Forumowa filmówka

+
Wygląda ładnie, ale szoku (jak w przypadku pierwszej części) nie ma.

Dodatkowo jakość Full-HD nieco psuje odbiór zajawki.
 
Wygląda to na prawdę nieźle.
Uśmiałem się z kilku rzeczy. Publikacja trailera ma miejsce na rok (chyba nawet ponad?) przed premierą? I to jeszcze trailer kończy się nieśmiertelnym "wkrótce"? W dodatku: nie dość, że trzeba czekać rok, to to ma być tylko jakaś pierwsza część większej całości? Ciekawe ile trzeba będzie czekać na kolejną część. Wygląda też na to, że o ile "wieczny" James Bond zmienia swoje reinkarnacje aktorskie to tu mamy rolę na stałe przypisaną do jednego aktora, który, nie ukrywajmy, nie jest już młodzieniaszkiem - tak, wiem z czego to wynika, ale bawią mnie kolejne kotlety bazujące na jednej marce, wolę nowe, ciekawe inspiracje.
 
Najlepsze w trailerze jest to - podwójny napis "NEXT YEAR", a w polskich napisach "JUŻ WKRÓTCE" :ROFLMAO: ...

Odnośnie zajawek z wyprzedzeniem to nikt już nie pamięta jak było z Top Gun 2 ? :p
 
A mi trailer się podoba i na pewno obejrzę podobnie jak poprzednie części. Choć raczej nie na premierę, bo pewnie znowu wyjadę :ROFLMAO:
 
Mi też podoba się trailer :). Swojądrogą, to cała seria Mission Impossible wydaje mi się ciekawsza i o 4 długości lepsza od Bondów z Craigiem. Jeśli ktoś ma inne zdanie, to przykro mi, ale ja swojego nie zmienię :p

Nie dziwię się temu, że zapowiedź pojawiła się już teraz, kiedy Tom Cruise jest na Topie ;). Jeśli widzom spodoba się Top Gun 2 to będą bardziej zainteresowani MI.
 
, to cała seria Mission Impossible wydaje mi się ciekawsza i o 4 długości lepsza od Bondów z Craigiem

Jako bond maniak niestety muszę potwierdzić, przede wszystkim ostatnie MI mają to coś jeśli chodzi o kręcenie angażujących scen akcji, czego o co najmniej 3 ostatnich Bondach nie mogę powiedzieć, bo tam dobra w tym zakresie jak na lekarstwo.

Momentami MI to lepsze Bondy niż same Bondy, zwłaszcza takie Rogue Nation.
 
Byłem na Top Gun w kinie.

Oczekiwań zbyt dużych nie miałem (poza dobry widowiskiem), a stary Top Gun pamiętam jak przez mgłę.
Na najnowszym obrazie jednak się nie zawiodłem. Ale od początku.

Film zaczyna się w momencie gdy lata (czy raczej dekady) od ostatnich wydarzeń Maverick lata :)beer:) jako pilot testowy. Wraz ze swoim zespołem (w ramach programów rządowych) testuje nowe myśliwce, ale jego program ma zostać zamknięty, a środki przesunięte na inny cel. Nasz bohater oczywiście się nie poddaje i na przekór wszystkim chce udowodnić swoje racje.
Jednak niespodziewanie dostaje propozycję prowadzenia szkolenia zespołu nowych pilotów Top Gun, którzy mają podjąć się niezwykle ważnej i niebezpiecznej misji.
I tak oto zaczynają się szkolenia, konflikty i zgrywanie się zespołu jak również wielki finał w postaci misji.

Fabuła do skomplikowanych nie należy, ale też nie o to w tego typu produkcjach chodzi. Liczy się sposób w jaki dana historia zostanie przedstawiona, a tutaj zostało to zrobione świetnie. Na pochwałą zasługują (oczywiście) wspaniałe zdjęcia oraz montaż.
O dziwo aktorzy też się spisali (jakieś Oskarowe role to nie są ale materiał też nie dawał tutaj miejsc do popisu), a cały film po prostu miło się ogląda i trzyma w napięciu tam gdzie trzeba.
Muzyka jest niezła, ale jakoś się nie wyróżnia (może to akurat dobrze?).

Ogólnie polecam - u mnie tak 8/10 (jak ktoś ma nostalgię do pierwowzoru wówczas 9/10).

