Forumowa filmówka

+
Na skraju jutra - kawał porządnego (nie wybitnego, ale naprawdę bardzo dobrego) kina SF. Wielkim plusem są efekty specjalne, których znacząca część została zrealizowana w klasyczny sposób.

Zdecydowanie polecam :)

Fajnie by było, gdyby film zarobił ładną kasę - w końcu może ktoś w juesej zrozumiałby że świat nie potrzebuje wyłącznie kolejnych sequeli i rebootów...
 
Moim zdaniem odznaczasz się odrobinę za dużą powściągliwością, jeśli chodzi o superlatywy, drogi Włodku.

Wszak jeśli ktoś zapytałby mnie, dlaczego wciąż pałam miłością do wystawnych hollywoodzkich superprodukcji, to bez wahania odparłbym, że znaczna większość odpowiedzi na to pytanie drzemie właśnie w "Edge of Tomorrow". To nie tylko jeden z dwóch najlepszych filmów pierwszej połowy tego roku, ale być może również mój ulubiony letni blockbuster ostatnich kilku lat i prawdziwie inteligentna rozrywka; rzecz angażująca emocjonalnie, mądrze poprowadzona, taktownie i błyskotliwie wyreżyserowana i napisana, bardzo dobrze zagrana, a w dodatku zabawna, zrobiona z jajem i bez niepotrzebnego napuszenia. Ogląda się to bardzo przyjemnie i w niczym nie przeszkadza tutaj kilkakrotnie skręcanie w kierunku sztampy. Wykreowany świat jest wiarygodny, a w dodatku z łatwością odnaleźć można w nim inspiracje paroma kultowcami, także na poziomie samej poetyki SF.

Naczelną zaletą filmu i miarą jego sukcesu są zdecydowanie Cruise i Blunt, którym udało się wykreować niezwykle pełnokrwiste postacie, w dodatku sprzedane z wdziękiem, którego dawno nie widziałem w superprodukcji. Tom niezmiennie jest w formie, daje z siebie naprawdę wiele, a swoim stężeniem charyzmy z powodzeniem mógłby obdarować ładne tuziny aktorów. "EoT" ukradła mu jednak Blunt, który powoli staje się królową SF - powiedzmy, że jej Rita to najbardziej charakterna żeńska postać tego gatunku filmowego od czasu... jej roli w "Looperze". Co bawi tym bardziej, że jej romans z SF rozpoczął się przecież od "The Adjustment Bureau" u boku Damona, gdzie grała raczej damsel in distress (o ile pamięć nie płata mi figli). W każdym razie, tutaj wywindowuje poziom kobiecego "badasstitude" jeszcze wyżej; cóż za cudowna postać pozbawiona chęci afiszowania się swoją pozycją, bezbrzeżnie skupiona na swoim powołaniu, stawiająca na działanie bez kompromisów i jakby z nonszalancką gracją roztapiająca serce. To właśnie dzięki duetowi wiarygodnych bohaterów i finezyjnemu nakreśleniu ich relacji "EoT" angażuje i wzbija się bardzo wysoko.

Oczywiście jest parę minusów - zakończenie jest z paru względów dyskusyjne (choć jestem z niego zadowolony), gdy design obcych pozostawia moim zdaniem do życzenia, ale nic to jednak! Kocham, kocham i będę wracał. Wierzę, że zestarzeje się godnie.

Idźcie koniecznie i wesprzyjcie tę produkcję swoją cegiełką, zasłużyła na to nie tylko ekipa, ale i my jako hołdujący wystawnym pożywkom dla eskapizmu, które nie są sequelami, rebootami, remake'ami (wiem, że to luźna adaptacja mangi).

8.5/10

PS. Rita gości od kilku dni na moim avatarze, muszę tylko znaleźć coś o rozmiarze bardziej pasującym do tutejszych wymogów...
 
Last edited:
Fajnie by było, gdyby film zarobił ładną kasę - w końcu może ktoś w juesej zrozumiałby że świat nie potrzebuje wyłącznie kolejnych sequeli i rebootów...

