[możliwe spoiler] Wiedźmin 4- historia wyjściowa

+
[możliwe spoiler] Wiedźmin 4- historia wyjściowa

Wiem, że wiedźmin miał mieć 3 części, ale ja pokusiłem się na scenariusz, w którym jednak Geralt wraca na szlak :) Uprzedzam, że choć jeszcze wiedźmina 3 nie ukończyłem, a tym bardziej nie ruszyłem (Ani nie kupiłem) dodatków, to jednak...coś ciągnie ;)
O co chodzi? Możliwe, że przypadkiem i nieumyślnie zaspoilerowałem pewne rzeczy, więc wolę uprzedzić. Tak czy inaczej zapraszam do tego króciutkiego opowiadania!

Wiedźmin siedział przed swoim okazałym dworkiem i polerował srebrne ostrze swego wiedźmińskiego miecza. Oszczędne ruchy, delikatne i precyzyjne sprawiały, iż ostrze sprawiało wrażenie doskonale zadbanej broni ozdobnej, takiej, która nigdy nie widziała jakiejkolwiek bitwy i generalnie służyła tylko ozdobie. Prawda jednak była zupełnie inna- Tussaint było wyczyszczone, przynajmniej ta okolica, ze wszelkiej maści potworów. Geralt skupił się więc na tym, na czym dawniej jego sąsiedzi- na produkcji wina i leniwych dniach w słońcu.
To co bolało go najbardziej to zagłuszany zew szlaku. Na karku miał już ponad setkę, a zew był zagłuszany od przeszło dekady. Wiedział, że teraz ma życie o jakim marzy większość, a jednak czegoś mu brakowało w tym wszystkim. Wiadomym było, szczególnie dla niego, że Jaskier przyjdzie, popiją, powie co słychać w świecie, ale to nie to samo co być w centrum wydarzeń. Po prostu tęsknił za robieniem czegokolwiek jak dbaniem o jego wiedźmiński sprzęt, który teraz leżał tak po prawdzie odłogiem.
Sąsiedzi jacy byli, tacy byli ale zdawali, się go akceptować. Przyjaźnią nazwać to czego tutaj doświadczał to raczej byłoby powiedzeniem czegoś nad wyrost, ale przynajmniej nikt nie krzyczał za nim „mutant” czy „odmieniec” i dla odmiany nikt nie pluł mu pod nogi. Z drugiej strony nikt nie zapraszał go do siebie na jakikolwiek plotki przy winie.
Najbardziej tragiczną rzeczą wydawało mu się to, iż spędzał ten żywot sam. Zarówno Triss jak i Yennefer deklarowały chęć bycia z nim, spędzenia reszty życia w spokoju i jak to określiły „na emeryturze w cieple słońca, ukochanym mężczyzną u boku i poza problemami świata”.
Wybrał Triss, a może to raczej Yennefer go wpędziła w jej ramiona. Triss wytrzymała tutaj dwa lata, po czym wróciła do dawnej Temerii. Ciri zrobiła ją królową, wycofała wojska za Pontar i wszyscy mieli żyć długo i szczęśliwie. Mieli, ale nie żyli. Geralt trochę żałował, że wybrał Merigold, a nie Yennefer, lecz gdy wybory zapadły nie było od nich odwrotu. Czuł żal do obu czarodziejek, ale w zasadzie, jak to Jaskier określił podczas odwiedzin dwa lata temu „Miałeś wybór to wybrałeś. Każdy zaś wybór zamyka jedną ścieżkę ale otwiera drugą”.
Teraz czuł, że wszystkie ścieżki są poza nim. Kaer Moren nie istniało i najpewniej popadło w ruinę. Ciri oczywiście chciała odbudować Siedliszcze i szkolić nowych wiedźminów, ale Vesemir stanowczo pokręcił głową i powiedział „nie”. Potworów było coraz mniej, a i wiedźmini bywali coraz bardziej zbyteczni. Najlepszym przykładem było obecne miejsce zamieszkania. Siedział teraz na „bezrobociu” nie tylko z wyboru ale i prozaicznego powodu. Nie było tutaj żadnego potwora w okolicy. Oczywiście chłopi przybywali z prośbą o zwalczenie potwora, jednak potwory zazwyczaj były typowymi wymysłami, a nie realną bestią czy zagrożeniem.
