubek w spokoju. Na jego łącze przychodzi wiadomość spam, szybko ją kasuje.]

- W cholerę z tym wszystkim.

[Mężczyzna podchodzi do okna, opiera się ramieniem o framugę i spogląda na świt nad miastem. Iskrzy się miasto od metalu i neonu, ale blask ten ustępuje gwieździe. Mężczyzna stoi w bezruchu, jego usta szepczą.]

- Dosyć, już, po prostu. Dosyć.

[W pokoju rozlega się pikanie niewiadomego źródła. Mężczyzna zaczyna wrzeszczeć, łapie za kaburę swojego pistoletu, wyciąga rewolwer i oddaje strzały na ślepo.]

- Aaaaaa. Dosyć, kurwa jego mać!

[Kurek wydaje głuche kliknięcie. Mężczyzna dalej mruczy w niezadowoleniu, jego poziom stresu osiąga na biometrach poziom zagrożenia. Ładuje jeden nabój do komory.]

- Chuj z wami.

[Celuje w skroń, pociąga za spust, ciało pada na ziemię. Tajemnicza postać w kącie wyłącza maskowanie, ale nie można dostrzec sylwetki, bo urywa się sygnał kamery.]

end_of_story_09
 
capturing_phone_videocall

init_story_10

X-mass


- Jest już? Masz go? Odebrał?
- Jeszcze chwilka, mówił, że jak tylko zje kolację z nimi to zadzwoni. Łączę się.
- Babcia, masz gdzieś jeszcze karpia? Zjadłabym jeszcze trochę tego bez ości.
- Podaj mi proszę śledzika...
- Ale to nie był karpik, tylko filet.
- No już, starczy, jest wigilia, wyłączać mi już te brainłącza i zaraz śpiewamy kolędy.
- Ale tato, nooo! Jest X-mass, Halk05 i Mizia18 prowadzą celebration streamy, możemy wygrać nowe ulepszenia uszu! No! (>_<)
- Ja wam dam nowe ulepszenia uszu, po moim trupie. Jest Boże Narodzenie, a nie żaden X-mass i proszę mi się w tej chwili odłączyć.
- Babcia dobrze mówi.
- O Jessu...
- Halo, Werka? Nie mogę teraz, jeszcze nie skończyliśmy X-mass Meala.
- Wigilii, dziecko...
- Halo? Co do za harmider? Widzę rodzinka w komplecie.
- O, cześć Mareczku.
- Cześć mamo, tatko. Hejka wszystkim.
- Cisza teraz, połączyliśmy się już. Jest już Marek!
- Hejka.
- Czeeeeeść.
- No witaj, dziecko. Wszystkiego dobrego tam, wesołego Bożego Narodzenia.
- Dziękuję babciu.
- Która tam jest u was godzina, pewnie późno, a my przeszkadzamy.
- Nie, co ty, wujek. Dopiero wróciłem z firmowego X-mass Meala, takiej wigilii. Jest trzecia po południu, ale mogę jeszcze rozmawiać, spokojnie.
- Gdzie cię tam wywiało, dziecko drogie...
- Oj, babciu, już nie zaczynajmy. Nie płacz.
- No hej, tu mamuś znowu.
- No hej, co tam słuchać? Pokażesz mi wszystkich.
- No pewnie, już, tylko wyciągnę rękę. Jak tu w tym fonie jest kamera? O, masz.
- Ciociu, mogliśmy się połączyć mózgowo.
- Żadne mózgowo, ja też chcę go widzieć.
- Oj, babciu.
- Babcia dobrze mówi, Maniu. Poza tym chciałem was wszystkich zobaczyć z tej perspektywy. Ach, miło was zobaczyć.
- No, to opowiadaj synek, jak tam w tym Night City. Robisz już te gierki, co chciałeś?
- Robię, robię, mamuś. Trochę nie tak jak chciałem, ale robię, spokojnie się pnę po szczeblach kariery. Najpierw muszę pisać takie proste rzeczy, opisy przedmiotów, rozmowy przeciwników, rozumiesz, żeby się sprawdzić, a jak się sprawdzę to może i mnie dadzą do questów, czyli takich zadań w grze.
- No już nie rób z mamy głupiej, wiem, co to są questy. A to dobrze słyszeć, że ci się udaje synek. A jak mieszkanie. Jest ten twój kolega?
- Tak, jest, bardzo mi pomaga. Wiesz, wciąż to jest dla mnie nowość, inne obyczaje, kultura. Niby znamy z filmów, ale tak naprawdę to nic nie wiemy.
- Co on tam robi?
- Piszę fabułę babciu, jestem takim pisarzem, scenarzystą do gier na puszki.
- Na co?
- No na cybermózgi, babciuś. O esu.
