Forumowa filmówka

+
Jeżeli nie przejadła wam się forma jego gangsterskich filmów, to poczujecie się jak w domu.

Tak się czułem właśnie. Bardzo dobry film, kilka gagów - perełki. Oszczędna, ale świetnie uzupełniające film utwory, zgrabny montaż... No i aktorzy. Wszystko było jak trzeba.

Solidne 8/10 i serduszko dla dialogu:

przy ringu bokserskim o rasizmie :)

Innymi słowy - @geralt.z.rivi.20 badz konsekwentny i nie oglądaj :D
 
Korzystając z okazji (i nieco wolnego czasu) wybrałem się do kina na Jojo Rabbit.



Akcja filmu rozgrywa w końcowym okresie drugiej wojny światowej i opowiada historię młodego chłopca imieniem Jojo. Aby było ciekawiej, nasz tytułowy malec jest Niemcem wprost zafascynowanym faszystowską ideologią, a jego najlepszym przyjacielem jest wyimaginowany Adolf Hitler. Chłopak wprost marzy aby dostać się do wojska, zostać wojennym bohaterem i ostatecznie dołączyć do przybocznej gwardii wodza nazistów.
Nieco wbrew powyższym słowom film jest komedią (w większości... o czym nieco później), a faszystowskie ideologie, przekonania oraz paradoksy są tutaj wyśmiewane. Sama postać Adolfa (czy raczej jego wyobrażenia) jest z resztą bardzo komiczna i dostarczająca sporo śmiechu, co może nie wszystkim pasować ale trzeba pamiętać iż mamy tutaj do czynienia z z wyobrażeniami młodego zindoktrynowanego umysłu - nie prawdziwym dyktatorem.
Ogólnie cały film jest przedstawieniem wojny oraz skrajnej ideologii postrzeganej oczami dziecka, które idealizuje świat ukazywany przez dorosłych, a swoich idoli widzi w samych superlatywach. Trzeba też pamiętać, że sama postać Adolfa jest dla Jojo niejako podporą w trudach jego codziennego życia (malec mieszka samotnie z matką, tęskniąc za będącym "na froncie" ojcem i poza wyimaginowanym Adolfem ma tylko jednego prawdziwego przyjaciela w nieco niezdarnym grubym rówieśniku).



Życiowa sytuacja malca jeszcze bardziej się komplikuje gdy w wyniku nieszczęśliwego wypadku (na obozie szkoleniowym dla młodych nazistów) zostaje oszpecony i dochodząc do zdrowia musi zostać w domu (podczas gdy jego rówieśnicy szkolą się aby walczyć z wrogami Rzeszy, w tym tak znienawidzonymi Żydami). Podczas swojej rekonwalescencji malec odkrywa, że w jego mieszkaniu ukrywa się młoda żydówka. Co więcej robi to za zgodą (i przyzwoleniem) jego własnej matki.
W chłopcu rodzi się konflikt. Jego ideologia, oraz wierzenia (tak wpajane przez nazistów), zostają wystawione na próbę w konfrontacji z rzeczywistością. Zaczyna odkrywać, że świat nie do końca wygląda tak jak mu przedstawiano.

Dodatkowo Alianci oraz Rosjanie zdają się przybliżać do jego spokojnego miasteczka, a czasy Rzeszy wydają się być policzone.



Film mimo (na pierwszy rzut okaz) bycia lekką komedią, osadzoną w nieco nietypowym okresie, jest też czymś poważniejszym. Pięknie sfilmowanym i zagranym (o czym nieco dalej) obrazem z przesłaniem.
Praktycznie każda główna postać ma swoją motywację oraz tło historyczne, a sam główny bohater (poprzez konfrontację z rzeczywistością oraz dramatycznymi wydarzeniami nazistowskich rządów) przechodzi wspaniałą przemianę.
Tak więc w filmie będziemy się świetnie bawić, ale też nie raz nieco się wzruszymy nad losem bohaterów i dramatycznym sytuacji, w których się znaleźli (piekło wojny oraz przemoc raczej nie są tutaj bezpośrednio ukazywane ale i tak zaakcentowane dość zauważalnie - co dodatkowo wybija się w konwencji komedii).




