Zawsze byłem fanem trylogii Mass Effect, pomimo wpadki jaką był ME3, cała historia niosła w sobie niesamowity ładunek emocjonalny i Kanadyjczykom udało się stworzyć najlepszych chyba towarzyszy w historii firmy. Konstrukcja świata jest niesamowita, uniwersum jednocześnie spójne i rozległe, śmiało może rywalizować z Gwiezdnymi Wojnami, czy Star Trekiem, a te dwie franczyzy mają za sobą kilkadziesiąt lat rozwoju.
Andromeda pokazuje, jak łatwo można to zniszczyć. W końcu, ukończyłem grę, choć dostałem ją w prezencie jeszcze przed premierą. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bardzo męczyłem się grając w jakiś tytuł. Gdyby to nie był Mass Effect, chyba bym nie wytrwał.
Towarzysze nijacy, kopie wcześniejszych postaci z wcześniejszych dzieł Kanadyjczyków. W zasadzie tylko Drack się broni.
Stan techniczny na dzień dzisiejszy skandaliczny. Musiałem grać w bezramkowym oknie, bo pełny ekran skutkuje migającymi zielonymi paskami lub wyłączaniem się monitora z powodu zepsutego sygnału źródłowego (sic!). Praktycznie co chwila zdarza się, że w misjach gdzie trzeba wybić wrogów, żeby wywołać filmik/kolejny cel (czyli 95% zadań występujących w grze) przeciwnik lub przeciwnicy zapadają się pod mapę, lub znikają w skałach/wydmach i trzeba ratować się wczytywaniem gry. NPCe mają dziwną tendencję do poruszania się w trakcie rozmowy i znikania z pola widzenia. Ale nikogo to nie obchodzi, skoro EA odcięło się od gry, bo się cyferki w Excelu nie zgadzały.
Plagą są dziwnie urywane sceny. Przykładowo towarzysz zaprasza nas do baru w miejscu x, by zagrać w grę planszową. Pojawiamy się tam, towarzysz nas informuje, że czekamy jeszcze na dwie osoby i... koniec scenki, misja zaliczona.
Jednak największą bolączka gry jest fabuła, słabe dialogi i w konsekwencji tychże, zupełny brak emocji. Ta gra nie ma duszy. Jest kilka na zdrowy rozsadek bardzo emocjonalnych chwil w fabule, ale drewniane reakcje bohaterów i brak konsekwencji fabularnych zabijają jakikolwiek dramatyzm. Spływają po nich najbardziej drastyczne i tragiczne wieści.
Przeciwnik, główny zły jest płaski jak kartka papieru, zwroty fabularne przewidywalne i nudne.
Zrezygnowano z systemu paragon/renegate, co w teorii wydawało się odpowiednim krokiem. W końcu taki kreskówkowy system moralności, to relikt przeszłości w grach skierowanych do dorosłego odbiorcy (szczególnie po Wiedźminie). Twórcy jednak nie zaproponowali niczego w zamian. Wyborów moralnych jest jak na lekarstwo, a jak się już pojawią, to nie mają żadnych realnych konsekwencji. Przykładem może sytuacja, gdzie musimy zdecydować którą grupę enpeców uratować. Z tym, że bez względu na decyzję, nie ma konsekwencji, bo wszyscy rozumieją, że nie było innego wyjścia.
Gra jest długa, nawet bardzo długa (103 h w moim przypadku i sporo nieukończonych zadań w dzienniku), ale osiąga to absurdalnym wręcz nagromadzeniem fedexowych misji typu zeskanuj/znajdź/zabij/odszukaj/zbierz x czegoś tam. Są to odłamki z Inkwizycji do potęgi dziesiątej. Gdyby wyciąć z gry cały grind, to wydaje mi się, że tytuł byłby krótszy od gier z trylogii (40-50 h).
Walka daje za to radę. Szczególnie na wyższych poziomach. Wpadanie w grupę Kettów i użycie obszarowej mocy nie nudzi się nawet po kilkudziesięciu godzinach. Dzięki skokom i ślizgom bitka jest niesamowicie dynamiczna. Zazwyczaj w starciu mamy kilka rodzajów przeciwników: tanków, snajperów, czy "psy" dążące do walki bezpośredniej, co wymusza ciągły ruch i kombinowanie. Fajny jest też arsenał i animacje zależne od rodzaju używanej broni (inaczej walczy się młotem, mieczem czy omnikluczem).
Andromeda to porażka niemal w całej rozciągłości, tym bardziej bolesna, że praktycznie zabiła szansę na kolejną grę w najbliższej przyszłości. Wydaje mi się, że w ogóle może to być ostatni tytuł z tego świata, przynajmniej w klasycznej formie, bo znając życie EA uzna, że porażka ME:A, to konsekwencja umierającego SP i jeśli w ogóle dostaniemy kolejnego ME, to będzie to gra usługa z naciskiem na elementy online.