Przez jakiś czas Geralt zastanawiał się nawet nad wybudowaniem wahadła, takiego samego jak na Kaer, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Wiedział, że cały czas byłoby ono jedynie czymś nieznośnym, co przypominało mu te dawne czasy, za którymi tęsknił.
Prawda była taka, że wiedźmin spędzał całe dnie, tygodnie, miesiące i lata na doglądaniu winogron, kosztowaniu wina i czyszczeniu mieczy oraz rynsztunku. Pocieszał się tym, że niebawem ponownie ujrzy Jaskra, jedyną osobę która nie chciała od niego nic, poza jego obecnością.
-Wyście byli wiedźminem?- Szorstki głos wyrwał go z zamyślenia. Leniwie uniósł głowę i spojrzał na podstarzałego mężczyznę, który był odziany bogato a i też przy pasie miał miecz lepszej jakości. Naturalnie usłyszał kroki, ale nie spodziewał się takiej osoby. W odpowiedzi skinął tylko przybyszowi głową. Nie znał go i wcześniej nie widział.
-To dobrze się składa- Ciągnął dalej nieznajomy- Bo jest robota dla wiedźmina. Nie jakieś bujdy chłopskie o potworach w krzakach, które potworami nie są. Sprawdziłem i na własne oczy widziałem.
-Jaka robota?- Zapytał z większym entuzjazmem wiedźmin
-Niedaleko, dwa dni drogi stąd nad jeziorem jest taka chata. Mieszkał tam rybak. Teraz co noc widuje się piękną, młodą kobietę, a podobno z jeziora łowią kości i ciała zaginionych ludzi. Po mojemu to wampir.
-Wampiry wypleniłem lata temu…
-Może jakiś niedobitek?
-Może… Może to jakiś nowoprzybyły…Mogę się tym zająć. Do zbiorów jeszcze dwa tygodnie. Trochę ruchu i rozrywki mi się przyda.
-Wiedziałem, że się dogadamy! Wiem, że wiedźmini za darmo nie pracują, zatem ile?
-Cóż, kodeks nie pozwala- Zgodził się Geralt, wstając- Zatem niech będzie dwieście panie…?
-Jestem Allen Abafi, szlachcic z okolicznych włości…no w zasadzie dalszych- uśmiechną się mężczyzna- Ale wiedźmińska pomoc mi się przyda.
-No dobrze Panie Allen- Rzekł wiedźmin- Pojadę z Tobą i zobaczę…
-…nie- Powiedział mężczyzna, przerywając mu- Niestety nie mogę jechać z panem, panie Geralcie. Jestem tutaj nijako przy okazji. Muszę jechać zająć się innymi sprawami, dokładniej do Słonecznego Zamczyska, mam sprawę do Barona. Za tydzień będę tutaj i ufam, że jednak sprawą się zajmiecie, mistrzu, z należytym szacunkiem i powagą?
Wiedźmin skiną głową- Wyruszam natychmiast.-odrzekł tylko.
Gdy Geralt wrócił ubrany i uzbrojony, mężczyzny już nie było. Teraz zaczynał kojarzyć tego Allena, poznał go dwa lata temu przy okazji degustacji win i kolejnych roczników. To było wielkie wydarzenie. Dziwiło go natomiast to, że wieśniacy nie przybiegli do niego i dopiero szlachcic musiał się osobiście fatygować. Z drugiej strony, chłopi widząc chętną i piękną dziewkę nie zastanowią się dwa razy, tylko pójdą kierowani chucią i poginą. Zanim baby we wsi połączą fakty, często połowy chłopów we wsi nie ma. Przynajmniej tak było na północy. Tutaj zresztą też.

