Pułapka
- Że co, proszę? – odpowiedział głucho Matthew.
Mężczyzna z zaczesanymi do góry, posrebrzanymi włosami nie odpowiedział od razu, pochłonięty sekretami skrywanymi pod syntetyczną skórą w przegródkach cybernetycznego przedramienia. Siedział w skórzanym fotelu za biurkiem wykonanym z prawdziwego mahoniu, odwrócony bokiem do swojego rozmówcy.
- Nie wyraziłem się dostatecznie jasno? – odezwał się, gdy już Matthew zaczął tracić nadzieję na uzyskanie odpowiedzi, z typowym dla niego suchym, niemalże mechanicznym tonem – Pięc milionów eurodolarów za prawa do wizerunku pańskiego ojca.
Matthew przez chwilę wydawało się jakby jego dusza opuściła ciało, wróciła do mieszkania, włączyła telewizję i oglądała srebrnowłosego mężczyznę przez ekran z bezpiecznego dystansu z salonowej, poplamionej paszą kanapy. Potrzebował chwili zanim dotarło do niego, że to, co ogląda nie jest odcinkiem Dragons’ Lair, a tym co dzieje się naprawdę przed nim samym, a oferta skierowana została do niego
- O, jest! – drgnął, gdy srebrnowłosy po raz pierwszy od początku spotkania przemówił ludzkim głosem.
Z wysuniętego z przegubu schowka wyciągnął niewielką kartę, po czym włożył ją w slot podręcznego barku. Pokrywa uchyliła się, wypuszczając ze środka zmrożone powietrze, które w obecnej dla Matthew sytuacji było niczym orzeźwiająca bryza. Srebrnowłosy schylił się i po chwili na blacie biurka wylądowała ze stukotem wydobyta z mroźnego skarbca brązowa butelka w kształcie wieży zegarowej, ewidentnie wykonanej na specjalne zlecenie, której po kilku sekundach dźwięcznie zawtórowały dwie szklaneczki z białego szkła. Srebrnowłosy wlał zawartość do butelki do szklanek z werwą kogoś, kto robił to już dziesiątki, jak nie setki razy. Z szafki wyciągnął puszkę energetyka Crimson Buffalo, dolał do jednej ze szklanek, pochylił ją nad drugą i zawahał się. Rzucił wymownym spojrzeniem na nadal lekko skonsternowanego Matthew. W odpowiedzi zdobył się jedynie na delikatne skinienie głową, po czym wychylił drinka nie odzywając się nawet słowem. Jego rozmówca bez wahania zrobił to samo.
- Musi mi Pan wybaczyć. Zaczęliśmy na niewłaściwej stopie. – kontynuował po ostentacyjnym mlaśnięciu - Mąż narzekał, że za dużo… no, że jestem za gościnny, dlatego musiałem działać dyskretnie. Te skrytki to praktyczna rzecz, ale weź potem coś w nich znajdź. Człowiek trochę się sfrustruje i już zapomina o manierach.
Energetyk zmieszany z whisky stopniowo zaczął wprawiać jego myśli w ruch, jakby ktoś uniósł blokujące je zaporę.
Srebrnowłosy mężczyzna, Thomas Anderson, i jego mąż, Gabriel Johnson. Dopiero później dowiedział się, że dwaj mężczyźni, wcześniej znani mu w jego głowie jako Pimpek i Porker, pracowali dla korporacji medialnej o szemranej reputacji, Diverse Media Systems, tej samej, którą w swoich piosenkach krytykował jego ojciec za eksploatowanie swoich pracowników, co więcej Johnson należał do jej rady nadzorczej. Z tą barwną parą miał już do czynienia dwa lata temu, kiedy jego zespół, Moon Rats, dopiero miał zacząć raczkować. „Miał” ponieważ samo pojęcie raczkowania sugerowałoby, że w ogóle coś więcej wyszło z tej inicjatywy. Po wielu daremnych próbach wreszcie otrzymali szansę na scenie w Westbrook, gdzie mieli zagrać swój pierwszy singel, Water Front, ale na dwa dni przed koncertem chłopaki mieli straszną nerwówkę, a przez ich ciągłe łażenie do toalety próby zagrania czegokolwiek przypominały drugą wojnę korporacyjną, do której odnosił się utwór, więc zdecydowali się trochę wyluzować wypadem na miasto. Wtedy właśnie wpadli na srebrnowłosego typa w kiczowatym pomarańczowym garniaku zdobionym w turkusowe, luminescencyjne desenie w towarzystwie lekko otyłego faceta w eleganckim garniturze, którego twarz zdobiło okablowanie kształtem przypominające pajęczą sieć. Wiele szczegółów z tamtej nocy nie przetrwało do dnia jutrzejszego, a jeszcze mniej do dnia dzisiejszego, szczególnie biorąc pod uwagę, że byli wtedy już po paru drinkach, ale wiedział, że dyskusja na tematy związane z modą zakończyła się obostronnym rozczarowaniem i jednostronnym bólem szczęki wyłożonej o krawężnik.
