- Zacznijmy od początku. Kim jest Letho?
- Jestem wiedźminem ze Szkoły Żmii. Pochodzę z Cintry... Kraju, który przestał być krajem.
- Chcesz wywalczyć niepodległość Cintry, pracując dla Nilfgaardu?
- Tylko idiota wierzy, że wróbel jest w stanie zeżreć orła.
- Raczej sępa.
- W świecie zwierząt nie ma bohaterów, a ludzie niczym się od nich nie różnią.
- Zaprzedając się Nilfgaardowi, zszargałeś wiedźmińskie zasady.
- W świecie, w którym nikt nie wyznaje zasad, nie mają one żadnego sensu.
Człowiek to nawóz dla historii. A ja nie chciałem być jeszcze jednym nic nieznaczącym gównem, które użyźni glebę.
- Udało ci się?
- Kiedyś byłem tak samo głupi jak ty. Dlatego tak dobrze cię znam. Dlatego wiedziałem, że będziesz mnie tropił jak pies gończy.
- Dlaczego Nilfgaard?
- Jak nie cesarz, to kto? Emhyr to łajdak, ale wizjoner. Władcy z Północy mogą mu co najwyżej własnymi pyskami polerować nakolanniki?
- Wiem już, dlaczego stałeś się psem cesarza. A teraz powiedz mi, po co gryziesz dla Nilfgaardu?
- Plan cesarza jest prosty i wyrafinowany zarazem. Jego Wysokość chce rządzić całym znanym światem.
To trudne, nawet dla tak potężnego kraju jak Nilfgaard. Ale nie niemożliwe. Pierwszy etap polegał na wprowadzeniu zamętu wśród państw Północy.
Bezkrólewie to chaos, nad którym można zapanować na dwa sposoby. Politycznie albo militarnie.
- Którą opcję wybrał twój pan?
- Zastosuje obydwie, o ile przebieg wypadków pozwoli.
Wojska nilfgaardzkie w odpowiednim czasie wkroczą na tereny dotknięte wojnami i zaopiekują się ludnością cywilną. Następnie trzeba będzie uzdrowić sytuację polityczną w krajach ogarniętych zamętem.
- Zaopiekować się. Uzdrowić. Jak to ładnie brzmi.
- Prawda?
- Powoli wraca mi pamięć, ale w głowie mam mętlik... Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
- Pomogłeś mi... Potem ja pomogłem tobie.
- Opowiedz o tym.
- Dostałem kolcem jadowym od mantikory. Ubiłem bydlę i leżałem w gorączce w jakimś rowie. Kupcy, którzy mnie wynajęli, obrabowali mnie i zostawili na pastwę losu.
Wtedy pojawił się Dziki Gon. Upiory gnały po niebie w swej niekończącej się wędrówce. Potem zjawiłeś się ty. Wyglądałeś jak włóczęga... Tylko miecz był starannie zawinięty w zwierzęcą skórę i naoliwiony.
- Szedłem za Gonem.
- Dogoniłeś kupców i odebrałeś im moje rzeczy. W tym szkatułę z eliksirami. Zaaplikowałeś mi jaskółkę i odzyskałem zdrowie. Rany goją się na mnie jak na psie. Tak już mam.
- Po co szedłem za Gonem?
- Kiedy się spotkaliśmy tropiłeś go od roku. Byłem wtedy wiedźminem polującym na potwory za psie pieniądze.
Kiedy mi powiedziałeś, że od roku ścigasz Dziki Gon, pomyślałem, że jesteś głupcem. Wszyscy wiedzą, że Dzikiego Gonu nie da się dopędzić.
Gdybyśmy nie trafili do najstarszej biblioteki w Nilfgaardzie, nie dowiedzielibyśmy się, że raz do roku Dziki Gon zatrzymuje się na popas.
- Przez rok majaczył mi w oddali na horyzoncie, jakby ze mnie kpił...
- Cesarscy mędrcy ustalili trajektorie, po których się poruszał i nakierowali nas na miejsce postoju.
- Dopadliśmy go. Ty odwróciłeś ich uwagę, a ja uwolniłem Yennefer.
- Pamiętam...
- Dogoniliśmy Dziki Gon. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych, Geralt.
Niestety, przy okazji sam wpadłeś w ich łapy, a ja zostałem z czarodziejką, która straciła pamięć.
- Co z nią zrobiłeś?
- Co można zrobić z czarodziejką, która nie pamięta, jak się nazywa?
- Można starać się przywrócić jej pamięć.
- Dlatego zaprowadziłem ją na dwór cesarza. Opowiedziałem mu wszystko, a on obiecał pomóc i... zaproponował współpracę.
- Cesarz na pewno się ucieszył.
- Gdyby to mnie pochwycił Gon, pewnie złożyłby ofertę tobie. Potrzebował fachowca.
Wtedy to ty dzisiaj byłbyś na moim miejscu.
- Nie sądzę.
- Wspomnienia wróciły. Pamiętam drzewo wisielców i Dziki Gon. Zabrali mnie w zamian za Yennefer.
- Jak uciekłeś upiornym jeźdźcom?
- Tego nie wiem. Ale to król gonu odebrał mi pamięć i ścigał przez długi czas, gdy go zabiłem amnezja zaczęła ustępować. Teraz pękły ostatnie tamy. Pamiętam nawet dzieciństwo w Kaer Morhen.
- Dobrze. Człowiek bez pamięci jest jak pusta sakwa.
- Kto wpadł na pomysł królobójstw: cesarz czy Loża?
- Widzisz... Imperium można władać oficjalnie... Albo po cichu. Pierwsza metoda przynosi więcej splendoru. Za to druga jest dużo skuteczniejsza.
Wywiad nilfgaardzki dowiedział się, że czarodziejki spiskują przeciwko Demawendowi. Cesarz nie mógł przegapić takiej okazji.
Zlikwidować niewygodnych przeciwników przy pomocy znienawidzonej organizacji, po czym zniszczyć tę organizację, zachowując czyste ręce. To plan godny wybitnego stratega, zgodzisz się?
- Jak dotarłeś do Sheali?
- Ja tylko pozwoliłem jej dotrzeć do mnie.
Czarodziejki potrafią wyłącznie knuć, a to nie zawsze wystarczy.
Wiadomo było, że będą potrzebowały miecza. I wtedy na horyzoncie pojawił się wiedźmin, pałający rządzą zemsty do króla Demawenda, który zniszczył jego szkołę.
Nie zastanawiały się długo.
- Reszty się domyślam.
Łatwiej wpaść na pomysł pozbycia się króla, niż się go pozbyć. Jak dostałeś Demawenda?
- Sheala dostarczyła nam dokładne plany zamkowych komnat. Uderzyliśmy w dniu narodowego święta Aedirn.
Wtedy, kiedy jest najwięcej straży.
Demawend zginął tam, gdzie nawet król chodzi piechotą. Sprawdziłem, rzeczywiście sam tam przyszedł. Oficjalna wersja brzmi, że król został zamordowany po dramatycznej walce z przeważającymi siłami. Prawda jest taka, że obciąłem mu głowę, kiedy srał.
Potem czekała nas najtrudniejsza część zadania. Zmylić pogoń. I tu bardzo pomogła nam Sheala. Zadbała o to, by żaden mag nas nie namierzył.
- A potem sama nie mogła cię odnaleźć .