@socchi Na pocieszenie powiem, że bywało tak, że wychodziłem radosny, a patrząc na wyniki na twarzy pojawiało się *sadface*...
Ech, pamiętam swoją (tfu!) polonistkę ze szkoły średniej. Miałem przegwizdane, gdyż ubzdurała sobie, że nie ustąpiłem jej miejsca w drzwiach wejściowych do szkoły w pierwszym dniu nauki. Doszło do tego, że aby dostać pozytywną ocenę, wypracowania pisała mi znajoma polonistka. Na koniec polonistka polonistce wystawiła 3= (w starym systemie ocen 2-5) za charakterystykę Boryny rozpisaną na cztery kartki podaniowego. Mając postawione takie ultimatum, w połowie trzeciej klasy technikum przeniosłem się do drugiej budy o tym samum profilu.
Pierwsze wypracowanie po feriach - nowi znajomi przypomnieli mi o nim na 15-minutowej przerwie przed (a jakże) jęz. polskim
. "No tak, pierwsza praca, pierwsza pała, wszystko w normie" - pomyślałem, ale się nie poddałem. Rozłożyłem zeszyt na parapecie i dałem upust swojemu wrodzonemu wodolejstwu i fantazji.
Przyszedł termin oddania wypracowań. Polonistka miała w zwyczaju najpierw oddawać prace ocenione najwyżej, a na końcu najgorsze. Zaczęło się od dwóch czwórek, później cała litania trój od tych z plusem począwszy, a skończywszy na "trói na szynach". Na koniec posypały się dwóje, a moje morale tarzało się po podłodze. Jednak wydawało się, że skończyła oddawać prace, a ja zdezorientowany wciąż siedziałem bez zeszytu.
- B**********!" - wyczytała moje nazwisko. Wstałem blady i pełen najgorszych przeczuć. W głowie kłębiły mi się myśli o poszukiwaniu jakiejś zawodówki do której trzeba byłoby skierować swe kroki w razie niepowodzenia w drugim już technikum. - Twoja praca była najlepsza. Ale nie mogę ci postawić więcej niż cztery plus za ortografa i te dwa przecinki, których nie było w tak oczywistych miejscach.
Nigdy w życiu nie walnąłem takiego facepalma. Aż prawie wyrwało mi się niecenzuralne słowo na "k", które w ostatniej chwili zdołałem zmodyfikować.
- O kur... ka wodna. - wydukałem i podreptałem do biurka po zeszyt.
Co by tam nie mówił, do dziś jestem trochę wdzięczny tej jędzy z pierwszego technikum, która nauczyła mnie myśleć właściwymi kategoriami, dzięki czemu po zmianie szkoły przeszedłem naukę języka ojczystego bezstresowo i lekko, jak wiedźmińska brzytwa przez miękką mackę zeugla.
Tak więc nie ma się co dziwić, że szkoła potrafi zaskoczyć - w każdą stronę.