- A ty cicho tam bądź, Mańka. Co to się porobiło? Za moich czasów to się grało na X-boxie albo Playstation, a nie na własnych mózgach. Jeszcze sobie wirusa jakiegoś wgracie, Jezu przenajświętszy, co to będzie?!
- Spokojnie, babciu, to jest rewolucyjna technologia, w pełni bezpieczna.
- No, no.
- Dobra, synek, opowiadaj jak tam w domu.
- A spokojnie, wracam z pracy... wiesz, trochę długo się pracuje w naszej branży, już ci mówiłem. Po dziesięć, dwanaście godzin, ale firma o nas dba, mamy posiłki, technika, psychologa. Co tydzień konserwują nam nasze cyberprotezy, żeby palce czasem nam się nie rozpadły w modelach przyspieszonego pisania i kodowania. Wiesz, bardzo dobrze to działa, bo tu opieka medyczna jest... trochę inna niż NFZ.
- Ale nie kłamiesz mnie?!
- Nie, oj mamuś. No. Poważnie mówię, oni dbają o swoich pracowników. Ostatnio byłem u technika, wszystko jest w najlepszym porządku, mam najnowszy firmware, a wkrótce wymienią mi nadgarstki na lepszy stop. Także spoko. I w domu też spoko. Co prawda mieszkamy we dwóch w jednym pokoju to wiesz, że mnie trochę nosi, bo lubię przestrzeń, ale przynajmniej mniej płacę, mogę jeszcze żyć i odłożyć coś na powrót. A wiesz, że chcę wrócić, mówiłem ci. Zaczepić się w Wawie albo we Wrocniu, N-Kraku. A jak zbiorę już doświadczenie, bo tłumaczyłem ci, że tu najszybciej się nauczę, to może otworzę własne studio indie a Calishu. Ale to wiesz...
- No wiem, wiem, synek. A jak język. Rozumiesz coś?
- A o to się nie martw, bo jak nawet coś nie rozumiem to mam słowniki w głowie, tłumaczy mi na bieżąco. Lepiej ci powiem, że spełniłem ostatnio swoje marzenie i pojechałem zwiedzić Seattle, i zachodnie wybrzeże, gdzie założyli wioskę inspirowaną Arcadia Bay. Nawet się kręci po nim cosplayerka Chloe, ale tak podobna, że aż szok.
- No to cieszę się dziecko. A my już odpakowaliśmy prezenty, Kasia dostała twoją Marcelinę, co jej wysłałeś, to tak się cieszyła, że aż podskakiwała na krześle, przesłaliśmy ci filmik.
- Widziałem już, widziałem. Kurczę, się cieszę.
- No, zaraz będziemy kolędy śpiewać, potem na pasterkę się wybieramy.
- A ksiądz nasz przestał psioczyć na ulepszonych?
- A no, nie wiesz, mamy nowego, bo tamtego usunęli właśnie za to.
- I dobrze, dobrze, bo każdy człowiek, czy to ulepszony czy nie, jest równy.
- No. A wy tam obchodzicie coś?
- A, kupiliśmy sobie lampki choinkowe, czterysta sztuk i rozwiesiliśmy po pokoju. A tak to nie mamuś, oni tu mają X-mass, świąteczne wyprzedaże upgrade’ów, śnieżne filmy w retro-kinie, trochę dyskotek, imprez, a tak to nic. Czasem jakieś sekty, bo tutaj kult to nasza sekta, a ich sekta, to takie jakby zgromadzenia legalne wiernych, no... i oni czczą sobie Osobliwość, CyberBoga albo DarthVadera, a tak to komercja, mówiłem ci już. No. Daj mi kogoś jeszcze, zaraz pójdę odespać, a chciałbym jeszcze zobaczyć ich.
- No to dam ci po kolei.
- Dobra, o hej babciu.
- No hej, życzę ci, żeby ci się tam powodziło, żeby się Pan Bóg narodził w twoim sercu i żebyś do nas wracał.
- Ach... dobrze babciu, trzymaj mi się tam, ok?
- No, pewnie wnusiu, no pewnie.
- Ale nie płacz, wszystko będzie dobrze. Oj, wujcio.
- No hej.
- No hej.
-...
-...
- Trzymasz się tam?
- Trzymam.
- Ale widzisz... powiedz mi, że co to za czasy, żeby wykształcony młody człowiek musiał wyjeżdżać z kraju, bo tu nie ma dla niego pracy i zarobków.
- No tak. Ale wiesz, to nie do końca tak, sam chciałem zobaczyć jak to jest, sprawdzić się w, jakby nie było, najlepszym mieście świata. Także wiesz.
- Ano tak, wiem. Ale widzisz, że jakby było lepiej, to byś nie musiał wyjeżdżać.
- No tak. No hej, kuzynka. Jak tam ci się podobała Marcelina?