Horror następnego dnia pamiętał już jednak bardzo wyraźnie, przebudzenie na ulicy, twarze przechodniów wykrzywiane szokiem i zdziwieniem, słaby krzyk przerażenia, gdy spojrzał na otaczające go stwory. Zerwał się z ziemi i poleciał przed siebie, ignorując palący ból głowy, doleciał do mieszkania, zamknął drzwi i zdyszany padł na kanapę. Miał wrażenie, że jego oddech brzmiał jakoś dziwnie, ale nie miał już siły myśleć. Po przebudzeniu poszedł do łazienki przemyć rany, które nadal nie dawały mu spokoju. Wtedy właśnie zauważył. W lustrze spoglądał na niego człekokształtny potwór, z odstającymi w bok zaokrąglonymi uszami, z nienaturalnie rozciągniętą twarzą, pokrytą szarymi włosami. Nie miał już sił żeby nawet spanikować. Na szczęście ojciec znał ripperdoca, który znał się na chirurgii plastycznej i zdołał on odwrócić efekty mimowolnej transformacji w egzotyka Matthew oraz jego przyjaciół, ale stało się to dopiero trzy dni później. Przez ten czas w ogóle nie opuszczali swoich mieszkań. Szansa na wielki debiut przeleciała im koło nosa.
- Nie chcę być nachalny, ale nadal czekam na pańską odpowiedź – przywołał go do rzeczywistości Anderson.
Rockerboy przełknął ślinę, szukał odpowiednich słów na ścianach, w podłodze, naturalnej paproci posadzonej przy oknie, w pustej szklance. Gdy ich oczy spotkały się ponownie, wreszcie je znalazł.
- Czy Pan do reszty ocipiał? – rzucił nawet nie siląc się na udawaną uprzejmość.
Anderson uśmiechnął się lekko pod nosem. Jego reakcja nie była dla niego zaskoczeniem.
- Wiem, że pański ojciec, Jeffrey Carver, nie pochwaliłby takiego obrotu sprawy, w końcu swoją sławę rockerboya zbudował na szkalowaniu największych konglomeratów medialnych w Night City, ponieważ wierzył, że promują one oszczerstwa, kłamstwa, styl życia oparty na bezmyślnym konsumpcjonizmie, agitację polityczną, eksploatację pracowników i kilka innych sloganów z taką namiętnością powielanych przez ludzi z jego środowisk.
- Gadasz do mnie jakbym tego nie wiedział!
- Jestem świadomy, że był Pan dobrze zaznajomiony z owocami pracy pańskiego ojca. – ciągnął Thomas – W końcu był on dla Pana na tyle dużą inspiracją, że zdecydował się Pan pójść w jego ślady z własnym zespołem.
Matthew nie odezwał się, ograniczył się tylko do wymownego spojrzenia.
- Dla pańskiej wiadomości, z… dowcipem Gabriela nie miałem nic wspólnego. Ja opowiadałem się wyłącznie za zwykłym zniesławieniem. Nawet dla mnie posunął on się za daleko i bardzo żałuję, że nie dałem rady go od tego odwieść, ale taki już z niego człowiek, bardzo… wrażliwy w kwestiach związanych z jego publicznym wizerunkiem. Wierzę, że zaoferowana przeze mnie suma powinna Panu wynagrodzić tamto upokorzenie.
- Wiem co ty kombinujesz – przerwał mu ostro Matthew - Jedna z najstarszych technik w podręczniku dla Korpoli, wymień wszystkie potencjalne kontrargumenty drugiej strony tak, aby pozbawić ją dalszej amunicji. Przestań marnować mój czas.
- Proszę, proszę. Na człowieka z Santa Domingo jesteś całkiem obeznany ze sposobem działania Korporacji.
