Fantastyka w stanie czystym

+
Fantastyka w stanie czystym

Nie do wiary, nie było dotąd tematu poświęconego samej literaturze fantasty bez żadnych domieszek?
Naprawiam ten błąd!
A naprawiam dlatego, że się męczę właśnie z jedną klasyką i ni cholerki nie idzie mi. I chciałam spytać, czy tylko mi?

Bo, wiecie, klasyka to klasyka, szapoba i w ogóle. I zwykle powielam ten schemat bez trudu, samo się to dzieje niejako naturalnie - acz nie zawsze i to jest właśnie ten przypadek.

Onegdaj w jednym sklepie skusiłam się na pozycję książkową, która mi paskudnie nie szła w czasach LO; ale widząc ją w serii "Uczta wyobraźni" opisaną w samych superlatywach, jakież to też mega classic i w ogóle kremdelakrem, poczułam się zbesztana, że jak to, mi nie szła fantastyka? Ale że mi?
Dawać tu go.

"Jonathan Strange i pan Norrell", tym razem podołam, widocznie w czasach młodzieńczych byłam za głupia, ale teraz mi podejdzie. Jak wątróbka i buraczki, ma się to wyrobione podniebienie.
I otóż nie. Ja nie wiem, dlaczego. Leży to tomisko nadczytane w 1/3, leży i się patrzy brzydko (a ja pochłaniam "Zakon Feniksa" kolejny raz i udaję, że nie widzę).
Jakieś to jest takie, nie wiem, sztywne. Angielskie do wypęku. Niby jest humor brytyjski skądinąd słynny, to dystansowanie się do bohaterów, to podkładanie im nóg, to sprowadzanie do parteru. A ja pożądam herosów! A nie, że sama autorka ich wykpiwa i w ogóle wszystko, a w dodatku w dość nadęty i mało potoczysty sposób.
Dlaczego mi się ta książka nie podoba?!

Łkam.

I już 4 razy zdążyłam sprawdzić, że nie ma na pewno wątku o fantastyce, ale aż nie mogę uwierzyć o_O

---------- Zaktualizowano 21:45 ----------

Oczywiście to nie jest temat tylko o Norrellu, żeby nie było. Dzielcie się i emanujcie swoimi poglądami na cokolwiek z dziedziny.

...ale dlaczego mi to nie idzie?...
 
Ja aktualnie kończę zbiór opowiadań Kull. Banita z Atlantydy autorstwa Roberta E. Howarda czyli gościa, który obok Tolkiena i Lewisa jest uznawany za twórcę fantasy spod znaku magii i miecza. Do tej pory znałem jego twórczość tylko z licznych adaptacji, głównie kinowych i telewizyjnych przygód Conana Barbarzyńcy (choć widziałem też filmy o Kullu i Solomonie Kane'ie, ten ostatni był całkiem niezły). Co mogę powiedzieć o tym dziele będąc prawie pod koniec? Z pewnością jest to literatura specyficzna i pełna sprzeczności, widać że autor (młody bądź co bądź, popełnił samobójstwo w wieku 30 lat) miał zapał i głowę pełną pomysłów, ale dopiero się wyrabiał. Sam Kull wydaje się bardzo prostym bohaterem, ot, ogromna postura i wielki miecz, którym rąbie na prawo i lewo mierząc się zarówno ze zwykłymi ludźmi i czarnoksiężnikami, starożytnymi potworami, przedwiecznymi żywiołami, a nawet samą śmiercią i zawsze wychodzi zwycięsko. Z drugiej jednak strony, nasz bohater ma zacięcie filozofa i kiedy nie walczy to często popada w zadumę. Nie licząc pierwszego, niejako wprowadzającego opowiadania, przygody Kulla poznajemy kiedy siedział już na tronie starożytnego królestwa Valusii. Wielokrotnie zauważa, że w zasadzie jako król niewiele różni się od niewolnika tylko zamiast łańcucha czy krat krępują go dawne tradycje, dekrety i obowiązki władcy. Nie raz i nie dwa przyznaje również, że jego marzeniem było zostanie władcą, owszem, ale nigdy nie zastanawiał się co będzie kiedy marzenie się spełni. Wiecznie przygnębiony powraca czasem do dawnych lat kiedy to walczył na arenie jako gladiator czy też jako dowódca na czele elitarnych wojsk. Chwile wybudzenia przychodzą kiedy zawiązany zostaje kolejny spisek przeciwko niemu, a dzieje się to dość często, bo choć początkowo poddani byli mu wdzięczni za usunięcie poprzedniego, despotycznego władcy to jednak teraz w głowach im się nie mieści, że jakiś dzikus zasiada na tronie. Kiedy więc spiskowcy spiskują nie pozostaje nic innego jak przypasać miecz, wskoczyć na konia i ruszyć do boju na czele najwierniejszych żołnierzy. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że to znudzony życiem monarchy Kull sam był głównym prowodyrem wspomnianych spisków, napaści i ataku tajemniczych sił, wszystko byleby mieć pretekst do wyrwania się z codziennej rutyny i zaznania odrobiny dawnego życia. Może to nadinterpretacja, ale mnie pasuje ;)

Same opowiadania są dość proste i przewidywalne, mają jednak w sobie coś z guilty pleasure podobnie jak filmy sensacyjne z lat 80/90. Wiadomo, że główny bohater może trochę oberwie, ale ostatecznie skopie tyłki 'tym złym', uratuje miasto/świat/wszechświat i odejdzie w kierunku zachodzącego słońca z najładniejszą dziewczyną u boku. Wiem, że to kicz, wiem jak się skończy, ale w żaden sposób nie zmniejsza to jednak frajdy z oglądania i tak samo jest z przygodami Kulla z Atlantydy.

