Wybrałem dłuższą drogę, żeby się tu dostać – przeleciałem nad Pacificą i Santo Domingo. To, jak ludzie tam żyją… Jakieś 5 minut jazdy AV-ką i aż serce pęka. Mówi się, że moje bale charytatywne to chwyt PR-owy, że to wszystko na pokaz. Nic nie jest dalsze od prawdy. To moja powinność, mój moralny obowiązek – jako dobrze usytuowany mieszkaniec Night City muszę odwdzięczyć się tym, którzy nie mieli tyle szczęścia co ja. Na zbiórki przychodzą bogacze i proponują rozwiązania, które mają sprawić, że świat stanie się lepszym miejscem dla wszystkich. Tak – bilet kosztuje 50 000 edków, i tak – wstęp jest tylko na zaproszenie, ale jak inaczej zebrać pieniądze? Gdyby nie było ekskluzywnie, nikt by się nie pojawił. Jasne, czasami robi się dzicz, ale w końcu to wszystko w dobrej sprawie. Słuchaj, ludzie lubią marnować czas na zazdrość i obrzucanie mnie błotem, ale co robią, żeby pomóc innym? No właśnie.