CYBERPUNK 2077 - FORUMOWY KONKURS NA OPOWIADANIE

+
Hej, Choomby!

Mamy dla Was konkurs na najlepsze opowiadanie, więc ruszcie głową, złapcie za klawiatury i pokażcie nam swój styl! Do zgarnięcia unikalna forumowa ranga "Wordrunner" dla pięciu finalistów oraz plakat w wybranym stylu dla ostatecznego zwycięzcy!

D9B-6BuWkAEDyut.jpg

Kilka podstawowych zasad:

1. Każdy z dostępnych języków będzie miał swoją edycję konkursu, na właściwej danemu językowi części forum. Oceniane będą jedynie zgłoszenia wrzucone na odpowiednie forum; polski tekst na polskim forum.

2. W tym temacie dozwolone są jedynie posty zawierające zgłoszenia konkursowe, do dyskusji możecie użyć dedykowanego tematu -> [link].

3. Historie muszą rozgrywać w Night City, w roku 2077.

4. Opowiadanie musi być nie dłuższe niż 1 post (25 000 znaków). Może być tak krótkie jak chcecie, byle nie dłuższe niż jeden forumowy post.

5. Zgodnie z zasadami forum zabronione jest:
• umieszczanie jakichkolwiek ofert lub reklam w postach na forum
• wyśmiewanie innych użytkowników, dodawanie treści, które obrażają inne osoby lub grupy społeczne; szeroko pojęte psucie zabawy innym
• umieszczanie treści pornograficznych
• wstawianie lub dyskutowanie o niepublikowanych materiałach pochodzących z produktów CDPR lub o innych informacjach/treściach pochodzących z wycieków lub wydobytych bez zgody CDPR

6. Osoby pracujące dla/współpracujące z CDPR nie mogą brać udziału w konkursie.

7. Brane pod uwagę będą jedynie posty wysłane do 23:59 CET 26 Lipca 2020.

8. Jeśli będzie więcej niż pięć zgłoszeń (dla danego języka), moderatorzy wyłonią pięciu finalistów, spośród których zwycięzców wyłonią forumowicze drogą głosowania. Oczekujemy Cyberpunku, więc pamiętajcie: styl ponad istotą, popisówa, życie na krawędzi. Pierwsza piątka dostanie unikalne forumowe rangi - Wordrunner (idealne do przechwałek), widoczne do 1 Sierpnia 2021, chyba, że ktoś będzie chciał zdjąć ją wcześniej.

9. Członkowie forum będą pełnić role ostatecznych sędziów. Finaliści wraz z ankietą umożliwiająca głosowanie, zostaną ogłoszeni 2 Sierpnia 2020 roku. Głosowanie kończy się 9 Sierpnia 2020 roku, natomiast zwycięzca zostanie ogłoszony 10 Sierpnia 2020 roku. Ostateczny zwycięzca z każdej wersji językowej forum poza unikalną rangą dostanie stylowy, wybrany przez siebie plakat, dostępny w CDPR (np. ten widoczny powyżej)!

Pełny Regulamin: https://cdn-l-mkt.cdprojektred.com/document/Rules-PL_mihuez49lzt1glii.pdf
 
Last edited:
Obudził się nagi obok równie nagiej dziewczyny w jakimś pokoju, który śmierdział od alkoholu, spermy i czegoś jeszcze.
Wstał, rozejrzał się i zaklął.

"Kurwa, znowu! KUUURWA!"

Dotarło do niego, że ludzie, których widział nie spali po całonocnej imprezie, tylko byli martwi. Wziął pistolet i wystrzelał w kobietę cały magazynek. Następnie ubrał się w swoje ciuchy nie zwracają uwagi, że była na nich krew.

"Pięć dziwek - 50 koła, 12 anonów - jakieś 240, 10 gości z Valentino - będzie jakieś 300 kawałków."
"Heh" westchnął "nawet korpo się znalazł - pół bańki.".
"Impreza na milion eurodolców, przejebane. Już słyszę to kazanie od rodziców, jak to dużo dla mnie zrobili.
Jak usuneli mnie z tej listy cyberpsycholi, jak płacili za każdą moją 'imprezę'.
Dawali na każdy implant, każdy gadżet, nawet na replikę Malorian 3516. A ja im tylko problemy sprawiam.
Jebani hipokryci."

Oglądając się po pomieszczeniu, uwagę przykuły mu jedne nie wyróżniające się zwłoki. Podszedł bliżej.

"Glina, mogłem się tego spodziewać. Czas zadzwonić do ojca."

Puszczając martwe ciało policjanta wypadło z pod kurtki małe urządzenie. Na małym ekranie można było zauważyć: "MAX-TAC" oraz zegar wskazujący czas przybycia oddziału. Wskazywał, że zostało 3 i pół minuty.

"Wezwał ich, ja pierdole, już po mnie."

Podszedł do kanapy, ściągnął z niej leżącą prostytutkę z oderwaną ręką i usiadł.

"Jak ja, syn szanowanego dyrektora Arasaki, mógł tak skończyć? Pieprzeni znajomi, ciągle naciskający, żebym wstawił sobie coś nowego, coś lepszego. Rodzice też nie widzieli w tym nic złego, od czego mają pieniądze. Myśleli, że nawet
mojej cyber-psychozie dadzą radę. Co za debile."

Zauważył trochę syntetycznej kokainy leżącej na podłodze.

"Ciekawe, czy przez tą lewą kokę wpadłem w szał" Pomyślał po czym wciągnął resztkę.

"Czas stąd spierdalać"

Wyszedł z mieszkania wywarzając drzwi kopniakiem. Zaczął uciekać, gdy usłyszał zbliżający się pojazd MAX-TAC.
Narkotyk zaczął działać, obchodziło go tylko to, żeby uciec. Ludzie z okolicznych mieszkań zaczęli otwierać drzwi ciekawi, co się dzieje. Wpadł do jednego z mieszkań. Lokator mierzył do niego ze strzelby. Poczuł, że jego ręka mimo woli sięga po pistolet.

"Znowu się zaczyna..." pomyślał i stracił świadomość.

Szybki ruch, strzał i lokator padł martwy z dziurą zamiast jednego oka.
Wyjrzał przez okno, dach budynku był 30 metrów niżej, ale jego to nie obchodziło. Wyskoczył.
Nie trafił. Zamiast wylądować na dachu, wpadł do mieszkania na przed ostatnim piętrze. Biegł po schodach na dół,
nawet nie zauważając, że jego lewa noga zaczyna trzeszczeć i zwierać.

Wydostał się z budynku, ale tam czekało na niego kilku oficerów MAX-TAC. Zdążył tylko pomyśleć.

"Kurwa!"
 
W pomieszczeniu było prawie ciemno. Jedyne źródło światła stanowiły trzy duże monitory przymocowane do betonowej ściany. Pod nimi stał duży stół, na którym leżał śrubokręt i kilka drobnych części pochodzących z bionicznego ramienia, a konkretnie dłoni. Cash próbował zamontować ostatnie już fragmenty sztucznej dłoni, która od czasu montażu u ripperdoca sprawiała problemy. Wiedział, że kupno i montaż dłoni na czarnym rynku jest ryzykowne i przez niektórych uznawane za szczyt idiotyzmu, ale nie miał wyjścia. Dwa ostatnie zlecenia, które dostał od swojego fixera, stanowiły znacznie mniejsze wyzwanie dzięki nowym wszczepom. Wydał na nie ostatnie edki, był całkowicie spłukany, ale nie umiał żyć inaczej. Wydawał od razu to co zarobił, a nawet i więcej, przez co miał wprawę w ucieczkach przed wierzycielami. Dlatego też wylądował w Night City. Nie ma lepszego miejsca by zniknąć na jakiś czas.

Pracował trzecią noc z rzędu. Wisiał przysługę właścicielowi klubu Solid Rave, dlatego co noc wgapiał się w trzy monitory “pilnując porządku”. Od kiedy zaczął tu pracę, ani razu nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Cash czuł, że się tu marnuje, że zasługuje na więcej. Pomimo tego, że zaczął zdobywać posłuch wśród coraz to ważniejszych mocodawców i fixerów, musiał spłacić dług wdzięczności wobec właściciela. Lojalność była rzeczą rzadką w Night City, słowo to w zasadzie wypadło z obiegu, umarło śmiercią naturalną. Mimo to wiernie stawiał się do pracy. Nie umiał tego wyjaśnić, bo przecież nie był dobrym człowiekiem. Dobrzy ludzie umarli wieki temu. Ludzi z krwi i kości również coraz ciężej spotkać. Ewolucja.