- Super, super mi się podoba, hihi >.<. Kiedy przyjedziesz? Smutno mi trochę. Będziesz na moją komunię?
- Wiesz, nic nie obiecuję, ale będę się bardzo, baaardzo starał. Wiesz, jak już pracuję, to nie wiem czy mnie puszczą w trakcie projektu, ale będę wiercił dziurę w brzuchu szefowi i jak mu wytłumaczę, że w naszej kulturze to bardzo ważne, to mnie puści, myślę. Oni tu maja taki śmieszny przepis, że jak się powie, że to obowiązek religijny, to w imię Deklaracji Praw Wyznaniowych muszą cię puścić.
- No to dobrze.
- No, to trzymaj się i dużo przygód. No hej, Mańka.
- Hej kuzyn. Co tam?
- Ach, powolutku, robimy swoje. Wypatruj za rok, dwa, to będzie o mnie głośno w necie. Pobiję legendy Kojimy, Sudy i Myamoto.
- Ta akurat, już ci wierzę.
- Zobaczysz. A jak nie to napiszę myśloksiążkę lepszą od Paoliniego. Swoją drogą, ziomek się po Eragonie odpalił z taką filozofią, że klękajcie narody. No, a słyszałaś o Ellen Page?
- Nooooo. Smuteg. ;-;
- ;-; Już nie obejrzymy żadnego filmu z nią, skończyła się nasza tradycja. :( A ostatnio w remaku pani Doubtfire pobiła, moim zdaniem, swoje kreacje z Juno, Fragmentów Tracey, Pułapki czy Mój przyjaciel, Fanta. Ale porównywać z oryginałem i rolą Williamsa nie ma co, zresztą inne gatunki. Tu komedia, a tam cyberpunkowy dramat o genderyzmie i homoseksualności.
- Ta, szkoda mi.
- Mi też. Przynajmniej odeszła naturalnie.
- Musimy sobie teraz znaleźć inną aktorkę. Charlize Theron podobno szuka sposobu na pełną cyborgizację.
- Haha, też bym chciał, włożyłbym się w ciało młodej Japonki i nazwał Motoko. :D
- Cooooo? :O Weź przestań.
- Dobra, przestaję. Z tatkiem i dziadkiem się już widziałem to daj mi teraz Loczka.
- No hej, brat.
- No hejka. Co tam słychać na studiach?
- W żłobie leży...
- Poczekaj, przejdę do małego pokoju, bo już kolędują, nic nie słychać.
- No dobra.
- Na studiach dobrze. Wiesz, mówiła ci mama, że miałam być na matmie na UAMie, ale mama mi pokićkała w papierach i jestem na polibudzie na matmie, ale nie nauczycielskiej tylko programowanie. Jestem na nią taka zła!
- Mówiła mi. Ale wiesz, ja się cieszę, bez programowania to teraz jak bez ręki. Wyuczysz się, to jeszcze do mnie przyjedziesz, tu na każdym kroku potrzebują fixerów, techników, sieciarzy. Bardziej od quest designerów.
- A jak tam ci się wiedzie?
- Wiesz, nie narzekam, ale... nie chciałem mówić przy mamie. Jest średnio bardzo. Taki przemiał ludzi, jakbyśmy byli tylko cyferkami w kodzie. Piszesz, robisz po dwanaście, siedem dni w tygodniu, a jak nie wyrabiasz to cię wyrzucają i tyle. Na twoje miejsce jest stu kolejnych walących do tego miasta aspirujących artdesignerów, więc się nie liczysz. Ja też się cudem załapałem tylko przez tego kolegę. Ulubieniec szefa. Ale coś czuję, że dalej nie zajdę. Popiszę trochę fedexów i mnie wywalą.
- Nie mów tak, może właśnie się wybijesz.
- Nie widzę tego, siostra. Zupgradowali mnie, ale nie dali najlepszych części, czyli nie chcą we mnie inwestować. Po chuj się godziłem na to, jak wrócę to nigdzie nie znajdę doktora od protez. A wrócę, pewnie prędzej niż później, wiesz? Kultura się tu tak zjarała, że robimy trzykrotne remastery fabuł, wszystko się zużyło, nie można już opowiedzieć nic nowego, wszystkie wariacje wykorzystali. ;-; Nie wiem. Ale nieważne, nie smęćmy teraz na X-mass.
- No dobra. Ale jak wrócisz do nas, to zawsze możesz wbić do mnie, kontynuować swoje studia filologiczne, byśmy sobie razem mieszkali i studiowali.
- Hah, chciałbym, ale wiesz... kto dziś potrzebuje naiwnego filologa? Zresztą, nie wiem czy nadal kocham myśloksiążki. Wybacz za szczerość.
- Pewnie, że kochasz.
 