- Ojciec zmagał się z oślizgłymi garniakami twojego pokroju przez pół życia. Podłapał od was parę sztuczek. Przejdź do rzeczy i oszczędź mi swojego pierdolenia.
Thomas wstał z krzesła i zbliżył się do szerokiego na metr okna, wychodzącego na kolejny korporacyjny wieżowiec, przesłaniający horyzont.
- Rozumiem. Postaram się bardziej szanować pański czas – powiedział nawet nie odwracając się w jego stronę.
Matthew dopiero teraz zwrócił uwagę, że w biurze nosił on prosty, ciemny garnitur zamiast bardziej pstrokatych kreacji, podobnych do ubioru w jakim widział go dwa lata temu. Przez moment zastanawiał się czy przypadkiem tamten incydent nie miał na to żadnego wpływu, ale ostatecznie uznał, że Thomas najprawdopodobniej inaczej nosił się na mieście niż w pracy. Zresztą nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
- Nie wydaje się Panu, że znalazł się w pułapce? – powiedział Thomas jakby nieswoim głosem.
Matt mimowolnie nerwowo rzucił okiem na drzwi gabinetu, oczekując, że zaraz wpadną prze nie oddziały ochrony Arasaki z Roninami w garści, uspokoił go dopiero śmiech Thomasa, który obrócił się ku niemu w porę żeby to zauważyć. Był to śmiech wolny od arogancji jaką zwykł utożsamiać z Korpolami.
- Jak mówiłem, nie jestem typem człowieka, który ucieka się do przemocy z byle powodu, ale ma Pan szczęście, że Gabriel mnie nakazał się Panem zająć. Gdyby wziął się za to osobiście, pewnie musiałbym już składać zamówienie na nowe okno.
Powiedział to żartobliwym tonem, ale Matt nie odniósł wrażenia, żeby mocno przesadzał.
- Mówię oczywiście czysto metaforycznie. Kiedy Moon Rats ostatnim razem wypuścili nowy utwór albo grali jakiś koncert?
- A co to ma do…
- Nie musi Pan mi odpowiadać, ale niech Pan będzie przynajmniej szczery wobec siebie samego.
Matt rzecz jasna znał odpowiedź na to pytanie. Ostatni singiel, Crashed Dreams, zadebiutował rok temu, sprzedał się marnie, a ostatnio grali 8 miesięcy temu w jakimś podrzędnym klubie, którego nazwy nie mógł nawet wywołać z pamięci.
- Chyba zgodzi się Pan, że Moon Rats nigdy nie zaskarbiło sobie nawet cząstki rozgłosu i uznania jakim cieszyli się The Carvers pańskiego ojca. Nie oszukujmy się, zawsze stylizował się Pan na takiego samego buntownika jak on, ale podczas gdy on ryzykował życiem otwarcie krytykując otaczającą go rzeczywistość, Pan wybierał bezpieczniejszą ścieżkę, skupiając się na wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu dekad, o których śpiewał już praktycznie każdy. Druga wojna korporacyjna? Krach na giełdzie sprzed ponad 80 lat? Kiedyś to faktycznie śpiewanie o tym reprezentowało sobą życie na krawędzi, ale dla dzisiejszych Korporacji to jak zeszłoroczny śnieg.
- Wiem o tym! – wybuchnął piosenkarz – Przez całą moją muzyczną karierę nic innego nie słyszałem! I co z tego?!
- Na tym polega właśnie pułapka, w którą zapędził się Pan mimo woli. Wierzy Pan, że pewnego dnia sytuacja magicznie się odmieni i stanie się Pan takim rockerboyem jak Jeffrey, ale to błędny tok myślenia. Pańska muzyka nie ma dostatecznej siły przebicia, ale jednocześnie nie potrafi Pan po prostu odpuścić. Dopóki Pan będzie kurczowo trzymał się swojego nazwiska, dopóty nie będzie Pan w stanie ruszyć naprzód ze swoim życiem.
- I usiłujesz mi wmówić, że jego sprzedaż jakoś mi w tym pomoże?
- Oczywiście, że tak. Za tyle pieniędzy może Pan zbudować sobie nowe życiu, może nawet z dala od Night City. Wystarczy podpisać tylko jeden papier.
- I oddać wszystko co pozostawił mi mój ojciec Korporacji, której nienawidził.
Thomas nalał mu kolejnego drinka. Raz jeszcze wypił go bez wahania, ale tym razem z nienaturalnym spokojem, jakby kompletnie uleciała z niego złość.
