Forumowa filmówka

+
A mnie się tam Hobbit podobał, bo nie traktowałem go jako adaptacji Tolkiena ino dla mnie to po prostu dobry film fantasy :)

A jak Galadriela i spółka bili się z upiorami wypatrywałem oczy za Geraltem i Lambetem broniącymi Kaer Morhen :p
 
Z tego co pamiętam to on służył Sauronowi już podczas drugiej ery.

Według listów Tolkiena, służył mu od czasu jego powrotu do Mordoru - nie jest jednak sprecyzowane, czy tego po Hobbicie, czy tego przed tysiącami lat.

Choć zgodzę się, że utożsamianie go z Alfridem to przesada xD
 
Koledzy jednak wyciągnęli mnie na Hobbita i cóż... W dużej mierze mógłbym powtórzyć zarzuty, które filmowi zostały już w tym temacie postawione, jednak w ogólnym rozrachunku wg mnie trzecia część jest lepsza niż druga i pierwsza. Jest mnóstwo bzdur, humor na nędznym poziomie, Legolas WTF, wątek romansowy tragiczny, pacing kuleje, a najbardziej "głęboka" scena filmu (Thorin ze swoimi rozterkami na złotej podłodze) wywołuje reakcję w postaci facepalma, ale mimo wszystko film nie dłuży się aż tak jak poprzednie części. Można raz oglądnąć przy popcornie i to tyle.
Jeśli chodzi o ocenę "trylogii" :)lol:) Hobbita, to moim zdaniem aż prosi się o porównanie do Star Warsów. Hobbit to bowiem odpowiednik SW 1-3, tyle że w przeciwieństwie do SW nie ma przewagi wizualnej nad starą trylogią. Filmowy LOTR, czego by o nim nie mówić, jednak wpisał się na stałe w historii kina. Hobbit nie ma na to szans, no chyba, że zarobi tyle, że siłą rzeczy będzie figurował w każdym rankingu najbardziej kasowych filmów, heh.
 
Last edited:
testuję znaczniki
JUSTIFY​
i

byłęm zaintrygowany

---------- Zaktualizowano 13:31 ----------

haha, co to sie stanęło

---------- Zaktualizowano 13:31 ----------

beka!
 
Seagal robi się coraz bardziej groteskowy - omal nie oplułem monitora, jak go zobaczyłem w tym stroju:

 
Rozliczenie za 2014 rok w kwestii ilości kinowych seansów: mój wynik to 43, nie licząc paru etiud studenckich. Dla porównania, w 2013 byłem na 45 seansach. Coś czuję, że w tym roku jest szansa na dobicie do 50.

Oto lista:

Styczeń:

01. The Wolf of Wall Street
02. The Hobbit: The Desolation of Smaug
03. Nymphomaniac
04. Pod Mocnym Aniołem
05. American Hustle
06. The Nymphomaniac Part 2

Luty:

07. La grande bellezza/The Great Beauty
08. Her

Marzec:

09. Inside Llewyn Davis
10. Captain America: The Winter Soldier
11. Noah

Kwiecień:

12. Grand Budapest Hotel
13. The Amazing Spider-Man 2
14. Locke

Maj:

15. War Story (Off Plus Camera)
16. Godzilla (IMAX 3D)
17. X-Men: Days of Future Past

Czerwiec:
18. Edge of Tomorrow (IMAX 3D)
19. How to Train Your Dragon 2

Lipiec:
20. Dawn of the Planet of the Apes

Sierpień:
21. Guardians of the Galaxy (IMAX 3D)
22. Boyhood

Wrzesień:
23. The Skeleton Twins
24. Miasto 44

Październik:
25. Potop Redivivus
26. Gone Girl
27. Bogowie

Listopad:
28. The Guest
29. Interstellar (IMAX)
30. Birdman (Camerimage)
31. Foxcatcher (Camerimage)
32. Leviathan (Camerimage)
33. Jack Strong (Camerimage)
34. Mr. Turner (Camerimage)
35. Fury (Camerimage)
36. Nightcrawler (Camerimage)
37. Mommy (Camerimage)
38. The Theory of Everything (Camerimage)
39. The Hunger Games: Mockingjay - Part 1
40. Whiplash