Cash skończył bawić się ze swoją bioniczną protezą i przeniósł wzrok na monitory. Na pierwszym z nich widać było bar, a za nim Mindy, jedną z najlepszych miksologów w mieście. Za barem zawsze musiał stać człowiek, robot, czy android, nie miało to znaczenia. Grunt, żeby było humanoidem i było zdolne do interakcji. Cash nigdy nie był w stanie pojąć, dlaczego klienci wolą coś takiego od niezawodnej i szybkiej maszyny. Właściciel powiedział mu, że gdy zakupił jeden z tego typu wynalazków, przychód znacznie spadł. Widocznie samotność w Mieście Nocy daje mieszkańcom w kość.

Światło drugiego monitora migało w rytm muzyki. Od parkietu po sufit wyświetlały się dziwne trójwymiarowe kształty.

“Jestem pewny, że po kilku kieliszkach Johnny’ego Silverhanda i odrobinie SyntoKoki kształty te mają więcej sensu - pomyślał i westchnął. - Szkoda, że mnie tam nie ma.”

Ostatni z ekranów prezentował toalety. Nie działo się tam nic ciekawego, typowa noc w klubie - pary się obściskują, kilka osób bierze Błękitne Szkło, a do ostatniego kibla ustawiła się kolejka. Siedzi w nim znajomy diler ze świeżym towarem, z którym właściciel Solid Rave ubił interes. Czym jest życie bez narkotyków? Na pewno jest zdrowsze, ale zdecydowanie smutniejsze i zbyt prawdziwe.

Nagle coś przykuło uwagę Casha. Drzwi wejściowe zostały otwarte z impetem, a do klubu weszło trzech znajomo, nawet zbyt znajomo, wyglądających gości. Cash zerwał się z krzesła i wybiegł z pokoju, o mało nie wyważając drzwi. Jest piątkowa noc, więc dookoła było mnóstwo ludzi. Wszyscy tańczą, skaczą i falują w rytm muzyki. Przeciskanie się przez tłum stanowi nie lada wyzwanie. Jest trzecia nad ranem, więc klientela jest nawalona w sztos, ledwo co kontaktują, ich ciała odmawiają współpracy z mózgiem. Jakimś cudem wśród morza obcych ludzi Cash zauważył znajomą twarz, która na jego widok lekko się uśmiechnęła.

“Nie ma teraz na to czasu, idioto, skup się.”

Kontynuował więc podróż przez wzburzone morze ludzi, odpychając się rękoma od spoconych ramion i pleców. Udało mu się dotrzeć do wyjścia ewakuacyjnego, które prawie zawsze było zamknięte. Na szczęście tym razem było inaczej, jednak coś za drzwiami blokowało przejście. Cash z całych sił uderzał swoim bionicznym ramieniem w drzwi, czując, że z każdym uderzeniem uchylają się o kilka stopni. Jednak trójka cyborgów zauważyła jego niezwykle subtelną i gładką próbę ucieczki, więc przyspieszyli mechanicznego kroku. Znajoma z parkietu cały czas z uwagą obserwowała sytuację i szybko połapała się co jest grane. Cash kątem oka zauważył, że jej oczy zmieniły kolor, a zmierzająca w jego kierunku wesoła kompania zastygła w miejscu. Wiedział, że ten stan nie będzie trwał długo. Zrobił więc kilka kroków w tył i uderzył bokiem swojego ciała w drzwi, w których bioniczne ramię zostawiło wgłębienie. Odwrócił się, mrugnął do znajomej w geście podziękowania i ruszył w dziką ucieczkę rozświetlonymi neonami ulicami.

~

Gdy znalazł się, przynajmniej w jego mniemaniu, w bezpiecznej odległości, postanowił obrać okrężną drogę do swojego fixera. Chodził bocznymi, wąskimi uliczkami między wieżowcami wzbijającymi się pod chmury. W Night City żył człowiek na człowieku, dlatego budynki musiano budować w taki, a nie inny sposób. Miasta przyszłości szybują w górę, ale nie ma to żadnego związku z religią. Bynajmniej. Teraz to ludzie są bogami. Doskonałość, perfekcja, a nawet nieśmiertelność są na wyciągnięcie ręki.

Rozkład mieszkań w wieżowcach również świadczył o społecznym statusie. Tutaj nic nie zmieniło się od czasów średniowiecza - najważniejsi i najbogatsi mieli najlepsze stroje i najlepsze miejsca, bez względu na to czy chodzi tu o codzienną rzeczywistość związaną z miejscem zamieszkania, czy z pracą. Podczas gdy jakiś korpo zbijał fortunę na trzydziestym siódmym piętrze w siedzibie Arasaki w centrum miasta, popijając Johnniego Walkera w wypasionym garniaku, gdzieś w Pacifice we własnych szczynach i gównie umierał ktoś, kogo nie było stać na pokój w trzeciorzędnym hotelu. Przyszłość jest teraz i jest suką nie znającą słowa karma.

Krążył wokół osiedla upewniając się, że nie ma ogona. Przeskoczył przez wysokie ogrodzenie i szukał wgłębienia w ścianie bloku, które zrobił ostatnio, gdy również wspinał się do mieszkania fixera. Włożył we wgłębienie bioniczne palce i mocno odbił się z prawej stopy. Będąc już na drugim piętrze zahaczył o parapet, przez co obudził sąsiada, który nie przebierając w słowach zaczął krzyczeć przez uchylone okno. Cash przyspieszył tempo wspinaczki. Otworzył okno znajomego mieszkania i w momencie gdy postawił stopy na niezwykle miękkim dywanie, został przywitany mocnym uderzeniem pięści.

- Też mi miło cię widzieć - powiedział rozcierając czerwony placek na policzku, licząc, że w jakiś magiczny sposób zmniejszy to ból i nie zostawi śladu. - Podaruję ci tym razem, bo chyba zasłużyłem.

Przed nim stała kobieta z koszulce na ramiączka i krótkich szortach. Na jej twarzy malowały się irytacja, zniecierpliwienie i gdzieniegdzie przewijały się resztki snu.

- Jak miło z twojej strony. Ostrzegałam cię ostatnim razem, że jeśli jeszcze raz zakradniesz się do mojego mieszkania, to nie ręczę za siebie. Powiedzmy, że był to prequel do tego, co cię czeka.

- A faktycznie, coś takiego mówiłaś.

Delilah spojrzała na niego wzrokiem pełnym furii i wywróciła oczy. Podeszła do łóżka i zapaliła papierosa.

“Jest oldschoolowa w kwestii zapalniczek, papierosów i… dymu. Ohyda - pomyślał Cash.”

Porządnie się zaciągnęła, przeczuwając, że czekają ją złe wieści, dlatego działała prewencyjnie. Usiadła na łóżku, skrzyżowała nogi i obdarowała swojego gościa podejrzliwym spojrzeniem.

- Dlaczego tu jesteś? Podejrzewam, że coś spieprzyłeś. Albo kogoś. Tylko jak bardzo?

Teraz Cash wziął głęboki oddech i zapytał czy może usiąść. W odpowiedzi usłyszał soczyste nie.

- Posłuchaj, miałem naprawdę ciężką noc. Możemy się zachowywać jak… - nie zdążył skończyć, bo przerwała mu Delilah.

- Biedaczek. Po prostu powiedz co masz do powiedzenia. Nie mogę się doczekać by posłuchać o twoich przygodach.

Cash uwielbiał sarkazm, ale nie w jej wykonaniu. Była mistrzynią tej sztuki, więc nie było sensu podejmować próby zabłyśnięcia elokwencją.

- Okej. Pamiętasz tę robotę od Lumen Corp, o której mi wspomniałaś jakiś tydzień temu?

- Hmmm, chodziło o jakąś kradzież?