Last edited:

capturing_moviestudio_3_1.1

init_story_11

V-king

[Widzę naszego wodza, siedzącego na skraju głazu i wpatrującego się w nieskończony horyzont wód. Różowy odblask ostrza jego neonowego topora rozjaśnia metalowe wszechwidzące oko Odyna, które podarowała mu Valhalla. Prowadził nas przez trudne ścieżki losu, ale ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo. Dlaczego więc siedzi zadumany?]

- Wodzu?

[Odwraca do mnie twarz, spod błękitnoświetlnych tatuaży uśmiechają się jego usta.]

- Olaf, chłopcze. Wiesz, czemu wikingowie wypływają często z domu i umierają młodo? Bo uciekają od tego, czego boją się najbardziej. Od kobiet i starości!
- Leder. Wodzu... czy coś się stało?
- Chłopcze, stało się wszystko i nic. Intet nyg, dreng. Nie psuj sobie biesiady i wracaj do środka.

[Wódz odwraca ode mnie swą zatroskaną twarz. Obserwuję nitki jego włosów uwolnionych z warkocza. Wciąż stoję przy nim. Nagle wypowiada zdanie, które mrozi mi kości.]

- Nie widzę już sensu.

[Stoję. Co mam rzec? Mój król odsłonił przede mną swą słabość. Czymże zasłużyłem sobie na takie wyróżnienie? Czymże zawiniłem za taką hańbę? Przecież wypłynęliśmy z naszej siedziby z Kateggat+, by laserami i bronią energetyczną wywalczyć sobie miejsce pośród gwiezdnych Aesirów. I, na Odyna, jesteśmy już tak blisko. Pokonaliśmy naszych wrogów, sprzymierzyliśmy się z neokrystianami, aby uzyskać żyzne ziemie i radość w doczesności. Bogowie pobłogosławili nasze wysiłki. Dziś świętujemy. Czemu wódz tak mówi?]

- Wodzu, ale... jak to. Dziś odnosimy zwycięstwo. Wszyscy się radują. Dostąpiliśmy chwały, wywalczyliśmy nasze miejsca w Valhalli.
- Nic nie wywalczyliśmy. Nic. To przewrotne, chłopcze, że będą nas romantyzować, osadzać w czasie świętym i my, puści napełnimy serca następnych. Och, co za ironia bogów! Nie będą czuć naszego strachu, naszego zimna, naszego... Osadzą nas w pieśni, zostanie jedynie pień, a ten przekształci się w zmyśloną dumę. Nie ma w nas czystej radości podróży, wolności wyboru, jest jedynie przetrwanie. A zabijanie nie jest chwalebne. Jest tylko konieczne, a i to nie do końca. Jest dziwne, zbyteczne, wątpliwe. Jest jak odruch wymiotny. Nie chcę, nie wiem, nie widzę. Tak łatwo jest zabić, tak łatwo dać nowe życie. Jak na targowisku ludzi, podaj cenę, zawsze jest niska. Mogę cię zastąpić, mogę się ciebie pozbyć. Rozumiesz o czym mówię, Olaf? Jesteś najemnikiem w służbie Sasów, więc bierz swoją tarczę i walcz. Macham mieczem, ale me serce nie pompuje krwi do dłoni, która go dzierży. Oto ja. Viking.

[Patrzy na mnie, szuka czegoś w mej twarzy. Znajduje?]

- Rozumiesz mnie, chłopcze? Czy gadam według ciebie bez sensu? Jestem zmęczony.

[Stoję, nic nie mówię. Co mam powiedzieć? Co mam odpowiedzieć na szaleństwo mego wodza. Anglosaskie wody zatruły go wątpliwościami i melancholią.]

- To, co robimy, to złuda... Marzę jedynie o ziemi dla naszego ludu. O kawałku świata, w którym nie odczuwalibyśmy głodu, zimna i bólu. Tego wiecznego świata boskiej szczęśliwości, w którym pilibyśmy w nieskończoność za swe zdrowie i pomyślność, uwiecznieni w wiecznym teraz. Rozumiesz, chłopcze? Oto marzenie twojego króla.

[Z tyłu pada krzyk „Cięcie! Harald, co ty wyprawiasz? Trzymaj się tekstu!“. Spoglądam na wodza, który odwraca się do ekranu imitującego nieskończony horyzont wód. Jego twarz jest zadumana. Smutna. Pierwszy raz widzę wodza w takim stanie.]

end_of_story_11


autor nieznany​
 
Last edited:
Post automatically merged:


capturing_stream_of_consciousness

init_story_12

Road

Jadę sobie ulicą, wszystkie mięśnie mi ćwiczą... nie, nie, głupi rym. Śmieszny. Lepiej inaczej. Jadę sobie nocną porą, mijam korki i zatory. Nie, bez sensu. Ech, mogłem zjechać na Serwisy trzy kilometry temu i się najeść i przespać. Coś pooglądać, ale nic. Termin trochę goni, odbiję to sobie na następnym kursie. Także tego. Jadę sobie autostradą, a Lancelot walczy szpadą. Nie! Co to w ogóle jest? Odpuścić sobie muszę na chwilę, bo coraz gorsze wymyślam. Lepiej sobie posłucham radia. Och, znowu Silverhand, rzygać mi się nim chce, wszędzie go puszczają, klasyk za dwa eurodolary, szmira jakich mało. Potem dzieciaki wychodzą na ulicę i prują do siebie. Lepiej co innego. O, jest, moje ulubione Goodbye Osaka, in silence I yearn. Piękna piosenka o facecie, który pojechał na wycieczkę do Osaki, bo chciał na chwilę uciec od swojego życia i zakochał się tam w tamtym miejscu, a potem musiał wrócić. Ech, życie, życie. Życie jak na folkowej płycie.