Wychodzi na to że potrzebuje sięgać po japońskie visual novelki :p

Ja ostatnio obejrzałem Legion - film z przed kilku lat, który od dawna miałem na celowniku, ale jakoś ciągle mi umykał. Lubię klimaty sięgające po anioły i demony, stareńka Armia Boga z Walkenem mi się podobała. Za niedługo ma wystartować serial podejmujący wątki z Legionu i to był impuls żeby wreszcie zapoznać się z tym filmem... Napisać że jestem rozczarowany to nic nie napisać. Ten film był tak absurdalnie głupi, nielogiczny, kiepsko zagrany, że szok. Serio, lubię kiczowate czy nawet trochę głupawe filmy, ale muszą mieć jakiś pomysł na siebie, Legion pomysłu nie miał. Nie miał również dobrego wykonania, bo nawet jeśli treść jest denna, ale efekty stoją na wysokim poziomie to i tak miło się ogląda. Wrócić pewnie nie będę miał ochoty, ale też nie poczuję że zmarnowałem czas na seans. Tutaj nie ma nic, dałem 3/10 (a zwykle jest bardzo pobłażliwy wobec filmów i rzadko wystawiam aż tak niskie noty) tylko za sam pomysł na film o aniołach i Paula Bettany'ego. A skoro już o nim mowa to facet powinien zmienić agenta, bo co chwilę widzę go w różnych ścierwach. Nie jest to może aktor wybitny, ale charakterystyczny i z potencjałem do grywania ciekawych ról (zresztą kilka takich ma na koncie).
 
Last edited:
@galadh

Widzisz, dla mnie nie sposób omówić zalety tego filmu nie pisząc zbytnio o fabule.

Oczywiście jest parę minusów - zakończenie jest z paru względów dyskusyjne i raczej postawiłbym na inne opcjonalne zwieńczenia, gdy design obcych pozostawia moim zdaniem do życzenia, ale nic to jednak! Kocham, kocham i będę wracał. Wierzę, że zestrzeje się godnie.

Zakończenie jest spójne i logiczne, ale wymaga chwili zastanowienia.
Naprawdę, nie czytać jeżeli nie oglądało się filmu.
Akcja rozgrywa się na przestrzeni trzech dni:
Dzień 1 - Cage (Tom Cruise) budzi się w helikopterze.
Dzień 2 - Cage budzi się w koszarach.
Dzień 3 - Dzień inwazji.

Cage zabił Alfę w dniu 3, Omega cofnęła czas o jeden dzień - i w ten sposób Cage za każdym razem budzi się w koszarach.
Pod koniec filmu bohaterowie niszczą Omegę, Cage zostaje "ochlapany" jej krwią i podobnie jak w przypadku Alfy, przejmuje jej zdolności. Czas zostaje cofnięty - Cage budzi się w sytuacji w której nie ma "właściwej" Omegi (bo została zniszczona), więc do wybuchu musiało dojść. Jednocześnie, mamy Dzień 1, więc wszyscy uczestnicy ataku na Luwr żyją.

W ten sposób powstał paradoks czasowy. Do zdarzenia doszło, mimo że nie mogło do niego dojść.
Podobny wątek jest w Terminatorze 2 - bohaterowie zapobiegają Dniu Sądu przy pomocy Terminatora, który powstał właśnie w wyniku wystąpienia tego wydarzenia.

Więcej o zakończeniu "Edge of tomorrow" można poczytać na filmwebie, tam w dyskusjach udzielają się fanatycy mangi, na której oparta jest fabuła filmu.
 
Last edited:
Ja na filmie byłem przedwczoraj. Nie nastawiałem się na wielkie kino, ba byłem zly, bo w skutek różnych zawirowań polazłem na niego zamiast na nowych X - ludzi. Byłem jednak pozytywnie zaskoczony. Na skraju jutra jest prostym filmem,, mimo że w hollywoodzkim wydaniu motyw zabawy czasem ma tendencje do, albo zbytniego skomplikowania, albo zwyczajnie nie trzyma się kupy. Tu całość została zgrabnie wyjaśniona i nie zostawiała wielkiego pola do interpretacji. Fabularnie również wszystko jest wyłożone na stół, nie występuje zawoalowana krytyka ludzkiego konsumpcjonizmu, nie ma też refleksji nad kondycją ludzkiej rasy w starciu z obcą cywilizacją. Całość broni się jednak, bo nikt nie próbuje nam wmówić, że jest inaczej. Ten film został stworzony by bawić i świetnie spełnia swoje zadanie.

