Dodam, że mnie smuci nie tyle brak nieliniowości (bo w końcu jak się przechodziło NV, to i tak wybór w rzeczywistości był mniejszy - tzn. zależny od postaci), co stosunek do walki. W NV grałem dawno, ale pamiętam że było sporo questów, które rozwiązywało się za pomocą dialogów czy włamywania - a walka oczywiście była, ale raczej jako element wpleciony w eksplorację. No i ww. quest przypomniał mi, jak bardzo klimat NV budowały różne charakterystyczne fakcje - Legion, NCR, Great Khans, pokojowi mutanci (z takiego hotelu w górach, mniejsza o nazwę), "Presleje", snobistyczni kanibale (Bractwo jakieśtam).
Aczkolwiek zakończenia też były ważne - czuło się, że każde oznacza spore różnice w losie tamtejszych pustkowi i ich mieszkańców. Podczas gdy w F4 w sumie wszystko sprowadza się do dość bladego sporu pomiędzy dwiema fakcjami, co mnie podejrzanie pachnie (a raczej śmierdzi) Skyrimem. Czyli - jakoś nie mam ochoty na zakup F4, bo czuję że mnie niby może wciągnąć na kilkadziesiąt godzin, ale i tak go na 90% nie skończę, i jedynie wyląduje jako kolejna pozycja na kupce wstydu.
Nasuwa mi się tutaj porównanie z "MMO-watym" DA:I - dlaczego ten tytuł skończyłem, a Skyrima jakoś nie? Chyba właśnie dlatego, że DA:I jednak miało efektowną i wciągającą (choć oczywiście obrzydliwie sztampową) główną linię fabularną. Jak się człowiek znudził eksploracją, to jednak miał w zanadrzu jakąś misję fabularną*. No a druga sprawa, to postaci - tutaj Bioware rozkłada Bethesdę na łopatki (IMHO wygrywa także z Obsidianem, choć to już raczej "na punkty").
* Dlatego też największym arcydziełem Bioware jest IMHO trylogia ME - bo tam eksploracji było niewiele, a fabuła opierała się na systemie misji. W sumie do tego samego sprowadzało się DA:O, tyle że tam jednak z jednej strony mieliśmy "zapychacz" w postaci Głębokich Ścieżek, a z drugiej mniej ciekawych bohatera i towarzyszy. No i oczywiście Normandia > jakiś tam obóz.