Grudzień:
41. Big Hero 6 (+ Feast)
42. The Hobbit: The Battle of the Five Armies
43. The Hobbit: The Battle of the Five Armies

Względem finału "Hobbita", który zgodnie z zapowiedzią i powyższą listą powtórzyłem jeszcze w Starym Roku: nadal czuję, że krytyka jest dla mnie w dużej mierze niezrozumiała, zwłaszcza w wykonaniu osób, które usatysfakcjonowane poprzednimi częściami nagle zaczęły kręcić nosem. Toć to mniej więcej ten sam poziom (nawet, jeśli jednak ta mniej udana część), z całym konsekwentnym bagażem wad i zalet. Moim zdaniem otwarcie filmu, pierwsze minuty bitwy (przybycie Daina!), rozterki Thorina i jego los, próby paktowania, wszelkie smaczki z Gandalfem i Bilbem, mordobicie z proto-nazgulami (acz za dużo miało to konotacji z grą video), finałowe minuty to ekstraklasa wśród superprodukcji 2014 roku.

Ale ten finalny akt jednak mnie zawiódł, nadprogramowe "koziołki" podstawione Thorinowi & Co, rozwleczone i mało angażujące indywidualne pojedynki (Legolas, plz), potraktowana po macoszemu w późniejszej fazie bitwa, Thranduil (którego bardzo sobie cenię od początku trylogii, tutaj nie ma wyjątku) w banalnej wymianie zdań z Tauriel... ech, takie sobie 7/10. Wersja rozszerzona rzekomo ma uzupełnić całość o 30 minut, w tym więcej ujęć z bitwy, rzekomo cały wątek Beorna, którego udział w bitwie ma być umotywowany, pogrzeb Thorina, koronacja Daina, pewnie będzie wiele kąsków. Póki co jednak dumam nad powtórzeniem pierwszych dwóch części w wersjach rozszerzonych i może skuszę się na podwyższenie ocen z 7 na 8, podobno wiele naprawiają, zwłaszcza w przypadku drugiej części.
 
Ja kręcenie nosem podtrzymuję, ale moją ulubioną częścią jest "Unexpected Journey", więc :p
Trójka była niespójną mieszaniną akcji (czasem trudnej do ogarnięcia) z dłużyznami, przy których marzyłam o człowieku z nożyczkami, skracającym to wszystko. Znaczy bawiłam się całkiem nieźle, ale liczba "no bez jaj" rzucanych przeze mnie w stronę ekranu była większa, niż przy poprzednich częściach.
 
nadal czuję, że krytyka jest dla mnie w dużej mierze niezrozumiała, zwłaszcza w wykonaniu osób, które usatysfakcjonowane poprzednimi częściami nagle zaczęły kręcić nosem. Toć to mniej więcej ten sam poziom (nawet, jeśli jednak ta mniej udana część), z całym konsekwentnym bagażem wad i zalet
To znaczy czego konkretnie nie rozumiesz?

Parę lat temu głównie jechałem po Władcy za heroiczną konwencję i wszystkie te klisze, które przeniknęły do popkultury i gier fantasy, ale z perspektywy czasu i wiele głębokich wdechów później jestem w stanie powiedzieć, że to świetne filmy, które nie tyle ożywiły, co de facto stworzyły na nowo gatunek fantasy w kinematografii (bo co było wcześniej poza różnymi Conanami?). Trylogia LOTR miała swoje momenty, które ciężko mi przełknąć - jak surfowanie Legolasa po Olifancie czy młynek Aragon-Gimli na moście pod Helmowym Jarem - ale można je policzyć na palcach jednej ręki i w ogólnym rozrachunku większość scen akcji była adekwatna i na poziomie (jak spadający Gandalf vs Balrog, IMO świetna scena). Natomiast w Hobbicie widz jest tak epatowany ep1ckością, że robi się to groteskowe i śmieszne - bo nie ma opcji, żeby ktoś z czymś po prostu walczył, musi jednocześnie na czymś balansować, a w tle musi dziać się jeszcze 10 dodatkowych scen, pomiędzy którymi skacze kamera. Rozumiem, że niektórych to bawi, ale mnie to po prostu męczy.

