Mass Effect

+
Brnę przez ME1 i muszę przyznać, że choć gra powstała 14 LAT TEMU (to jest naprawdę kawał czasu) miała świetną konstrukcję zadań. W gruncie rzeczy w prologu (pierwsze odwiedziny na cytadeli) niemal wszystkie zadania to przynieś zanieś pozamiataj, ale są świetnie fabularnie uargumentowane, do tego stopnia, że nie czuje się szycia czegokolwiek grubymi nićmi, a ZANIM (bo nie ma ich wiele) zdążą się znudzić następuje większy zwrot akcji w postaci wylotu z Cytadeli. To sprawia, że w gruncie rzeczy pewna powtarzalność staje się znośna i niezbyt męcząca.

I w gruncie rzeczy dochodzę do wniosku, że takie dobrze przemyślane strukturalnie światy są mi bliższe niż wielkie otwarte sandboxy. Może nawet gdybym w ten sposób podchodził do CP77 grałoby mi się lepiej, a ja zamiast tego wychodziłem z perspektywy oczekiwań (uzasadnionych obietnicami CDPu ale jednak), co uczyniło rozgrywkę pierońsko frustrującą. I to jest dość ciekawe, bo w ME 1 w zasadzie nie istnieje interaktywność świata, NPC sobie chodzą, czasem od biedy któryś powie jedno dwa zdania, ale to mi tu nie przeszkadza tak jak w CP77. Może dlatego, że historia mi jest jakoś bliższa? Nie wiem. To raczej kwestia jakichś indywidualnych predyspozycji, a może dlatego, że tematyka Cyberpunk w CP77 została zbyt płytko (choć miejscami jest głębia) potraktowana.

I to jest dość dziwne, że w produkcję bez mąła 14 letnią po remasterze gra mi się przyjemniej niż w CP77, bo tam wszystko działa jak trzeba CHOĆ NIE JEST ONA pozbawiona bagów. Raz mi się NPC zawiesił i szedł na ścianę (animacja chodu, ale w miejscu), a raz wróg po śmierci utknął w ścianie.

W CP 77 menu jest nieprawdopodobnie chaotyczne i nieczytelne, a w ME 1 wszystko wiem, gdzie jest, jest ładnie, schludnie, czytelnie, przyjemnie dla oka. Nie wiem co poszło nie tak, ale zdaje się, że zabrakło tam odrobiny wyczucia.

Świetne jest też to, że nasze uymiejętnośći REALNIE WPŁYWAJĄ na przebieg zdarzeń. Już w samym prologu wybranie określonych opcji dialogowych zmienia diametralnie przebieg danej misji. I owszem to jest też obecne w CP77 ale mam poczucie, że w mniejszej skali i że zbyt często gra mnie OSZUKUJE pozorami wyborów.
 
Dla mnie niestety seria jest popsuta. Ilekroć przypomnę sobie duszka, to albo się wkurzam, albo mi się robi niedobrze. Andromedy nie ruszałem, ale na papierze to ma potencjał, tj. daleko i bez związku z serią główną.

Jeżeli ME ma mieć jakąś przyszłość w znanym nam uniwersum, z tymi samymi rasami i planetami, rozwiniętymi kontaktami między rasami, podróżami międzygwiezdnymi itp., to przy zakończeniach, które dali nam twórcy, chyba jedynym wyjściem jest kanonizacja czerwonego, skok o jakieś 200-300 lat do przodu i nowe rozdanie. Przez pierwsze 50-100 lat to w zasadzie może być tylko post-apo, z masowym głodem, izolacją i chaosem (fajne, ale mało ME). Nawet da się nazwę na to wymyślić. Wiecie, taką oryginalną, jak np. THE DARK AGES ;). Później można zrobić jakieś handwave, wrzucić wpis w Codexie, że wydarzenia z wojny z Reapersami zostały zmitologizowane przez większość z ras i w sumie to nie wiadomo co się wydarzyło poza tym, że Sheppard zniknął, a mass relays i gethowie go bye-bye. Ofiar i strat nie da się zliczyć, odbudowa była długa i trudna.... bla bla bla.... po 100 latach zespół najtęższych umysłów asari w końcu zaczął osiągać pierwsze sukcesy w przywróceniu zdolności podróży międzygwiezdnych w stylu mass relays.... po 150 latach przywrócono handel na dużą skalę, rozpoczęła się poważna rekolonizacja i wojny pseudokolonialne, co później zaczęto określać jako THE AGE OF RECOLONIZATION.... po 200-250 latach cywilizacja zaczęła naprawdę stawać na nogi, to są czasy "współczesne". Pochłonięta swoimi problemami galaktyka nie dostrzega jednak zagrożenia, które było skryte głęboko pod wodą na jednej z zapomnianych planet. Starożytna rasa telepatycznych prakrewetek nie musi się już obawiać zagrożenia ze strony Reapersów i gotuje się do wielkiego powrotu oraz odbudowy imperium.