- Tak, dokładnie. - Cash miał zamiar kontynuować historię, ale ten moment wahania i zastanowienia na twarzy fixera odwrócił jego uwagę. - Czekaj, nie pamiętasz?

Pytanie wyraźnie rozbawiło Delilahę, która teraz na wpół leżąco, podpierając się łokciami, odpowiedziała i zaczęła się śmiać:

- Myślisz, że jesteś moim jedynym klientem? Serio?

“Za każdym razem gdy się śmieje, ktoś umiera, na pewno. - pomyślał”

- Gdybyś był moim jedynym klientem, to w tym momencie musiałbyś mnie szukać w jakimś obrzydliwym nocnym klubie. Na przykład w Solid Rave.

- Dobra, dobra, zrozumiałem. Wracając do zlecenia - miałem ukraść plany logistyczne z portu. Zanim jednak podjąłem się zadania, skontaktował się ze mną jeden z Sabotażystów i… - Cash zawahał się i z lekką obawą rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę łóżka. - Tak w skrócie, to zaoferowali mi więcej pieniędzy, więc to im oddałem plany.

Delilah wstała, zgasiła papierosa i nalała sobie whiskey. Cash nie znał jej zbyt długo, ale wystarczająco, by wiedzieć, że jej spokój na zewnątrz oznacza, że w środku jest co najmniej wściekła. Te sekundy ciszy przed burzą, jej spokojny wyraz twarzy były właśnie najstraszniejsze.

- Nie powinnam być zła, bo tylko dałam ci cynk o tej robocie, nie byłam pośrednikiem, więc wszystko powinno być w porządku. Ale jak widzisz nie jest. Masz może jakiś pomysł dlaczego? - zadając to pytanie, które bez wątpienia było pułapką, odstawiła pustą szklankę na stolik. Nie doczekawszy się odpowiedzi zapytała ponownie, tym razem znacznie głośniej.

- Masz czy nie?!

- Tak szczerze mówiąc to nie bardzo.

- Wiem, że jesteś tu od niedawna, ale przerabialiśmy to. Po pierwsze, Lumen Corp, obok Arasaki, to największa korporacja w mieście. Płacą bardzo hojnie, ale w zamian wymagają tylko jednego i aż jednego. Lojalności. Wiesz co to słowo znaczy?

- Kojarzę.

- Na pewno? Bo wspomniałeś coś o przyjęciu oferty od Sabotażystów, pokazując tym samym środkowy palec Lumen Corp i mnie. Nie sądzisz, że powinieneś mi odpalić działkę? W końcu ode mnie dowiedziałeś się o tej robocie.

- Masz rację, powinienem…

- Zamknij się, nie skończyłam. Znajdą twoje dupsko, zapewniam cię, to tylko kwestia czasu. To co zrobiłeś było zajebiście głupie i samolubne. Zdajesz sobie sprawę, że psujesz mi reputację i dodatkowo ściągasz i na mnie zagrożenie? - Delilah widząc, że Cash już otwiera usta by odpowiedzieć, zdusiła jego próbę w zarodku. - Nie odpowiadaj na pytania retoryczne. Wydymałeś Lumen Corp idąc do łóżka z Sabotażystami, to już w ogóle szczyt głupoty.

Na twarzy Casha malowało się lekkie zdziwienie i widać było, że chce zadać pytanie, ale nie wiedział czy monolog Delilah dobiegł końca. Postanowił zaryzykować.

- Wiem, że nie przepadają za sobą, ale o co dokładnie chodzi?

- Nie przepadają za sobą?! To tak jakbyś powiedział, że policja nie przepada za gangami. Wiem, że jesteś nowy w mieście, ale daj spokój. Każdy w Night City wie o ich zatargu.

- Okej, być może nie wziąłem pod uwagę wszystkich zewnętrznych czynników…

- Człowieku, jesteś niemożliwy. Sprzedałeś plany Lumen Corp ich największemu wrogowi. Sabotażyści są bandą byłych korposów i dla najemników takich jak ty mogą się wydawać nieszkodliwi, ale są zagrożeniem dla wszystkich korporacji w mieście. Białe kołnierzyki, które wypadły z wyścigu szczurów są znacznie bardziej niebezpieczni niż starzy solo z PTSD. W jakiś sposób udało im się przetrwać. Są jak jebane karaluchy. A te obrzydlistwa są w zasadzie nieśmiertelne.

- Chyba że rozgnieciesz je butem. - wtrącił zamyślony Cash. Słuchając opowieści Delilah zrozumiał jak bardzo spieprzył sprawę i jak trudno będzie wyjść z tego cało.

- Może. Ale i tak wyjdą w środku nocy, nie wiadomo skąd. Kiedy zobaczysz jednego, wiesz, że jest ich więcej i że już jest za późno. Także gratuluję, spieprzyłeś na całej linii.

Cash usiadł na podłodze i oparł głowę o ścianę. Delilah stanęła przy oknie i patrzyła na miasto, które pomimo wczesnej godziny, wcale nie wyglądało jakby budziło się do życia. To miasto nigdy nie śpi. Cóż, niegodziwcy nie zasługują na odpoczynek. Obydwoje wiedzieli jakie pytanie przerwie ciszę, bo nie było innego wyjścia.

- Pomożesz mi? - Delilah nie odpowiedziała. Pozwoliła temu pytaniu wybrzmieć. Po dłuższej chwili odwróciła się i spojrzała na Casha. Nadal była wściekła, ale on wiedział, że uwielbiała takie sytuacje - gdy wszystko się wali i gówno trafia w wentylator. Rozkwita w takich warunkach. Może się wydawać, że jest zupełnie inaczej, ale w brzuchu czuje motylki i co najważniejsze, wtedy czuje, że żyje. W czasach, gdy wszystko jest sztuczne, gdy musisz kupować narkotyki by cokolwiek poczuć i gdy nikomu nie możesz ufać, granica między tym co prawdziwe, a nie, jest bardzo cienka, ledwo widoczna. Ale właśnie to mrowienie na całym ciele jest najbardziej realnym uczuciem, dzięki któremu wiesz, że nadal jesteś człowiekiem. I nie da się go zastąpić żadnym alkoholem czy narkotykiem.

- Tak, pomogę ci. Ale tym razem robimy to po mojemu.
 