Całość nie miałaby takiej siły, gdyby nie naprawdę doskonałe kreacje aktorskie. Już sam młody aktor wcielający się w Jojo jest po prostu wyśmienity i wprost idealny do swojej roli. Potrafi pokazać radość i naiwność dziecka ale jednocześnie skrajne emocje takie jak strach. Po prostu młodziutki Roman Griffin Davis jest w swojej roli bardzo przekonujący.
Tyczy się to również samego reżysera i scenarzysty (Taika Waititi), który odgrywa też rolę zmyślonego Hitlera. Na uwagę zasługuje również Thomasin McKenzie, wcielająca się w rolę młodej żydówki ukrywającej się w domu bohatera. Po prostu czuć tą chemię pomiędzy nią, a Jojo.
Co ciekawe na uwagę zasługuje również Scarlett Johansson, wcielająca się w rolę matki chłopca (nigdy wcześniej nie powiedziałbym, że ta aktorka potrafi jakoś przyzwoicie grać, a tutaj proszę...) oraz w nieco bardziej drugoplanowej roli Sam Rockwell (będący szkoleniowcem Jojo na obozie dla nazistów, a później jego "pracodawcą" ).




Tak więc mogę z czystym sumieniem polecić powyższy film (chociaż zdaję sobie sprawę, że nie do wszystkich trafi).
Jojo Rabbit nie bez kozery dostał Oskara.

 
Sala Samobójców. Hejter.

Komasa ma swoje 5 minut. Świetnie przyjęte Boże Ciało, teraz kontynuacja wychwalanej Sali Sambójców. Z jego filmami mam taki problem, że wydają mi się bardzo przereklamowane. Wiele scen wydaje mi się kompletnie niepotrzebnych, rodem z tzw. przeze mnie Polskiego Ambitnego Kina. Tak, żeby widz wiedział, że jest ambitnie i trzeba się zachwycać, kiwać głową z mądrym uśmiechem a potem rozkminiać Ważne Egzystencjalne Życiowe Tematy Poruszane Przez Reżysera. Dlatego na wypadek, jakby miał zostać naszym kandydatem do Oskara kilka słów przemyśleń.

Dlaczego o tym piszę? Bo SS.H. (ekhm...) jest dokładnie takim samym filmem pod tym względem, jak te poprzednie. Czyli: ciekawy pomysł i koncepcja, ale potem Komasa robi to, co tak dobrze mu wychodzi: czyli w gruncie rzeczy mało sensowne i prawdopodobne oraz ambitne kino znakomicie udające sensowne, prawdopodobne i ambitne kino. Film jest sprawnie zrealizowany, aktorzy grają tak przekonująco, jak potrafią i jak scenariusz pozwala no i są to w zasadzie główne plusy. Minusy jak zwykle bywa tkwią w scenariuszu.

1. Zarzut główny: sam pomysł jest arcyciekawy. Przychodzi mi do głowy mnóstwo fabuł, które można nakręcić na podstawie konceptu "agencja pr-owa działająca za pomocą chwytów poniżej pasa". Tymczasem jak na film z tytułem zawierającym słowo "Hejter" i reklamowany zwiastunami jako film o nośnym temacie powstawania internetowego hejtu i niszczenia wizerunku film jest zaskakująco oszczędny w tym zakresie i w zasadzie w ogóle się nad tym zjawiskiem nie pochyla, załatwiając to wszystko dosłownie dwoma szybkimi montażami.

2. Wynikające z pierwszego - film stoi sztampą i okrutnymi uproszczeniami. Bohaterowi wszystko przychodzi łatwo, prosto i szybko. Nie napotyka właściwie żadnych trudności na swojej drodze poza punktem wyjściowym, czyli wyrzuceniem ze studiów. To uproszczenia. Sztampa - totalnie przerysowane i nijak nie przystające do dzisiejszych standardów przedstawienie korpo (może 20 lat temu, ale nie teraz). Teraz, gdyby:

jakiś millennials usłyszał w pracy teksty, jakimi sypie Kulesza czy jej "zastępca" w kierunku swoich pracowników głośno by się zaśmiał i wyszedł od razu, a nie stał, trząsł się i płakał, wierzajcie mi

Czołowym uproszczeniem jest jedna z ostatnich scen filmu, w której:

Główny bohater szantażuje Kuleszę... Tym, że zdradzi wszystkim, jakie metody stosuje agencja, za pomocą dowodów, które zebrał. Nie wiadomo do końca, dlaczego nie robi sobie nic z NDA, któremu poświęcona jest nawet osobna scena. Ciężko uwierzyć, że takiej agencji i bezkompromisowej osobie, na jaką przez cały film wygląda bohaterka grana przez Kuleszę może podskoczyć w ten sposób jakiś dzieciak i nie zrobił tego żaden z jego poprzedników, gdzie wszyscy są ostro mobbingowani.