Kto wie, przy dobrych wiatrach gracz mógłby nawet znowu przespać się z Liarą i posłuchać, jak to było, gdy żył Sheppard.

Moim koszmarem jest natomiast kanonizacja najgłupszego zakończenia, czyli zielonego. Chyba już w ogóle nie dotknąłbym niczego, co wyszłoby pod szyldem "Mass Effect".
 
Z innej beczki, mieliście rację z tą Andromedą :( Początek był naprawdę ok, ale później zacząłem mieć dokładnie to samo uczucie co w Inkwizycji, której ostatecznie nie skończyłem. Ładne i zróżnicowane lokacje oraz główny wątek, który momentami potrafi zainteresować, ale całość przeorana nudną, nieangażującą i powtarzalną treścią zmuszającą mnie do biegania tam i nazad. Nie wiem czy dam radę to skończyć chociaż chciałbym. Niestety ilekroć mam trochę czasu i przejdzie mi przez myśl żeby włączyć tę grę to bardzo szybko mi się odechciewa i biorę się za coś innego.

Ja mam podobny problem z Valhallą... Chcę ją skończyć i nie mogę :)

Olej, brzydko mówiąc, poboczne i zrób główny wątek. Nie jest taki zły, choć niestety w mojej ocenie też nie za wybitny. Tylko nie można jej traktować jako następcy Trylogii. Ot, taki jakiś poboczny twór...

Swoją drogą nieco boję się tej Legendarki ME. Mam wszystkie części z dodatkami ograne po kilka razy, ale to było lata temu. Kto wie, czy będę mieć cierpliwość do generycznych baz i biegania po Cytadeli z ME1.

A tak już do ogółu. Nie no, dajcie spokój temu biednemu zakończeniu. ;)
Fakt, poszli na łatwiznę, ale klimat ME3 i tak ma kapitalny. Omińmy dzieciaka (w końcu nie poświęca mu gra za wiele czasu antenowego) i skupmy się na Banshee. ;)
 
Last edited:
Ja się zgadzam z Offką, fabuła fabułą, zakończenie zakończeniem - akurat nie głównym wątkiem fabularnym ostatecznie stała ta seria, tylko relacjami z towarzyszami i ich rozwojem na przestrzeni trzech gier - a ME3 te relacje koronując bije pozostałe części na głowę.
 
Mnie w Mass Effect 3 też najbardziej podobał się klimat, taki bardzo wojenny. Żniwiarze ze swoimi poplecznikami byli po prostu armią, która atakuje kolejne planety, a my ścigamy się z czasem wykonując specjalistyczne zadania. Nadal jednak było nieco miejsca na zrobienie sobie przerwy, złapanie oddechu i wyluzowanie przy kieliszku z kolegami po udanej akcji. Świetne były te momenty kiedy przybywamy na jakąś planetę, na której broni się ostatni bastion 'naszych'. W ludzi (i nieludzi) wstępują nowe siły, bo oto legendarny Shepard przybył ze swoją ekipą żeby pomóc, a my tymczasem przylecieliśmy uratować jakiegoś ważnego naukowca czy zdobyć kluczowy artefakt po czym odlatujemy wiedząc, że obrońcy są skazani na porażkę, ale ich poświęcenie pomoże nam wygrać wojnę. Naprawdę mi się to podobało.

Kolejną świetną rzeczą, którą najlepiej widać w trójce są konsekwencje wyborów na przestrzeni całej trylogii. O ile te wybory w obrębie danej gry bywały iluzoryczne (zwłaszcza w porównaniu np. do Wiedźminów) tak grając w całość po kolei czujemy, że to jest nasza historia i to naprawdę godne podziwu, że w serii powstającej ponad pięć lat twórcy tak to wszystko zaplanowali uwzględniając wiele kwestii, na które gracze mieli wpływ. Układ sił w galaktyce, polityka, a nawet przetrwanie bądź zagłada całych ras miały swoje odzwierciedlenie w kolejnych częściach. Jasne, czasem wypadało to gorzej, czasem lepiej, ale w ogólnym rozrachunku bardzo na plus.

