pisane od stycznia do czerwca
FANTA
Uwięziony w postfantastycznej próżni
Czekam na sądny dzień zbawienia
W którym zbawiciel zstąpi ze swym mieczem
I przetnie łańcuchy moich bojaźni.
Ale na próżno wznoszę moje ręce
Na nic zanoszę słowa pod niebiosa
Nie zstąpi nic na mnie grzesznego
Więc moją karą będzie moja głowa.
Cielesność ludzka doprowadza do szału
Uniesień i pragnień nie do ukojenia
Gdyby był tylko sposób na ściszenie
Wszystkich hormonów dających po głowie.
Muszę się wydostać.
Bombardują moje miasto, strop huczy.
Trzęsienie posad członki mi rozsadza.
Dajcie mi jeszcze raz ostatni szum
Trawy, wody, ciszę dłoń łaskocze
I ten potężny w przestrzeń haust powietrza.
Muszę się wydostać.
Już słyszę bębny, dudni z podziemi
Wychodzi na żer orkowe plemię.
To już dzień sześćset, zapis dwudziesty
Idą do wrót, idą na powierzchnię.
Ciągle mam sny o nie-tutaj
I w rozespanym szoku wciąż się budzę
Na biały sufit w konfuzji przestrzeni.
Śnią mi się powroty, choć zamknąć
będzie przeszłość i ruszyć na pola
I orać. Po prostu, w pocie czoła.
Muszę się wydostać.
Nie wiem, uciekam stąd, ale dokąd
Po_tąd mam wszystkie lipne pomówienia
Daj mi ojczyznę wolną od zawiści
Daj mi normalną myślącą społeczność.
Wychodzę. Z siebie wychodzę,
Nie mogę już słuchać bredni faszyzmu.
Po prostu kijek i plecak. I rower.
I przestrzennienie się na krajobraz.
Jestem włóczykijem. Jestem królową,
Dzierżę koronę przyszłych niepowodzeń,
Przepraszam, że zwodzę cię na manowce,
Nie byłem nigdy pro, jestem owcą.
Zatapiam się w fikcjach komputerowych
Niezadowalających bytach ośmiobitowych
Lub powieleniach ich do nowych kreacji.
W wiele istnień gram aż do śmierci.
Po prostu daj mi chwałę i uznanie.
Proszę nie patrz na mnie pogardliwie.
Ja tylko chcę istnieć, nie chcę nienawiści.
Chcę... Razem... Osobno... Wypełnić nic.