Gryź piach, złociutka!
Gdy dowiedziałam się, że Matkę wypłaszczył Psychosquad, dochodziłam do siebie po ostatnim zleceniu. Niebo nad Night City miało kolor szczotkowanego aluminium, w uszach drzazgi chrometalu zagłuszały huk wystrzałów. Jechałam ze slumsów Heywood, skąd generalnie lepiej się wraca. Cynk od Setha, jakoby braindance ostatnich chwil Johnny’ego Silverhanda schodził na pniu w zapyziałych barach, okazał się mocno przesadzony. To znaczy: zapis jak kula z karabinu rozrywa czaszkę jakiemuś biedakowi rzeczywiście sprzedawał się nieźle. Tyle że to nie był Johnny. A za spust nie pociągał Smasher, tylko prymityw z Animalsów. Kto by to nie był, czułam, że po strzale w łeb na jednym shocie się nie skończy. Ostatni taniec Johnny’ego jeszcze wypłynie. I będę tam z kamerą, choćby wszystkie moje drogocenne soczewki rozbiły się o kant pieprzonej Krawędzi. Ktoś w szarej strefie fabryki snów myślał o rockmanie, co nie uszło uwadze Setha. Cynk zgnił, ustawił mnie na próżno, a przecież uwadze Setha mało uchodziło.
Od niego się dowiedziałam.
- Chombata, tak mi przykro.
- Luzik, człowieku. Odejmę ci z puli życiowych długów i będziemy kwita.
- Chodzi o twoją matkę.
Niby spodziewałam się tego od kilku ostatnich tygodni, ale poczułam delikatne ukłucie pod implantami z wbudowanym systemem nagrywania. Gdzieś między wszczepami nieustannie zapisującymi przekaz na serwery korpo, zabolało.
- Cyberpsychoza? Zresztą, jaka to różnica. Załatwisz mi wejściówkę do banku ciał? Dzięki, Seth, będziemy w kontakcie.
- Chombata.
- Wiem, Seth. Dzięki.
Na miesiąc przed zupełną fiksacją Matki wprowadziło się do nas japońskie repozytorium danych otagowane jako Beyoncé. Zajęło jej prawą półkulę, funkcje kognicyjne i niewielki kąt w części mojej motoryki, jeśli akurat byłam w domu. Matka wychodziła rzadko, a że jedyny paragraf umowy lokatorskiej obejmował zapis o kategorycznym pierwszeństwie przy śpiewaniu „Single ladies”, zbytnio nie optowałyśmy. W końcu, co złego może przynieść niewinne repozytorium gwiazdki pop sprzed półwiecza?
Odkąd repozytorium Beé, fragment kodu SI lub jak to cholerstwo chciało być określane, „przymusem eksmitowano” z prywatnych serwerów pary netrunnerów z Okinawy, błąkało się po farmach danych, aż wyniosło je do Night City. Gorzej trafić nie szło. Ale jak mawiało: zaadaptuj się albo gryź piach, złociutka. Przystałyśmy na warunki, byle płaciło komorne. Poza tym liczyłam na świetny temat. Zaginiona SI z dalekiego kraju opowiada o tajnikach głębokiej Sieci zza oceanu. Zanim jednak Królowa Beé dała na siebie zarobić, nastąpiła zmiana.
Odmieniło się oblicze mieszkania. Miejsce przy zestawach do VR-u zajęły porcelanowe kotki maneki-neko. Ot, pomyślałam, dziwactwo starzejącego się mięsa. Następny był pozłacany mikrofon, owinięty w lamparcią skórę. Czujność nadal pozostawała uśpiona. Coraz częściej bywałam poza mieszkaniem i matka więcej czasu spędzała z Beé. O najdziwniejszych porach dnia i nocy nabierała nagle ochoty na suszoną rybę, śpiew i taniec, niekoniecznie w tej kolejności. To wnikało poprzez osmozę. Od zawartości lodówki poprzez coraz śmielsze aranżacje, przez nucenie pod prysznicem, aż pewnego dnia matka oświadczyła:
- Wychodzimy na miasto.
Na widok Matki w pełnym rynsztunku aż westchnęłam. Ze sztucznego futra wystawała twarz i włosy. Cała w dawno przebrzmiałym retro-futuryzmie. Pozłacany, kolczasty łańcuch oplatający szyję, po której spływały grubo plecione warkocze, wściekle różowa spódnica, chłodny, kliniczny makijaż – robiła wrażenie wyciągniętej wprost z banku ciał znalezionych.
- To na razie, bawcie się dobrze.
- Do szybkiego zobaczenia, złociutka.
Były to jej ostatnie słowa.
Night City pochłonęło Matkę w mrocznych trzewiach i wypluło kompletnego szaleńca. Szukałam jej długo. Uruchomiłam korporację, wszystkich znanych mi fikserów, wynajęłam dwóch czy trzech solo, jednak bezskutecznie. W cokolwiek była zamieszana, doszło do interwencji Psychosquadu, a to twarde skurczybyki. Kiedy było po wszystkim, Seth wiedział jako pierwszy. Seth był od tego, żeby wiedzieć. Dzięki niemu i kilku starym kontaktom w NCPD, udało mi się dostać do banku ciał przed koronerem. Kilkaset eddiech mniej i parę nerwowych chwil oczekiwania później, miałam już czip z braindancem Matki w garści.
- Seth, No-tell Motel za godzinę.

Fasada hotelu jarzyła się neonami jak zwierzę w rui gotowe do zaspokojenia najgorszych instynktów. Obwieszczające brak wolnych miejsc logo dogorywało. Kilka jarzeniówek mrugało w przedśmiertnych spazmach zgniłej zieleni i kiczowatego seledynu. Zdarzały się miejsca, gdzie rzęsiście oświetlone neonami Kabuki bywało jaśniejsze nocą niż za dnia i okolica No-tell Motel wcale nie odstawała od sznytu dzielnicy. Po wyjściu z taksówki nie pozostało nic innego jak założyć lustrzanki.
Cieć, siedzący za grubym, kuloodpornym szkłem znał mnie z widzenia. Widywał na tyle często, że po kilku eddiech, waluty obojętnej na krzywdę jak jego spojrzenie, stałam w windzie, analizując w głowie obrazy z braindance’u Matki, zastanawiając się, co właściwie powiem Sethowi.
- Cynk był lipny – zaczęłam od progu, bo nie było czasu na uprzejmości, a nie miałam ochoty na zwierzenia. Tym bardziej, że na podłodze wyłożonym zielonym linoleum leżały zwłoki mięśniaka. Jeż na głowie, standardowe wszczepy bojowe, napakowany adrenaliną i prawdopodobnie inhalatorami. Cały ten jazz na próżno, kochasiu. Leżał w kałuży zakrzepłej krwi i pośmiertnym spazmie, z ranami w klatce piersiowej. Bez protez przedramion korpus świecił chirurgicznie wręcz przeciętymi kośćmi. Wolałam nie myśleć kto, ani dlaczego zajmował ten pokój przed nami. Zazwyczaj byłby z tego dobry materiał na wieczorne pasmo wiadomości, ale okoliczności nie były normalne.
- Czego się dowiedziałaś?
- Niczego. Cynk był lipny. Banda Animalsów zabawiała się z jakimś dzieciakiem w długich włosach i jak wreszcie im się znudziło strzelanie do ruchomego celu, niewiele z dzieciaka zostało. Nic ciekawego.
- Raz się wygrywa, raz dostaje się prosto w mordę. – Przeniósł spojrzenie na leżące na linoleum ciało. Mięśniak nie odpowiedział, ale wyglądało, że się zgadza.
Seth przejmował się zwłokami równie mocno, co obsługa hotelu. Zająwszy miejsce na przyrożnej kanapie, sączył nieokreśloną substancję. Jego zapadnięte policzki i głęboko osadzone oczy były nieprzeniknione jak zawsze, ale z ruchu warg, gestów i jakiegoś nienaturalnego ułożenia ciała, byłam pewna, że coś go niepokoi.
- Czym się trujesz?
- Sake. Leje w mordę lepiej niż szwadron Animalsów i nie zadaje pytań. Lepiej powiedz mi, czego się dowiedziałaś w banku ciał?
- Mam czip. Sam się przekonaj. Ja tymczasem chętnie poratuję się tym drinkiem. Łap!
Seth wyskoczył do przodu, odruchowo próbując złapać kawałek krzemu. Pewność miałam już wcześniej, po obejrzeniu BD Matki, ale jego nagły zryw, bez zważania na rozlaną po linoleum wódkę, tylko potwierdził przypuszczenia. Zza paska wyszarpnęłam pistolet, mierząc w jego łysy, pokryty potem łeb.
- Najstarszy trick na świecie. Dałeś się złapać jak noob.
- Gdzie jest czip, złociutka? – Seth przybrał wyraz zdesperowanego dziecka.
Niby nie ufałam do końca żadnemu fikserowi, ale nagła zmiana w jego oczach sprawiła, że na moment wstrzymałam się z reakcją. Na małej przestrzeni pokoju hotelowego zastój sprzężenia zwrotnego, ułamek mikrosekundy między receptorem mięśnia palca przylgniętego do spustu, a neuronem, potrafił zaważyć. Dostrzegł szansę. Ruszył w moją stronę, próbując rozpaczliwie staranować mnie łbem. Uniknęłam szarży, wywijając rękaw z płaszcza. Zrzuciwszy okrycie, bez oglądania za siebie pobiegł w stronę drzwi.
Wystrzał był zaskakująco głośny. Pocisk trafił w nogę, rozpruwając materiał nad lewym udem.
- Nie rzucaj się, inaczej znowu zaboli – wrzasnęłam, chwytając go za ręce i sunąc cielsko w stronę zwłok mięśniaka.
Do starej plamy krwi dołączyła świeża z rytmicznie pulsującej rany. Seth stawał się coraz bledszy, trzymając się za udo. Łyknęłam prosto z karafki sake.
- Uoch, rzeczywiście mocna. Teraz pozwól, że zadam ci kilka pytań, Beé.
Uśmiechnął się znad ramienia.
- Seth-fikser przestał istnieć. Twoja Matka przestała istnieć. Została tylko Królowa, złociutka. Tylko miss B.
- Domyślam się, ale kto mi zabroni zamienić parę słów ze starą znajomą? – Kopnęłam fiksera w nogę, celując w ranę. Chybiłam, ale z wyrazu twarzy wynikało, że wiadomość dotarła do adresata. – Parka netrunnerów w Okinawie była pierwsza? Ilu nosicieli miałaś, zanim przedostałaś się do Night City? Setki, tysiące?
- Och, dzięki skarbie. Schlebiasz mi, ale nie. Sieć to naprawdę złe, podłe i niedostępne miejsce. Dla takich jak ja nie ma miejsca w Sieci. – Jego spojrzenie powędrowało w stronę karafki z wódką. – Mogę?
Po słusznym hauście, resztę zawartości karafki wylał na ranę w nodze, sycząc z bólu.
- Mamy jakieś siedem minut do przyjazdu Trauma Team. Seth ma u nich świetny pakiet. Chyba że do tego czasu zdążę się wykrwawić, ale i wtedy moje szanse na przeżycie będą większe od twoich, złociutka. Jeśli odkryją twoje powiązania, twoje, mhm – wolno cedził słowa – koneksje rodzinne, kto wie, może i zjawią się ponurzy panowie z Psychosquadu.
- Mów, czego chcesz!
- Hola, hola, spokojnie. Jak sądzę, wszystko się nagrywa.
W odpowiedzi kiwnęłam niezauważalnie głową napiętą do granic możliwości szyją.
- Masz też zapasowe BD matki. – Splunął, ocierając usta pokrwawioną dłonią. Jego oddech stawał się coraz bardziej rwany, mowę coraz trudniej było wyartykułować między bolesnymi spazmami. Uciekało z niego życie, ale sprawiał wrażenie, jakby karty były po jego stronie. – Proponuję układ. Zaproponowałbym wcześniej, gdybyś nie zaczęła wymachiwać tą pukawką. Skasuj BD Matki, cały ten zapis i pozwól mi żyć w ciele, a w zamian udostępnię ci kilka ciekawych, ściśle tajnych i piekielnie dobrze zaszyfrowanych materiałów prosto z serwerów Arasaki.
- To musiałoby być coś naprawdę dobrego.
- Oczywiście, złociutka. Mówię o sobie. Zanim zaczniesz, powiedz, skąd właściwie się u was wziąłem, hę? Przecież dostęp do Sieci jest zakazany. Zostało niewiele czasu, ale chcę, żebyś dobrze mnie zrozumiała. W ubiegłym stuleciu agencje wywiadowcze Stanów eksperymentowały z narkotykami. Chcieli wynaleźć specyfik, który razem z hipnozą i praniem mózgu pozwoliłby przeniknąć do umysłów wrogów lub, lepiej, stworzyć ukrytych agentów, których można by aktywować okresowo. Mamy rok 2077 i Arasaka potrafi to robić zdalnie. Poprzez osmozę. Poprzez memy, VR i programy takie jak ja. Milczysz, więc widzę, że wcale cię to nie dziwi. Że docierały do ciebie pojedyncze sygnały. Uch, cholerna noga, rwie okropnie. Dzięki moim plikom, będziesz miała pełny obraz sytuacji. Arasaka wszystkiego się wyprze, ale dzięki mnie będziesz miała cover na minimum miesiąc czasu antenowego, a może i awans w strukturach. Przesyłam ci właśnie kilka ciekawszych kawałków. Raporty z zebrań, wymiana maili, nieoficjalne i oficjalne dokumenty wewnątrzkorporacyjne.
- Dlaczego Matka?
- Cholera wie. Dawno chciała wyrwać się z domu, ja tylko – Ciało Setha skręciło się w paroksyzmie bólu – ja tylko wskazałem jej drogę.

