Komunikat od Waszego ulubionego Community Managera

+
Serdeczne życzenia i powodzenia przy tworzeniu równie wspaniałych gier jak Wiedźmin i Wiedźmin 2

Nowa świecka tradycja: co rok 17 maja duży dodatek do Wiedźmina
 
Najlepszego !!!
Trzeba przyznać, że tak piękna ozdoba, dumnie prezentująca się na piersi,
na pewno pomogła by znaleźć zatrudnienie. W końcu na łowców potworów jest zawsze
zapotrzebowanie ;)
 
Tak Jest! Za to właśnie Redów kochamy! Po stworzeniu wspaniałej gry - można by już rzec kultowego uzupełnienia powieści pana Sapkowskiego - zabawa trwa dalej. Świat Geralta z Rivii żyje dalej dzięki Wam! Dziękujemy za rozrywkę której nam dostarczacie ;-)

W końcu 17-ty to dla mnie podwójna rocznica - Premiery Wiedźmina i moje urodziny ;-) Świętowanie czas zacząć !!! A na dodatek dziś piątek :p
 
To ja z okazji rocznicy premiery mojej ulubionej gry, czyli Wiedźmina 2, postanowiłem umieścić w komentarzu wiersz, nad którym pracowałem kilka lat temu przez wiele tygodni (i którego wtedy nie dokończyłem, ale dziś, zmotywowany medalionem, postanowiłem wziąść się w garść i dopisać w parę godzin kilkanaście zwrotek ;P) plus mały bonus w postaci króciutkiego opowiadania z nim związanego. Mam nadzieję, że się spodoba, wiele pracy mnie to kiedyś kosztowało ;)



Ballada o Złotym Smoku

autorstwa Mistrza Jaskra, barda nad bardami
przez niektóre dziewki zwanego niezrównanym


Ach, cóż to jest poetą być,
powiem wam, cny to zawód,
bo nikt nie wzruszy serc pięknych dam
tak mocno, jak trubadur.

Słuchajcie tedy, panie więc
i wy, zacni panowie,
jaką mistrz Jaskier za chwilę tu
historię wam opowie.

Historia ta prawdziwa jest
i łezkę kręci w oku,
niezwykle piękna, a zowie się
Balladą o Złotym Smoku.

Kilka wiosenek temu to,
tam, gdzie rzeka Braa płynie,
opowieść ta dzieje się na
Hołopolskiej Dziedzinie.

To właśnie tam pewnego dnia
stały się one dziwy,
nagle na niebie nad pastwiskiem
pojawił się smok straszliwy.

Na owce wnet rzuciła się
ta bestyja zielona,
utłukła z tuzin, a kilka z nich
porwała w swoich szponach.

Na Hołopole padł blady strach,
żałoba w tę złą godzinę,
lecz szewc lokalny, Kozojed,
zmyślił, jak utłuc gadzinę.

Zabił owieczkę i wypchał ją
siarką i szewską smołą,
potem postawił przynętę tą
na hołopolskim polu.

Straszliwy gad przyleciał znów,
szponami ziemi dotknął.
owcę wypatrzył, już skulił pysk
i w mig przynętę połknął.

Wtem rozległ się potworny ryk,
to ogniem piekielnym smok ział,
fikał koziołki, chciał wzlecieć, lecz
oklapł i znieruchomiał.

Tedy śmiałkowie wybrali się,
sprawdzić, czy bestia dycha,
lecz wszyscy wraz ponieśli śmierć
od szponów okrutnika.

Nagle smok wzniósł się i niebo znów
zakrył jak czarna chmura,
uleciał trochę i ukrył się
w jamie w Postulskich Górach.

Smokobójców wezwano w mig,
chętnych, by miecza dobyć
i stwora zgładzić w pieczarze swej,
a skarbiec jego zdobyć.

Zjawił się więc cnotliwy Eyck,
błędny rycerz bez skazy,
co świat przemierzał, by pomoc nieść,
tępiąc wszelkie odrazy.

Mantikorom i gryfom złym
i smokom też kilku dał baty,
lecz za swe mężne czyny cny Eyck
nigdy nie brał zapłaty.

Ruszyło też wojaków trzech,
Rębacze z Crinfrid sławni,
co smoki cztery utłukli już:
czerwone trzy, jeden czarny.

Dziarski Boholt, Niszczuka chwat
i Kenneth, Ździeblarzem zwany
gotowi są, by bestii złej
zadać śmiertelne rany.

Udał się też Yarpen Zigrin,
twardy krasnolud, który
zgładził wraz z piątką kompanów swych
smoka z Kwarcowej Góry.

