Jak Fantazjelo bawił się w Jaskra.

+
26.11.2018 r.
Spalding
Stale na głodzie

Gdzie się podziałem?
Rozbiłem się na kawałki bezplanu,
w jakimś limbo bez kośćca.
Ósma godzina wieczorem i rano
to jakiś przeklęty graniczny czar.

Gdzie mnie zabrano?
Ustaliłem trasę kolejki na różne
atrakcje mieszanki wstydu i stopów.
Poszybowałem wrakiem w próżnię
zagadek ontologicznych na kartach.

Gdzie jest punkt styku?
Wyszedł mi z głowy wielgachny mutant
w wyniku głodu bycia właściwym.
Podchodzę jako wieczny debiutant,
bo debiutuję wciąż sam przed sobą.

Gdzie moja Wioska Ognia?
Czasem widzi się, słyszy się, spotyka,
rozmawia się nawet ze sobą.
A co z byciem razem, które dotyka
istoty bycia ludzką istotą?​
 
1.12.18
Spalding
Biały puch

Biały puch kryje płaską przestrzeń,
wszelkie nieścisłości odchodzą w blask,
ja nie widzę fenomenu przez deszczową wyspę,
jeszcze chwila i polecę nad.

/jesteś moją muzą, która
odblokowuje czakry mojej twórczości./

Kocham śnieg za moim oknem,
na końcu pokoju po prawej stronie,
zasłoniętym firaną i figurką wiedźmina,
wpuszczającym lekki blask i dźwięk kolei.

Lekki puszek ociera się o szybę,
z głośników płynie Ancient Stones Skyrima,
ja leżę na kanapie, przykryty,
czytam piękną książkę o zagubionych ludziach.

 
Darlington
4.12.18​

Małe ojczyzny

Trzygodzinna jazda, szlagiery w radio.
Czytam o grach magazyn.
Czteropasmówka, na koniec mgła nad dolinami.
Dojeżdżamy do miasta.

Piękny rynek, skupione centrum, pasaż świąteczny.
Stare budownictwo. Elżbieta miesza się wespół z Chrystusem.
Jakieś małe uliczki schowane przed światem.
Spokojne cmentarze, płyty na zielonym.

Małe, polskie sklepy i polskie półki w Aldi.
Indyjskie kafejki, arabskie spożywczaki.
Tam strzyże turecki fryzjer, chodzą kobiety w burkach.
Jakiś szkot głośno rapuje w swojej gwarze.

Jesteś tu jednym z wielu, nikim wyjątkowym.
Tworzysz jak kamyk mozaikę pogoni.
Piękną mandalę za osiem funtów.
Zmęczone marzenia przyszłości bez pokrycia.

Piękne widoki w planie dalekim,
gdybym był tylko maszyną obiektywu.
Bez zawieszenia w kontekście przestrzeni
jak widz, co spogląda, a nigdy nie wchodzi.​
 
9.12.18
Spalding​

Wartościowy człowiek

Człowiek stanowi wartość,
o ile
posiada przydatne cechy
i umiejętności.

Nie cechy same w sobie,
ale
przydatne cechy.
Dla mrowiska sapiens.

Jesteś ciekawym człowiekiem,
a co
przydatnego umiesz? Reszta nikogo.
Pech z Tobą.​
 
...tuż przed długą poezją...
14.12.2018
Spalding​

Swoboda

Wyścielony na wiosnę,
pachnący lataniem,
podążam za zimowymi rybami.​
 
3.01.2019 r.
Spalding​

Wszystkim wędrownym marzycielom.


CALED DUM
pejzaż wewnętrzny


Kiedym przybywał do tej krainy,
niech nie będzie nowiną, iż wiodło
mnie widmo złota.

Szeptano pośród siół mego kraju, że
istnieje daleko na Zachodzie kraina miodna,
opływająca w dostatek.

Ja, uprawiający rolę, niewiele myśląc,
wziąłem mój dobytek na plecy,
cały tobołek i powędrowałem.

Opuściłem moje równiny i chatę,
którą jeszcze zoczyłem w oddali na wzgórzu
i tlący się kaganek.

Na granicy ustrugałem lagę, bo
nie stać mnie było na oręż wszelaki,
nawet na tępy sztylet na wilki.