P.S. Teraz tak w ramach off-top dodam tylko, że w warszawskim kinie, w którym byłem na pokazie zdarzyło coś czego się nie spodziewałem i nigdy nie przeżyłem (do wczoraj). Otóż w kulminacyjnej scenie finału... sala kinowa straciła obraz oraz dźwięk :shrug:. Po kilku chwilach konsternacji zapaliły się światła, a ktoś poszedł do obsługi po czym przekazał, że mieli jakąś awarię/spięcie stąd wszystko szlak trafił. Dodali też, że pracują nad usunięciem usterki. Czekający na sali ludzie (żartujący, że napięcie finału przeciążyło projektor), w pewnej chwili, usłyszeli z budki projekcyjnej głośne "Ja pier@*$%!". Po czym, po około minucie, światła zgasły ponownie, a seans ruszył... tyle, że nie w tym samym momencie, a widownia musiała mówić obsłudze do którego miejsca przewinąć. Ale w końcu się udało.
Powyższa sytuacja niczym z filmów z Jasiem Fasolą ale wydarzyła się naprawdę.
 
^^ Na Justice League miałem kiedyś to samo, włącznie z bluzgami obsługi, na samym początku (walka Batflecka z tym CGI-czymś nazwa czego wyleciała mi z głowy, parademon?) i puścili od nowa <meh>
 
@ Deymos666

U mnie włączyli i przewijając najpierw poszedł sam początek, a później spoiler z kilku minut do przodu (od momentu, w którym przerwali). Ale ostatecznie (prawie) trafili.
Tak czy inaczej, takie coś przeżyłem po raz pierwszy, a jeszcze na dokładkę siedział niedaleko gościu pijący browary (gdy już wszedł było czuć iż trochę wypił) i z trzy razy chodził do kibelka, a przed finałem dopytywał się (akurat mnie) co się działo gdy go nie było.

Tylko czemu takie rzeczy się przydarzają się akurat mnie?
 
Jest oficjalny zwiastun Prey:


Wizualnie wygląda to nieźle, ale jakoś sama idea filmu nie bardzo mnie przekonuje.
 
Dzisiaj zobaczyłem Prey... i muszę powiedzieć, że przed seansem nie wiedziałem czego się spodziewać.

Trailer był intrygujący, ale mógł popychać nasze myśli w dziwnym kierunku (którym idzie prawie całe dzisiejsze Hollywood), tym bardziej, że za całością stało Disney (które kupiło Fox'a). Tym większe było moje zdziwienie gdy wśród mało pochlebnych opinii niektórych większych mediów, zaczęły się pojawiać głosy mniejszych grup (internetowych fanów) dających nadzieję na przyzwoitą produkcję.

Z racji, że mam Disney+, a dziś nieco wolnego czasu postanowiłem zobaczyć która grupa jest bliżej racji i wyrobić sobie własną opinię.



Zacznijmy jednak od obowiązkowego tła.
Całość historii rozgrywa się w 18-tym wieku, na terenie Ameryki Północnej - terenie zamieszkiwanym przez Indian. Naszą bohaterką jest młoda dziewczyna imieniem Naru, która należy do jednego z indiańskich plemion.
Wśród codziennych zajęć kobiet ma ona jednak pewne nietypowe hobby/marzenie - aby wbrew tradycji i opinii bliskich zostać łowcą.
Szkoli się więc posługiwaniu bronią oraz tropieniu zwierzyny (w czym pomaga jej pies).
Pewnego razu trafia jednak na znaki mówiące, że w okolicy może znajdować się pewien groźniejszy i nieznany drapieżnik. Oczywiście nikt nie chce jej wierzyć, ale gdy zagrożenie nabiera kształtów, a bezpośrednio narażeni są jej bliscy, wówczas wyrusza aby pomóc.

Tak, po krótce, i bez spoilerów prezentuje się historia, która do skomplikowanych nie należy, ale to akurat plus tego typu produkcji.
Ma być prosto oraz krwawo i tak też jest...



Film (na szczęście) ma kategorię R i nie boi się jej wykorzystać. Sama przemoc nie jest tutaj jednak nazbyt groteskowa i przesadzona, ale niejako dopełnia całość (i bez niej film byłby "wykastrowany" niczym pierwszy Venom). Sama idea naszej bohaterki stającej w szranki z taką bestią jak Predator może wydawać się z początku niedorzeczna, ale jak przypomnimy sobie jak (lata wstecz) bestię z kosmosu załatwił Arnold, wówczas wszystko nabiera sensu (wciąż jest nieco naciągane ale już nie tak niedorzeczne). Tym bardziej, że nasza heroina używa w większej ilości sprytu i spostrzegawczości niż siły. Jest to z resztą fajnie zaznaczone przez wcześniejsze wydarzenia w filmie, które pewne rzeczy sugerują. Widać więc, że twórcy nad tym nieco myśleli aby dziury fabularne nie były nazbyt duże (oczywiście kilka się znajdzie).
W Prey znalazło się też kilka odniesień do poprzednich filmów oraz samej postaci Predatora, ale lepiej dla widza, żeby wiedział co z czym się je (i widział chociaż ten pierwszy obraz), bo sam obraz nie skupia się zbytnio na wyjaśnieniu motywacji łowcy z kosmosu.