Jak zawiozę sprzęt do Bostonu, to będę musiał zrobić przelew do żony. Mówiła coś ostatnio, że kończą się powoli pieniądze. A kupię jej coś jak będę wracał, a co, niech ma. Tylko co? Kwiaty? Rzadkość. Pewnie jakąś błyskotkę z programem filtrującym, będzie sobie włączać neony twarzowe jak gdzieś wyjdziemy. No i dla córci coś. Ciekawe jak sobie radzi w tym całym Night City. Boję się o nią, bo chciała bardzo jechać, chciała podbić świat, ale wiadomości trąbią co chwila o mordercach, złodziejach, hakerach w tym mieście. Nie dalej jak wczoraj mówili coś o chłopaku, który zginął w burdelu, a to był syn jakiegoś ważnego człowieka. Albo o śmierci tego sławnego prezentera meganetowego Mikela Irona, to była dopiero tragedia. Znaleźli go we własnym domu, podobno samobójstwo, że niby nie wytrzymał presji, ale kto ich tam wie. No, ale chciała jechać, uparła się, no to pozwoliliśmy jej z żoną. Mam nadzieję, że coś tam osiągnie, co sobie wymarzyła, a jak nie to zawsze może wrócić, my już zadbamy o to. Pomożemy jej. Ech, życie, życie.

Czasem sobie tak jadę i myślę, czy wszystko dobrze wymyśliłem. No bo niby dostałem kontrakt, ładnie zarabiam, chociaż jestem cały czas w drodze i na trasach niebezpiecznych, bo grasują na nich nomadzi. Nomadzi, romantyczni jeźdźcy naszych czasów, ale tak naprawdę większość z nich to bandyci. Raz napadli mojego znajomka, ale ten miał strzelbę i wszystkich powystrzelał. Morał z tego taki, że romantyczne wizje romantycznymi wizjami, ale najlepszym przyjacielem kierowcy jest dwururka. A może mogłem się zatrudnić w fabryce, byłbym z rodziną więcej. Przeprowadzilibyśmy się na obrzeża miasteczka, nie musiałoby być wcale tak źle. To znaczy, wiesz. Dalibyśmy radę. Może córcia nie musiałaby wyjeżdżać. Wiem, dobrze że spełnia swoje marzenia, ale czy na pewno? To znaczy, no. Ech, życie, życie.

Goodbye Osaka, my dear friend. At the airport in silence I yearn. I could be here for the rest of my life. But you are the forbidden place, where I can’t escape. Ech, życie, życie.

Życie to jest cierpienie na różne jego etapy. To jest danie beztroski, by potem przyjąć neorelatywizm naszych popieprzonych czasów. Nic nie jest ludzkie i ostateczne, kiedy waga kulturalnych osobliwości mierzy się siłą reklamy, przebicia i powtarzania dostateczną ilość razy, że to jest ważne. Obiektywne ramy oceniania? Nie istnieją. Jeśli jesteś w miejskiej klice o dostatecznej sile rozgłosu i wielkiej sile marki to ty masz władzę, ty masz rację. The great martini dostało Oscara, bo przypodobało się gustom akademii, a niesamowite My girl black boi zostało uznane za cringe, bo trzech influencerów o milionowych zasięgach i jeden bucowaty, znany krytyk stwierdziło, że to gówno. Ach, słodka relatywność wszelkiego poznania i złudy zmysłów jesteś tak realna i prawdziwa, że nie mam już co tęsknić za nieprawdziwą arystotelejską Prawdą. Absolut i obiektywność wytarły się i ośmieszyły podczas wojen korporacyjnych. A skąd ja to wszystko wiem? Cóż, cóż... zdarzyło mi się hobbistycznie czytać takie różne czasopisma. I trochę o filozofii. Ta... przez to. No co? Nudzi się człowiekowi w trasie, oj nudzi, autopilot robi swoje, trzeba tylko obserwować i korygować, nie to, co kiedyś. Ech, życie, życie.

Człowiek potrzebuje samookreślenia. Choćby i takiego, że jest człowiekiem. A dziś? Co drugi to ulepszony. Czasem tak myślę, czy aby ja na pewno prowadzę tę ciężarówkę. Może siedzę w goglach i tylko gram w samego siebie, a potem wyjdę i powiem „no, no, ale realistyczny symulator“? E, na pewno nie. Życie.

Goodbye Osaka for the first time and last. Forever in present time looking into imaginary past.

I po co ja chciałem kiedyś tego uznania i zainteresowania? Mogłem sobie siedzieć w domu. Albo zatrudnić się na Farmie. O, to byłby pomysł! Być sobie taką męską wersją Słaboniowej od Spiekładuchów, siedzieć przy płocie i ogrzewać twarz w Słońcu, od czasu do czasu naprawić autonomiczny kombajn, a to przeszmuglować whisky do nomadów. Ale nie ma co już narzekać, co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. I tyle. Dobrze jest, nie narzekaj Johnny, nie narzekaj. Masz ładną żonę i córcię, która jest wielka. Będzie wielka, jeszcze o niej świat usłyszy. Córcia Johnna, sławna pisarka. W kogo ona się wdała, chyba w matkę, bo jest taka mądra i ambitna. Ambitna, byle nie po mnie. Moja ambicja to jest potworek zżerający... ech, życie, życie.