Kolejna sprawa to tempo akcji, które w Hobbicie leży i kwiczy - budowania napięcia czy rozwoju akcji nie wykryto, zamiast tego linia ciągła regularnie atakowana przez sraczkopadaczkę. Jednocześnie brak w scenariuszu czegoś, co spajałoby całą opowieść, a czym był motyw pierścienia w LOTR. Znaczy niby idą odzyskać krasnalom ogrodowym domek i wysadzić smoka, ale wszystko to gdzieś się rozmywa w durnych wątkach pobocznych i odgrzewanych motywach ala Samwise the Brave (tak, wiemy już że przyjaźń i bohaterstwo są ważne i że hobbity są fajne, get on with it).
 
Dla mnie akurat sceny z Bilbem były jednymi z najlepszych momentów ever (Freeman jest rewelacyjny). I w fajny sposób odnoszą się do większych spraw, tych opisywanych w Silmarilionie, chociażby (dialog Galadrieli z Gandalfem i jej pytanie, dlaczego hobbit). Eksponowanie wątków przyjaźni, lojalności czy braterstwa mi akurat pasuje i uważam, że pokazane są bez przesadnego moralizowania. Ale to już każdemu jego porno.
 
Władca Pierścieni miał w sobie - bo ja wiem - taką pozytywnie pojmowaną filmową realność (w ramach konwencji) i fenomenalne choreografie starć. Jak byłem w kinie na pierwszej części, to ta scena dosłownie wbiła mnie w fotel. Dalej wbija.


Potem się człowiek dowiaduje, że w wyniku błędu Viggo naprawdę odbił lecący w jego kierunku sztylet. Naprawdę widać tu krew, pot i łzy.

W Hobbicie natomiast każda scena akcji jest rozwleczona i musi uginać się pod ciężarem CGI, bądź zawierać niezdrowe ilości dziwnie wyglądającego Legolasa, którego nawet nie było w książce na której film się opiera. Może gdyby PJ nie próbował za wszelką cenę nakręcić kolejnego Władcy Pierścieni posiłkując się książką dla dzieci, to wyszłoby to lepiej.

Meh.

które nie tyle ożywiły, co de facto stworzyły na nowo gatunek fantasy w kinematografii

Dokładnie. Władca Pierścieni był dla kina fantasy tym, czym Szeregowiec Ryan był dla kina wojennego. Swoistym restartem.
 
Obejrzałem w końcu ten chwalony Oculus i... średnio. Może gdyby pomysł z przenikaniem się przeszłości i teraźniejszości był lepiej wykorzystany, może gdyby tej przeszłości było mniej (bo to taka standardowa historia), a więcej teraźniejszości, bo naukowe podejście do tematu to fajny motyw. A tak to Babadook trzymie niepodzielnie palmę za zeszły rok (a może i za więcej roków) :)

 
To znaczy czego konkretnie nie rozumiesz?

W zasadzie nieprecyzyjnie się wyraziłem i może nie do końca zgrabnie (niepodobna dla takiego ekwilibrysty jak ja!) ułożyłem to jedno zdanie, bo oczywiście bolączki tej trylogii widzę od początku jak na dłoni i nie ukrywam tego, także na tym forum; chodziło mi raczej o akceptowanie jako takiego zjawiska i poetyki pierwszych dwóch odsłon, po to, by nagle przy okazji tej części wytoczyć cięższe dzieła i doszukiwać się w niej nieskończonej kohorty niedociągnięć, niedostatków, mielizn itd, jakby z opóźnionym zapłonem. Znam sporo osób na FW, które przyznało AUJ i DoS solidne noty, a teraz mówi wręcz o gniocie. Nawet, jeśli loty zostały ciut obniżone, to i tak widzę w tym niewiele konsekwencji. Osoby, które podchodziły do "Hobbita" bardzo krytycznie już wcześniej to inna sprawa, ale teraz? Niezupełnie rozumiem kryterium, które miałoby rozdzielać finał trylogii od poprzedników o 3-4 oczka w skali na 10, by dać obrazowy przykład. I o to w zasadzie mi chodziło.