Przewodził im król Niedamir,
co smoka chciał pokonać,
żeby księżniczka z księstwa Malleore
stała się jego żoną.

Bowiem w księstwie zwanym Malleore
panował wciąż zwyczaj stary,
rękę księżniczki zdobędzie ten, kto
przyniesie jej łeb poczwary.

Zebrawszy się kompania ta
ruszyła wnet raźnym krokiem,
żeby w wąwozie w Postulskich Górach
stanąć do walki ze smokiem.

Lecz za kompanią podążył też
wojownik – Geralt z Rivii,
szlachetny wiedźmin, obrońca nasz,
mistrz miecza niedościgły.

Z legend i pieśni mych znacie go,
sławne są jego czyny,
królewnę strzygę odczarował on
w dworzyszczu miasta Wyzimy.

A Geraltowi towarzyszył
w podróży rycerz prawy,
w brunatną tunikę odziany był,
o włosach kędzierzawych.

Towarzysz ten na imię miał Borch,
choć każdy zwał go Trzy Kawki.
Nie nosił broni, bo jego broń
to piękne dwie Zerrikanki.

Wojowniczki urody cud,
warkocze do pasa miały,
piersi jak owoc, usta jak miód,
Tea i Vea się zwały.

Rysie skóry wokół bioder,
szable u pasa sterczały.
Piękne i groźne, bo walczyć wręcz
tak doskonale umiały.

Lecz nie dla zysku wiedźmin nasz,
ani dla wiecznej sławy
podążył za tłumem, co stoczyć chciał
ze strasznym smokiem bój krwawy.

Bo Geralt na smoka złego
polować nie miał zamiaru,
a na wyprawę swą udał się, bo
pod wpływem miłości był czaru.

Miał jednak pecha w miłości, bo
kochał się w złej czarodziejce,
twardej jak głaz i zimnej jak lód,
nieczułe tak miała serce.

Na imię miała Yennefer,
włos czarny jak skrzydło kruka,
skuszona zyskiem też zgłosiła się,
by w górach smoka odszukać.

Wiedźmin, gdy o tym dowiedział się,
wnet ruszył za karawaną,
tak bardzo pragnął nieszczęśnik ten
spotkać się znów z ukochaną.

Ruszyli razem w podróż tą
po zboczach górskich i stokach
drogą, która prowadzi wprost do
pieczary groźnego smoka.

Podróż mijała, już każdy chwat,
pewien, iż smoka ma w garści,
zbrojna kohorta dotarła wnet
na skraj ogromnej przepaści.

Lecz podczas przeprawy przez most,
co przepaść na wskroś przecina,
ziemia zadrżała i spadła z gór
ciężkich kamieni lawina.

Każdy, co żyw, do przodu rwał,
jeźdźcy spinali konie,
by głazom umknąć i znaleźć się
po drugiej mostu stronie.

I wiedźmin nasz na klaczy swej
do mostu gnał jak strzała,
wtem słyszy krzyk, wnet poznał, kto
w śmiertelnych się znalazł opałach.

To Yennefer spadła z konia,
rażona głazów mocą.
Niewiele myśląc Geralt w mig
pospieszył jej z pomocą.

Uchronił jej przed deszczem skał
i szybko pobiegli dalej,
w taki to sposób uratował
życie swej ukochanej.

Biegnąc co tchu wpadli na most,
co chwiał się i kołysał,
nie zdążyli – most zerwał się
i w dół przepaści zwisał.

Zapewne razem zginęliby
w czeluściach tej rozpadliny,
ale zdołali uchwycić się
rzuconej przez Eycka liny.

Straszna lawina minęła już,
kompania wciąż liczy straty.
Okrutna Śmierć zebrała w niej dziś
ludzkich dusz plon przebogaty.

Kojącą ciszę wtem przerwał krzyk,
dudniąc jak dzwon gromkim echem,
to szewc Kozojed z alarmem biegł,
zdążyć nie mogąc z oddechem.

„Ludzie, ach ludzie! Słuchajcie! Smok!”
- darł się szewc wciąż w niebogłosy.
Czyżby w ich ręce wpadł wreszcie gad
i ważą się już jego losy?

Łowcy dosiedli swych koni, drżąc,
ze strachu czy z podniecenia,
czym prędzej do miejsca udali się
podróży swej przeznaczenia.

Wnet na równinie znaleźli się
i każdy stanął jak wryty,
bo barwa łusek zdziwiła ich,
jakimi był smok pokryty.

Bowiem bestyjka, co stała tam
nie była, jak niegdyś, zielona,
lecz złotem lśniła, począwszy od łba
po koniec długiego ogona.

