Hmm, niedawno obejrzałem właśnie pierwsze dwie części filmowego The Hunger Games. Tej najnowszej jeszcze nie, więc niniejszy komentarz się jej nie tyczy. Cóż mogę rzec... Spodziewałem się strasznej kaszany. Książki mi się podobały i moim zdaniem to są po prostu takie niezłe czytadła, w których czytelnik nie znajdzie niczego odkrywczego ani nie będzie podziwiać wybitnego kunsztu literackiego autorki, ale może za to się całkiem przyzwoicie bawić. Ekhm, no ale tutaj jednak nie o tym, bo miało być o filmach...
Zatem, jeszcze raz - spodziewałem się kaszany. Czegoś, co zostanie totalnie zinfantylizowane, okraszone słabym aktorstwem, tandetnym efekciarstwem i będzie mnie denerwowało różnymi głupimi zmianami w stosunku do książek. Nie kupiłem hype'a przedpremierowego. Nic, absolutnie nic mnie ciągnęło ani do pierwszej, ani do drugiej części w dniach ich premier. Wbrew trendom nie uważam też Jennifer Lawrence za piękność i nawet mnie trochę drażni jej nagły przypływ popularności. Słowem, praktycznie wszystko przemawiało w moim przypadku przeciwko tym filmom. Tym większe więc moje zdziwienie, że filmy są w porządku, tj. da się je oglądać bez zaśnięcia ani rzucania czymkolwiek w ekran. Jako adaptacja sprawdzają się dobrze i jest znacznie mniej zmian w stosunku do książek niż się spodziewałem. Duże propsy należą się za oddanie "ducha" książek. Czuć absurdalność kultury Kapitolu, konwencji areny jako reality show, fiksacji na punkcie mediów itp. Podobały mi się sceny pokazujące bezwzględność rządu, których nie brakuje w The Catching Fire. Dobrym ruchem w realiach medium filmowego jest "oswajanie" widza z wątkiem rewolucyjnym w większym stopniu niż w książkach już od pierwszej części, gdyż przez to wszystko ładniej się składa w jedną całość. Poza tym, jak można się było domyślić, aspekty związane z symboliką rewolucji (kosogłos, gesty, "męczennicy") w filmie robią wrażenie. Jedna ze scen, która przypadła mi do gustu:
Ciekaw jestem, jak to wszystko wyjdzie twórcom dalej, gdyż w książkach sprawy przybierają ciekawy obrót (choć pod koniec autorka mocno przesadziła z niektórymi zwrotami akcji, a zakończenie jest meh-meh, ale cii, to nie temat o książkach ;]).
Spodziewałem się, że Jennifer Lawrence będzie drugą Emmą Watson i będzie grać mi na nerwach, ale muszę przyznać, że w rolę Katniss dobrze się wczuła i przez to teraz aż trudno mi sobie wyobrazić w tej roli kogokolwiek innego. Donald Sutherland również pasuje do roli Prezydenta Snowa. Haymitch z początku kompletnie mnie nie przekonywał, potem nie raził i tyle. Reszta nie zwróciła większej uwagi. Było przeciętnie.
Romans nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Podobnie jak w książkach, ten wątek mnie nie angażował wcale - czasem przewracałem oczami, czasem po prostu płynąłem z prądem, ale ogólnie to było coś, co po prostu... było. No wiecie, dzieciaki mordujące się na arenie, Kapitol, polityka, rewolucja, aura rzymskiego klimaciku ("Panem"! ;D) raczej bardziej przykuwały moją uwagę, taka moja specyfika :lol:. I wydawały się poważniejsze niż grupa wzdychających do siebie nastolatków, trójkącik miłosny i to całe będą-ze-sobą-czy-nie-będą ;]. Jeśli ktoś wybiera się do kina na dobre love story, to pewnie się zawiedzie, bo tego tutaj nie ma.
Pacing momentami kuleje. W drugiej części jest też sporo chaosu, ale podobnie było w książce i z racji na specyfikę fabuły tej części, jest to zabieg zamierzony. Pytanie, czy trafiony, bo można mieć co do tego wątpliwości.
Nigdzie, w jakimkolwiek fragmencie nie ma ani grama wybitności, ale to kompletnie nie tego typu dzieła. Mamy tu bowiem do czynienia z niezłymi, przyjemnymi w odbiorze hollywoodzkimi blockbusterami i niczym ponadto. Jak dla mnie to jest jednak "aż tyle", gdyż jak już wspomniałem, oczekiwania miałem bardzo niskie. Te filmy naprawdę można było łatwo spieprzyć i zastanawiam się, czy może najgorsze po prostu przede mną i facepalm za facepalmem czekają mnie w kolejnych częściach :lol:. Tak czy siak - tragedii nie ma, co w tym przypadku jest sukcesem.
EDIT: Tak na marginesie -
http://en.wikipedia.org/wiki/2014_Thai_coup_d'état#Anti-coup_symbols
Thai protesters against the coup used the three-finger salute from The Hunger Games film series, symbolising their opposition to the coup.[130] The three fingers represent equality, liberty and brotherhood.[131] The military announced that it will arrest anyone who uses the salute.[132]