Matyska tworzy.
Dziś, podczas szukania Czegoś Bardzo Ważnego, odpaliłem starego kompa (celeron 997 mhz, GeForce 256, 32 mb RAM, system win ME, 256 mb RAM ;D). Na dysku znalazłem trochę zapisków, dotyczących mojego opowiadania o Wiedźminie (akcja po wydarzeniach w grze). Prezentuję tu dwa krótkie fragmenty, jeśli spotkają się z przychylnym przyjęciem, być może odświeżę projekt. Nie lubił miast. Czuł się w nich źle. Obco. Dusił się. Denerwowały go. Denerwowało go, że musi iść na piechotę, bo w mieście nie jeździ się konno. Denerwował go smród, bo w mieście trudno o bieżącą wodę. Denerwowało go to, że ludzie w miastach są tacy nieprzyjemni, bo w miastach jest biednie. A w tym mieście czuł się jeszcze gorzej. Nie wiedział dlaczego. To też go denerwowało. Ale nie przybył tu dla przyjemności, tylko dla pieniędzy. To go pocieszało. Miasto pełne było gorzelni. Ich wysokie ceglane ściany, stojące jedna obok drugiej sprawiały wrażenie labiryntu glinkowych kanionów. Zachodzące słonce potęgowało ten efekt. Miasto w zalewie pomarańczowego światła wydawało się ładniejsze, niż gdy tu przybył. Uroku dodawały mu wyrastające tu i ówdzie wiatraki młynów słodowych i feeria barw kolorowych tkanin na straganach sukienników. W całym grodzie unosiła się ponadto, przyjemna, odurzająca woń przygotowywanej gorzałki, co również miało wpływ na odbiór tego miejsca. Zmierzchało. Stwierdził, że interesy będzie załatwiać już jutro. Zaczął rozglądać się za jakimś noclegiem. Był też głodny i spragniony. W jednej ze ścian ceglanego kanionu zobaczył szyld. Skierował się w jego stronę. Napis głosił „U Podnóża Mahakamu”. Było to lekkie nadużycie. W prawdzie z miasta było widać Mahakamski masyw (jeśli wznieść się ponad dachy gorzelni), ale do podnóża było przynajmniej dwa dni drogi. Zwykły chwyt marketingowy.● Wnętrze było pełne ludzi i ich śmiechu. Zapach gorzałki był tu jeszcze silniejszy i łączył się z wonią wołowiny, kiełbasy i gulaszu. Palenisko i kandelabry ozdobione fantastycznymi kształtami zastygłego wosku dawały dużo światła. Gdy wszedł do środka, gwar ucichł. Taka cisza to próba. Jeśli w ciągu paru sekund ludzie nie wrócą do swych rozmów, można spodziewać się kłopotów. Wiele razy jego wizyty w takich przybytkach kończyły się tragicznie. Wprawdzie nie dla niego, tylko dla rodzin co odważniejszych osiłków, ale i tak wolał unikać tego typu sytuacji. ●- Velerand? Jak Velerad, Grododzierżca Wyzimy? – Kupiec był gruby. Interes widocznie się kręcił. - Nie. Velerand jak Velerand mag. – Głos dobiegający z wnętrza kaptura brzmiał niemiło. Był zimny i brzmiał kłopotami. Leuwert był przyzwyczajony do takich klientów. Sklep który kupił, przyciągał magów-renegatów, nie mogących zdobyć magicznych ingrediencji w oficjalny sposób. A on miał ich pod dostatkiem. Poprzednia właścicielka miała niezłą kolekcję. - Rozumiem. Velerand. Jak Velerand mag. W czym więc mogę ci pomóc, Velerandzie magu? Leuwert był spokojny. Groźne spojrzenia z wnętrza kaptura nie robiły na nim wrażenia. Sporo zainwestował w dwimerytowe zabezpieczenia. Przy specyfice jego sklepu to konieczne. - Kupujesz, czy tylko sprzedajesz?- Sprzedaję wszystko, kupuję tylko wybrane rzeczy. Muszą być naprawdę wyjątkowe. Mag rzucił na ladę małe zawiniątko – To chyba jest wystarczająco wyjątkowe. Odpakuj.Kupiec rozpakował zawiniątko. Postarał się ukryć szok. Jego oczom ukazał się medalion w kształcie głowy wilka. Płomień świecy nadawał mu upiornego wyglądu. Leuwert miał wrażenie, że wilk zaraz się na niego rzuci. - Ile?-Dwa tysiące.- Może być weksel? – Leuwert pierwszy raz w życiu się nie targował. Nie był w stanie.
