A ja rozumiem @
the_tApion 'a. Obserwując swój własny organizm i jego reakcję na otoczenie nie zauważyłem podwyższonego tętna i gęsiej skórki po zauważeniu jakiegoś elektryka, co dzieje się automatycznie w przypadku usłyszenia cichutko pomrukującego V8 lub dostrzeżenia klasycznych linii Mustanga, Camaro lub Vipera, punkowego Wranglera, klasycznie offroadowego Cheerokee, lub rodzinnego do bólu w kościach Town & Country, czy salonki Chevy G25.
Tak, mam fioła na punkcie klasycznej amerykańskiej motoryzacji i dlatego też meham na wszystkie wynalazki typu silniki CRD, manualne skrzynie, napęd elektryczny czy hybrydowy. Za to bardzo dobrze czuję się w wypasionym fotelu amerykańskiego "kanapowca", w każdym szczególe którego widać głęboką troskę o komfort podróżujących. Prywatnie przemieszczam się niespełna dwudziestoletnim Voyagerem 3,3 V6, którego wszyscy w domu traktują jak następnego członka rodziny. Jest duży, wygodny, miękki i bardzo nieekonomiczny - dokładnie taki, jaki w moim mniemaniu powinien być prawdziwy klasyczny amerykański samochód. Ponieważ wyrosłem już z młodzieńczej fantazji ułańskiej, a ponad palenie gum i driftowanie stawiam komfort i wygodę, więc jakoś nie wyobrażam się z żoną i trójką dzieci w europejskim kompakcie pokroju Opla, czy Hyundaia (choć szanują wybór dokonany przez ich właścicieli).
Mój różni się tym, że ma z tyłu ciemne szyby:
A o takim marzę (oczywiście 4.0 benzyna
):