Jeszcze przy promie wszyscy gwarzyli
o porzuconym tronie wewnątrz murów miasta,
gdzie czekają zbytki.

Stanąłem suchą stopą w obiecanej krainie,
choć ostatni grosz wydałem, by tu dotrzeć
i usłyszałem ciszę.

Nie było nikogo w zasięgu mego wzroku,
jeno widmo wieży łudziło gdzieś
na horyzoncie wyspy.

Dziwne powietrze wpływało do płuc
z każdym nowym krokiem w stronę mego szczęścia,
przemarzłem do kości.

I tyle kroków już przebyłem nie widząc
żadnych zmian w krajobrazie, tylko zielone
pagórki i pojedyncze drzewa.

Skąd to zimno? Nie ma nawet wiatru,
a ciepła skóra chroniła mnie zawsze,
ale nie teraz.

Podczas wędrówki pieszej natrafiłem
na truchło kobiety wojowniczki, leżące
przy trakcie.

Gdy podszedłem do niej i trąciłem lagą,
poruszyła się, jeszcze dychała, lecz ledwo,
wkrótce po tym wyzionęła ducha.

Jej wzrok szaleńczy uświadomił mi, że
gdzieś pośród murów czekać na mnie będą
ostrza innych na granicy cieni.

Gdy docierałem do fosy, dzierżyłem broń
w dłoni trzęsącej się od zimna i strachu,
ale wciąż cicho było na wałach.

Pierwszej nocy bałem się zapuszczać
dalej, spędziłem ją przy ogniu na wałach,
zapisując skrzętnie moje doznania.

Drugiego dnia siedziałem na wałach,
spoglądając na piękny pałac,
obserwując pustki w domach i salach.

Trzeciego dnia objawił mi się wędrowiec
w burych szatach, oferując mięso i napitek,
zjedliśmy, a potem zniknął.

Jedzenie było czyste i pożywne. A już
czwartego dnia ruszyłem na ulice,
wędrując przez trzy kręgi miasta.

Przepuściły mnie trzy bramy i stanąłem
przed zawalonym przejściem do pałacu,
tam zaatakowały zdziczałe psy.

Były we trójkę, obiłem im mordy, choć
jeden z nich przerwał mój kaftan i
rękaw. Na szczęście mnie nie pogryzły.

Wycieńczony walką szukałem innego sposobu
na dostanie się do sali tronowej, widziałem
postać na blankach, która się przyglądała.

Wiedziony rozpaczą i żmudną ciekawością,
ósmego dnia dotarłem do katedry, a z niej,
wprost po dachu, na mury wewnętrzne.

Znów spędziłem noc na murach, w zadumaniu
myśląc o mojej manii wielkości i szklanym
dachu, któregom rozbić nie zdołał.

Znalazłem zasuszone zwłoki rycerza i zbroję
mojego rozmiaru, przywdziałem płyt parę,
aby chroniły mnie i nie krępowały ruchów.

Porzuciłem miecz jego, bo choć od pacholęctwa
marzyłem o ostrzu własnym, nie umiałem
go dzierżyć, zostałem przy ladze.

Wkrótce dotarłem. Oto wielka sala, kolumnada,
obrazy na ścianach, wielkie schody, a na końcu
złoty tron wyściełany szkarłatem. Pusty.

Sala jednak pusta nie była, wkroczyłem w blask
naprzeciw mnie ów rycerz, z którym wieczerzałem,
z nagim toporem w dłoni. I tarczą.

Nie chciałem walczyć, lecz nie porzuciłbym swoich
marzeń o dostatku i bezpieczeństwie dni przyszłych,
więc starłem się z towarzyszem.

Choć był szybszy i z większą ogładą walczył
ode mnie, był zbyt zmęczony na ciosów uderzenia.
Położyłem go po czwartej wymianie.

Uderzyłem w jego czaszkę, a gdy zmógł od razu
skróciłem cierpienia jego toporem, zostawiłem mu
broń w dłoni, niech trafi do nieba.

A gdy podążałem w górę, po schodach,
w nieskończoność się ciągnących, byłem
wątły, zmęczony, podły i w rozpaczy.

Przybyłem na miejsce. Dwa tygodnie trasy,
za mało i za łatwo, bym mógł cieszyć się z tego,
coś było nie w porządku.

Tak, nie w porządku, bo tron był pusty,
nie było majątku żadnego. Przeszukałem
wszystko w dwa dni.