Jednak największym plusem filmu jest jak słusznie zauważył wyżej galadh dwójka głównych bohaterów. Nie pamiętam kiedy ostatnio Tom był w tak dobrej formie, widać, że granie Cage'a najzwyczajniej w świecie sprawia mu frajdę. Szczególnie fajnie w jego wykonaniu wychodzą elementy humorystyczne, których jest w filmie zaskakująco dużo.

Na osobny akapit zasługuje jednak pani Blunt, która kradnie film. Zacznijmy od tego, że jej postać jest przykładem jak dobrze wykreować postać udanej kobiecej heroiny. Po pierwsze ubiera się i zachowuje jak żołnierz, wygląda jak żołnierz, do tego gdy trzeba jest bezkompromisowa, harda i wzbudza respekt u innych (a mimo wszystko jakimś cudem uniknięto kliszy "faceta z cyckami"). Od czasów pani Connor (z T2) nie widziałem tak dobrze przedstawionej żołnierki. Całość jest poparta świetnym aktorstwem - i znów - sporą dawką humoru.

Bardzo chciałbym zobaczyć panią Emily w roli heroiny, tym razem w głównej roli.
 
Last edited:
Oj, Włodku - nie przeczę temu, Twój post jest jak najbardziej słuszny, chodziło mi raczej o atmosferę pod koniec. Z tego co wiem, to pierwotnie film miał skończyć się bardziej pornuro, bo na
refleksach z konferencji prasowych/reportaży mówiących o zwycięstwie, które miała poprzedzić scena poświęcenia Cage'a i Rity. So, what's dead may never die, żadnego ostatniego skoku. Ostatecznie wolę jednak aktualny finał, tym postaciom kibicuje się za bardzo, by chcieć innego zakończenia - ten uśmiech i ta wjeżdżająca na napisach piosenka Newmana, jakże ładnie wieńcząca film, nawet jeśli nie do końca pasuje do całości.
@Nars: Nigdy nie wątpiłem w Twój gust! <3
 
Poszedłem w końcu na Godzillę i nie wiem skąd te zachwyty. Za każdym razem, kiedy potwory brały się za łby, akcja przenosiła się gdzieś indziej - WUT? Zrozumiałbym jeszcze, gdyby konwencja poszła w stronę Cloverfield - że potwory sobie, a ludzie sobie. Ale nie, było kilka sekwencji które wyraźnie odcnały film od takiego podejścia. Więc dostałem film o walczących potworach bez walczących potworów - no nie, no kurczę no nie.
 
Oj, Włodku - nie przeczę temu, Twój post jest jak najbardziej słuszny, chodziło mi raczej o atmosferę pod koniec. Z tego co wiem, to pierwotnie film miał skończyć się bardziej pornuro, bo na
refleksach z konferencji prasowych/reportaży mówiących o zwycięstwie, które miała poprzedzić scena poświęcenia Cage'a i Rity. So, what's dead may never die, żadnego ostatniego skoku. Ostatecznie wolę jednak aktualny finał, tym postaciom kibicuje się za bardzo, by chcieć innego zakończenia - ten uśmiech i ta wjeżdżająca na napisach piosenka Newmana, jakże ładnie wieńcząca film, nawet jeśli nie do końca pasuje do całości.

W takim razie to wyłącznie kwestia twojego gustu - przecież już sam tytuł filmu wskazuje na to, jakie będzie zakończenie. Można go odczytać na dwa sposoby: jest to nawiązanie do całego wątku z zapętleniem czasu i jednocześnie sygnalizuje, że wydarzenia doprowadzą do owego (w domyśle - lepszego) jutra.

Tak jak pisałem dla mnie całość zakończenia jest naprawdę spójna i co więcej, w żaden sposób nie otwiera luki na sequel, co również dobrze posłużyło całemu widowisku.
 