Poza tym z grubsza podpisuję się pod Twoim postem (a Twoim w zupełności, @Nars), w pełni świadomy, co jest z tą serią nie tak. Choć daleko jej do artyzmu "LotR-a", to jednak i tak postrzegam ją jako wystawną pożywkę do eskapizmu, zestaw bajecznych 'set pieces' i wdzięczny 'theme park', bawię się na niej dobrze, chwilami nawet bardzo, ale wiadomo, to już inny wymiar i wydźwięk; niemniej magia Śródziemia jest pod tymi tanimi chwytami i efekciarstwem wyrazista na tyle, że i tak przewyższa znaczną większość amerykańskich superprodukcji. Poza tym, pod jednym względem bije poprzednią trylogię Jacksona na głowę: Freeman jest w głównej roli wyborny.

EDIT: Żeby sprawa była jasna, przez "poprzednie części" w cytacie lonerunnera miałem na myśli tylko i wyłącznie "Hobbita", w żaden sposób nie zestawiając go z arcydziełem należącym do czołówki moich ulubionych filmów, jaką jest trylogia "LoTR". A chyba niektórzy tak to odebrali?
 
Last edited:
W porównaniu z "Hobbitem", to w Lotrze cenię głównie doskonale budowane napięcie, z posypką doskonałej ścieżki dźwiękowej. W wielu momentach dostaję tzw. "ciarek" na rękach, nawet gdy znam je na pamięć. W "Pustkowiu Smauga" i "Niezwykłej Podróży" (Trzeciej jeszcze nie oglądałem, może w niej będzie ich więcej) mi tego brakuje, a w scenach takich jak ucieczka krasnoludów w beczkach idzie złapać się za głowę.
 
Potem się człowiek dowiaduje, że w wyniku błędu Viggo naprawdę odbił lecący w jego kierunku sztylet. Naprawdę widać tu krew, pot i łzy.

Znam nieco inną opowieść na temat tej sceny: odbicie sztyletu było zaplanowane, ale miał je wykonać kaskader. Mimo kilku prób, ciągle mu się nie udawało. Wtedy wyrwał się Vigo (który tak się wczuwał w rolę, że nawet spał ze swoim mieczem), i postanowił zagrać tę scenę samodzielnie.

Odbił sztylet za pierwszym razem.
 
Znam nieco inną opowieść na temat tej sceny: odbicie sztyletu było zaplanowane, ale miał je wykonać kaskader. Mimo kilku prób, ciągle mu się nie udawało. Wtedy wyrwał się Vigo (który tak się wczuwał w rolę, że nawet spał ze swoim mieczem), i postanowił zagrać tę scenę samodzielnie.

Odbił sztylet za pierwszym razem.

Zrobiłem mały risercz i w jedynym porządnym, weryfikowalnym źródle (komentarzu do DVD) PJ stwierdził, że Viggo odbił prawdziwy sztylet lecący w jego kierunku (bez trików i CGI, jedno ujęcie). Potem info zaczęło żyć własnym życiem. :D
 
Władca Pierścieni był dla kina fantasy tym, czym Szeregowiec Ryan był dla kina wojennego. Swoistym restartem.
Pierwsze zdanie do przecinka OK, po przecinku i dalej nie zapominałbym o 'The Thin Red Line' i nie chodzi mi o to że wymieniam 'podobne'/'w klimacie' filmy ale o to że te dwa filmy powinny być spięte klamrą [ocb? głównie o podobny release obu produkcji] i kiedy mówimy o 'znaczeniu' jednego nie zapominajmy o drugim. Imo różni się to trochę od innych, wspomniany 'LoTR' czy choćby 'Mejtriks', 'Wściekłe psy' etcetera. Ale to wszystko tak na marginesie ;)
 
Także tego... Wiemy kto wcieli się w Motoko Kusangai w aktorskiej adaptacji mangi/anime. Scarlett Johansson. Wybór bezpieczny, wybór nudny.

SJ potrafi naprawdę dobrze zagrać, gdy jest odpowiednio prowadzona, więc pozostaje nadzieja, że się przynajmniej aktorsko wybroni.

Choć tandem reżyser - scenarzysta nie napawa przesadnym optymizmem.

Źródło.
 
Top Bottom