No i relacje z towarzyszami i sojusznikami, które też procentują najbardziej w finale trylogii. Pod tym względem gry Bioware (bo podobnie było w serii Dragon Age) zdecydowanie się wybijają. Bardzo mi tego zabrakło w Wiedźminach gdzie w poszczególnych grach nierzadko podejmowaliśmy ważne decyzje mające wpływ na cały świat co prowadziło do różnych rozgałęzień historii, a potem były one spychane na margines, retconowane albo sprowadzane do krótkiego komentarza.

Minusem Mass Effecta 3 była natomiast masa bzdurnych zadań nie mających konkretnej treści i to zakończenie, które mógłbym chyba porównać tylko do finału Gry o tron. Do niemal samego końca człowiek myśli że to wszystko prowadzi do satysfakcjonującego finału, a potem przychodzą twórcy i polewają całość gnojówką, a kiedy próbujesz protestować to (cytując Wrexa) szczają ci jeszcze w ucho i mówią że to deszcz. Szkoda, ale wciąż lubię to uniwersum więc chciałbym dobrej kolejnej gry, bo niestety Andromeda poszła tą samą drogą co Inkwizycja oferując doświadczenie single-MMO, które skutecznie zniechęca mnie do grania. Inkwizycji nigdy nie skończyłem, Andromeda też od paru tygodni leży i kwiczy.
 
Z innej beczki, mieliście rację z tą Andromedą :( Początek był naprawdę ok, ale później zacząłem mieć dokładnie to samo uczucie co w Inkwizycji, której ostatecznie nie skończyłem. Ładne i zróżnicowane lokacje oraz główny wątek, który momentami potrafi zainteresować, ale całość przeorana nudną, nieangażującą i powtarzalną treścią zmuszającą mnie do biegania tam i nazad. Nie wiem czy dam radę to skończyć chociaż chciałbym.
Na Steam jakiś miesiąc temu zakupiłem paczkę Inkwizycja + Andromeda, i w obie teraz gram. Zobaczymy, którą szybciej przejdę, a która mi się znudzi. :p Pewnie będę brnąć jak po grudzie, ale w końcu skończę. Zawsze staram się kończyć gry jak już je zacznę, więc nie wywalę z dysku Inkwizycji ani Andromedy nawet jeśli będę przez nie brnął kilka lat. Sądzę, że szybciej skończę Andromedę, bo jest krótsza od Inkwizycji, przynajmniej jak się czyta opinie innych graczy. Swoją drogą BioWare przez te gry i późniejsze Anthem mocno się pogubiło. Zaczęli tworzyć jakieś singleplayer MMO, wielkie gry-kobyły, które przechodzi się dziesiątki, a może i dobre ponad 100 godzin, które jednak nie posiadają ciekawej zawartości, a zdecydowana większość to nudne zapychacze. Przy Wiedźminie 3 mocno narzekałem na to, że Redzi niepotrzebnie napchali świat pytajnikami, ale można je spokojnie omijać, a oprócz nich jest cała masa ciekawych questów czy całych osobnych wątków. W ostatnich grach BioWare te zapychacze to jeden z rdzeni gry i przynajmniej część z nich trzeba wykonać.
 
Mass Effect - świetna trylogia. Parę lat temu ogrywałem wszystkie 3 części ponownie, razem z dodatkami, i zabawa okazała się tak przednia jak za pierwszym razem. Wprawdzie "jedynka" cierpiała nieco na niewykorzystany potencjał planet zwiedzanych w Mako oraz nieco rozlazłe fragmenty na Cytadeli, ale po latach ta część urzekła mnie chyba najbardziej - głównie ze względu na atmosferę tajemnicy, która wówczas jeszcze spowijała Żniwiarzy.