Znaczy, faktycznie nieprecyzyjnie się wyraziłem w pierwszym poście - jestem bardzo zadowolony z tego, jak dla duetu głównych bohaterów skończyło się to wszystko, ale gdzieś tam z tyłu głowy zastanawiam się, czy bardziej posępne barwy nie byłyby tutaj na miejscu. Podpiąłem to pod wady, jednocześnie utożsamiając się z wieloma głosami rozczarowanymi finałem, niemniej - mi on jak najbardziej odpowiada. <3
 
Zbierałem się do napisania tego posta już dłuższy czas, nie mogłem jednak się przemóc. Widocznie wyszedłem z nawyku, choć czasy też mi nie sprzyjają. Podzielę moje wywody na dwie części, bo o dwóch filmidłach chciałbym dzisiaj napisać:

1) Godzilla

Dokładnie 15. maja zrobiłem sobie prezent urodzinowy i wybrałem się na "Godzillę". Z wielkim sentymentem wspominam japoński pierwowzór z 1954 roku, który po dziś dzień robi na mnie wrażenie, zważywszy na czasy w jakich się ukazał i poruszaną przezeń tematykę. Zachęcające zwiastuny i rozsądna kampania marketingowa dodatkowo sprawiły, że nie mogłem się doczekać. I jak to najczęściej w takim przypadku bywa, twór Warner Bros i Legendary Pictures nie do końca sprostał moim oczekiwaniom. Ale do rzeczy.

To klasyczny w budowie film, nie tylko oddający hołd pierwowzorowi, ale także takim hitom jak "Park Jurajski", czy "Szczęki". Do tego te monumentalne motywy muzyczne przypominające utwory Johna Williamsa, czy Ishiro Ifukube. Niektóre ujęcia były tak pomysłowe, że i sam Spielberg by się ich zapewne nie powstydził. Nostalgiczny powrót do tych czasów to strzał w dziesiątkę. Eskalacja napięcia i oczekiwanie na pojawienie się Króla Potworów wykonano z pietyzmem.
Ważny punkt miał stanowić tzw. czynnik ludzki oraz ukazanie wielkiego potwora jako niepowstrzymanej siły natury. I tak w istocie jest, aczkolwiek na forach podniosło się larum z powodu ilości czasu ekranowego Króla. Osobiście nie traktowałbym tego jako wady, gdyby nie pewien szkopuł. Sceny z Godzillą są naprawdę dobre, spece od CGI dali radę, ale... Niestety sławetny czynnik ludzki jest co najwyżej przeciętny. Jest to w zasadzie jedna wielka klisza filmowa. Zamiast po raz kolejny wałkować wątek militarny, Edwards mógłby skupić się na dramacie jednostki, co też na początku filmu wyszło całkiem nieźle. Poniekąd jest to zasługa Bryana Cranstona, którego rola mogła się podobać. Jednakże w ujęciu całościowym, pomimo peletonu uznanych w branży aktorów, wykreowane postacie są mdłe i nie angażują emocjonalnie widza. Na szczęście obeszło się bez absurdalnych wątków komediowych rodem z "Pacific Rima".
Film stara się być poważny, co warto docenić, jednakże kiepski scenariusz nie pozwolił w pełni wykorzystać potencjału zarówno reżyserowi jak i aktorom. Postać doktora Serizawy to miły akcent dla osób pamiętających oryginał, ale szkoda, że rola ta została właściwie pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia i sprowadza się do pokazywania zatroskanej miny i głoszenia monologów. Rozbicie akcji i częste przeskoki do wielu miejsc dezorientują, a efektem tego są dość poważne dziury fabularne. Na szczęście finałowy epizod przynosi satysfakcję, zaś niektóre sceny mają potencjał by osiągnąć status kultowych w historii serii.
Podsumowując te dość oczywiste i pewnie niezbyt odkrywcze wywody, "Godzilla" Edwardsa jest filmem pełnym sprzeczności. Z jednej strony z powodzeniem łączy klasyczne motywy i technologiczną nowoczesność, oddając hołd japońskim oryginałom. Z drugiej zaś co i rusz atakuje nas filmowymi kliszami. Miałem wrażenie, że nie pozwolono ekipie filmowej w pełni rozwinąć skrzydeł. Cieszę się jednak, że sukces finansowy spowodował rozpoczęcie pracy nad kontynuacją. Gareth Edwards to człowiek, przed którym postawiono niezwykle trudne zadanie, zwłaszcza w obliczu jego dotychczasowego, niezwykle skromnego dorobku filmowego. Uważam jednak, że pomimo oczywistych wad, wciąż jest to całkiem niezły film. "Godzilla" to przede wszystkim monumentalne widowisko, które warto zobaczyć na srebrnym ekranie.
Tak swoją drogą, to wydaje mi się, że poprzedni film Edwardsa, "Monsters" znany też jako "Strefa X" jest obrazem ciekawszym, pomimo swej niezaprzeczalnej wręcz budżetowości. Można znaleźć całkiem sporo podobieństw z "Godzillą" nie tylko w poszczególnych scenach, ale i w poruszanej problematyce. Podziw może wzbudzić fakt, że Edwards nie tylko nakręcił sam film, ale jest również autorem scenariusza, zdjęć, efektów specjalnych i projektów scenografii. Zdolna bestia.

