Hilarion said:
Noo.. przyznam, że to całkiem ciekawa historia. Co się stało z tymi studiami, że zostało Ci wykształcenie średnie??
W sumie początkiem nieszczęścia był wybór uczelni. Papierki składałem w 3 miejsca i udało mi się dostać wszędzie. Wybrałem informatykę na UJ (studia dzienne). Przed studiami uważałem się za dobrego matematyka i to nie tylko praktyka, ale i teoretyka. Jak się przekonałem jak jest na informie na UJ, to się okazało, że praktyk z matmy jednak ze mnie tylko nieco lepiej niż średni (może gdyby te specjalizacje w ogólniaku były), a teoretyk żaden. 2/3 przedmiotów na pierwszym roku to przedmioty matematyczne. Spośród przedmiotów matematycznych 2/3 była dość ściśle teoretyczna, a reszta była teoretyczna przynajmniej w 2/3
W każdym razie moja pamięć jakoś nie potrafiła pomieścić pełnych dowodów dziesiątek twierdzeń (a w niektórych przypadkach trzeba było te dowody zapamiętać kropka w kropkę tak, jak je przedstawił wykładowca, w innych przypadkach trzeba było do tego uzupełnić luki w dowodach i to w taki sposób, który odpowiada danemu wykładowcy). Gdyby jeszcze ktoś próbował przedstawiać jakieś praktyczne zastosowania tych twierdzeń... Jakoś jednak udało mi się zmęczyć pierwszy rok (z jedną albo dwoma poprawkami). Kiedy przekonałem się, że drugi rok nie tylko nie jest lepszy, pod tym względem (był gorszy - jeszcze więcej twierdzeń do zakucia na pamięć), to jeszcze niektórzy nowi wykładowcy okazali się zakręceni jak wiadro gwoździ. Efekt taki, że zacząłem sobie odpuszczać. W tym czasie też poznałem swoją przyszłą żonę. Załapałem się też na praktyki do niedużej, ale dość dynamicznej firmy robiącej software. Rok zakończyłem bez jednego egzaminu (poprawka również uwalona) - z Analizy Matematycznej (jeśli dobrze pamiętam nazwę; w sumie przedmiot nie najgorszy i wykładowca nawet sensowny). Zacząłem się wtedy zastanawiać nad rzuceniem tego w diabły, ale rodzice namówili mnie na powtórzenie roku. Pewnie bym go jakoś zmęczył, gdyby nie błąd na wejściu - stwierdziłem, że jak już to ciągnąć, to nie ma sensu marnować całego roku na poprawę jednego przedmiotu. Wziąłem więc - poza Analizą Matematyczną (z drugiego roku) większość przedmiotów z roku trzeciego (nie wszystkie mogłem - część miała jako prerekwizyt AM). No i przedobrzyłem.Kiedy po praktykach w firmie zaproponowali mi pracę, zgodziłem się i rzuciłem studia. Chyba rok później ożeniłem się (tzn. datę ślubu pamiętam dokładnie, ale nie pamiętam dokładnie daty rzucenia studiów/rozpoczęcia pracy).Potem próbowałem jeszcze zaocznych inżynierskich studiów na Akademii Pedagogicznej (Wychowanie Techniczne, spec. technika komputerowa - taka eksperymentalna specjalność niepedagogiczna). Prawie się udało. Niestety z braku czasu (praca w tym czasie była mocno absorbująca i zostawanie w firmie po 20 godzin dziennie po 6-7 dni w tygodniu nie było specjalną żadkością) i to zawaliłem (w sumie wyszło idiotycznie - zabrakło mi tylko zaliczenia z anglika, które to zaliczenie miałem mieć i tak przepisane z indeksu z UJ). Za namową żony spróbowałem powtórki, ale przez jakiś kretyński błąd w dziekanacie kazali mi pozyskać wszystkie wpisy od nowa (zamiast - jak to było w przypadku innych osób, którym się noga powinęła - tylko te brakujące, czyli w moim przypadku jeden) i znowu załatwił mnie brak czasu.Potem urodził się nam syn, co jeszcze zmniejszyło ilość dostępnego na naukę czasu. Może gdyby jakaś uczelnia miała dziekanat czynny również w weekend (na Akademii Pedagogicznej niestety nie był), to bym się jeszcze na jakieś zaoczne zdecydował, ale takowej nie znalazłem.Teraz, kiedy okazało się, że nasz syn jest autystyczny (na razie oficjalna - częściowa - diagnoza, to "dziecko z cechami autystycznymi"), szanse na złapanie papierka spadły chyba do zera. Z tego też (głównie) względu zmieniam pracę na taką, która nie będzie tak absorbująca czasowo.Hmm... Ale się rozpisałem... Miało być o szkole, a jakoś tak się rozjechało na inne kwestie.W każdym razie czasy średniaka wspominam jako (prawie) całkowicie bezstresowe.