Takich rzeczy jest całe mnóstwo. Dość tajemnicze jest, jakim cudem:

w tak banalny sposób udaje się głównemu bohaterowi namówić jakiegoś chłopaka do wejścia na event i rozstrzelania X osób, na czele z celowym zabójstwem polityka. To powoduje, że tymi wydarzeniami ciężko się przejmować, bo ciężko uwierzyć w ich prawdopodobieństwo

3. Character development leży całkowicie. Motywacje bohaterów, zwłaszcza głównego, są mało zrozumiałe albo mega banalne i w zasadzie wszystkiego w tej materii dowiedzieliście się już z trailera. Źli bogaci ludzie pogardzają biednymi i ci biedni mają dość i chcą im dać nauczkę. Tomek jest takim samym bohaterem na początku i na końcu. Dlaczego robi, to co robi? Dlaczego podsłuchuje wszystkich, okłamuje wszystkich? W jakim celu, co chce osiągnąć? Dlaczego jest hejterem? Po co mści się na ludziach, którzy sponsorowali jego studia? Nawet ta zemsta jest kulawa fabularnie, bo:

w finale ginie starsza córka tych ludzi, w dodatku zupełnym przypadkiem, a przynajmniej nic nie wskazuje, żeby Tomek zlecił to. Nawet chce w pewnym momencie uciec z tego miejsca przed rozpoczęciem zaplanowanej przez siebie strzelaniny razem z młodszą córką, w której jest albo był zakochany. Ostatecznie nie robi tego. Po co właściwie prostą misję nakręcenia hejtu na polityka Rudnickiego zamienia w strzelaninę, w której ginie na oko jakieś kilkanaście osób, na czele z samym Rudnickim? Nie wiadomo.

Także jeśli miał być to film o hejcie, to nie bardzo wyszło bo film zagadnienie ledwie liże. Jeśli studium zachowania psychopaty, to też zdecydowanie potraktowane po łebkach, bo nie zostały zasygnalizowane żadne powody, dla których Tomek robi to, co robi. Czyli jak to przeanalizować, to taki film mocno o niczym, ale i tak pewnie będzie zachwyt i głosy zewsząd, jaki jest głęboki.

5/10
 
Last edited by a moderator:
Konkretny zwiastun animacji na podstawie Mortal Kombat.


Robi lepsze wrażenie niż poprzedni, ale dalej nie leżą mi projekty postaci i muzyka, a animacja wygląda dość tanio.
 
Naprawdę jeszcze nikt o tym nie napisał?
Zmarł Max von Sydov, jeden z najwybitniejszych aktorów naszych czasów.
Ilość ról, w jakich zagrał jest ogromna, ale napewno warto w wymienić "Opowieść wszech czasów" gdzie grał Jezusa Chrystusa, "Egzorcystę" który przyniosła mu światową sławę, "Flasha Gordona", "Siódmej Pieczęci" czy "Diunę". Ja kojarzyłem go z tego ostatniego, Egzorcysty, z Dredda, Conana, Raportu Mniejszości, a ostatnią rolę którą widziałem była ta w Przebudzeniu Mocy. Jego występu w Grze o Tron nie widziałem, bo odpuściłem sobie ostatnie sezony.
Ech, ładnie nam się ten rok zaczął, najpierw trzecia wojna światowa, teraz coronavirus, potem umiera Kirk Douglas, teraz Sydov. Muszę przyznać, że gościa podziwiam, niby przez większość swojej kariery grał role drugoplanowe, a i tak zdołał zwrócić na siebię uwagę. W dodatku grał chyba do końca swojego życia, podczas gdy taki wciąż żyjący Connery 20 lat temu rzucił wszystko i wciąż siedzi w Bieszczadach.
 
Animowany Mortal Kombat (poziomem wykonania) wygląda jak jakiś przeciętny serial z Cartoon Network.
Tyle, że z flakami i przekleństwami.
 
