Do sterowania w Gothicu dało się przyzwyczaić. Później nawet wydawało mi sie całkiem przemyślane...
Najlepsze w Gothicach (szczególnie pierwszym) było to początkowe poczucie słabości, bezsilności, gdy Bezimienny był nic nie wartym śmieciem, którego każdy wojownik czy bestia mogła bez problemu pokonać. Gracz wiedział, że bez "pleców" sobie sam nie poradzi... A później, mniej więcej po 15 poziomie, widać było wyraźną potęgę, nikt nam już nie mógł podskoczyć.Pamiętam, że w G1, tuż przed ostatnią wyprawą na Śniącego, wszedłem na sam szczyt najwyższej wieży w Starym Obozie, rozejrzałem się w koło i powiedziałem sam do siebie: "Jestem napotężniejszą osobą w tej krainie!". Bezcenne...
A od turowych erpegów typu "Fallout" zawsze zdecydowanie się odbijałem. Za bardzo kocham wartką akcję... ]:->Wyjątkiem był KotOR, ale tam turowości nie było widać...