Tylko maska z uśmiechem leżała pod ławą,
biała nieskazitelnie, lecz pod dotykiem
rozpadła się.

Trzeciego wieczora, usiadłem na tronie,
okryłem się szkarłatem i tak siedziałem,
widząc zachód przez otwarte wrota.

Jak król nędzarzy, ludzi wiedzionych mrzonką.
Rex stulti, Konge af taber, orokamono no o,
W pustym królestwie straconych złudzeń.

Zgłodniałem. Z ciężkim westchnieniem z tronu
powstałem i ruszyłem w drogę powrotną,
tylko miecz wziąłem z truchła, sprzedałem.

Wróciłem na rolę, dobudowałem sień przed chatą
i palenisko większe, przy którym spisuję
niniejszą historię, a drży mi ręka.

Tylko od czasu do czasu, nawet w upale
dni letnich me ciało przeszywa jakiś
dziki Chłód Zachodu.​
 
20.01.2019
Spalding​

Mały

Jak tak można od życia odejść
w bok? Ładny widok z okna
na roztańczone krople. Znowu
mi przerywają, spierdalać.
Kontempluje. A nie, trzeba wstać.
Już nigdy więcej, tworzę, nie
widać? Co? Chłam. Ale mój.​
 
23.01.19
18:45
Spalding​

Flaneur

Kroczę po bezmiarze
z Tesco do galerii
mijam bazar, rynek
jeszcze sklep dziecięcy.

Chciałbym romantycznie
w uszach muza z tele
bilbordy w bielizny
mijam na zielonym.

Wpatruję się w duszę
w kinach leci Marvel
w radio leci disco
w ti-wi lecą niusy.

Kocham fantastykę
dostaję reklamy
coachowe porady
seriale z fedexu

Kocham cię naiwnie
milfy robią laskę
młoda rżnie starucha
gangbang czarnych z drobną.

Czytam o wikingach
bohaterzy z piasku
cudowne ratunki
deus ex machina.

Marzę o pisaniu
zapierdalam w pracy
pełny etat prola
fizyczna niewola.

Chciałbym transcendować
banieczka czasowa
boli ciągle głowa
stawiam wolno słowa.

Kroczę po bezmiarze
wewnątrz mam krainę
w duszy mieszkam w chacie
i gram na gitarze.​
 
Last edited:
1.03.2019
Spalding​

Przelewanie

Przelewanie
nie chce mi się
pisać wierszy
nie-do-wiary

Tracę cię
w nieskończenie
licznych zmianach
przetrwaniach

wiara w
znaczenie
ustępuje na rzecz
koncepcji Milla

jesteś poetą
jeśli piszesz po
dwudziestce piątce
powiedział mój były profesor

trochę czuję
jak mi się szara
tkanka prostuje
od tłuszczyku minut

czasu
nie ma czasu
limitowane połączenie
z Ziemią

nie mam czasu
staję się
zdaje się
tym

immunitet
na nieśmiertelność
skończył się
wraz z chłopcem

przemienienie
w nic nie chcenie
wstyd wtłaczany z zewnątrz
codziennienie

granie, spanie, oglądanie
teraz praca i zmęczenie
romantyczne złudzenie
nigdy ... nie będziesz

wzrost wymierzony
nie rośniemy dalej
zjem kanapkę
zadzwonię

byłem na licytacji
dałem dwieście
przebity o dwa miliony
widzę ich determinację

hej, powoli
trening woli
nie ma
nie ma

trochę potańczę na polu
potem zejdę
proszę nie przeszkadzaj
tylko pięć minut​

4.03.19​

lubię się przelewać,
świadomością
nie lubię świadomości
ściśniętej
na małej przestrzeni
nie lubię kiedy na
świadomość
naciska inna świadomość
lubię rozlewać się
na wielkiej przestrzeni
zalewać pustą przestrzeń
świadomością
i spotykać inną świadomość
na granicy
koniuszkami
na polach kukurydzy
na zamku z myśli
na lasku
horyzoncie​
 
Last edited:
10 marca 2019
Spalding
Dedykacja

Pędź moja poezjo
na złamanie karku
wietrze potężnie
łagodny, który
rozbija się o
listek.