Na koniec wypada mi jeszcze pochwalić polskie wydanie jakie zaserwował nam Rebis. Głównym daniem jest kilkanaście opowiadań z Kullem w roli głównej, opowiadań w wydaniu oryginalnym, nie poddanym żadnym edycjom i zmianom jakie były wprowadzane w późniejszych przedrukach. Teksty wydają się przez to czasem dość archaiczne, zdarzają się różnorakie błędy i nieścisłości, ale ma to swój urok. Do tego dostajemy też kilka niedokończonych, często nawet pozbawionych tytułu szkiców oraz wczesnych wersji opowiadań umieszczonych wcześniej, w sam raz do porównania jak zmieniała się wizja autora. Na koniec zostaje jeszcze garść dodatków takich jak komentarze specjalistów i tłumacza, wiersze i eseje autorstwa Howarda, świetne moim zdaniem grafiki Justina Sweeta i wiele innych. Lubię takie wypasione książki (podobnie zresztą jak filmy), bo mogę dowiedzieć się czegoś więcej, poznać kontekst oraz inspiracje autora. Do pełni szczęścia zabrakło mi tutaj tylko twardej oprawy i jakiejś mapy świata.



Czy mógłbym to komuś polecić? I tak i nie. Niewątpliwie jest to klasyka, którą powinien znać każdy miłośnik literatury fantasy, ale mimo lekko filozofującego bohatera nadal jest to dość proste, czysto rozrywkowe czytadło i trzeba mieć to na uwadze sięgając po Banitę z Atlantydy. Osobiście nie padłem na kolana bijąc pokłony przed kunsztem autora, ale bawię się przy tej książce na tyle dobrze, że z pewnością sięgnę po inne howardowskie tomiszcza od Rebisu. Do tej pory w podobnej formie wypuścili też opowiadania o Conanie, barbarzyńcy z Cymerii oraz purytańskim wojowniku znanym jako Solomon Kane i wcale się nie zdziwię jak wkrótce na nasz rynek zawitają również pikt Bran Mak Morn czy marynarz Cormac Mac Art.
 
Last edited:
A jaka to jest fantastyka w stanie czystym? High fantasy? Jeśli tak to niedługo po raz pierwszy w życiu zabiorę się za "Władcę pierścieni", jakoś wcześniej nie miałem okazji przeczytać. :)
 
W stanie czystym w sensie gatunku, czyli bez specjalnych domieszek.
No, nieco się waham, kwalifikując Nortonowski "Świat czarownic", bo niby czary i magia, a jednak sporo nauki.

To może potraktujcie nazwę tematu jako zaproszenie do wskazywania tych powieści, które są dla Was kwintesencją fantasy :)
 
Tak całkiem na serio - ciekawy i wymagający temat wymyśliłaś, @undomiel9 :p

fantastyka [gr.],
niesamowite, często nadprzyrodzone zjawiska, będące wytworem fantazji w mitach, folklorze, utworach plast. i fabularnych; typ twórczości lit., w którym świat przedstawiony zapełniają zjawiska o tym charakterze.

Źródło

Hasło "fantastyka w stanie czystym" kojarzy mi się co najmniej dwojako. Z jednej strony - to po prostu dzieła w których stężenie magii w dowolnej postaci jest skrajnie wysokie. Zgodnie z powyższą definicją, w ramy hasła "fantastyka" łapie się cała masa utworów - od "Władcy... " zaczynając na "Przygodach Jakuba Wędrowycza" kończąc.

Uprzedzając ostrzenie kos i rozpalanie wysokiego stosu - czyż Pilipiuk nie serwuje nam całej masy elementów nadprzyrodzonych? No właśnie.
Oczywiście, teraz na scenę wjedzie Znawca i zacznie wykład na temat tego, że rodzajów fantastyki jest więcej itp itd. Jednak nie posadzimy Tolkiena obok Pilipiuka. Instynktownie czujemy, że nijak nie można porównać jednego z drugim. Bo Tolkien to jednak - no właśnie - ....

Fantastyka w stanie czystym.

Tutaj docieramy do mojego drugiego skojarzenia związanego z tym stwierdzeniem. Dla mnie dotyczy ono dzieł, które w znaczący sposób są tylko i wyłącznie wytworem ludzkiej wyobraźni. Nie oszukujmy się - znacznie trudniej wymyślić historię zupełnie odrębnego świata na przestrzeni dziesiątków tysięcy lat (i to obfitą w niesamowite detale!), niż parę wesołych historii o dziadku-bimbrowniku.