Uwielbiałem go niebywała osobowość wszyscy kojarzą go głównie z roli Hermana Brunera a ja podziwiałem go za to:
 
Ciekawe rzeczy się teraz dzieją w świecie kina z powodu pandemii i naszła mnie taka refleksja: co dalej? W moim przypadku nie są to jednak czarne myśli, a wręcz przeciwnie, bo choć uwielbiam oglądać filmy to jednak nieszczególnie lubię chodzić do kina. Wizyta w takim przybytku ma dla mnie więcej minusów niż plusów przez co zdecydowanie preferuję seans w domowym zaciszu.

Zacznijmy od minusów:

- Cena
Wiem, że są różne opcje tańszych biletów czy abonamenty pokroju Unlimited, ale domyślnie bilet na jeden film dla jednej osoby to ok 30 zł. Za tę kwotę lub niewiele wyższą mam miesiąc abonamentu na dowolnej platformie streamingowej, na której mogę oglądać co chcę, kiedy chcę i w jak dużym gronie znajomych chcę bez poświęcenia dodatkowego czasu na dojazd czy oglądanie reklam z czym wiążą się dwa kolejne minusy.
- Dojazd
Nawet gdybym mieszkał obok kina to i tak musiałbym się zebrać, wyjść z domu i dotrzeć na miejsce. W mojej okolicy nie ma jednak kin i do najbliższego mam przynajmniej pół godziny drogi, a do IMAXa nawet godzinę. Jestem leniem, do tego mam mało czasu ze względu na pracę więc jest to problem.
- Reklamy
Mimo iż szarpią sobie za bilety to i tak trzeba jeszcze obejrzeć pół godziny reklam przed seansem. Żeby to jeszcze były zwiastuny nadchodzących premier albo jakieś materiały dotyczące filmów, ale nie, przeważają żenujące reklamy banków i sieci komórkowych. Szlag mnie trafia kiedy wydaje się że już koniec tych bzdur i zaraz zacznie się film, a tu drugi raz ta sama reklama. Jasne jest że zwiastuny filmów przed seansem nie przyniosą kinom kasy tak jak reklamy ciuchów czy telefonów, ale kompletnie mnie to nie obchodzi, bo kino powinno zarabiać na samym filmie, a tak niestety nie jest i dlatego trzeba się męczyć.
- Obcy ludzie
Nie trafiłem jeszcze na totalnie patologiczne sytuacje pokroju pijanych widzów wszczynających awantury, a słyszałem że się zdarzają. Normą jednak jest błyskanie telefonami (bo przecież nie da się wytrzymać dwóch godzin bez facebooka), szeleszczenie przekąskami (bo przecież nie da się wytrzymać dwóch godzin bez mielenia mordą) czy łażenie tam i nazad po sali (bo przecież nie da się wytrzymać dwóch godzin bez osuszenia pęcherza, zwłaszcza jak się w trakcie reklam zdążyło opróżnić duży napój) nie mówiąc już o głośnym komentowaniu tego co się dzieje na filmie. Niestety większość ludzi chodzi do kina żeby spędzić czas, a nie dlatego że są niesamowicie zainteresowani filmem.

Plusy są właściwie dwa i może jeszcze jeden bonusowy:

+ Ekran i nagłośnienie
To faktycznie spory plus, bo żeby u siebie mieć wrażenia rodem z IMAXa należałoby mieć kupę kasy na sprzęt i jeszcze wielki dom żeby mieć to gdzie ustawić.
+ Bycie na bieżąco
Chcąc jak najszybciej obejrzeć film z ulubionej serii czy ulubionego twórcy albo coś co mnie po prostu zainteresuje muszę wybrać kino. W innym wypadku musiałbym czekać przynajmniej 3-4 miesiące (a czasem nawet dłużej) aż film trafi na nośniki fizyczne i streaming żeby go obejrzeć w domu. Dlatego wciąż chodzę do kina, ale wybieram tylko te produkcje, których absolutnie nie mógłbym się doczekać przez co wiele potencjalnie ciekawych tytułów mnie omija.

I jeszcze bonus:

+ Filmowe wydarzenie
Niekiedy wspomniane minusy bledną w obliczu możliwości przeżycia filmowego wydarzenia razem z grupą innych zapaleńców. Wrażenia podobne do dzielenia się emocjami na meczu. Czegoś takiego miałem okazję doświadczyć dwa razy w życiu i były to seanse przedpremierowe Infinity War i Endgame kiedy wszyscy obecni na sali byli równie wielkimi miłośnikami cyklu jak ja i razem z nimi przeżywałem to co się dzieje na ekranie jeszcze przed oficjalną premierą, spoilerami i dyskusją w sieci. Faktycznie wzbogacało to seans, ale są to wyjątki.