Pędź marząca
o przemianie
zjadaczy chleba
w anioły, a nie
potrafiąca wybrzmieć
nigdzie.

Walia okrutna
krwią walki
splamiona, aż
po sam czubek
rumuńskiego palu
jaźni.

Nigdzie nie ujdziesz
eksperymentom
nie ma końca
lecz nic to
nie da tobie
moja nikła
poezjo.​
 
oh my sweet delight,
bring peace upon my wasted soul,
let me lie down on green hills,
let me close my tired eyes

oh my sweet postrock
where I dwell after everything
let me choose my path
let me be in your arms

oh my sweet life.

 
1.05.19
Spalding​
TREŚĆ
Mój piękny, biały suficie,
do którego wznoszę modły,
co rano.
Tylko ty wiesz jak bardzo,
brakuje mi rozmów błahych,
o niczym.
O nieważnych sprawach,
zabawy w sztukę,
przemianach.​
Post automatically merged:

21.05.19
Marchwacz​
MOJE MAŁE

Dom mój, zawsze ciepły,
zbyt wielki piec ogrzewa
małe przestrzenie powietrza
zbierające się wokół stóp.

Moje ściany z grubej cegły
okna na wschód Słońca
leżę na kanapie, słucham
wiatru na mych uszach.

Fotografia wodospadu
odbija światło wieży,
która wygrywa melodię
blasku moich oczu.

W moim ogrodzie
nie ma nienawiści
mój chłód nasyca się
wśród kwiatów zimy.

Z telewizora sportowiec
"Czy mam zwolnić w wyścigu,
tylko po to, by mogli nadążyć?
Poczekam na was na mecie."

Składam wieńce na grobach
moich przyszłych wynalazków,
które zmarły w zarodku
innych wątpliwych myśli.

Czy ja mogę zamknąć oczy?
Co zobaczę pod powieką?
Osiem dusz pośród traw,
ale weź, już ogień zgaś.​
Post automatically merged:

30-5-19
00:06
Rozmowa​
5-poziomowy świat

Ciasno tu
w tym pokoju
nie mogę wyprostować

Też od dziecka
projektuję sobie własne
światy nanoszone

kiedyś były
ocalające z teraz
dziś trochę gromią

rzeczywistość
jest na piątym poziomie
a ja na siódmym

zabij
trzy szczury
ile można?

roztopić się
w twórczym szale a nie
udawać człowieka

jak robot odpowiadać
formułkami.​
Post automatically merged:

23.06.19
Spalding​

Spaść pod mapę,
nieskończenie spadać,
widzieć świat od dołu
jak znika

Spaść pod mapę
w bieli pustkę
w terror limbo
czyśćca

Spaść pod mapę
zniknąć ze świata
za sprawą błędu
lewitować

Horror.​
Post automatically merged:

1 lipca
w Spalding
Nie wierzę w studni napełnienie
Nie wierzę w splecione kolana
Nie ufam porywającym słowom
Nie ufam wzgardzonym osobom

Nie idę za głosem sumienia
Nie idę po lasach, strumieniach
Nie oprę się mej nieufności
Nie oprę się nudzie i złości

A gdy po raz ostatni
Zabrzmią na alarm oczęta
To zamknę, zagłuszę powieki
I umrę pod uchem jagnięcia.​
 
Last edited:
31.08.2019
12:35
Spalding​
PODRÓŻE DO POZACZASU​

dryf, dryf, dryf
zryw zmarnowania cyfr,
wycofania rytm
z życia, dokonania
cudu
bycia

kim jestem?
rozpocząłem testem,
ale to miejsce
wysysa powietrze,
już sobą nie jestem
jestem kimś więcej
mniej więcej tą
małą rybką
w akwarium
gdzie szybką
jest czas
a ty pukasz od zewnątrz
patrzysz na moją
rozdziawioną twarz

Czarne Doliny
spoza asfaltu miny
stroją, czyhają
dostrajają powietrze
na jeszcze jeden
dzień przetrwania,
do Poznania lecieć
potem do domu
nie mówić nikomu
po kryjomu wracać

nic, nic, der Zeit
duch pokolenia wiedzy
i marzeń elfickich,
gdzie moje lasy
przy miedzy, zatrzymać się chcę,
gdzie mój kijek,
wracaj do domu, Włóczykiju,
tęskni Ryjek... i panna Migotka,
słodka powrotu chwila,
proszę Włóczykija, ale on
porwany Zimą.