„To niemożliwe! Iluzja to…”
- mamrotał każdy pod nosem.
Potwór tymczasem, wzniósłszy pysk,
przemówił doń ludzkim głosem.

„Jestem smok Villentretenmerth!”
- ryknął jak trąba mosiężna.
„Widzę, że nie powstrzymała was
moja lawina potężna.

Z doliny tej trzy wyjścia są:
na wschód, wprost do Hołopola,
na zachód Caingorn, na północ zaś
ku górom prowadzą te pola.

Z dwóch z nich skorzystać pozwalam wam,
z wschodniego i z zachodniego,
lecz nie pójdziecie na północ, bo
ja, smok, zabraniam wam tego!

Jeśli zaś ktoś z was śmiałek, co
mój zakaz jest złamać gotowy,
tedy wyzywam go teraz na
rycerski bój honorowy.”

Pierwszy do walki stanął Eyck,
rycerz szlachetny i prawy,
już w pełnej zbroi, gotów, by
stoczyć z potworem bój krwawy.

„Ja, Eyck, przyjmuję wyzwanie twe!”
- wykrzyknął rycerz zuchwały.
„Za chwilę, smoku, pobiję cię
lub zginę na polu chwały!”

Już w polu Eyck ustawił się,
kopią zasalutował,
przyłbicę zamknął i żwawo
na smoka zaszarżował.

Zaparł się w siodle rycerz ów,
mknąc wprost w pełnym galopie,
w strzemionach stanął i dłoń swą wzniósł,
by w smoka wrazić swą kopię.

Smok jednak zgrabnie uchylił się,
machnął potężnie ogonem
i szlachetnego Eycka z Denesle
powalił wraz z jego koniem.

Wszyscy obecni zdumieli się
widząc, jak bestia jest groźna,
szukać zaczęli więc sposobu,
jak smoka pokonać można.

Rzekła tedy tak Yennefer
do Geralta zwrócona,
że smok zbyt mocny i szybki jest
i człowiek go nie pokona.

Lecz wiedźmin przecie szkolon był
do walki ze złymi bestiami,
ze wszystkich szanse największe ma,
by smoku lanie sprawić.

Geralt odmówił jednak, bo
wiedzcie, niewiasty młode,
że smoków gnębić zabrania mu
jego wiedźmiński kodeks.

Rozmyślił się król Niedamir,
gdy przeszła mu ochota,
by kości smoku złotemu
swym wojskiem pogruchotać.

„Do Caingorn wracam” – postanowił.
„A księżniczkę swą miłą
i całe księstwo zwane Malleore
zbrojnymi wezmę siłą.”

I Geralt z Rivii, wiedźmin nasz,
stracił też swą cierpliwość,
i postanowił wszystkim tu
wymierzyć swą sprawiedliwość.

Dostrzegł bowiem, że złoty smok,
co strasznym ogniem zionie,
smoczej samicy i jej potomstwa
mężnie stanął w obronie.

Wtem miecza dobył, gotów, by
przed rzezią je ocalić,
na smoczych łowców rzucił się,
co bestie chcieli zgładzić.

Nie było łatwo, lecz wiedźmin nasz
z potyczki wyszedł zwycięsko,
niech słynne będą po wszystkie dni
jego odwaga i męstwo.

Yennefer wtedy tym wiedźmina
szlachetnym czynem wzruszona,
pokochała Geralta i
rzuciła mu się w ramiona.

Tak oto Geralt Yennefer
lód serca wreszcie skruszył,
odzyskał miłość i z lubą swą
we wspólną podróż wyruszył.

Wiedźcie, panowie i panie, że,
ja, Jaskier, też tam stałem
i wszystko, co zdarzyło się
wam wiernie opisałem.

Baczcie bowiem, że dobry los,
bogactwo i sława przemija,
lecz choć pokusa wielka, to
legendy się nie zabija.




*****




- Jamb czy daktyl? – zastanawiał się głośno Jaskier, skrobiąc co chwila piórem po mocno zmiętym pergaminie. – Pomóż, Geraaalt!

Wiedźmin leniwie otworzył oczy i spojrzał na dogasające już ognisko. Spróbował przełknąć ślinę, ale potworna suchość w gardle przypomniała mu o dwóch dzbankach gorzałki, którymi tego wieczora wspólnie raczyli się z poetą. Leżał tak już od paru dobrych godzin i próbował zasnąć, jednak Jaskier wespół ze swoją gadaniną skutecznie mu to uniemożliwiali.

- Słyszysz, wiedźminie? Pomóż mi!

- Co się stało, Jaskier? – wymamrotał ochryple Geralt, przecierając oczy. - Masz problem z mantikorą, że wiedźmińskiej pomocy oczekujesz?