Przechodząc już do sedna, kto wie czy w najbliższych latach nie odpadnie plus nr 2 czyli bycie na bieżąco. Od dawna Netflix stara się iść w tym kierunku i ku rozpaczy wielu filmowców starej daty, ale też wielu kinomanów wykupuje prawa do światowej dystrybucji filmów kinowych. Dzięki temu wiele produkcji albo ostatecznie całkiem omija kina, albo ma mocno ograniczoną dystrybucję kinową (nierzadko tylko w kraju macierzystym), a wszyscy zainteresowani mogą cieszyć się nową produkcją u siebie w domu w momencie oficjalnej premiery. Przykładami takich sytuacji mogą być Anihilacja czy Irlandczyk, ale też wiele filmów azjatyckich czy europejskich, które zwykle i tak omijają kina w naszym kraju (i pewnie na wielu innych rynkach) przez co jeszcze parę lat temu legalne zdobycie takich produkcji wymuszało zamawianie np. z Amazona co wiązało się często z niemałymi kosztami oraz oczywiście brakiem naszej wersji językowej i faktem oglądania miesiące po światowej premierze.

Na ten moment kina na całym świecie pozostają zamknięte i coraz więcej dystrybutorów zamiast przesuwać nadchodzące premiery decyduje się na udostępnienie ich w sieci na platformach streamingowych lub serwisach VOD do wypożyczenia. Dotyczy to zarówno filmów, które zdążyły już zaliczyć debiut w kinie i utrzymać się tam przez tydzień-dwa jak i takich, które nie doczekały swojej zaplanowanej premiery. Przykładami mogą być produkcje takie jak Niewidzialny Człowiek czy Emma, a wkrótce dołączą do nich chociażby Birds of Prey czy Lovebirds i zapewne na tym się nie skończy. Na naszym podwórku też się to dzieje dzięki czemu głośne nowości pokroju nowej Sali Samobójców czy W lesie dziś nie zaśnie nikt możemy obejrzeć w sieci.

Pozostaje teraz pytanie czy kiedy sytuacja się uspokoi i wszystko wróci do normy to czy ludzie (jako ogół) będą w ogóle zainteresowani powrotem do kina? Może się to skończyć tak że wypady do kina będą zarezerwowane dla największych blockbusterów i filmowych wydarzeń, a w przypadku całej reszta produkcji małego i średniego oraz wielu produkcji większego kalibru ludzie będą preferować seans w domu. Oczywiście z czasem doprowadziłoby to do upadku większości kin, ale cóż, świat się zmienia.

Mnie by to ucieszyło (oczywiście nie upadek samych kin z czym wiązałaby się utrata pracy masy ludzi, ale samo podejście do dystrybucji), bo jak już wspomniałem, oglądanie w domu niweluje wszystkie wymienione przeze mnie minusy, a gdyby do tego doszła też możliwość oglądania w domu wszystkich najświeższych premier to odpadłby też jeden z dwóch plusów. Jestem przekonany, że wielu kinomanów się ze mną nie zgodzi (podobnie jak wielu filmowców), ale dla mnie byłaby to idealna sytuacja.
 
Pozostaje teraz pytanie czy kiedy sytuacja się uspokoi i wszystko wróci do normy to czy ludzie (jako ogół) będą w ogóle zainteresowani powrotem do kina?

Oczywiście :)

Ja już się nie mogę doczekać :)
Podane minusy są bardzo kontekstualne i indywidualne (co zrozumiałe) i nie można ich uznawać za obiektywne wady.

Ad.1. Cena takiego programu jak Unlimited to dla mnie bardziej uczciwe porównanie do abonamentu streamingowego. Poza tym - przez wzgląd na inne czynniki to jest rzecz średnio porównywalna, bo nie oglądasz na streamingu premier ("co chcesz") jak to nazwałeś, tylko to co platforma aktualnie ma, a to zasadnicza różnica. Tego nie można przeliczyć wprost na koszt filmogodziny :) Zresztą, kino to rozrywka, wyjście z domu, wydarzenie i to w tym kontekście powinno się patrzeć na jego cenę, a nie porównywać z usługą o innym charakterze jaką jest streaming. To ma tyle sensu, co porównanie ceny posiłku w restauracji z sumą kosztu składników potrzebnych do przygotowania tego samego w domu. No, w domu wyjdzie taniej, w domu za cenę posiłku w knajpie zjem kilka posiłków. Ale restauracje istnieją, bo pójście do restauracji to nie to samo co zjedzenie w domu, mimo że w domu można zjeść smacznie. Analogia myślę w pełni wyczerpująca.