Sayonara Osaka, my dear friend. I wish our meeting would never end. It’s sad every time I look back. And stone face at the end, I pretend. Ech, życie, życie. Trzeba było zgrać się na dysk i zamknąć na serwerze skrycie. VRchat na serwerze japońskim nie brzmi jak głupi pomysł, ale już nie teraz. Teraz mam moją córcię, muszę jej pomóc najlepiej jak umiem. Łapie mnie dziwne uczucie, trzeba było nie brać tak długiej trasy. Nie lubię za bardzo długich tras, serio. Dłużą się. Chyba pooglądam jakiś serial na Brainflixie. Ciekawe co u Arasaka Stories i na TraumaT Science? Top Geara może zacznę...

A co to? Policja? Oho, chyba coś przeskrobałem... ale nie, prędkość w porządku, trzymałem się przepisów, droga z dopuszczalną masą, nic nie przekroczyłem. Może rutynowa kontrola drogowa. No nic, zjadę na pobocze, sprawdzimy, o co cały hałas. No, witam, witam, pewnie, już, to są moje dokumenty, czip identyfikacyjny, prawo jazdy. Czy coś się stało? A, szukacie panowie kogoś. No to powodzenia. Ja? Przewożę części komputerowe, zakontraktowany przez EBM. Standardowa robótka. Nie, nie przewożę nic nielegalnego, a na pewno nie ludzi, możecie panowie sprawdzić na pace, nie mam nic do ukrycia, chociaż trochę goni mnie termin, wiecie? Nie mogę sobie pozwolić na spóźnienie, bo mnie wywalą, a muszę z czegoś utrzymać żonę i dziecko. Co? Ale jak to panowie? Co wy opowiadacie, jak to nie istnieje w rejestrze? Przecież to ja, Johnny Mystery, kierowca międzystanowy, skromny człowiek, nikomu nie wadzący. Co? Zapytajcie się mojej córki. Zaraz mogę wam podać numer... co? Jak to nie mam córki? Panowie żartują... jak? Jak ma na imię moja córka? Przecież to proste, ona ma... chwileczkę. Już mówię. Jak? Bardzo dziwne, mógłbym przysiąc, że... dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Przecież to proste. Imię mojej córki... no dalej. Hahahah, niesamowicie dziwne to wszystko, ale najwyraźniej zapomniałem jej imienia, to wszystko z tego stresu. Naprawdę. Moja kochana córeczka. Jak wygląda? Eeeee... płaszcz? Ma taki płaszcz. Różowe włosy? Ostatnio sobie zrobiła, tak... chyba. Jak to wirus Homo Ludens? Jakie zainfekowanie przez hakerkę, przecież to jakieś przeogromne nieporozumienie. Nie, jakim znowu zaginionym profesorem, co też panowie opowiadają? Nie jestem żaden Mark, to ja, Johnny Mystery, przecież macie panowie moje papiery przed nosem. Ja nawet nie studiowałem filozofii, nic nie studiowałem, całe życie pracuję w różnych miejscach. Muszę pracować dla żony i córeczki... bardzo je kocham. Co, jak to na dokumentach nie ma mojego imienia? Przecież widziałem je wielokrotnie. JAK TO NIE MAM ŻONY? Głowa mnie od tego boli, przez panów, kręci mi się w strasznie przed oczami, chwileczkę, zaraz dojdę do siebie. Na pewno da się to jakoś wyjaśnić, proszę popytać krewnych, podpiąć mnie do wykrywacza kłamstw, no bo po co miałbym kłamać, jestem uczciwym człowiekiem. Co to za okrutnie niesmaczne żarty w ogóle? HALO! Chwileczkę, gdzie mnie panowie zabieracie? Żaden nielegalny sprzęt! Wszystko od EBM. Chwila. Przecież mogę wysiąść sam. HALO! PRZECZ Z ŁAPAMI! KURRRRWA...

end_of_story_12

Post automatically merged:

W oczekiwaniu na koniec...

 
Last edited:

autor nieznany​

capturing_left_eye

init_story_13

Homo_Ludens_2.0

- Macie go?
- Tak. Zatrzymali go w ciężarówce, przewoził nielegalny sprzęt. Jego mózg był kompletnie wyprany, służył im jako żywa marionetka. Nie wiemy jeszcze dokąd jechał. Sam pokrzywdzony upierał się, że jechał do Bostonu, ale trasa prowadziła w drugą stronę.
[mrugnięcie]
- Niedobrze, to już ósmy zanotowany przypadek w tym tygodniu. Gdzie jest ich baza docelowa? Hmmm... A jak śledztwo w sprawie Mikela Irona?
- Analitycy wykluczyli samobójstwo. Strzał w czaszkę padł rano z jego spluwy, to prawda, ale zbadano dokładnie jego ciało i odkryto ingerencję zewnętrzną. Niestety nie zachował się żaden ślad oprogramowania, nie znamy więcej szczegółów. Na ostatnim kadrze pamięci widać jedynie zarys sylwetki...
[mrugnięcie]
- Ta sama kobieta?
- Tak. Ta sama, która przetworzyła wspomnienia Mike’a P. i tego bogatego dzieciaczka, który napadł na burdel. W jego pamięci znaleziono hybrydyczne wyobrażenie kobiety-wampira. Użyto takiej samej technologii jak w przypadku Donagana F., któremu zdawało się, że widział ducha.
- Macie jakiś ślad Petera Pana?
[mrugnięcie]
- Niestety nie. Znaleziono jedynie ciało Ghost Hunterki, która na niego polowała.
- Cholera, niedobrze. To był bardzo ważny trop. Pieprzony nieprofesjonalizm Ghost Hunterów. Czyli wracamy do punktu wyjścia.
- Czyli co, kapitanie?
- Przyprowadźcie więźnia 001 do sali przesłuchań na drugie nagranie.
- Myśli pan, że teraz się odezwie?
[mrugnięcie]
- Zobaczymy. Nie lubię stawiać wszystkiego na jedną kartę... ale nie mamy innych tropów. Musimy zaryzykować.