Dwadzieścia minut później wiedźmin siedział już na objuczonym koniu i jechał, ekscytując się myślą o dochodzeniu za potworem i samą walką. Oczywiście już zardzewiały jego umiejętności, a pewnie gdyby spotkał swoją młodszą wersję siebie, to od tej młodszej wersji dostał by ostre reprymendy na temat tego, co robi ze swoją formą i brakiem ćwiczeń. Jednak nie przejmował się tym, przynajmniej, dla odmiany, to on coś opowie Jaskrowi. A to też cieszyło, tym bardziej, że Jaskier się podśmiewał z niego i tego jak to „zaczyna tatusieć”.

Droga mijała spokojnie, a dwa dni drogi w jedną stronę upłynęły spokojnie. Znał miejsce, była to jedna z wielu wsi, która jak i reszta w okolicy, trudniła się hodowlą winogron. Miejsce o którym mówił szlachcic też kojarzył, bo kilkukrotnie był wzywany w tamto miejsce kilka lat temu „bo złe się tam zalęgło”. Raz były to koty, innym razem pies wył bo utknął pomiędzy belkami i zranił się w łapę, a raz zniszczył pokaźnych rozmiarów szczurze gniazdo, ale dogłosy, które to słyszeli wieśniacy przypisywali potworom. Droga co prawda była spokojna, ale on przybył dopiero na wieczór.
Wieś sprawiała wrażenie sennej. Wszyscy szykowali się do snu i spożywali wieczerze. Ktoś kręcił się po obejściu, to jakaś kura czy gęś uciekała przed psem- typowy wiejski widok. No i spojrzenia. Wszyscy wiedzieli, że ktoś podjął skandaliczną decyzję o tym, by jakiś odmieniec dostał ziemię, niektórzy mówili o tytułach szlacheckich- ale generalnie wszyscy uważali, że chociaż wiedźmin ich od kłopotu wybawił to powinien wrócić tam, skąd przybył. W takich chwilach nie żałował, że nie przyjął propozycji zarówno Triss jak i Ciri, by on został królem Temerii. Czarodziejkę szanowano, może i szeptano o tym, że „wiedźma na tronie” i gorsze rzeczy, ale z nim na tronie…to doprowadziłoby do rewolty.

-Ej ty tam!- Krzyknął do jakiegoś dziecka, które właśnie niosło naręcze jakichś jagód- Ojciec w domu?
Dziecko zrobiło wielkie oczy jakby zobaczyło ducha, wypuściło jagody i zająknęło się
-T…tata jest, al…ale zabronił mi z obcymi gadać!
Wiedźmin zeskoczył z konia, którego uwiązał do płotu i wymijając dzieciaka, przeszedł przez podwórko do chaty. Zapukał do rozpadających się drzwi
-Czego?- Usłyszał w odpowiedzi na pytanie
-Wiedźmin, podobno macie problemy z jakim potworem?
Usłyszał, że ktoś idzie do drzwi, utykając na lewą nogę. Drzwi otworzył mu wąsaty, gruby i krępy mężczyzna. Widać było, że ma coś nie tak z noga, ale to raczej dawne obrażenia.
-Witajcie mistrzu- Rzekł chłop- Ale nie ma tu żadnego potwora. Wsie może pomyliliście- Dodał widząc zbitego z tropu wiedźmina
-Jak wsi? Podobno koło jeziora w ej rozpadającej się chacie zło się zalęgło, wampir jakiś…
Chłop pokręcił głową
-A gdzie tam, mistrzu, odkąd wybiłeś wampiry tak teraz żadnego w okolicy nie ma. Chatę tydzień temu żeśmy zresztą rozebrali, co by żaden potwór się nie chciał tam wprowadzić. Tak na wszelki wypadek.
Wiedźmin momentalnie wystrzelił w kierunku konia, nie żegnając się z chłopem, prawie potrącając dzieciaka.