Jeśli więc już, to wraz z rozwojem i doganianiem tzw. zachodu przez nasze społeczeństwo wypad do kina "zbanalnieje" i nie będzie robić na użytkowniku wrażenia, tak jak nie robi np. na mieszkańcu USA. Ot, rozrywka jak każda inna. Już teraz tak jest, żeby daleko nie szukać dla mnie pójście do kina to żaden wydatek, ot tańsze niż pójście z kimś na 3 piwa raz na tydzień czy (tu wstaw dowolną aktywność za parędziesiąt zł od osoby)

Ad.2. Dojazd to podobna sprawa jak cena. Jeden ma daleko, inny ma blisko, poza tym to dalej wydarzenie więc to tak, jakby wskazać jako minus dotarcie do restauracji i konieczność znalezienia tam stolika. No, trzeba dojechać ale film w kinie to nie to samo co film w domu.

Ad.3. W prawdziwym świecie nie ma czegoś takiego jak to, że coś powinno na czymś zarabiać :) To biznes. Blok reklamowy można w całości ominąć a jego czas jest niemal zawsze podobny i wynosi ok. 20 minut. Przy odrobinie zaangażowania jak kogoś te reklamy bolą, może dokładny czas uzyskać od obsługi kina wcześniej np. dzwoniąc. Mają dokładne dane.

Ad.4. Ta "wada" dotyczy każdego miejsca, gdzie współegzystuje się z innym ludźmi, więc ciężko ją traktować poważnie ;) Jedni znoszą to lepiej, inni gorzej - jak widać Ty :)

Ogólnie znów można to porównać z wyjściem do knajpy. Dla kogoś świetna rozrywka to będzie domówka, dla kogoś wyjście do pubu z kumplami, gdzie narazisz się na - wyższa cenę za alkohol, konieczność dojazdu, innych ludzi itd. :)

Może kiedyś kino będzie rozrywką bardziej niszową niż teraz, tak jak swego czasu wszyscy w domach mieli telewizję i ją oglądali (a starsze pokolenie do teraz sobie inaczej nie wyobraża) a do kina chodzili nie wszyscy. Wątpię jednak, bo od kiedy TV jest powszechna to ludzi nie będących zwolennikami kina takich jak Ty jest od dawna sporo i niczego w ich istnieniu to nie zmieniło :)

Ale raczej widzę tutaj drogę podtrzymania unikalności i ewolucji technologicznej kin, tak że zawsze będą oferować doświadczenie audiowizualne bogatsze niż w domu. Z takim IMAX żadne kino domowe a nawet własną sala (którą mam w planach swojego domu) nie może się równać.

Ciekawe, czy ktoś kiedyś na podobnej zasadzie wieszczył upadek teatru gdy upowszechniła się telewizja i kino, a jednak trwa w podobnej formie - odgrywanego na scenie spektaklu - od tysięcy lat :)
 
Ja również tak jak @HuntMocy preferuję oglądanie w domu, natomiast zgadza się, że wiele wymienionych przez Hunta minusów to kwestia indywidualna.

Dla mnie w kinie głównym minusem są wymienieni przez Hunta inni ludzie. Kultura zachowania w multipleksach właściwie nie istnieje, więc jak już idę do kina, to na filmy atrakcyjne wizualnie, ale nieszczególnie wymagające uwagi, czy też budujące jakiś nastrój i suspens. Powiedziałbym, że w kinie mogę oglądać raczej popkulturową, miałką papkę, natomiast wartościowe kino, czy choćby ulubione przeze mnie horrory, zdecydowanie wolę w domu.

Trochę szkoda, bo to twórcom tej drugiej kategorii filmów wolałbym oddać większy udział swojego budżetu.

