Wczorajszy wypad do kina na "Snajpera" (11. tegoroczna wizyta w kinie
) i dzisiejszy domowy seans "Inherent Vice" udostępnionego w HD via iTunes (film miał debiutować u nas pierwotnie w lutym, potem w kwietniu, a obecnie nie ma ani słowa o premierze na nośniki domowe) łączy jedno: ten duet to oscarowi contenderzy Warner Bros i ostatnie nominowane filmy (no, "Tajemnice lasu" na razie odpuściłem), które musiałem nadrobić przed jutrzejszą galą.
American Sniper
Troszkę film-kuriozum pełen dysonansów. Zbyt rwany i powierzchowny, by można było mówić o większym zaangażowaniu, co uwypukla tylko wymowa. Niby nie jest to laurka, ale jednak agitka. Niby ma kilka wysokooktanowych sekwencji, w które wsiąkłem, ale w dużej mierze jest mało porywający. Niby dobre główne role, ale jednak niezbyt ciekawe portrety postaci. Za mało scen w USA, by można było mówić o krwistym dramacie rodzinnym, ale jednocześnie wystarczająco dużo, by osłabić wydźwięk scen na froncie, przez co zarówno z tego, jak i z tego wynika za mało; innymi słowy, jest problem z niezborną strukturą.
Sprawna realizacja, na nominacje za montaż, dźwięk i montaż dźwięku zasłużył. Zdjęcia też nie byłyby przesadą.
A względem zakończenia, akurat sam pomysł był trafny. Pamiętam, gdy przy okazji "Lincolna" zgadzałem się ze zdaniem, że byłoby lepiej, gdyby film skończył się sugestią, co się zaraz stanie, zamiast pokazywać jeszcze konającego męża stanu. Inna sprawa, że faktycznie nie wybrzmiało to należycie.
Ostatecznie mam wrażenie obcowania z dosyć przewrotną popcornową rozrywką i karłowatym braciszkiem ostatnich filmów Bigelow.
6/10
Inherent Vice
Tym razem Paul Thomas Anderson kazał nam czekać na swój kolejny film niewiele ponad dwa lata.
Godna adaptacja prozy Pynchona: odważny (bo wierny i nieidący na łatwiznę) skrypt, wybornie oddany duch niegdysiejszych lat, doborowa obsada i świetne wykorzystanie muzyki. Miałem wrażenie, że rytm i tempo trochę szwankowały przez pierwsze 40-50 minut, ale to może tylko taki dzień. Tak czy siak, bez wątpienia rzecz do wielokrotnego użytku, które jak już będzie rosła w oczach, a nie malała (... um, that's one wicked sentence).
Zgodzam się co do konsensusu o roli Phoenixa; Freddie z "Mistrza" był jednak wybitnie wykreowaną postacią, stąd Doc jest "tylko" świetny. Tym razem mam jednak wrażenie, że więcej w tym zasługi samego Phoenixa, niż inwencji PTA. Po Joshu Brolinie spodziewałem czegoś lepszego, ale i tak był bardzo solidny.
Cóż, z radością dodaję do ulubionych i mam nadzieję na powtórkę za kilka miesięcy. PTA nadal króluje, choć w moim TOP jego dorobku "Inherent Vice" zajmie raczej #5 lokatę.
8/10