Dziś, podczas szukania Czegoś Bardzo Ważnego, odpaliłem starego kompa (celeron 997 mhz, GeForce 256, 32 mb RAM, system win ME, 256 mb RAM ;D). Na dysku znalazłem trochę zapisków, dotyczących mojego opowiadania o Wiedźminie (akcja po wydarzeniach w grze). Prezentuję tu dwa krótkie fragmenty, jeśli spotkają się z przychylnym przyjęciem, być może odświeżę projekt. Nie lubił miast. Czuł się w nich źle. Obco. Dusił się. Denerwowały go. Denerwowało go, że musi iść na piechotę, bo w mieście nie jeździ się konno. Denerwował go smród, bo w mieście trudno o bieżącą wodę. Denerwowało go to, że ludzie w miastach są tacy nieprzyjemni, bo w miastach jest biednie. A w tym mieście czuł się jeszcze gorzej. Nie wiedział dlaczego. To też go denerwowało. Ale nie przybył tu dla przyjemności, tylko dla pieniędzy. To go pocieszało. Miasto pełne było gorzelni. Ich wysokie ceglane ściany, stojące jedna obok drugiej sprawiały wrażenie labiryntu glinkowych kanionów. Zachodzące słonce potęgowało ten efekt. Miasto w zalewie pomarańczowego światła wydawało się ładniejsze, niż gdy tu przybył. Uroku dodawały mu wyrastające tu i ówdzie wiatraki młynów słodowych i feeria barw kolorowych tkanin na straganach sukienników. W całym grodzie unosiła się ponadto, przyjemna, odurzająca woń przygotowywanej gorzałki, co również miało wpływ na odbiór tego miejsca. Zmierzchało. Stwierdził, że interesy będzie załatwiać już jutro. Zaczął rozglądać się za jakimś noclegiem. Był też głodny i spragniony. W jednej ze ścian ceglanego kanionu zobaczył szyld. Skierował się w jego stronę. Napis głosił „U Podnóża Mahakamu”. Było to lekkie nadużycie. W prawdzie z miasta było widać Mahakamski masyw (jeśli wznieść się ponad dachy gorzelni), ale do podnóża było przynajmniej dwa dni drogi. Zwykły chwyt marketingowy.● Wnętrze było pełne ludzi i ich śmiechu. Zapach gorzałki był tu jeszcze silniejszy i łączył się z wonią wołowiny, kiełbasy i gulaszu. Palenisko i kandelabry ozdobione fantastycznymi kształtami zastygłego wosku dawały dużo światła. Gdy wszedł do środka, gwar ucichł. Taka cisza to próba. Jeśli w ciągu paru sekund ludzie nie wrócą do swych rozmów, można spodziewać się kłopotów. Wiele razy jego wizyty w takich przybytkach kończyły się tragicznie. Wprawdzie nie dla niego, tylko dla rodzin co odważniejszych osiłków, ale i tak wolał unikać tego typu sytuacji. ●- Velerand? Jak Velerad, Grododzierżca Wyzimy? – Kupiec był gruby. Interes widocznie się kręcił. - Nie. Velerand jak Velerand mag. – Głos dobiegający z wnętrza kaptura brzmiał niemiło. Był zimny i brzmiał kłopotami. Leuwert był przyzwyczajony do takich klientów. Sklep który kupił, przyciągał magów-renegatów, nie mogących zdobyć magicznych ingrediencji w oficjalny sposób. A on miał ich pod dostatkiem. Poprzednia właścicielka miała niezłą kolekcję. - Rozumiem. Velerand. Jak Velerand mag. W czym więc mogę ci pomóc, Velerandzie magu? Leuwert był spokojny. Groźne spojrzenia z wnętrza kaptura nie robiły na nim wrażenia. Sporo zainwestował w dwimerytowe zabezpieczenia. Przy specyfice jego sklepu to konieczne. - Kupujesz, czy tylko sprzedajesz?- Sprzedaję wszystko, kupuję tylko wybrane rzeczy. Muszą być naprawdę wyjątkowe. Mag rzucił na ladę małe zawiniątko – To chyba jest wystarczająco wyjątkowe. Odpakuj.Kupiec rozpakował zawiniątko. Postarał się ukryć szok. Jego oczom ukazał się medalion w kształcie głowy wilka. Płomień świecy nadawał mu upiornego wyglądu. Leuwert miał wrażenie, że wilk zaraz się na niego rzuci. - Ile?-Dwa tysiące.- Może być weksel? – Leuwert pierwszy raz w życiu się nie targował. Nie był w stanie.