Deymos666 said:
To ma tyle sensu, co porównanie ceny posiłku w restauracji z sumą kosztu składników potrzebnych do przygotowania tego samego w domu. No, w domu wyjdzie taniej, w domu za cenę posiłku w knajpie zjem kilka posiłków. Ale restauracje istnieją, bo pójście do restauracji to nie to samo co zjedzenie w domu, mimo że w domu można zjeść smacznie. Analogia myślę w pełni wyczerpująca.
Może i tak, z tym że multipleksy porównałbym w tej analogii co najwyżej do restauracji w stylu McDonald's. Zarówno jedne, jak i drugie oczywiście istnieją i czasem zdarza mi się tam bywać, ale z wyrafinowaną rozrywką/kuchnią nie ma to nic wspólnego. :)

Kończąc - wątpię, by nadzieje Hunta na to, że ludzie po pandemii nagle przestaną chodzić do kin, się sprawdziły. To jest kwestia indywidualnych upodobań i to raczej się nie zmieni. :)
 
Może i tak, z tym że multipleksy porównałbym w tej analogii co najwyżej do restauracji w stylu McDonald's.

Zupełnie nie :) Nie rozmawiamy o treści, a sposobie dostarczenia tego samego dobra. Parasite obejrzany w domu vs Parasite obejrzany w kinie, albo szmira obejrzana w domu vs szmira w kinie.

Równie dobrze moglibyśmy w to miejsce wstawić każdą rozrywkę, przy której konieczne jest wyjście z domu. Lepiej iść na wernisaż, czy obejrzeć wystawę fotografii w formie pokazu slajdów na kompie? Lepiej usiąść ze słuchawkami na uszach w domu, czy iść na koncert? Przecież w cenie biletu czy dwóch mam płytę (albo i płyta jest tańsza, zależy od gatunku muzyki) i mogę ją odtwarzać w domu ile razy chcę, a na koncert pójdę raz i koniec. Muszę tam dojechać, zaparkować, będą tam ludzie którzy będą się przepychać...

Ale koncerty nie znikną i kino też nie zniknie.

A propos wpuszczonych do streamingu z powodu korony filmów, obejrzałem "pierwszy polski horror" (nieźle kłamstwo marketingowe btw, dość bezczelne). Niezła szmira. Z czystym sumieniem 1/10, absolutnie fatalne doświadczenie. Nie umywa się do slasherów, na których się ponoć wzoruje. Wszystko źle. Zero klimatu, suspensu, idiotycznie zachowujący się i złe zagrani bohaterowie, fatalny scenariusz pełen nieprawdopodobnych niewytłumaczalnych zdarzeń i idiotyzmów, tragiczne efekty dźwiękowe... No dramatyczne to było. Jedyny plusik za scenografię i kilka ujęć, ale to tak z litości. Begone!
 
"pierwszy polski horror"
Pierwszym horrorem bym tego nie nazwał, co najwyżej pierwszym, prawdziwym polskim slasherem, w przeciwieństwie do "Pory mroku" która slasherem miała być, a nie była.

Z czystym sumieniem 1/10, absolutnie fatalne doświadczenie. Nie umywa się do slasherów, na których się ponoć wzoruje. Wszystko źle. ... No dramatyczne to było. Jedyny plusik za scenografię i kilka ujęć, ale to tak z litości. Begone!

Oh came on! Czego ty się spodziewałeś? Ja nie byłem pewny, czy ten film faktycznie będzie pełnoprawnym slaherem, a był, nieraz w trakcie seansu śmiałem się jak głupi, nie wierząc w to co widzę, i w to że to faktycznie polski film. Widać było że goście którzy się za to brali wiedzieli, za co się biorą, może nie zrobili z tym nic rewolucyjnego ale jak dla mnie było ok.
Wszystko źle. Zero klimatu, suspensu, idiotycznie zachowujący się i złe zagrani bohaterowie, fatalny scenariusz pełen nieprawdopodobnych niewytłumaczalnych zdarzeń i idiotyzmów, tragiczne efekty dźwiękowe
A to przypadkiem nie są standardy tego konkretnego gatunku filmowego?
 
Zupełnie nie :) Nie rozmawiamy o treści, a sposobie dostarczenia tego samego dobra. Parasite obejrzany w domu vs Parasite obejrzany w kinie, albo szmira obejrzana w domu vs szmira w kinie.
Rozmawiamy też o kulturze ludzi, z którymi mamy kontakt i tutaj właśnie zawężenie analogii do McDonalda całkiem nieźle pasuje. Przewaga technologiczna sposobu dostrarczenia filmu w kinie a w domu jest oczywista, nie wiem o czym tu dyskutować. Natomiast ta przewaga jest, w moim (subiektywnym) odczuciu, skutecznie niwelowana przez zachowanie otaczających mnie osób. :)
 
Pierwszym horrorem bym tego nie nazwał,

Stąd cudzysłów.