2) Na Skraju Jutra

Kilka dni temu byłem również na seansie przedpremierowym filmu "Edge of Tomorrow" / "Na skraju jutra", jak kto woli. Muszę przyznać, że zwiastun, który ukazał się kilka miesięcy temu w ogóle mnie nie poruszył, pomimo zastosowania lubianego przeze mnie motywu pętli czasowej (Dzień Świstaka to jeden z moich ulubionych filmów). Pierwsze recenzje okazały się nadspodziewanie pozytywne, co zwróciło moją uwagę.
Po wielokrotnym wysprzątaniu mego skromnego akademickiego pokoju, szukałem kolejnego błahego powodu odciągającego mnie od pisania pracy magisterskiej. Nowy film twórcy Tożsamości Bourne'a nadawał się do tego wyśmienicie.
Idąc do kina nie miałem wygórowanych oczekiwań. No i zostałem miło zaskoczony, gdyż "Na Skraju Jutra" okazał się być obrazem niezwykle udanym. Film serwuje doskonały przepis na to jak powinien wyglądać wakacyjny blockbuster.
Odtwórca głównej roli, Tom Cruise, grający postać majora Cage'a, którego koleje losu sprowadziły w sam środek wojennej zawieruchy, musi przeciwstawić się inwazji obcej formy życia. Szybko okazuje się, że poruszanie się w specjalnym egzoszkielecie do najprostszych nie należy (Cage jest PR-owcem, bez doświadczenia bojowego), co skutkuje... Cóż, może daruję sobie opisy fabularne, ponieważ warto odkrywać film samemu. W kwestii fabuły niech wystarczy fakt, że jest ona umiejętnie prowadzona. Pomimo wynikającej z założenia powtarzalności niektórych segmentów nie ma tu miejsca na nudę. Każda kolejna sekwencja wnosi coś nowego do historii albo stanowi okazję do żartów, których w filmie nie brakuje i stanowią miłą odskocznię od fabularnych zawirowań. Cage nie musi jednak sam kroczyć poprzez wojenną ścieżkę, bowiem towarzyszy mu Rita Vrataski (Emily Blunt), zwana też Stalową Suką.
Zdecydowanie na plus można zaliczyć aktorstwo, zarówno Tom Cruise jak i Emily Blunt czują się w kilkudziesięciu kilogramowych skafandrach jak ryby w wodzie i z powodzeniem wykonują kaskaderskie ewolucje na polu bitwy. Potrafili nadać jednowymiarowym postaciom charyzmy i wigoru.
Opowiadana fabuła nie jest tu jednak wyłącznie dodatkiem do widowiskowych efektów specjalnych (wiele z nich wykonano tradycyjnymi metodami). Ciekawie skonstruowana intryga jest tak samo istotna jak śledzenie poczynań ekranowych bohaterów i budzącej się między nimi relacji, która sprawia wrażenie wiarygodnej. Między aktorami po prostu czuć chemię, i to na kilometr. Tym samym dołączam do peanów na cześć wracającego do łask Cruise'a i przede wszystkim Pani Blunt, która skradła show.
Edge of Tomorrow to niezwykle satysfakcjonujący blockbuster ze sporą dawką energii i humoru. Ciekawa historia (dość luźno oparta na książce Hiroshiego Sakurazaki) opowiedziana w odpowiednim tempie, dodatkowo nie uwłaczając przy tym inteligencji widza. Polecam wybrać się do kina, aby samemu się o tym przekonać. Banan gościł na mej twarzy wielokrotnie, włącznie z ostatnią sceną, a to nie zdarza się zbyt często. Warto!
 