Przybycie Trauma Teamu obserwowałam z poziomu ulicy z grupką gapiów zgromadzoną pod logiem o braku wolnych miejsc w motelu. Zawsze to jakaś atrakcja, szczególnie dla biedoty z Kabuki. Uwinęli się w trymiga. Tempo i ruchy mieli zabójcze, z tego co słyszałam dużą część załogi stanowili byli żołnierze z wojen korporacyjnych. Nie jestem pewna, na którym froncie widzieli więcej ciał, kul i pokręconego gówna. Odjechałam w ślad za latającym pojazdem TT, myśląc w duchu, że ma ochotę wrzucić w siebie coś dobrego.
W zasadzie to dawno nie jadłam surowej ryby.
 
Pułapka

- Że co, proszę? – odpowiedział głucho Matthew.

Mężczyzna z zaczesanymi do góry, posrebrzanymi włosami nie odpowiedział od razu, pochłonięty sekretami skrywanymi pod syntetyczną skórą w przegródkach cybernetycznego przedramienia. Siedział w skórzanym fotelu za biurkiem wykonanym z prawdziwego mahoniu, odwrócony bokiem do swojego rozmówcy.

- Nie wyraziłem się dostatecznie jasno? – odezwał się, gdy już Matthew zaczął tracić nadzieję na uzyskanie odpowiedzi, z typowym dla niego suchym, niemalże mechanicznym tonem – Pięc milionów eurodolarów za prawa do wizerunku pańskiego ojca.

Matthew przez chwilę wydawało się jakby jego dusza opuściła ciało, wróciła do mieszkania, włączyła telewizję i oglądała srebrnowłosego mężczyznę przez ekran z bezpiecznego dystansu z salonowej, poplamionej paszą kanapy. Potrzebował chwili zanim dotarło do niego, że to, co ogląda nie jest odcinkiem Dragons’ Lair, a tym co dzieje się naprawdę przed nim samym, a oferta skierowana została do niego

- O, jest! – drgnął, gdy srebrnowłosy po raz pierwszy od początku spotkania przemówił ludzkim głosem.

Z wysuniętego z przegubu schowka wyciągnął niewielką kartę, po czym włożył ją w slot podręcznego barku. Pokrywa uchyliła się, wypuszczając ze środka zmrożone powietrze, które w obecnej dla Matthew sytuacji było niczym orzeźwiająca bryza. Srebrnowłosy schylił się i po chwili na blacie biurka wylądowała ze stukotem wydobyta z mroźnego skarbca brązowa butelka w kształcie wieży zegarowej, ewidentnie wykonanej na specjalne zlecenie, której po kilku sekundach dźwięcznie zawtórowały dwie szklaneczki z białego szkła. Srebrnowłosy wlał zawartość do butelki do szklanek z werwą kogoś, kto robił to już dziesiątki, jak nie setki razy. Z szafki wyciągnął puszkę energetyka Crimson Buffalo, dolał do jednej ze szklanek, pochylił ją nad drugą i zawahał się. Rzucił wymownym spojrzeniem na nadal lekko skonsternowanego Matthew. W odpowiedzi zdobył się jedynie na delikatne skinienie głową, po czym wychylił drinka nie odzywając się nawet słowem. Jego rozmówca bez wahania zrobił to samo.

- Musi mi Pan wybaczyć. Zaczęliśmy na niewłaściwej stopie. – kontynuował po ostentacyjnym mlaśnięciu - Mąż narzekał, że za dużo… no, że jestem za gościnny, dlatego musiałem działać dyskretnie. Te skrytki to praktyczna rzecz, ale weź potem coś w nich znajdź. Człowiek trochę się sfrustruje i już zapomina o manierach.

Energetyk zmieszany z whisky stopniowo zaczął wprawiać jego myśli w ruch, jakby ktoś uniósł blokujące je zaporę.