Oh came on! Czego ty się spodziewałeś?

Niczego lepszego, ale byłoby miło zobaczyć film nie będący totalnym gniotem. Mam dawać punkty za to, że Polacy w 2020 roku są w stanie nakręcić film typu horror, za dobre chęci?


A to przypadkiem nie są standardy tego konkretnego gatunku filmowego?

Nie. Slashery, które zdefiniowały gatunek są schematyczne, ale posiadają też cechy, które wymieniłem na przyzwoitym poziomie, a przynajmniej niektóre z tych cech.

"Pierwszy polski horror" nie posiada żadnej z nich. Nie jest zabawny, nie wywołuje guilty pleasure, efekty gore są na wyższym poziomie w filmach Vegi, historia jest absolutnie pozbawiona jakiegokolwiek prawdopodobieństwa (podkreślam - jakiegokolwiek, to jest po prostu debilne) i nie oferuje nic w zamian. Zabójstwa, klimat (brak), bohaterowie, momenty "grozy", bad guye absolutnie bez grama polotu, pomysłu, klimatu, własnej artystycznej ambicji. Kinematograficzny kompost.


ale jak dla mnie było ok.

Cóż, po prostu mamy inny gust. Aż się boję przeczytać, jakie filmy dla Ciebie nie są ok, jeśli to było ok.

Natomiast ta przewaga jest, w moim (subiektywnym) odczuciu, skutecznie niwelowana przez zachowanie otaczających mnie osób.

No i to jest indywidualna kwestia. Ja w kinie bywam przynajmniej kilka razy w miesiącu i na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki, gdzie rzeczywiście ciężko oglądało przez innych widzów. Natomiast to kwestia wprawy :) Chodzę w nietypowych porach zwłaszcza na filmy, gdzie nagromadzenie określonych typów widzów jest mniejsze. W razie czego są też kina studyjne lub nazwijmy to quasi studyjne, gdzie można obejrzeć mainstreamowe filmy w nieco innej atmosferze :) Ale oczywiście co kto lubi.
 
Odnośnie W lesie dziś nie zaśnie nikt to niestety też byłem rozczarowany. Bardzo lubię slashery, doceniam nawiązania do klasyki i cieszy mnie że w końcu u nas ktoś nakręcił film tego typu, ale niestety był to raczej poziom szóstych czy siódmych odsłon najpopularniejszych cykli niż pierwszych czy drugich. Pewnych rzeczy nawciskali za dużo, pewnych za mało i ogólnie powstało takie nie wiadomo co. Na plus strona techniczna, bo ogółem wyglądało to całkiem nieźle.

Mam nadzieję że w przyszłości powstaną inne polskie filmy z tego podgatunku, ale tym razem bardziej przemyślane i po prostu lepsze.
 
Odnośnie jeszcze "W lesie dziś nie zaśnie nikt "

Teraz się kapłem, że bliźniaków grał ten sam typ, co w Pół wieku poezji później grał wściekłego ojca jednej z dziewczyn Juliana. Jakoś wyczułem że to on, przez jego zpecyficzną budowę ciała:
bandicam 2020-03-22 18-25-08-728.jpg
 
Sam pomysł na genezę antagonistów jest w tragiczny sposób bezsensowny i w ogóle nie pasuje mi do reszty stylistyki filmu - o ile można powiedzieć, że on ma jakąkolwiek stylistykę.

Mordercy zrodzeni z leżącego pod łóżkiem meteorytu <facepalm>

O ile ciekawiej byłoby, gdyby na przykład:

pociągnąć koncept obozu dla uzależnionych i zabija np. komendant, który naprawdę gardzi zatopionymi w wirtualnym życiu uczestnikami. Cały ten nadprzyrodzony wątek jest w ogóle nie umocowany w opowieści i boleśnie absurdalny.
 
pociągnąć koncept obozu dla uzależnionych i zabija np. komendant, który naprawdę gardzi zatopionymi w wirtualnym życiu uczestnikami. Cały ten nadprzyrodzony wątek jest w ogóle nie umocowany w opowieści i boleśnie absurdalny.

Albo...

ten ksiądz, bo wiadomo, trzeba ukarać grzesznych gówniarzy. Po co on tam w ogóle był? Nie wiem.
 
Top Bottom