W jedną stronę jechał dwa dni, powoli, teraz zaś gnał cwałem, niemalże zajeżdżając konia. Drogę, którą powinien pokonać w dwa dni spokojnej jazdy, pokonał w noc, nad ranem przybywając, tuż przed świtaniem, do swych włości.
Gdy zbliżał się do swojej winnicy, widział tylko łunę, która zwiastowała pożar. Gdy podjechał bliżej, zauważył masę ludzi, która się gapiła na płonące domostwo. Pole zostało już wypalone.
Gdy zbliżał się ludzie odwracali się w jego kierunku. Widział tam też Allena, ale głownie był otoczony chłopami
-Przybłęda!- Rzucił ktoś z tłumu i on albo kto inny rzucił w jego kierunku kamieniem
-Wynoś się, odmieńcu parszywy! Nie trzeba nam tu takich- Rzuciła jakaś chłopka, a wiedźmin tylko zatrzymał konia i wykręcił na bok
-Czyście, ludzie, powariowali?- Krzyknął do nich, widząc jak resztki jego domostwa jest trawione ogniem- Czemu żeście to zrobili, co ja wam zrobiłem?- Krzykną do tłumu z jakąś rozpaczą i żalem w łosie. Chociaż jego twarz zachowała kamienny wygląd, w środku czuł goryczy, złość, czuł się zdradzony., Po tym co zrobił dla tych ludzi…
-Łod cie parchów idzie dostać, a wino kwaśnieje!
-A wszystkie zbiory gnijo!
-A do tego z północnych krain jesteś!
-Tak, nie jesteś swój, wynoś się! Bo psami i wydłami poszczujem!
-Wynocha z naszych ziem, mutancie, klątwy sprowadzasz
-Kury się przestają nieść!
-I słońce jak dawniej nie grzeje!
Wiedźmin widział, że rozochocony tłum rzucał kamieniami i to coraz celniej i mocniej
-Wynoś się!- znowu ktoś krzyknął. Wiedźmin rzucił znak Igni, co sprawiło, iż ludzie się przerazili, a sam umknął w mrok i pobliski las.

W lasku, nieopodal, gdzie nadal czuł smród spalenizny, było cicho i spokojnie, jedynie jakieś zwierzęta pohukiwały czy też ptaszki ćwierkały.
Gdy był pewien, że nic mu nie grozi zaryzykował i wyszedł na skraj lasku widząc, jak cały jego majątek przepadł.
Gwizdnął na konia i podjechał do zgliszczy z żalem patrząc na to, co strawił ogien. Widział, że wszystko zostało rozgrabione i nie znalazł nic. Cały majątek to jego rynsztunek i jakieś drobne w sakiewce. No i koń. Zeskoczył zresztą z Płotki, swego rumaka i począł rozglądać się dokładniej. Ślady nie mówiły mu wiele, ktoś się postarał by było ich od konia. Najbardziej bolało go to, że poznał dwójkę wieśniaków, którym ocalił ich dzieciaka od pewnej śmierci. Mógł to podsumować na wiele sposobów, ale nie miał nawet na to siły. Wtedy, spoglądając na jakąś nadpaloną belkę zauważył przypiętą kartkę, która została przyczepiona po pożarze, w innym wypadku musiała by zostać strawiona przez ogień. Kartka była niewielka. Widać na niej było ładne, kobiece pismo, ale nie była wyperfumowana.

Zamieniłeś moje życie w koszmar. Teraz mi za wszystko zapłacisz, po tysiąckroć!

Geralt zmiął kartkę w dłoni, wskoczył na konia i pognał przed siebie, w kierunku północnym…
 
Last edited:
Top Bottom