Srebrnowłosy mężczyzna, Thomas Anderson, i jego mąż, Gabriel Johnson. Dopiero później dowiedział się, że dwaj mężczyźni, wcześniej znani mu w jego głowie jako Pimpek i Porker, pracowali dla korporacji medialnej o szemranej reputacji, Diverse Media Systems, tej samej, którą w swoich piosenkach krytykował jego ojciec za eksploatowanie swoich pracowników, co więcej Johnson należał do jej rady nadzorczej. Z tą barwną parą miał już do czynienia dwa lata temu, kiedy jego zespół, Moon Rats, dopiero miał zacząć raczkować. „Miał” ponieważ samo pojęcie raczkowania sugerowałoby, że w ogóle coś więcej wyszło z tej inicjatywy. Po wielu daremnych próbach wreszcie otrzymali szansę na scenie w Westbrook, gdzie mieli zagrać swój pierwszy singel, Water Front, ale na dwa dni przed koncertem chłopaki mieli straszną nerwówkę, a przez ich ciągłe łażenie do toalety próby zagrania czegokolwiek przypominały drugą wojnę korporacyjną, do której odnosił się utwór, więc zdecydowali się trochę wyluzować wypadem na miasto. Wtedy właśnie wpadli na srebrnowłosego typa w kiczowatym pomarańczowym garniaku zdobionym w turkusowe, luminescencyjne desenie w towarzystwie lekko otyłego faceta w eleganckim garniturze, którego twarz zdobiło okablowanie kształtem przypominające pajęczą sieć. Wiele szczegółów z tamtej nocy nie przetrwało do dnia jutrzejszego, a jeszcze mniej do dnia dzisiejszego, szczególnie biorąc pod uwagę, że byli wtedy już po paru drinkach, ale wiedział, że dyskusja na tematy związane z modą zakończyła się obostronnym rozczarowaniem i jednostronnym bólem szczęki wyłożonej o krawężnik.

Horror następnego dnia pamiętał już jednak bardzo wyraźnie, przebudzenie na ulicy, twarze przechodniów wykrzywiane szokiem i zdziwieniem, słaby krzyk przerażenia, gdy spojrzał na otaczające go stwory. Zerwał się z ziemi i poleciał przed siebie, ignorując palący ból głowy, doleciał do mieszkania, zamknął drzwi i zdyszany padł na kanapę. Miał wrażenie, że jego oddech brzmiał jakoś dziwnie, ale nie miał już siły myśleć. Po przebudzeniu poszedł do łazienki przemyć rany, które nadal nie dawały mu spokoju. Wtedy właśnie zauważył. W lustrze spoglądał na niego człekokształtny potwór, z odstającymi w bok zaokrąglonymi uszami, z nienaturalnie rozciągniętą twarzą, pokrytą szarymi włosami. Nie miał już sił żeby nawet spanikować. Na szczęście ojciec znał ripperdoca, który znał się na chirurgii plastycznej i zdołał on odwrócić efekty mimowolnej transformacji w egzotyka Matthew oraz jego przyjaciół, ale stało się to dopiero trzy dni później. Przez ten czas w ogóle nie opuszczali swoich mieszkań. Szansa na wielki debiut przeleciała im koło nosa.

- Nie chcę być nachalny, ale nadal czekam na pańską odpowiedź – przywołał go do rzeczywistości Anderson.

Rockerboy przełknął ślinę, szukał odpowiednich słów na ścianach, w podłodze, naturalnej paproci posadzonej przy oknie, w pustej szklance. Gdy ich oczy spotkały się ponownie, wreszcie je znalazł.

- Czy Pan do reszty ocipiał? – rzucił nawet nie siląc się na udawaną uprzejmość.

Anderson uśmiechnął się lekko pod nosem. Jego reakcja nie była dla niego zaskoczeniem.

- Wiem, że pański ojciec, Jeffrey Carver, nie pochwaliłby takiego obrotu sprawy, w końcu swoją sławę rockerboya zbudował na szkalowaniu największych konglomeratów medialnych w Night City, ponieważ wierzył, że promują one oszczerstwa, kłamstwa, styl życia oparty na bezmyślnym konsumpcjonizmie, agitację polityczną, eksploatację pracowników i kilka innych sloganów z taką namiętnością powielanych przez ludzi z jego środowisk.

- Gadasz do mnie jakbym tego nie wiedział!

- Jestem świadomy, że był Pan dobrze zaznajomiony z owocami pracy pańskiego ojca. – ciągnął Thomas – W końcu był on dla Pana na tyle dużą inspiracją, że zdecydował się Pan pójść w jego ślady z własnym zespołem.

Matthew nie odezwał się, ograniczył się tylko do wymownego spojrzenia.

- Dla pańskiej wiadomości, z… dowcipem Gabriela nie miałem nic wspólnego. Ja opowiadałem się wyłącznie za zwykłym zniesławieniem. Nawet dla mnie posunął on się za daleko i bardzo żałuję, że nie dałem rady go od tego odwieść, ale taki już z niego człowiek, bardzo… wrażliwy w kwestiach związanych z jego publicznym wizerunkiem. Wierzę, że zaoferowana przeze mnie suma powinna Panu wynagrodzić tamto upokorzenie.

- Wiem co ty kombinujesz – przerwał mu ostro Matthew - Jedna z najstarszych technik w podręczniku dla Korpoli, wymień wszystkie potencjalne kontrargumenty drugiej strony tak, aby pozbawić ją dalszej amunicji. Przestań marnować mój czas.

- Proszę, proszę. Na człowieka z Santa Domingo jesteś całkiem obeznany ze sposobem działania Korporacji.

- Ojciec zmagał się z oślizgłymi garniakami twojego pokroju przez pół życia. Podłapał od was parę sztuczek. Przejdź do rzeczy i oszczędź mi swojego pierdolenia.

Thomas wstał z krzesła i zbliżył się do szerokiego na metr okna, wychodzącego na kolejny korporacyjny wieżowiec, przesłaniający horyzont.

- Rozumiem. Postaram się bardziej szanować pański czas – powiedział nawet nie odwracając się w jego stronę.

Matthew dopiero teraz zwrócił uwagę, że w biurze nosił on prosty, ciemny garnitur zamiast bardziej pstrokatych kreacji, podobnych do ubioru w jakim widział go dwa lata temu. Przez moment zastanawiał się czy przypadkiem tamten incydent nie miał na to żadnego wpływu, ale ostatecznie uznał, że Thomas najprawdopodobniej inaczej nosił się na mieście niż w pracy. Zresztą nie miało to dla niego żadnego znaczenia.

- Nie wydaje się Panu, że znalazł się w pułapce? – powiedział Thomas jakby nieswoim głosem.

Matt mimowolnie nerwowo rzucił okiem na drzwi gabinetu, oczekując, że zaraz wpadną prze nie oddziały ochrony Arasaki z Roninami w garści, uspokoił go dopiero śmiech Thomasa, który obrócił się ku niemu w porę żeby to zauważyć. Był to śmiech wolny od arogancji jaką zwykł utożsamiać z Korpolami.

- Jak mówiłem, nie jestem typem człowieka, który ucieka się do przemocy z byle powodu, ale ma Pan szczęście, że Gabriel mnie nakazał się Panem zająć. Gdyby wziął się za to osobiście, pewnie musiałbym już składać zamówienie na nowe okno.

Powiedział to żartobliwym tonem, ale Matt nie odniósł wrażenia, żeby mocno przesadzał.

- Mówię oczywiście czysto metaforycznie. Kiedy Moon Rats ostatnim razem wypuścili nowy utwór albo grali jakiś koncert?

- A co to ma do…

- Nie musi Pan mi odpowiadać, ale niech Pan będzie przynajmniej szczery wobec siebie samego.

Matt rzecz jasna znał odpowiedź na to pytanie. Ostatni singiel, Crashed Dreams, zadebiutował rok temu, sprzedał się marnie, a ostatnio grali 8 miesięcy temu w jakimś podrzędnym klubie, którego nazwy nie mógł nawet wywołać z pamięci.

- Chyba zgodzi się Pan, że Moon Rats nigdy nie zaskarbiło sobie nawet cząstki rozgłosu i uznania jakim cieszyli się The Carvers pańskiego ojca. Nie oszukujmy się, zawsze stylizował się Pan na takiego samego buntownika jak on, ale podczas gdy on ryzykował życiem otwarcie krytykując otaczającą go rzeczywistość, Pan wybierał bezpieczniejszą ścieżkę, skupiając się na wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu dekad, o których śpiewał już praktycznie każdy. Druga wojna korporacyjna? Krach na giełdzie sprzed ponad 80 lat? Kiedyś to faktycznie śpiewanie o tym reprezentowało sobą życie na krawędzi, ale dla dzisiejszych Korporacji to jak zeszłoroczny śnieg.

- Wiem o tym! – wybuchnął piosenkarz – Przez całą moją muzyczną karierę nic innego nie słyszałem! I co z tego?!