I tak płynnie dotarliśmy do pierwszego tytułu, który zaliczyłbym do nakreślonej przez @und kategorii - "Silmarillionu". Nie ma dla mnie piękniejszego świadectwa ludzkiej kreatywności niż dzieło Tolkiena. Choć nie uniknął on paru dziur (Nazgule i ich stosunek do wody), całość jest niesamowita pod względem detali. Do tego dochodzi jeszcze wątek lingwistyczny - tak naprawdę dopiero po jego zgłębieniu jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak potężną pracę wykonał Tolkien.

Drugi przykład "fantastyki w stanie czystym" to dla mnie "Lód" Dukaja. Autor nie kreuje tutaj wszystkiego od zera, ale fenomenalny sposób bawi się historią i fizyką. Całość to połączenie, w którym co rusz dzieją się rzeczy nadprzyrodzone, ale jednocześnie - całkowicie wiarygodne nie tylko w świecie wykreowanym przez autora, ale również (po przyjęciu tych samych założeń, co autor) w naszym, realnym świecie. Pod tym względem jest to dzieło naprawdę wybitnie. Wielu autorów osadziłoby całą akcję w osobnym wonderlandzie i po prostu narzuciło czytelnikowi takie, a nie inne zasady. Dukaj splótł to wszystko z rzeczywistością w całkowicie wiarygodny sposób.

Podsumowując - gwiżdżę na ewentualne naukowe podziały wynikające z tego i owego. Fantastyka nierozerwalnie jest dla mnie związana z ludzką kreatywnością. W stanie czystym oznacza dla mnie po prostu najwyższy stopień owej kreatywności.

No, a teraz rozpalcie ten stos :p
 
Kończę czytać ostatni tom "Władcy Pierścieni" i powiem, że mnie jakoś na łopatki nie powalił. Oczywiście szacun dla Tolkiena, bo to m.in. on podłożył podwaliny pod fantasy. Przyznam, że WP wręcz przemęczyłem, nie czytało mi się go tak lekko jak chociażby "Harrego Pottera", "Belgariady" czy "Wiedźmina". No, ale jest napisany ponad pół wieku temu, więc to zrozumiałe. Jak dla mnie jest tutaj zbyt dużo opisów topograficzno-geograficznych, które jakoś niezbyt działały na wyobraźnię. Wolałbym opis okolicy, czy drużyna podróżuje przez lasy, łąki, pastwiska. Świat mimo całego swego bogactwa wydaje się jakiś martwy, wszędzie pustkowia, żadnych wiosek czy innych osiedli ludzkich. W filmie wyglądało to podobnie i wg mnie świetnie tam uchwycono klimat książki. Może się mylę w ocenie, bo to właśnie filmową trylogię poznałem jako pierwszą i być może dlatego książka nie spodobała mi się tak jak mogłaby. Film ogólnie jest dość wierny książce, choć zabrakło kilku wątków, a przy tym nie zawiera zbędnych dłużyzn oraz posiada pewne akcenty humorystyczne. Właśnie tego mi w książce brakowało, wszyscy są dla siebie tak mili, że do rany przyłóż. A właśnie drużyna daje szansę by umieścić jakieś drobne niesnaski, zabawne sytuacje, dialogi. Tych ostatnich jest stanowczo zbyt mało, a opisów (i to niezbyt ciekawych, jak wcześniej wspomniałem skupiają się one głównie na topografii, ukształtowaniu terenu, a nie opisie okolicy, detali, postaci) cała masa przez co dość ciężko przez nią przebrnąć. Przez zbytnie rozwlekanie wszystkiego narracja traci na dynamice, zawsze gdy zaczynałem czytać po kilku stronach zaczynałem ziewać. Idą, idą i idą...
 
Mogę tylko powiedzieć, że nie rozumiem zarzutów, bo dla mnie język był jedną z mocnych stron książki :p
 
A ja trochę rozumiem, też tak miałam, ale 15 lat temu i w wyniku tłumaczenia Łozińskiego, które jest niedobre, niestety...
 
Miałam szczęście trafić na Skibniewską, więc nie mam żadnych traum. Oprócz strachu przed zejściem do piwnicy, bo Czarni Jeźdźcy, ale miałam wtedy jakieś czternaście lat, więc czuję się usprawiedliwiona.
 
Czytałem oczywiście w tłumaczeniu Skibniewskiej, ale nie o język tutaj chodzi a bardziej o rozwleczenie wszystkiego, bo w sumie dzieje się niewiele zważywszy na łączną objętość wszystkich tomów. Rozczarowałem się też ostatecznym rozstrzygnięciem. Tyle leźli do tej Góry Przeznaczenia i niewiele czasu temu poświęcono. Ot, Frodo odwraca się i chce zabrać pierścień, krótka szarpanina z Gollumem i po wszystkim.
 
Top Bottom