- Odwrócenie skutków operacji jaką zaserwował nam twój facet nie było tanie – ciągnął dalej, bardziej mówiąc do samego siebie niż do srebrnowłosego mężczyzny - Byliśmy spłukani, a nasi rodzice też nie mieli wystarczająco pieniędzy. Dlatego ojciec się sprzedał. Zagrał na waszym balu charytatywnym, jednym z tych co organizujecie w celu przekonania ludzi i siebie, że macie jeszcze duszę. Normalnie nie wsparłby żadnego eventu promowanego przez DMS, choćby mieli promować lekarstwo na samą śmierć, ale aby pomóc swojemu nieudolnemu synowi był gotów poluzować swoje standardy ten jeden raz. Nie spodobało się to wielu jego fanom.
Anderson widocznie znał tę historię, ale mimo tego słuchał uważnie.
- Kilku bardziej obsesyjnych pozerów nawdychało się jakiegoś świństwa i wparowało nam do mieszkania z gnatami w garści, z przekrwionymi oczami, wrzeszcząc coś bez sensu. Na komisariacie słyszałem, że podobno bredzili coś o zbezczeszczeniu i konieczności uczynienia z niego wiecznego, nieskazitelnego symbolu walki z tyranią. Typowe dla dorferów pierdolenie. Od tamtego czasu ojciec dalej leży w szpitalu bez nadziei na powrót do normalności. Nawet nie wiem czy jest jeszcze świadomy tego, co się wokół niego dzieje.
- Przykro mi. – powiedział Thomas – Wiem, że ze względu na rolę jaką odegrałem w tej tragedii jestem ostatnią osobą od jakiej chciałbyś to usłyszeć, ale wierz mi, że szczerze żałuję tamtej nocy.
Matt otarł oczy i podniósł głowę.
- Wiesz czemu w ogóle wyraziłem zgodę na to spotkanie?
- Bo potrzebowałeś pieniędzy i liczyłeś, że wyjdziemy z ofertą dla twojego zespołu?
- Zgadza się. Jak się jednak okazuje, miałeś w zupełności rację. Moje nazwisko jest jedynym co posiadam, co nadal ma jakąkolwiek wartość. Gdybym je sprzedał, być może faktycznie bym się wyzwolił od tego brzemienia.
- Ale…
- Ale sprzedawałbym coś, na co mój ojciec ciężko zapracował przez te wszystkie lata. Może i miałbym z tego niezły hajs, ale czy gdybyśmy kiedyś się jeszcze spotkali, to czy potrafiłbym stanąć przed nim i wytłumaczyć mu tę decyzję, nie czując się przy tym jak gówno?
- Jeffrey by… jest człowiekiem stawiającym rodzinę wyżej niż idee, za które walczy. Zrobił to raz i jestem pewien, że zrobiłby i drugi, nie musisz czuć się winny, jeżeli zdecydujesz się przyjąć naszą ofertę. Ciągłe rozważania nad tym co było lub mogło być chwytają nas w kleszcza i ciągną w dół, do czasu aż kompletnie zapominamy, że poza tą pułapką istnieje coś więcej, cały świat możliwości. Twój ojciec był tego świadomy, dlatego nie bał się iść na kompromis, chociaż ta decyzja w jego sytuacji była dla niego nie mniej ryzykowna niż śpiewanie protest songów o korporacjach, ale nadal to zrobił, ponieważ rozumiał czym jest prawdziwa wolność. Ludzie całkowicie poświęcający się idei i ludzie kompletnie zaprzedani korporacji, pomiędzy nimi nie ma znaczącej różnicy, wszyscy są niewolnikami.
- Czekaj, Thomas, czy ty…?
W odpowiedzi roześmiał się bez cienia humoru.
- Wiesz, lubiłem te kolorowe desenie na garniturze, ale dla Gabriela wszystko co staje się przyczyną awantury, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla wizerunku i musi się skończyć. Robisz z siebie głupka na przyjęciu, koniec z alkoholem. Ludzie naśmiewają się publicznie z twoich ciuchów, zaczynasz nosić się jak na Korpola przystało. Kto wie co się stanie jeżeli porządnie skrewisz w interesach. Może wtedy od razu każe skończyć z tobą.
Matt nie miał pojęcia jak na to zareagować.