@PonoJr A ja akurat Na skraju jutra stanowczo odradzam... Film nudny, fabuła słaba, brak ciekawych spin offów i ogólnie myślałem, że z nudów wyjdę z kina, najgorszy film jaki widziałem od nastu miesięcy... przynajmniej.
 
Skończyłem "Upiory Południa" Kossakowskiej i teraz pytanie, pozostałe książki są w jakiejś kolejności chronologicznej? Na ostatniej stronie każdego z Upiorów Południa był zawarty spis książek w/g takiej kolejności:

Siewca Wiatru
Zakon Krańca Świata – tom 1
Zakon Krańca Świata – tom 2
Więzy Krwi
Ruda Sfora
Żarna niebios
Upiór Południa. Czerń
Upiór Południa. Pamięć Umarłych
Upiór Południa. Burzowe Kocię
Upiór Południa. Czas Mgieł
Zbieracz Burz – tom 1
Zbieracz Burz – tom 2

Grillbar Galaktyka

W takiej kolejności należy to czytać czy nie ma to znaczenia, z wyjątkiem oczywiście tych które są podzielone na tomy?



W temacie o filmach pytasz? ;>
 
Jakby ktoś nie mógł spać, to na Polsacie leci właśnie Drive. Świetny film z równie dobrą muzyką :) I chyba gdzieś tam będzie ruda :p
 
Jakby ktoś nie mógł spać, to na Polsacie leci właśnie Drive. Świetny film z równie dobrą muzyką :) I chyba gdzieś tam będzie ruda :p
x2

I po raz kolejny pomarudzę, że trailer temu filmu zrobił więcej krzywdy niż pożytku tym, że zapowiadał coś jak nowego Transportera...
 
Byłem na Na skraju jutra - zaskakująco dobre kino, szczególnie pierwsza połowa, która jest poniekąd komedią.

@galadh

Widzisz, dla mnie nie sposób omówić zalety tego filmu nie pisząc zbytnio o fabule.



Zakończenie jest spójne i logiczne, ale wymaga chwili zastanowienia.
Naprawdę, nie czytać jeżeli nie oglądało się filmu.
Akcja rozgrywa się na przestrzeni trzech dni:
Dzień 1 - Cage (Tom Cruise) budzi się w helikopterze.
Dzień 2 - Cage budzi się w koszarach.
Dzień 3 - Dzień inwazji.

Cage zabił Alfę w dniu 3, Omega cofnęła czas o jeden dzień - i w ten sposób Cage za każdym razem budzi się w koszarach.
Pod koniec filmu bohaterowie niszczą Omegę, Cage zostaje "ochlapany" jej krwią i podobnie jak w przypadku Alfy, przejmuje jej zdolności. Czas zostaje cofnięty - Cage budzi się w sytuacji w której nie ma "właściwej" Omegi (bo została zniszczona), więc do wybuchu musiało dojść. Jednocześnie, mamy Dzień 1, więc wszyscy uczestnicy ataku na Luwr żyją.

W ten sposób powstał paradoks czasowy. Do zdarzenia doszło, mimo że nie mogło do niego dojść.
Podobny wątek jest w Terminatorze 2 - bohaterowie zapobiegają Dniu Sądu przy pomocy Terminatora, który powstał właśnie w wyniku wystąpienia tego wydarzenia.

Więcej o zakończeniu "Edge of tomorrow" można poczytać na filmwebie, tam w dyskusjach udzielają się fanatycy mangi, na której oparta jest fabuła filmu.

Włodek daj linka do tego tematu na Filmwebie plz, bo nie mogę znaleźć, a jak dla mnie zakończenie jest z pupy ;)
 
Top Bottom