[Obiekt wychodzi z biura, przechodzi przez korytarze. Wchodzi do ciemnego pomieszczenia z weneckim lustrem.]

- Kurt, kiedy tylko posadzą go na stołku, rozpocznij analizę jego braincomputera. Chcę wiedzieć czy nastąpiły jakieś zmiany i czy ktoś go kontroluje.
- Robi się kapitanie.

[Do pokoju przesłuchań wprowadzają mężczyznę, na oko trzydziestoletni, łysy, lewa strona zupgradowana zimnym metalem. W ręku trzyma zielonego żołnierzyka. Sadzają go na krześle, naprzeciw lustra. Z głośników wydobywa się głos kapitana.]

- Więźniu 001, to twoje drugie przesłuchanie. Zostałeś zatrzymany pod zarzutem próby spowodowania katastrofy w ruchu lądowym poprzez stworzenie zagrożenia dłuższym przebywaniem na niedozwolonej dla pieszych części jezdni z zamiarem popełnienia przestępstwa. Ponadto jesteś podejrzany o dystrybucję brainwirusa o nazwie Homo Ludens w czasie tego pobytu. Wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko tobie. Nie przysługuje ci prawo do adwokata, ani adwokat z urzędu, gdyż nie posiadasz pakietu korporacyjnego. Musisz bronić się sam. Czy masz coś na swoją obronę?
[Obiekt milczy]
- Pytałem, czy masz coś na swoją obronę?
- Homo Ludens.
[mrugnięcie]
- [w sali] Kurt, zanotuj, że więzień odezwał się po raz pierwszy. [z głośników] Pytałem, czy masz coś na swoją obronę.
- A Pan ujrzał swoje owieczki bezbronne, całe w metalu i zapłakał. Ujrzał, iż modem rządzi ich duszami, które w bezdechu podążały ku neonowej zagładzie Zer i Jedynek. I zesłał im Pan Drogę, która jest zabawą, powrotem ku wiecznej łące.
-
[w sali] Kurt, jak analiza?
- Ukończona w 38 procentach, kapitanie.
- Dobrze, kontynuuj. Zanotuj, że obiekt odezwał się po raz pierwszy, chociaż majaczył. [z głośników] Od przesłuchiwanych oczekuje się jasnych i zwięzłych odpowiedzi, a ty nam takich nie dostarczasz. Proszę, odpowiadaj na pytania.
- Oto ludzie stworzyli narzędzia, które stwarzały inne narzędzia, by z przetrwania przeskoczyć do konsumowania. I rozrywkę uczynili swym raison d’tre i stali się więźniami własnej nudy. A gdy wszystko już zostało powiedziane, zamilkli żelaźni w swych czaszkach-puszkach i zaczęli się zabijać za kredyty. Ale tylko w wyobraźni.
- Prosiłem...
- Odpowiem na pana pytania, jeśli tylko stanie pan ze mną twarzą w twarz.
- [w sali] ... Cholera. Jesteśmy tak blisko, Kurt.
- Chyba nie zamierza tam pan iść.
- Idę.

[Obraz pokazuje drzwi, korytarz. Obiekt wchodzi do pokoju przesłuchań, bierze krzesło, siada obok więźnia 001, który uśmiecha się serdecznie z lekko przymrużonymi oczyma. Wygląda jak pokręcony budda.]