- Kiedyś Gabriel był człowiekiem ideałów, chciał dokonać daleko idących reform wewnątrz DMS, ale w tym celu musiał wspiąć się na szczyt, a aby wspiąć się na korporacyjny szczyt musisz nauczyć się jak ściągać ludzi znajdujących się nad tobą i żeby specjalnie się przy tym nie wychylać. Nim się obejrzałem, mężczyzna za którego wyszedłem, stał się kimś zupełnie innym, kompletnym nieznajomym.
Thomas wejrzał mu prosto w oczy:
- Niektórzy siedzą już zbyt głęboko i nie mają jak uwolnić się z kleszczy, ale ktoś taki jak ty ma jeszcze szansę. Weź pieniądze i zwiewaj od tego szaleństwa.
- Panie Anderson. – przerwał narastającą ciszę Matthew – Dziękuję za pańskie słowa. Pomogły mi uprzątnąć mętlik w mojej głowie.
- I? Jaka jest pańska decyzja?
- Obawiam się, że nie osiągniemy porozumienia. Nie jestem niewolnikiem ani idei, ani Korporacji, ale nie jestem też typem człowieka, który stawia siebie ponad rodzinę. Jestem Carverem i dla nas ucieczka przed zobowiązaniami też nie jest prawdziwą wolnością. Dlatego nadal będę podążał moją ścieżką, choćby doprowadziła mnie ona na podwórko samego Szatana, bowiem znam siebie na tyle, że wiem, że gdybym zaakceptował alternatywę, czułbym się tylko jeszcze gorzej. Nie pozwolę DMS szargać reputacji mojego ojca za żadne pieniądze.
Thomas odwrócił się od niego w stronę pomalowanej na rdzawy kolor ściany.
- Rozumiem. Na wypadek gdyby zmienił Pan zdanie, proszę dzwonić. Wizytówki leżą na biurku.
- Raczej nie będzie mi potrzebna.
- Nalegam.
Po krótkim wahaniu, Carver wziął wizytówkę i udał się w stronę drzwi, ale spojrzał jeszcze ostatni raz na srebrnowłosego mężczyznę.
- Żegnaj, Thomas.
- Żegnaj, Carver.
Carver wyszedł i w biurze zapanowała kompletna cisza. Przez chwilę Anderson był sam ze swoimi myślami. Przypomniał sobie sekret, w który wtajemniczył go Gabriel niedługo przed przybyciem Matthew.
DMS zainwestowało w badania nad tworzeniem wirtualnych konstruktów osobowości, SI tworzonych na wzór fali mózgowych prawdziwej osoby, wraz ze wszystkimi jej wspomnieniami, doświadczeniami i emocjami. Idealna replika, tyle że z pewnymi modyfikacjami dokonanymi wewnątrz konstruktu można nadać jej pożądany przez siebie kształt, dodać lub usunąć pewne elementy. Zrobienie z zajadłego wroga DMS marionetki, obecnie przebywającego w stanie śpiączki, która dosłownie zaśpiewa tak jak jej zagrają miało być pierwszym testem z prawdziwego zdarzenia. Powiadają, że symbole są kuloodporne, ale jeżeli sam symbol stanie się niczym więcej jak produktem, narzędziem propagandy, na jak długo zachowa on swoją potencję? Znalezienie odpowiedzi na te i inne pytania wymagało wykonania odpowiedniego skanu i pozyskania praw do wizerunku, w których posiadaniu był obecnie jego syn. Z oczywistych powodów, Anderson zdecydował się przemilczeć prawdziwe powody, dla których tak bardzo zależało im na tej transakcji.
Nie cieszył się długo upragnionym spokojem. Zabrzęczało mu w uchu i zaraz na wyświetlaczu pojawiła się ogorzała twarz Gabriela.
- I co? Jak Ci poszło? Podpisał papier?
W przesyłanej z kamery transmisji widział zespół ochrony Arasaki, czyhający w pobliżu wyjścia z biurowca, udającego, że są na rutynowej służbie, ale w rzeczywistości wyczekującego zbliżającego się w ich stronę Carvera, czekającego na odpowiedni sygnał lub jego brak. Ostateczna technika negocjacyjna jaka im została na podorędziu na wypadek gdyby zawiodło wszystko inne.
- Thomas! Odpowiadaj! Podpisał czy nie?
Thomas odwrócił się w stronę okna, ku przesłoniętemu wieżowcem horyzontowi. I odpowiedział.