Się muszę wyżalić, uwaga xD
...a wnet nagle tymczasem w moim rodzinnym mieście ruszyła kolejna odsłona festiwalu dla kochających słońce, miękkie rytmy oraz, ekhm, trawę, czyli ORF. Reggae znaczy.
Nie odebrałam podarowanej wejściówki w środę, bo po co, byłam W Innym Mieście do dziś, bo przecież lubiany przeze mnie (pomimo bycia w samym środku głównego nurtu, mainstream znaczy, a fe) Bednarek miał grać dopiero w sobotę (grał wczoraj), dzisiaj leje, kasy zamknięte i nie wiem, gdzie leźć po swoją opaskę, w związku z czym ogólnie mam zwarzony humor, no trudno. Jutro się pobujam
Ale ja nie o tym.
Dotychczas mi nie przeszkadzało pewne zjawisko, ale w ramach skumulowania przeciwności losu zaczęło trochę uwierać: że oto reggae nagle jest popularne, nagle wszyscy wokół stali się fanami, hohoho, przyjadę ze znajomymi z Wawy na Mazury, pomaluję sobie paznokcie na trzy kolory, założe stylową chustę i jesteśmy wszyscy rasta jak nic. I focia na fejsia z wujem, kuzynką oraz bliżej mi nieznanym Jamajczykiem z zespołu, którego nie znam, ale łoho, regestajl. Na pokaz.
Nie mam pojęcia, czemu mnie to raptem zirytowało, w końcu reggae ma się w sobie i nieważne, co inni, ważne, co ja.
A jednak jakoś tak razi, że z jednej strony prawdziwi fani, dredy do kolan, zero kasy w kieszeni, a na twarzy uśmiech i pełen luz, i peacelove, a z drugiej ekipa wymuskanych "miastowych", którzy chcą się pokazać (lanslans), bo nagle o orf głośno w telewizorze, znaczy opyla się wydać te 150 zeta na karnet, poszpanować bransoletką, wypić piwko wegańskie i udawać, że się jest w temacie.
Chyba gdzieś w tym deszczu zgubiłam dystans i mam teraz ochotę napisać do kuzyna, co się na twarzoksiążce "chwali" selfie z pacyfką w tle i z inną daleką kuzynką (fanką dyskotek oraz Coelho), żeby sobie darował, bo nigdy nie będzie "w", tylko zawsze "poza", ile by nie wydał na bilet wstępu.
Zła undomiel, niedobra.
U innych gani taką postawę, a sama zaczyna ;/
Ale to takie... Takie niesprawiedliwe jakoś.
Czy ktoś rozumie, o co mi chodzi? ;P