- Chciałeś mnie widzieć, jestem. Odpowiesz teraz na moje pytania?
- Pan nasz udał się na rok na pustynię, z dala od siedzib nomadów, by szukać samego siebie i odpowiedzi na swoje pytania. Ty jedynie wyszedłeś z jednego pokoju do innego. Czymże jesteś w porównaniu do naszego Pana, czcigodnego Fanty?
- [w umyśle] Zanotuj wspomnienie o nieuchwytnym obiekcie o nicku Fanta. [w sali] Twojego pana?
- Pana zabaw i wyobrażeń, zbawcy od powtarzalności, oswobodziciela umysłów.
- [w umyśle] Panie Kapitanie, Fanta to nick poszukiwanego hakera klasy Advanced.
- [w umyśle] Przyjąłem. [w sali] Twój zbawca jest zwykłym przestępcą, który używa trojanów do sterowania umysłami ludzi. To przestępstwo najgorszej kategorii.
- Sterowania? A on widział wszelkie kłamstwa rzucane w jego stronę, lecz milczał. Panie kapitanie, gdyby poszukał pan trochę dokładniej, wiedziałby pan, że wszyscy zgodzili się dobrowolnie. Fanta nie jest klatką, lecz ucieczką. On jest kreatorem naszej zabawy, powrotem do dzieciństwa, Mistrzem tej Gry.
- Naprawdę myślisz, że uwierzę w te brednie. On manipuluje ludźmi dla własnych celów. Nikomu nie pomógł.
- Panie kapitanie...
- Donagan?
- Chciał przeżyć w swoim życiu coś wyjątkowego, napisał to na swoim blogu. Chciał spotkać istotę, która odmieni jego życie.
- Mikel Iron?
- Potrzebował wyzwolenia. Jego zabawa się skończyła. Chociaż wciąż nawoływał do wolności, sam nie był wolny. Mój mistrz próbował nakłaniać go do przełamania swego stanu, lecz Żelazny Mike był bardzo... stanowczy i preferował zawsze środki ostateczne.
- Mark?
- Potrzebował uciec ze swojej skostniałej uczelni do własnej wersji Osaki. Kochał też podróże, ale nigdy nie odważył się ruszyć w drogę.
- A nielegalne towary?
- Ha, ludzie naiwni. Towary były legalne, to po prostu wewnętrzna sprawa EBM. To ona wrobiła Marka, niefortunny przypadek. Pan chciał paść owieczki, lecz one okazały się wilkami.
- Co z masowymi przypadkami ludzi, którzy porzucają swoje codzienne zajęcia, ignorują rodzinę i znajomych i siadają na środku pokoju bawiąc się drewnianymi klockami?
- Oto jest prawdziwe wyzwolenie. Dar zabawy. Bądźcie jak dzieci.
- Czy oprócz twojego szefa pomaga ci ktoś jeszcze? Może kobieta w płaszczu i o dziwnym spojrzeniu?
- Mój Pan działa przez wiele osób, nawet te, które się tego nie spodziewają. Przybiera też różne postacie. Raz jest potężnym gromem, potem łagodną wodą, a na końcu zdolną hakerką.
[mrugnięcie]
- Panie kapitanie, pańskie oko.
[mrugnięcie]
- Oko? Co z nim?
- Wydaje się większe niż zwykle.

[Obraz zamazuje się na chwilę zakryty dłonią. Oko mruga kilka razy. Obraz powraca do normalnego stanu.]

- Jest normalne. Takie samo.
- Takie samo jak zawsze, ale podszyte dziś spojrzeniem ducha, który jest niemym świadkiem wspaniałości naszego Pana, sługi wyobraźni, mistrza fantazji, poety wrażeń, medium smoków i stali.
- Nie wierzę w twoje chore urojenia. Wirus wyprał ci mózg. Jesteś kolejną marionetką psychopaty.
[mrugnięcie]
- A on nie był chory, bo sam był chorobą i przez chorobę został wybrany. A zaraza jego była Trzecie Oko, przez które widział wszystko i wszystkich. I pan zesłał na niego błogosławieństwo zabawy.
- Kurt, jak analiza?
- Nie wykryto u niego rozrostu. Jego Homo Ludens jest inny, niemal jakby go nie dotyczył, jakby sam się zaraził. Rozumie pan coś z tego, panie kapitanie?
- Obawiam się, że tylko częściowo.
- Widzę cię. Widzę was wszystkich w tym oku. I jak? Podobało się? A może czujesz się rozczarowany? Że to już, że tylko tyle? Że miała spaść bomba i użyźnić fantastyczną glebę naszego czasu, ale ucichła zanim jeszcze spotkała się z Ziemią? Mój pan bardzo się starał, to mogę ci obiecać, choć nieraz był niezadowolony z własnej pracy. Przeprasza za pretensjonalność i taniość. Starał się bardzo. A on otworzył oczy i zobaczył, że wszystko, co dotąd stworzył było milczeniem. Więc zamilkł. I rozbłysł na miliony cząstek, które obserwujesz w świetle. Tak zostało powiedziane.
[mrugnięcie]
- O czym ty bredzisz?
- Bredzę o milionach możliwości i miliardach niemożliwości, i o pańskim oku. Pytam, czy się podoba taki koniec naszych spotkań.
- Nie podoba się ani trochę. Odpowiadaj na pytania.
- Och, nie pytam się wcale pana, panie kapitanie.
- To kogo się pytasz? Swego boga? Hakera o pseudonimie Fanta? Wyjaśnij.
[mrugnięcie]
- Och nie, pytam się osoby w pańskim oku.
- Osoby w moim oku... cholera Kurt, rozpocznij śledzenie połączenia! Ktoś mógł włamać się do mojego braincomputera! Ja pierdole, to ktoś klasy Wizard.
[mrugnięcie. Obiekt 001 spogląda na Ciebie.]
- Do widzenia, mój widzu. Wybacz za wszystkie niedociągnięcia w naszych spotkaniach i pochwal za wszystkie ich mocne strony.
[mrugnięcie]
- Już się robi, szefie!
- Mam nadzieję, że się podobało. Do usłyszenia po drugiej stronie kabla... w 2077.

[transmission lost...
///end of transmission
///erasing_track
///end_of_story_13
turning_off_the_host]

THE END

 
Top Bottom