- Nawet gorzej, ze smokiem! – odparł z przejęciem bard.

- Ze smokiem? – Geralt spojrzał na poetę z niedowierzaniem. – Jaskier, proszę, nie pij więcej.

- Ano ze smokiem – obruszył się Jaskier. – Bo widzisz, jestem właśnie w trakcie pisania ballady nad balladami, ku pokrzepieniu serc ludu i zdobyciu tych niewieścich, opowiadającej o naszej wyprawie na Złotego Smoka do Gór Postulskich.

- Jesteś chyba wielkim poetą, więc w czym problem? – westchnął ciężko Geralt, lekceważąco kręcąc głową.

- W metryce. Nawet najwięksi artyści miewają czasem takie problemy – oznajmił spokojnie Jaskier, machając Geraltowi przed zmrużonymi oczyma zmiętym pergaminem. - Mam więc mały kłopot z metryką, czyli rytmem mojej ballady. Nie wiem, czy lepiej będzie brzmiało, jeśli ściągnę tego daktyla w spondej, czy może lepiej, jak rozwiążę jamba w trybrach. A ty jak myślisz, Geralt? Doradź mi coś!

Tego było już za wiele nawet na słynną wiedźmińską cierpliwość.

- Jaskier, do cholery, błagam cię! – wykrzyknął z wyrzutem Geralt. – Jutro z rana musimy ruszać w dalszą drogę, więc idźże wreszcie spać i nie pieprz więcej głupot po pijaku, w dodatku oczekując, że będę z tobą wspólnie układał twoje głupie ballady. Wolałbym już kapłanem zostać, niż słuchać dłużej twoich dyrdymałów na ten temat.

- No i proszę, jak zwykle! – wycedził gniewnie urażony poeta. – Przyjaciel w potrzebie, a ty jak zwykle pokazujesz, żeś nie kto inny, jak nieczuły wiedźmin, w dodatku prostak bez krztyny ogłady i jakiegokolwiek zrozumienia dla prawdziwej sztuki. Skoro nie ma z ciebie i tak żadnego pożytku, to może znalazłbyś mi chociaż jakiś dobry rym do słowa ‘Hołopole’, bo mam małą pustkę w głowie…

Geralt błyskawicznie znalazł w myślach świetny rym do słowa ‘Hołopole’, który w dodatku w dość nieprzystojny, acz trafny sposób doskonale odzwierciedlał to, co akurat sobie myśli na temat jaskrowych rymów, ballad i daktyli, jednak powstrzymał się przed jego wypowiedzeniem, przeczuwając, że może to tylko wywołać większą burzę. Przewrócił się więc bez słowa na drugi bok, odwracając głowę od ogniska i barda i po raz kolejny spróbował zasnąć. Usłyszał jeszcze kilka niewybrednych komentarzy poety na temat wiedźmińskiego prostactwa i bezużyteczności, jednak po chwili w lesie nastała zupełna cisza, przerywana tylko co jakiś czas pohukiwaniem sów. Ognisko całkiem wygasło.


:)


genNighty said:
Statystycznie udowodniono, że 8 strony tematów nigdy nikt nie czyta, więc nie mam szans na wygraną... Tak mówią ankietowani z Familiady oraz Hostile :(
I tak masz lepiej, bo ja się załapałem dopiero na 16...
 
"Na wojence bywa różnie,
Raz ktoś komuś głowę urżnie,
Raz znów krzykną prosto w ryło,
Ze medalion się trafiło." ;)

pozdrowiska

Edit: jakoś niefortunnie i całkiem przez przypadek ten komentarz ukazał się chwilę po zapostowaniu wiersza z prawdziwego zdarzenia - żeby nikt nie myślał, że to jakieś złośliwe podsumowanie twórczości z komentarza powyżej ;) wiersz świetny. pozdro
 
Przymierzam się do napisania życzeń od wczorajszego popołudnia, miotając się między żartami i prozą, by ostatecznie życzyć po prostu zgodnie z tradycją wszystkiego najlepszego naszym ulubionym developerom, którzy rok temu nie tylko dostarczyli nam jeden z najlepszych i najbardziej pełnokrwistych erpegów w historii, ale w dodatku po raz kolejny ożywili moje ulubione uniwersum. Gracze i eskapiści są Wam wdzięczni zarówno za przyjazną politykę, jak i cudownie napisaną historię. O tym nie trzeba Was chyba zapewniać. Życzenia składam także wspaniałej, zgranej społeczności.

Wyobrażacie sobie, jak miłym i doskonale uzupełniającym moją EK upominkiem byłby medalion? Ciągle na niego poluję i ciągle się rozmijamy.
 
Top Bottom