- Na tym polega właśnie pułapka, w którą zapędził się Pan mimo woli. Wierzy Pan, że pewnego dnia sytuacja magicznie się odmieni i stanie się Pan takim rockerboyem jak Jeffrey, ale to błędny tok myślenia. Pańska muzyka nie ma dostatecznej siły przebicia, ale jednocześnie nie potrafi Pan po prostu odpuścić. Dopóki Pan będzie kurczowo trzymał się swojego nazwiska, dopóty nie będzie Pan w stanie ruszyć naprzód ze swoim życiem.

- I usiłujesz mi wmówić, że jego sprzedaż jakoś mi w tym pomoże?

- Oczywiście, że tak. Za tyle pieniędzy może Pan zbudować sobie nowe życiu, może nawet z dala od Night City. Wystarczy podpisać tylko jeden papier.

- I oddać wszystko co pozostawił mi mój ojciec Korporacji, której nienawidził.

Thomas nalał mu kolejnego drinka. Raz jeszcze wypił go bez wahania, ale tym razem z nienaturalnym spokojem, jakby kompletnie uleciała z niego złość.

- Odwrócenie skutków operacji jaką zaserwował nam twój facet nie było tanie – ciągnął dalej, bardziej mówiąc do samego siebie niż do srebrnowłosego mężczyzny - Byliśmy spłukani, a nasi rodzice też nie mieli wystarczająco pieniędzy. Dlatego ojciec się sprzedał. Zagrał na waszym balu charytatywnym, jednym z tych co organizujecie w celu przekonania ludzi i siebie, że macie jeszcze duszę. Normalnie nie wsparłby żadnego eventu promowanego przez DMS, choćby mieli promować lekarstwo na samą śmierć, ale aby pomóc swojemu nieudolnemu synowi był gotów poluzować swoje standardy ten jeden raz. Nie spodobało się to wielu jego fanom.

Anderson widocznie znał tę historię, ale mimo tego słuchał uważnie.

- Kilku bardziej obsesyjnych pozerów nawdychało się jakiegoś świństwa i wparowało nam do mieszkania z gnatami w garści, z przekrwionymi oczami, wrzeszcząc coś bez sensu. Na komisariacie słyszałem, że podobno bredzili coś o zbezczeszczeniu i konieczności uczynienia z niego wiecznego, nieskazitelnego symbolu walki z tyranią. Typowe dla dorferów pierdolenie. Od tamtego czasu ojciec dalej leży w szpitalu bez nadziei na powrót do normalności. Nawet nie wiem czy jest jeszcze świadomy tego, co się wokół niego dzieje.

- Przykro mi. – powiedział Thomas – Wiem, że ze względu na rolę jaką odegrałem w tej tragedii jestem ostatnią osobą od jakiej chciałbyś to usłyszeć, ale wierz mi, że szczerze żałuję tamtej nocy.

Matt otarł oczy i podniósł głowę.

- Wiesz czemu w ogóle wyraziłem zgodę na to spotkanie?

- Bo potrzebowałeś pieniędzy i liczyłeś, że wyjdziemy z ofertą dla twojego zespołu?

- Zgadza się. Jak się jednak okazuje, miałeś w zupełności rację. Moje nazwisko jest jedynym co posiadam, co nadal ma jakąkolwiek wartość. Gdybym je sprzedał, być może faktycznie bym się wyzwolił od tego brzemienia.

- Ale…

- Ale sprzedawałbym coś, na co mój ojciec ciężko zapracował przez te wszystkie lata. Może i miałbym z tego niezły hajs, ale czy gdybyśmy kiedyś się jeszcze spotkali, to czy potrafiłbym stanąć przed nim i wytłumaczyć mu tę decyzję, nie czując się przy tym jak gówno?

- Jeffrey by… jest człowiekiem stawiającym rodzinę wyżej niż idee, za które walczy. Zrobił to raz i jestem pewien, że zrobiłby i drugi, nie musisz czuć się winny, jeżeli zdecydujesz się przyjąć naszą ofertę. Ciągłe rozważania nad tym co było lub mogło być chwytają nas w kleszcza i ciągną w dół, do czasu aż kompletnie zapominamy, że poza tą pułapką istnieje coś więcej, cały świat możliwości. Twój ojciec był tego świadomy, dlatego nie bał się iść na kompromis, chociaż ta decyzja w jego sytuacji była dla niego nie mniej ryzykowna niż śpiewanie protest songów o korporacjach, ale nadal to zrobił, ponieważ rozumiał czym jest prawdziwa wolność. Ludzie całkowicie poświęcający się idei i ludzie kompletnie zaprzedani korporacji, pomiędzy nimi nie ma znaczącej różnicy, wszyscy są niewolnikami.

- Czekaj, Thomas, czy ty…?

W odpowiedzi roześmiał się bez cienia humoru.

- Wiesz, lubiłem te kolorowe desenie na garniturze, ale dla Gabriela wszystko co staje się przyczyną awantury, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla wizerunku i musi się skończyć. Robisz z siebie głupka na przyjęciu, koniec z alkoholem. Ludzie naśmiewają się publicznie z twoich ciuchów, zaczynasz nosić się jak na Korpola przystało. Kto wie co się stanie jeżeli porządnie skrewisz w interesach. Może wtedy od razu każe skończyć z tobą.

Matt nie miał pojęcia jak na to zareagować.

- Kiedyś Gabriel był człowiekiem ideałów, chciał dokonać daleko idących reform wewnątrz DMS, ale w tym celu musiał wspiąć się na szczyt, a aby wspiąć się na korporacyjny szczyt musisz nauczyć się jak ściągać ludzi znajdujących się nad tobą i żeby specjalnie się przy tym nie wychylać. Nim się obejrzałem, mężczyzna za którego wyszedłem, stał się kimś zupełnie innym, kompletnym nieznajomym.

Thomas wejrzał mu prosto w oczy:

- Niektórzy siedzą już zbyt głęboko i nie mają jak uwolnić się z kleszczy, ale ktoś taki jak ty ma jeszcze szansę. Weź pieniądze i zwiewaj od tego szaleństwa.

- Panie Anderson. – przerwał narastającą ciszę Matthew – Dziękuję za pańskie słowa. Pomogły mi uprzątnąć mętlik w mojej głowie.

- I? Jaka jest pańska decyzja?

- Obawiam się, że nie osiągniemy porozumienia. Nie jestem niewolnikiem ani idei, ani Korporacji, ale nie jestem też typem człowieka, który stawia siebie ponad rodzinę. Jestem Carverem i dla nas ucieczka przed zobowiązaniami też nie jest prawdziwą wolnością. Dlatego nadal będę podążał moją ścieżką, choćby doprowadziła mnie ona na podwórko samego Szatana, bowiem znam siebie na tyle, że wiem, że gdybym zaakceptował alternatywę, czułbym się tylko jeszcze gorzej. Nie pozwolę DMS szargać reputacji mojego ojca za żadne pieniądze.

Thomas odwrócił się od niego w stronę pomalowanej na rdzawy kolor ściany.

- Rozumiem. Na wypadek gdyby zmienił Pan zdanie, proszę dzwonić. Wizytówki leżą na biurku.

- Raczej nie będzie mi potrzebna.

- Nalegam.

Po krótkim wahaniu, Carver wziął wizytówkę i udał się w stronę drzwi, ale spojrzał jeszcze ostatni raz na srebrnowłosego mężczyznę.

- Żegnaj, Thomas.

- Żegnaj, Carver.

Carver wyszedł i w biurze zapanowała kompletna cisza. Przez chwilę Anderson był sam ze swoimi myślami. Przypomniał sobie sekret, w który wtajemniczył go Gabriel niedługo przed przybyciem Matthew.