Nawet kiedy na Ilos dowiadujemy się sporo na ich temat od Vigila, wciąż to wszystko jest bardzo "odległe", jak mit od eonów przetaczający się przez galaktykę. W następnych częściach siłą rzeczy ta atmosfera już się trochę ulotniła.
W części pierwszej również najintensywniej odczuwałem ducha przygody. Muzyka też była w moim odczuciu najlepsza - sporo, fajnej, "kosmicznej" elektroniki, w kolejnych częściach zrobiło się już bardziej filmowo.
Dwójeczka - wiadomo: kompletowanie drużyny, bardzo fajne misje lojalnościowe dla towarzyszy, świetne nowe lokacje, no i oczywiście:
"suicide mission" :)
Trójka też świetna, choć klimat militarny już mniej mi odpowiadał. Niemniej to kwestia gustu, bo rozumiem zamysł - tak po prostu musiało być ze względu na przebieg historii. Zakończenie "trójdzielne" ;) mnie osobiście aż tak nie przeszkadzało i nigdy do końca nie rozumiałem tej nagonki w internecie.
Może dlatego, że jednak mocno się "wkręciłem" w sam klimat, a motyw Sheparda poświęcającego się dla przełamania cyklu i w ten sposób dramatycznie zamykającego własną historię wydał mi się bardzo przejmujący. Kojarzyło mi się to trochę z Ripley w "trójce" Aliena (kto widział, na pewno wie o co chodzi). Taki romantyczny motyw bohatera składającego ofiarę z siebie samego dla większego dobra (choć rozumiem, jeśli niektórzy odebrali to jako nieco pretensjonalne lub kiczowate).

Andromeda w moim odczuciu okazała się niestety nieporozumieniem. W historii był potencjał, ale kompletnie niewykorzystany i sponiewierany przez nudny i powtarzalny gameplay. Klika ładnych widoków i świetny design technologii Kethów nie mogły ratować tej produkcji. Od połowy gry posiłkowałem się kodami, bo miałem już dość i chciałem tylko dociągnąć do końca fabuły. Jeżeli kiedykolwiek nastąpi powrót do tego uniwersum, liczę, że błędy z Andromedy już się nie powtórzą.
 
Last edited:
Wróciłem do Andromedy po dłuższej przerwie i jakoś tak lepiej mi się gra. Nie wiem czy to dlatego że skupiłem się przez jakiś czas na ważniejszych zadaniach czy po prostu potrzebowałem odpoczynku :D

Mam jednak problem z założeniem placówki na Kadarze. Kiedy podchodzę do odpowiedniego miejsca to nie mam żadnej interakcji. Błąd gry czy po prostu zdatność planety jest jeszcze zbyt mała? Wynosi ona 50% i w sumie to nie pamiętam ile miały inne planety w momencie założenia placówki. Jeszcze dziwniej jest na Elaadenie gdzie zdatność wynosi 60%, ale nawet nie mam miejscówki na mapie.
 
Wróciłem do Andromedy po dłuższej przerwie i jakoś tak lepiej mi się gra. Nie wiem czy to dlatego że skupiłem się przez jakiś czas na ważniejszych zadaniach czy po prostu potrzebowałem odpoczynku :D

Mam jednak problem z założeniem placówki na Kadarze. Kiedy podchodzę do odpowiedniego miejsca to nie mam żadnej interakcji. Błąd gry czy po prostu zdatność planety jest jeszcze zbyt mała? Wynosi ona 50% i w sumie to nie pamiętam ile miały inne planety w momencie założenia placówki. Jeszcze dziwniej jest na Elaadenie gdzie zdatność wynosi 60%, ale nawet nie mam miejscówki na mapie.
Ja raczej nie pomogę, bo niewiele już pamiętam z gry :)
Na stronie Wiki jest jednak coś takiego: https://masseffect.fandom.com/wiki/Settling_Kadara Może się przyda?
 
Trójka też świetna, choć klimat militarny już mniej mi odpowiadał. Niemniej to kwestia gustu, bo rozumiem zamysł - tak po prostu musiało być ze względu na przebieg historii.
Mi ME3 też najmniej siada. Gdy przechodzę całą trylogię to ME1 i ME2 wciągam stosunkowo szybko (choć jeszcze przed premierą ME3 każdą z nich przeszedłem po 3 razy), tak gdy załączam "trójkę" to taki ogólny nastrój gry niezbyt zachęca kontynuowania gry i zwykle po rozpoczęciu ME3 muszę zrobić sobie przerwę.
 
@incomingdamage już udało mi się to ogarnąć ;) Po prostu na tych dwóch planetach trzeba rozwiązać znacznie więcej problemów niż na dwóch pierwszych i dopiero wtedy możliwe stanie się założenie placówek. Co więcej, istnieje opcja że placówki założyć się nie uda jeśli dokonamy pewnych wyborów.
 
