Kopyta Płotki powoli, acz rytmicznie uderzały o piaszczysty trakt, omijając kałuże błota i sczerniałe pozostałości tutejszej populacji.
Okolica się zmieniła. Wieś Odmęty i Podgrodzie puszczono z dymem. Jedynie po ciemniejszym zarysie na ziemi Geralt domyślił się lokalizacji dawnej karczmy, chaty Oda, kościółka...
Domu Vesny i młynu...
Wolał nie myśleć, co się stało z rezolutną kelnerką i jej babcią. Choć miasto się poddało, mieszkańców przyległości i ich dobytków nie oszczędzono.
Czyżby?
Jedynym nienaruszonym śladem po dawnej społeczności Podgrodzia okazały się drewniane kapliczki. Kapliczki, w których ciągle tlił się Wieczny Ogień, symbol trwającej nadziei i szansy na przetrwanie wśród zawieruchy.
Wielebny byłby dumny, że ktoś ciągle dba o podtrzymywanie płomienia.. Był skurwiałym hipokrytą, owszem, ale jednak dbał o społeczność.
Pożar. Wymachująca cepami tłuszcza. Świst miecza.
Każdy Twój wybór prowadzi do większego zła...
Geralt wzdrygnął się. Nie należało myśleć o przeszłości. Co było, to było. I się nie odstanie.
***
Zauważył go z daleka. Pochylona, garbata postać, odziana w łachmany. Klęcząca przed kapliczką, próbująca ogrzać ręce nad płomieniem.
- Bądź pozdrowiony, dobry człeku.
Postać odwróciła głowę. A Geralt nawet się nie zdziwił.
Krzaczaste, groźne brwi i długa broda, przynoszące na myśl przedstawianego na ikonach Kreve w aspekcie Praojca, zniknęły, zostały jedynie strzępki i oparzenia po ich spaleniu. Świdrujące oczy, przenikające do głębi, zostały wyłupane, pozostawiając puste oczodoły. Zniknęła czerwona szata, zostały łachmany. Zniknęło lewe ramię. Ale to akurat było do przewidzenia - gdyby nie zostało amputowane, rana od ciosu wiedźmińskiej klingi byłaby śmiertelna.
Wielebny poruszył się, chwiejnie, opierając się o kapliczkę, próbował wstać. Charakterystycznie, uginając się w boku - pchnięcie syderytowego ostrza nadal dawało się we znaki.
A jednak kapłan żył. W widoczny sposób lider lokalnej społeczności miał mir wśród ludzi - gdyby zostawili go samemu sobie, rychło by skonał po ostatnim spotkaniu z wiedźminem.
Czy jednak mir wśród społeczności pomógł mu później, gdy Gemmerscy Pacyfikatorzy wkroczyli do Podgrodzia, gwałcąc baby i młodych chłopców, wbijając na pal wszystko co się rusza i paląc, co popadnie?
Wielebny był okrutnie pokaleczony. Ale bynajmniej nie był wrakiem człowieka. Z kapłana, pomimo widocznych uszczerbków na ciele i duszy dalej dało się wyczuć cień dawnego autorytetu.
Geralt podjechał, zszedł z konia.