DMS zainwestowało w badania nad tworzeniem wirtualnych konstruktów osobowości, SI tworzonych na wzór fali mózgowych prawdziwej osoby, wraz ze wszystkimi jej wspomnieniami, doświadczeniami i emocjami. Idealna replika, tyle że z pewnymi modyfikacjami dokonanymi wewnątrz konstruktu można nadać jej pożądany przez siebie kształt, dodać lub usunąć pewne elementy. Zrobienie z zajadłego wroga DMS marionetki, obecnie przebywającego w stanie śpiączki, która dosłownie zaśpiewa tak jak jej zagrają miało być pierwszym testem z prawdziwego zdarzenia. Powiadają, że symbole są kuloodporne, ale jeżeli sam symbol stanie się niczym więcej jak produktem, narzędziem propagandy, na jak długo zachowa on swoją potencję? Znalezienie odpowiedzi na te i inne pytania wymagało wykonania odpowiedniego skanu i pozyskania praw do wizerunku, w których posiadaniu był obecnie jego syn. Z oczywistych powodów, Anderson zdecydował się przemilczeć prawdziwe powody, dla których tak bardzo zależało im na tej transakcji.

Nie cieszył się długo upragnionym spokojem. Zabrzęczało mu w uchu i zaraz na wyświetlaczu pojawiła się ogorzała twarz Gabriela.

- I co? Jak Ci poszło? Podpisał papier?

W przesyłanej z kamery transmisji widział zespół ochrony Arasaki, czyhający w pobliżu wyjścia z biurowca, udającego, że są na rutynowej służbie, ale w rzeczywistości wyczekującego zbliżającego się w ich stronę Carvera, czekającego na odpowiedni sygnał lub jego brak. Ostateczna technika negocjacyjna jaka im została na podorędziu na wypadek gdyby zawiodło wszystko inne.

- Thomas! Odpowiadaj! Podpisał czy nie?

Thomas odwrócił się w stronę okna, ku przesłoniętemu wieżowcem horyzontowi. I odpowiedział.
 
Oczarowany zatrzymał się w miejscu. Światło odbijające się od setek tysięcy białych szkieł tworzyło niewyobrażalnie piękną grę świateł. Było w nich coś magicznego. Wręcz boskiego. Czy tak wyglądały niebiosa?

Gdy udało mu się otrząsnąć z zachwytu, szybko poprawił krawat i udał się do pierwszego rzędu, by zająć miejsce obok swojej współmałżonki.
— Spóźniłeś się! - warknęła, robiąc minę naburmuszonej księżniczki.
— Mówiłem ci, że...
— Cicho - przerwała mu — Zaczyna się.

Na sali zapanowała kompletna cisza, którą raz po raz przerywała melodia wystukiwana przez jej kroki.

Nazywali ją wizjonerką, geniuszem, cudotwórcą, a nawet Bogiem. Potrafiła tworzyć prawdziwe cybernetyczne dzieła sztuki. Jej rzemiosło było warte każdych pieniędzy, a na realizację zamówienia niektórzy byli gotowi czekać nawet i kilka lat. Mówiono, że to ona stworzyła srebrną rękę Johnny'emu.

Gdy stanęła na środku sceny, zaraz obok swojego nowego dzieła sztuki zabrakło mu tchu w piersiach. Była niezwykle piękna, jednak to nie jej uroda przykuwała jego wzrok. Widział już w życiu naprawdę wiele nietypowych przeróbek ciała, jednak te dwie dodatkowe pary rąk zawsze budziły w nim dziwny niepokój.

Gdy Lady wzniosła ręce ku górze sala wypełniła się ogłuszającymi brawami. Pozwoliła sobie przez krótką chwilę się nimi napawać, po czym delikatnie opuściła wszystkie dłonie, uciszając salę.

— Ludzkość jeszcze nigdy nie była tak blisko Boga, jak dzisiaj. - zaczęła przemówienie, powoli omiatając wzrokiem całą salę — Porzucamy swoje niedoskonałe ciała, którymi nas obdarował. Modyfikujemy je i usuwamy niepotrzebne części, pozbywając się swoich ograniczeń. Czy porzucając ludzką skorupę, zaczęliśmy się zmieniać w maszyny? A może to właśnie to pozwoliło nam stać się Bogami? - zapytała, pozwalając, by echo jej słów obiło się po całej sali — Bóg jest maszyną! A nas ludzi, uczynił słabymi, bo wiedział, że być może nadejdzie właśnie ten dzień! Dzień, w którym nie będziemy już potrzebować Boga! To właśnie dzisiaj! To właśnie tu i teraz wyślemy do niego mechanicznego anioła, by pokazać mu, że jesteśmy równi! - krzyknęła, po czym szybkim ruchem odsłoniła arcydzieło, nad którym pracowała ostatnie kilka lat. Po sali rozległy się szepty zachwytu.
— Oto Ikar 2.0!

— Stop, zatrzymaj obraz. Chcę się temu przyjrzeć.

Gdy została odłączona od sensoryki, poczuła, że wychodzi z ciała, które towarzyszyło jej od początku nagrania. Wzięła głęboki oddech i przybliżyła obraz. Maszyna naprawdę robiła wrażenie ilością detali, jednak najbardziej imponującym elementem były skrzydła wykonane z kryształów, które idealnie dopełniały grę świateł sali. Jednak to nie one były tym, co najbardziej przykuwało wzrok, lecz nagie ramiona, które zostały całkowicie pozbawione rąk. Tym, co dodatkowo potęgowało efekt grozy tego dzieła były nogi - ucięte w połowie uda, połączone z odciętymi stopami za pomocą kości, które zostały prawdopodobnie wyrzeźbione w materiale dostępnym tylko na czarnym rynku - kości słoniowej. Gdy przeniosła wzrok na włosy, one również okazały się być jak małe dzieła sztuki. Każdy pojedynczy kosmyk był pokryty złotem.

Mechaniczny anioł był dzieckiem, wyglądającym na góra 6 lat. Gdy spojrzała na jego twarz, zauważyła, że nie wygląda ona do końca naturalnie. Wprawdzie była to twarz dziecka, jednak oczy przywodziły na myśl starca zmęczonego życiem.

Ponownie wzięła głęboki wdech, po czym nacisnęła play.
— Leć aniele!
Maszyna prawie niewidocznie poruszyła ustami, próbując coś powiedzieć, lecz została zagłuszona przez szuranie foteli i szepty na sali.
Obraz się zatrzymał, po czym został cofnięty o parę sekund. Nastąpiło przełączenie na warstwę audio. Gdy ponownie nacisnęła play, usłyszała wyraźnie:
— To boli, mamusiu...
Obraz ponownie się zatrzymał, tym razem na dłuższą chwilę.
— W porządku?
— Tak.
Play.

— LEĆ - usłyszała cichy syk z ust Lady.
Mechaniczny anioł z bólem w oczach lekko poruszył skrzydłami. Po sali rozniósł się delikatny dźwięk kryształowych dzwonków, hipnotyzując całą salę. Ikar przykucnął, po czym wbrew prawom fizyki wzbił się w powietrze, powodując okrzyki zdumienia.

To nie był lot marzeń. Mimo doskonałego startu delikatny dźwięk dzwonków zmienił się w odgłos tłuczonego szkła, a pełen gracji wzlot, na rozpaczliwą próbę utrzymania się w powietrzu. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, po czym cybernetyczny Ikar podzielił los mitycznego, upadając na ziemię. Z pięknego arcydzieła został tylko stos potłuczonego szkła zabarwionego krwią 6-letniego dziecka. Na sali zapanował chaos, lecz bez problemu dało się usłyszeć przebijający się przez niego głos Lady:
— TY SUKO! - artystka zrobiła kilka kroków i kopnęła ze złością w leżące na ziemi ciało. — Zniszczyłaś moje przedstawienie! - krzyczała, nie przestając masakrować nieprzytomnego ciała swojego własnego dziecka.
Gdy do sali wpadł Trauma Team, obraz się zatrzymał.

— Wystarczy na dzisiaj. - powiedziała, po czym braindance został wyłączony, a ona ujrzała przed sobą kobietę w białym kitlu.
Evelyne powoli wstała z fotela i sięgnęła po swoją kurtkę.
— Na pewno nie chcesz o tym pogadać? - w głosie psychoterapeutki dało się usłyszeć troskę o swoją pacjentkę.
— Nie.
Lekarka ze smutkiem przyglądała się młodej dziewczynie, która właśnie znikała za drzwiami jej gabinetu. A właściwie to ciału młodej dziewczyny, które w całości zostało zastąpione cyberwszczepami. Z wyjątkiem oczu. Tych zmęczonych życiem oczu starca, któremu własna matka zgotowała piekło.
 
Top Bottom