Po kolejnych przerwach skończyłem wreszcie Andromedę i w ogólnym rozrachunku nie było aż tak źle. Fabuła, towarzysze czy misje są słabsze niż w oryginalnej trylogii (a przynajmniej na tyle na ile pamiętam tamte gry), ale nie jest to jakieś totalne dno dna i najgorsza gra świata. Po prostu jest gorzej i tyle. Nadal jednak zdarzały się bardzo fajne wątki i to wcale nie aż tak rzadko. Szczególnie do gustu przypadły mi te związane z towarzyszami oraz kolonizacją planet. Na plus zaliczam też ładne i zróżnicowane lokacje (szczególnie planety) oraz przyjemną rozgrywkę, która czy to podczas eksploracji łazikiem czy to podczas walki pozwalała przetrwać bardziej męczące fragmenty oparte na miałkich i powtarzalnych zadaniach.

Największym minusem był dla mnie brak spójności świata, bo niby nowa zupełnie nieznana galaktyka, a i tak wszystko wygląda i działa tak jak wcześniej włącznie ze skrzynkami z mediżelem czy pochłaniaczami ciepła. Świat w trylogii wydawał się dużo bardziej przemyślany i łatwiej było w to wszystko uwierzyć mimo iż jest to totalna fantastyka z mocami psionicznymi czy innymi tego typu rzeczami. Kolejny minus to skala gry, która była bardzo duża, ale często wypełniona bzdurnymi i powtarzalnymi zadankami z gatunku 'przynieś mi 10 sztuk rzepy, która rośnie pod moim domem'.

Gdyby ta poboczna treść występowała w mniejszej ilości, ale była za to ciekawsza i bardziej rozbudowana, a główny wątek skupiałby się właśnie na nawiązywaniu relacji z lokalnymi gatunkami i badaniem planet pod kątem zasiedlenia ich przez mieszkańców Drogi Mlecznej zamiast wielkiej plagi i złowrogiej rasy kosmitów to byłoby o wiele ciekawiej.

Wisienką na torcie minusów jest... brak fabularnych dodatków, które najwyraźniej były planowane. W całkiem przyjemnym epilogu polegającym na pogadaniu z załogą i najbliższymi sojusznikami po wielkim zwycięstwie trafiamy nawet na sygnał zaginionej arki Quarian, których zabrakło w grze. Jeśli nie miał to być punkt wyjścia do rozszerzenia to nie wiem co to było. Ostatecznie wątek zaginionych Quarian trafił chyba do jakiejś książki z uniwersum. Szkoda.

PS. Nie wiem czy przez tak długie przerwy w graniu mi się zapomniało czy też może w ogóle nie było to wyjaśnione, ale czy arka z Ryderem na pokładzie dotarła do Andromedy jakoś później? Kiedy zaczyna się właściwa historia to rasy, które przybyły z Drogi Mlecznej całkiem mocno zasiedliły już okolicę i na różnych planetach spotkamy wszelkiej maści placówki, bary, niektórzy dołączyli do gangów i różnych organizacji i nieźle się ustawili. Kiedy to się wydarzyło?
PPS. Fajnie, że imię protagonisty było używane w grze zamiennie z nazwiskiem i tytułem. Przy tworzeniu postaci chyba można było wybrać własne imię, ale zostałem przy domyślnym. Ciekaw jestem czy wtedy bohater byłby tylko Ryderem lub Pionierem czy zostałoby to rozwiązane jakoś inaczej.
 
[...] Fabuła, towarzysze czy misje są słabsze niż w oryginalnej trylogii [...]
To w mojej opinii grzebie tą grę na głębokości zasypanych chodników wyeksploatowanej kopalni węgla kamiennego. Niedawno zmobilizowałem się do rozpoczęcia kolejnej próby podejścia do ME1, jednak po prologu (choć w przeszłości moje postępy były o wiele większe) gra przegrała nawet z King's Bounty Dark Side, w które zagrywam się obecnie. Kolejna porażka Bio Ware. Wszyscy tak tą grę zachwalają, że wręcz PRAGNĘ złapać jej bakcyla, lecz wciąż mnie ona nie chwyta. Żal mi, że nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej gry.
 
że wręcz PRAGNĘ złapać jej bakcyla, lecz wciąż mnie ona nie chwyta. Żal mi, że nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej gry.

