Obejrzałem film Hellboy (ten z tego roku) i... nie diabeł nie był tak straszny jak krytycy go malowali, ale...
No właśnie, do dobrego filmu duużo mu brakowało.
Jednak zacznijmy od początku.
Hellboy z 2019 to poniekąd nowe otwarcie, ignorujące działa Guillermo Del Toro związane z losami "syna piekieł". Dostajemy więc nowe spojrzenie na wszystko, chociaż sam moment pojawienia się Hellboy'a wydaje się dość podobnie nakręcony (przez ułamek sekundy miałem rażenie déjà vu i zastanawiałem się czy nie wykorzystali starych kadrów (ale nie).
To jednak co znacząco odróżnia obecny film od dzieł sprzed ponad dekady kategoria R.
Problem niestety w tym, że twórcy na siłę chcą swój wybór zaznaczyć (już od pierwszych minut filmu) i rzucają mięsem nawet w narracji. W sporej ilości miejsc wygląda to na bardzo wymuszone działanie, tak aby pokazać widzowi "patrzcie, mamy kategorię R i nie zawahamy się jej użyć". Podobny problem dotyczy "krwistości". Nie mam zastrzeżeń, do brutalności filmu jako takiego (chociaż u Guillermo Del Toro praktycznie brak posoki mi nie wadził) ale do jej nadużywania i przez to pewnej groteskowości. W czym oczywiście nie pomagały średniej klasy efekty specjalne (takie na poziomie seriali, no może poza paroma wyjątkami) wybijające z klimatu (przez tą swoją sztuczność i brak naturalności).
Sama historia też jest dosyć poszarpana i prosta jak nie wiem co. W sumie nasz Hellboy w ogóle się nie kryje (chodzi spokojnie po ulicy i nie wywołuje większych sensacji, a czasem to robi - widać film o tym zapomina) i musi pokonać (nie dopuścić do "odrodzenia" ) złej czarownicy z czasów średniowiecza. I w sumie tyle.
Nie był to zbytni spoiler bo te informacje dostaliśmy z trailera (a sam film ma nie wiele więcej do zaoferowania).
Problemy nie kończą się jednak na miałkiej historii. Postaciom jakoś brak chemii, a niektóre dialogi są odgrywane strasznie na siłę (zwłaszcza gdy postacie starają się "być śmieszne" ). Przez cały film nikim, z pobocznych bohaterów, się nie przejmowałem i nie mogłem utworzyć jakiejkolwiek więzi. W sumie mogę o nich powiedzieć tylko tyle, że są, dużo gadają (o tym nieco później) i za zwyczaj na wzajem się nie lubią.
Film też próbuje nam na siłę (niczym młotkiem) wbić tezę jak to ludzie Hellboy'a nie lubią, a mało robi aby zamiast mówić ten fakt pokazać.
Same napotykane postacie też dość dużo mówią jak na film akcji (żeby to jeszcze było ciekawe...). Generalnie jest tak - bohater dostaje się do jakiejś nowej lokacji lub grupy ludzi, a ci dają mu ładnych kilka minut wyjaśnień okraszonych jakimś flashbackiem. I to nawet do wątków, które nie są w ogóle istotne z punktu widzenia fabuły. Coś co można by załatwić dwoma zdaniami jest ciągnięte w "nieskończoność".
Oczywiście kilka wątków zostaje nie wyjaśnionych (i zupełnie zapomnianych - jak Baba Jaga) oraz mamy nieszczęsne otwarcie drzwi do kontynuacji (która, jak wiemy, raczej nigdy nie powstanie).
Jeśli miałbym wymienić jakieś pozytywy to były by nimi niektóre wizje Hellboy'a oraz fragmenty finału (i mówię tutaj głównie o stronie wizualnej). Sam David Harbour jako Hellboy nie wypada też jakoś źle.
Film nie jest jakimś dnem ale jest przeciętny aż do bólu. Jak by leciał w TV i przy alkoholu jednak można obejrzeć.
P.S. Po seansie mam jeszcze większy żal, że Guillermo Del Toro nie zdołał nakręcić trzeciej części
.