Muminku, nic się nie zmieniło,
poczekaj jeszcze trochę,
ja nie wiem, trochę gram
na zwłokę, ale uwierz, że
kuję mieczyk - Żądełko
żeby prędko się nie spalić,
ostrze jest z dobrej stali,
moi mali i ja nie zginiemy,
zamienimy uwiąd na życie,
powstrzymam gnicie miejsc,
tylko jeszcze trochę,
jeszcze jeden dzień.

mijają zdań godziny
zamieniam rymy na obrazy,
może się zdarzyć, że zmienię
przeznaczenie pisarskie w
tworzenie bez słów, ale to
wciąż będzie cud. Chcę poznać
tu Prawdę. Jak nie to będę
obrazem Doriana, tylko starzeć
się będzie moja dusza
z prochu powstała. Od rana
spoglądam na sieci.

Jakoś leci, jakoś leci.
Dzięki, spoko, luzy dzieci lasu,
mówią o tajemnicach czasu przyszłego
będzie dobrze, kolego mój.
Naszykuj strój i kijek.

Piotrek,
jeszcze żyję.​
 
1:47
15-10-19
S...​
PÓŁNOCNA GOŁĘBICA
(Modlitwa)

Moja czarnoskrzydła
piastunko nocy
okryj mnie swym puchem
nie daj snu zamroczyć

O ptaszyno czerni
słodkich uciech dziecię
wiecznemu płomieniu
nie daj iskry wzniecić

Broniąca gniazda
błogie loty długie
od paraliżu członków
uchroń swego sługę

Smukła łez sylwetko
i zwiastunie mędrców
utul umysł ciężki
daj nadzieję sercu​
 
pisane od stycznia do czerwca​
FANTA​

Uwięziony w postfantastycznej próżni
Czekam na sądny dzień zbawienia
W którym zbawiciel zstąpi ze swym mieczem
I przetnie łańcuchy moich bojaźni.

Ale na próżno wznoszę moje ręce
Na nic zanoszę słowa pod niebiosa
Nie zstąpi nic na mnie grzesznego
Więc moją karą będzie moja głowa.

Cielesność ludzka doprowadza do szału
Uniesień i pragnień nie do ukojenia
Gdyby był tylko sposób na ściszenie
Wszystkich hormonów dających po głowie.

Muszę się wydostać.

Bombardują moje miasto, strop huczy.
Trzęsienie posad członki mi rozsadza.
Dajcie mi jeszcze raz ostatni szum
Trawy, wody, ciszę dłoń łaskocze
I ten potężny w przestrzeń haust powietrza.

Muszę się wydostać.

Już słyszę bębny, dudni z podziemi
Wychodzi na żer orkowe plemię.
To już dzień sześćset, zapis dwudziesty
Idą do wrót, idą na powierzchnię.

Ciągle mam sny o nie-tutaj

I w rozespanym szoku wciąż się budzę
Na biały sufit w konfuzji przestrzeni.
Śnią mi się powroty, choć zamknąć
będzie przeszłość i ruszyć na pola
I orać. Po prostu, w pocie czoła.

Muszę się wydostać.

Nie wiem, uciekam stąd, ale dokąd
Po_tąd mam wszystkie lipne pomówienia
Daj mi ojczyznę wolną od zawiści
Daj mi normalną myślącą społeczność.

Wychodzę. Z siebie wychodzę,
Nie mogę już słuchać bredni faszyzmu.
Po prostu kijek i plecak. I rower.
I przestrzennienie się na krajobraz.

Jestem włóczykijem. Jestem królową,
Dzierżę koronę przyszłych niepowodzeń,
Przepraszam, że zwodzę cię na manowce,
Nie byłem nigdy pro, jestem owcą.

Zatapiam się w fikcjach komputerowych
Niezadowalających bytach ośmiobitowych
Lub powieleniach ich do nowych kreacji.
W wiele istnień gram aż do śmierci.

Po prostu daj mi chwałę i uznanie.
Proszę nie patrz na mnie pogardliwie.
Ja tylko chcę istnieć, nie chcę nienawiści.
Chcę... Razem... Osobno... Wypełnić nic.
 