Nie zmuszaj się. :D

Nie ma nic złego w tym, że nie trawisz jakiegoś klasyka. Jak nie czerpiesz frajdy, to jaki w tym sens?
 
To w mojej opinii grzebie tą grę na głębokości zasypanych chodników wyeksploatowanej kopalni węgla kamiennego. Niedawno zmobilizowałem się do rozpoczęcia kolejnej próby podejścia do ME1, jednak po prologu (choć w przeszłości moje postępy były o wiele większe) gra przegrała nawet z King's Bounty Dark Side, w które zagrywam się obecnie. Kolejna porażka Bio Ware. Wszyscy tak tą grę zachwalają, że wręcz PRAGNĘ złapać jej bakcyla, lecz wciąż mnie ona nie chwyta. Żal mi, że nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej gry.
Według mnie pierwszy ME ma najlepszą fabułę w serii (chociaż po ponownym ograniu wychodzą na jaw pewne spore uproszczenia i mankamenty), ale jednocześnie najsłabszych towarzyszy i postacie ogólnie (są pewne wyjątki, jak Wrex), w późniejszych odsłonach pod tymi względami było lepiej, ale fabuła robiła się coraz głupsza (hej chłopaki, polećmy na jakąś randomową misję (o której my jako gracze niczego się nie dowiadujemy, ani w żadnym stopniu w niej nie uczestniczymy) i koniecznie zabierzmy wszystkich żołnierzy na tę super-ważną-i-niesamowicie-niebezpieczną-misję-która-totalnie-potrzebuje-wszystkich-naszych--towarzyszy-pomimo-tego-że-normalnie-latamy-z-dwójką-i-na-promie-nie-ma-nawet-miejsca-żeby-pomieścić-tylu-ludzi, tak aby nasz statek z kluczowym mcguffinem na pokładzie oraz cała jego załoga pozostała bez żadnej ochrony, pomimo tego, że praktycznie przed chwilą ledwie uciekliśmy przed ścigającymi nas wrogami poszukującymi rzeczonego mcguffina. Co może pójść nie tak?).

Jak napisał tam jakiś czas temu Szincza, Mass Effect nie stoi silną warstwą fabularną, tylko postaciami, które może nie są przesadnie głębokie, ale poprzez wspólne zmagania i interakcje na przestrzeni trylogii idzie się z nimi zżyć. Jest to też bardzo fajnie przemyślane uniwersum z dużą ilością interesującego lore, którego potencjał nie zostaje może w pełni wykorzystany, ale stanowi ciekawe tło. Jeżeli nie wciągnęło Cię lore i nie spodobała Ci się rozgrywka, to przebrnięcie przez jedynkę może być dla Ciebie problemem. Nie będę Cię jednak przekonywał, że koniecznie warto, bo sam nie jestem jakimś wielkim fanem serii, ot, dla mnie spoko gry i tyle, a i sam mam dość pokaźny katalog "powszechnie zachwalanych tytułów, do których, pomimo kilku dłuższych prób, nie udało mi się przekonać" (chociażby Final Fantasy VII, pomimo tego, że jestem fanem SNES-owych Finali).

Ja przy ocenianiu tego, czy coś mi się spodoba czy nie, zawsze stosuję zasadę 25%, zakładającej, że 1/4 doświadczenia wystarczy, żeby dać Ci odpowiednie rozeznanie odnośnie tego, czy spodoba Ci się całość (dlatego chociażby dwa odcinki serialowego Wiedźmina wystarczyły mi w zupełności żeby wyrobić sobie opinię o całym sezonie). W przypadku Mass Effecta rdzeń gry to jakieś 30 godzin (główny wątek + zadania poboczne), czyli 1/4 całego doświadczenia to jakieś 7 i pół godziny rozgrywki. Wydaje mi się, że jeżeli po tym czasie nic nie kliknie, raczej nie będzie sensu do niej wracać.
 
PPS. Fajnie, że imię protagonisty było używane w grze zamiennie z nazwiskiem i tytułem. Przy tworzeniu postaci chyba można było wybrać własne imię, ale zostałem przy domyślnym. Ciekaw jestem czy wtedy bohater byłby tylko Ryderem lub Pionierem czy zostałoby to rozwiązane jakoś inaczej.
Dokładnie tak to rozwiązali jak opisałeś, po prostu zwracają się do Ciebie per 'Ryder' lub 'Pathfinder' :)
 
Top Bottom