W filmie też brak dłużyzn czy jakiś niepotrzebnych wątków i praktycznie od pewnego momentu mamy już tylko jedno polowanie, w którym rolami zamienia się tylko zwierzyna z łowcą.

Jak dla mnie miłe zaskoczenie i jakbym już miał dawać jakąś ocenę, wówczas wystawiłbym mocne 7/10 (tym bardziej, że nie musiałem na to iść do kina i dodatkowo płacić).


 
297153448_468416791462339_1395813444045401700_n.jpg

Pamiętam jak kiedyś oglądając jakiś wizualnie spektakularny film często pojawiała się u mnie myśl: o, ciekawe, jak to wszystko będzie wyglądało za 10 lat. Niestety po drodze coś się popsuło. I tak oto jesteśmy w 2022, a ja mam wrażenie, że rozwój w kwestii CGI stanął w miejscu, a nierzadko wręcz mamy do czynienia z regresem. Dziwiłem się że taki Hobbit wyglądał gorzej niż znacznie starszy LOTR, ale cała nowa "trylogia" była po prostu słaba więc uznałem to za wybryk. Od pewnego czasu jednak mamy zalew średniego lub słabego CGI w MCU - a zatem w komiksach, gdzie CGI odgrywa niezwykle istotną rolę. Projekty z dużymi budżetami, gdzie jednak niejednokrotnie się zastanawiam - gdzie ten pieniądz? Tego w ogóle nie czuć. Brakuje odpowiedniego dopieszczenia tych nowych produkcji. Ilość przedkłada się nad jakość.

Biorąc pod uwagę powyższe, jestem ciekaw jak wypadnie nowy Avatar w grudniu 2022. Zwiastun prezentuje się ładnie, także szansę na coś pięknego są i trzymam kciuki. Nie mam za to większych obaw w przypadku sprawdzownych twórców którzy CGI traktują pomocniczo i są wielkimi fanami efektów praktycznych oraz live-action w ogóle. Druga Diuna od Villeneuve'a zapewne będzie cudowna, a Nolan zdetonuje prawdziwą bombę atomową na potrzeby Oppenheimera. Wszystko w 2023 ;).
 
Tego w ogóle nie czuć. Brakuje odpowiedniego dopieszczenia tych nowych produkcji. Ilość przedkłada się nad jakość.

Terminy, terminy, terminy. Różne zespoły, brak koordynacji, gonienie deadline'u. Brak znajomości kontekstu. Idealny przykład: finałowa walka w Black Panther, naginana z wywieszonym językiem na kilka miesięcy przed premierą filmu (!), skończyli chyba 3 tygodnie przed premierą. Twórcy CGI nie znali nawet dobrze kontekstu sceny, dlatego postaci wyglądają jak kukiełki zawieszone w próżni. Cuda tam się działy.

Ale dla równowagi - jest CGI takie jak ww., a jest w Marvel tskei CGI, które jest idealne - np. niektóre kostiumy czy sceny, które wyglądają na nakręcone normalnie. Ja jestem wyczulony na ten temat i jaram się tym, ale jak zobaczyłem niektóre sceny z Winter Soldier to kopara mi opadła bo coś, co wyglądało jak nakręcone na ulicy z jakimiś tam efektami było stworzone niemal od zera w kompie i skomponowane w jedno ujęcie. Magia kina.

Mnie za to coraz bardziej rozczarowują sceny akcji we współczesnym kinie - w ostatnich latach, zwłaszcza w ekranizacjach komiksów (ale też np. w dwóch ostatnich Bondach) wtórność aż piszczy, CGI fikołki bez dobrej koncepcji i choregorafii, tworzone taśmowo, na odwal się, zero suspensu, napięcia i funu.
 
Od pewnego czasu jednak mamy zalew średniego lub słabego CGI w MCU - a zatem w komiksach, gdzie CGI odgrywa niezwykle istotną rolę. Projekty z dużymi budżetami, gdzie jednak niejednokrotnie się zastanawiam - gdzie ten pieniądz?
Odpowiedź na to jest prosta: Brak czasu. Stworzenie dobrego cgi wymaga sporo czasu a w tej chwili sytuacja w Hollywood wygląda tak że każda większa produkcja używa cgi, nawet kiedy nie jest to konieczne. Tak więc studia odpowiedzialne za efekty robią za dziesięciu i zwyczajnie nie wyrabiają się. Ot, stąd taka słaba jakość. Cameron, Villeneuve i Nolan mogą sobie pozwolić na lepsze efekty bo nigdzie się nie śpieszą i pozwalają dopieścić wszystk oco trzeba, podczas gdy Marvel jedzie taśmowo bez opamiętania i taki Chapek ma gdzieś jakość, bo i tak się to sprzeda.
 
Top Bottom