14-7-20
Marchwacz
'Noce bywają najgorsze'

Ciepłym kocem otulone
moje paraliże małe
wonią przeszłych sentymentów
całe dymem okadzone.

Lecz przed każdą senną porą
tuż przed oczu mych zamknięciem
na wierzch całkiem wypływają
smęcą strachem moje lęki.

Pogodzony z przegrywaniem
chciałbym spokój swojej głowie
tylko jedno zdanie proste
'Dobrze jest, gdy jesteś sobą.'

Uderzenia bębna życia
z łóżka wyciągają ręce
na ambicji sznur wieszają
ciągle więcej chcą ode mnie.

W sen zapadnę, w sen głęboki
w jeden życia lub na zawsze
chociaż w dzień umiem poradzić
noc najgorsza bywa dla mnie.​
 
Last edited:
16.07.2020
Marchwacz

DLA WAS​


Élan vital

Jeśli nie pęd życiowy
to co?

Co jest lekiem na
post-pustkę...
Na nihilizm daj placebo,
zastąp raison d'être.

dynamizm zanurzenia
całe stworzenie w płynie
przepracowania

"chowanie się w moralności,
czas święty zbawia;
lub społeczny ruch w górę,
ta ekonomia, wymiana"

na pewnym etapie
spleen obrazu Doriana
przysłania

Kaneda płaczący za body horrorem
(Gattsu płaczący za Sokołem)

"pisz questa
programuj środowisko
tu masz lokacje, tu postacie
tu combat
teraz testuj
masa błędów
iteracja kolejna"

dalej, dalej
shipowanie!
dzięki bracie

przeżyliśmy kolejną bitwę
jutro następna
wytrzymamy?

Jeśli nie pęd bezmyślny
to co?
 
8-8-20
Kraków

'Flaneuryzm'

trudne powroty do kraju

straszne obrazy
diament ma skazy
wyciszam wyrazy
flag różnych kolorów
hejtu polskiego
nie chcę tego

wygnania z raju

uznaję podstawy
walki o prawa
choć jestem mały
popieram cały
ruch elfów o równość
reszta to zgubność

jest w naszym zwyczaju

///

Dość szumów z zewnątrz, wyciszamy wszystko
ja jestem drobny z moim światem w głowie
mimo straszności wielkich oczekiwań,
początek przełamań, chodzę po Krakowie.

chodzę wolno
po Krakowie
chodzę wolno
po Wawelu

A o północy z Drobinami moimi
bierzemy maka i idziemy na rynek
wysłuchujemy dźwięków trębacza do końca
leżę na kocu przy piramidzie.

chodzę wolno
po Starym Mieście
chodzę wolno
w Serenadzie

Kino w plenerze z francuską komedią
o uprzedzeniach, wszczyscy się śmieją.
Siedzę na kocu, tyłek mnie boli, komary gryzą
jest dobrze tutaj, wieje nadzieją.

chodzę wolno
nad Wisełką
chodzę wolno
po Młyńskiej

Spokojny widok na rondo Młyńskie,
ruch zewsząd płynny, w oddali wieża
oznajmia mi miganiem czerwieni,
że może jeszcze w całości nie zginę.

chodzę wolno
w parku miejskim
chodzę wolno
w Dziurawym Kotle
Zatapiam się w spokojnej miejskości,
szumem busików i trajek napełniam,
i myślę sobie "mógłbym tak mieszkać",
gdybym miał tylko punkt zaczepienia.


1597316232691.png
 
16.08.2020
Marchwacz
przy polu kukurydzy
51°43'38.1"N 18°17'13.8"E​

'Linia demarkacyjna'

Topnienie lodowca
osiągnęło punkt krytyczny
już nie wrócimy
do tego, co było.

Przyjdzie się nam pogodzić
z przyszłym stanem rzeczy
moja Polska tonie
po kostki jestem w wodzie

Brakuje mi naszych
rozmów o sztuce
naszych plecionek bzdur
o niczym... o wszystkim...

Brakuje mi tego siedzenia
przy ogniu, nad grą
od nocy do rana
i uznania głosów
po kolei.

Chciałbym zbudować
raz jeszcze, od nowa
Bandę Sokoła
bez dnia sądnego

Siedzę sam na polu
piękny Zachód Słońca
nie ruszam się z miejsca
dogorywa behelit.

1597576680618.png
 
Last edited:
Top Bottom