Nielogiczności w W3 i inne minusy
Przeszedłem grę 2 razy. Pierwszy speedrun na najłatwiejszym poziomie trudności, drugi ze wszystkim zadaniami pobocznymi na najtrudniejszym.
Trójka bardzo mi się spodobała, ale wiele rzeczy bardzo kłuło mi serce i chciałbym się z Wami podzielić moimi przemyśleniami. (Przepraszam za anglicyzmy, tak mi łatwiej)
Zacznę może od samego Dzikiego Gonu. Uważam, że REDzi zmarnowali potencjał, który w nich tkwił. Zwykli wojownicy padają jak muchy na najtrudniejszym poziomie trudności, jeszcze szybciej niż dezerterzy pochowani po lasach. Walka z nimi to powinna być droga przez mękę a nie wycieczka do Disneylandu. Do tego stopnia, że jak pojawiają się cut-scenki, które ukazują dużą ich liczbę to dziwię się, że mnie nie puszczają, bo spacyfikowałbym całą ich armię w 5 minut.
Nie inaczej jest z tzw. bosami w liczbie 4. Uwzględniłem też Nithrala z którym walczymy w podziemiach ramię w ramię z Keirą Metz. Z całej czwórki to najbardziej wymagający przeciwnik. Ogólnie to poziom trudności maleje zamiast wzrastać, co mnie osobiście trochę boli. Nithral dzięki swojej regeneracji potrafił dopiec i był takim pierwszym zderzeniem z rzeczywistością. Następnie przyszło nam się zmierzyć z Imlerithem. Nie był już jakoś specjalnie wymagający, chociaż jako jedyny z całej czwórki zdołał zrobić nam krzywdę (prawie nas udusił) Jego szybkie teleportacje za naszymi plecami potrafiły zaskoczyć, ale niczego innego nie miał już w zanadrzu. Caranthir nie stanowił już żadnego wyzwania, mimo iż uważam go za najciekawszą postać w całej grze. Wystarczyło do niego podbiegać i systematycznie okładać. Miniony niszczył sam. Tak naprawdę zaszkodził nam tuż przed zgonem kiedy przytomnie przed wykrwawieniem się teleportowł siebie i Geralta w innej miejsce - w zamyśle z dala od Eredina i Ciri. Wyszło trochę bliżej. Po walce z Eredinem ręce opadły mi jeszcze niżej. Finałowa walka, która była nieskomplikowana i od samego początku czuć było, że przeciwnik jest bez najmniejszych szans? Cut-scenka, która załącza się jako forma finishera oddaje cały ten klimat. Zmasakrowany Eredin stoi, a rześki wypoczęty Geralt zadaje ostateczny cios. Żadnej zadyszki, żadnej ryski. Normalnie flawless win. Nie wiem czy ta walka bardziej mnie rozczarowała czy wkurzyła.
Emhyr var Emreis zachowywał się nielogicznie. Podbija świat dla swojej córki, ale w sumie to jakoś specjalnie nie chce jej odzyskać. Geralt, Yennefer, kilku szpiegów i już? Patrząc na jego charakter to powinien ścigać ją i Dziki Gon co najmniej połową armii Południe, skoro chwilowo i tak nic nie robią. A tak to ma ich w dupie. Nawet w przebłysku geniuszu jednak proponuje Geraltowi mały oddział wojska do obrony Kaer Morhen, ale po braku aprobaty wiedźmina na wyznaczonego dowódcę zmienia zdanie bez najmniejszego zająknięcia. Idealny ojciec, któremu zależy na córce.
Yennefer i jej stosunek do Geralta. Ja rozumiem, że Geralt to takie mięsko armatnie i w grze i w książce, no ale w Dzikim Gonie robi już taki sajgon, że można by jakoś zaakcentować to, że jednak zauważyła jego poczynania. Jakiś komentarz, a nie totalne olanie dokonania anihilacji fauny jakiejś wyspy czy przeprowadzenia innej niemożliwej akcji, o której bardowie będą się przekrzykiwać przez kolejne 1000 lat.
Brak postaci z poprzednich części tłumaczę sobie przyszłymi patchami.
Kończąc temat nielogiczności trochę szkoda, że to właśnie główne fundamenty fabuły gry zawiodły. Wszystko jest fajne i klarowne, ale akurat te najbardziej newralgiczne elementy nie zagrały. Na szczęście Wiedźmin jest świeżutki, więc liczę na to iż te mankamenty zostaną poprawione.
Przeszedłem grę 2 razy. Pierwszy speedrun na najłatwiejszym poziomie trudności, drugi ze wszystkim zadaniami pobocznymi na najtrudniejszym.
Trójka bardzo mi się spodobała, ale wiele rzeczy bardzo kłuło mi serce i chciałbym się z Wami podzielić moimi przemyśleniami. (Przepraszam za anglicyzmy, tak mi łatwiej)
Zacznę może od samego Dzikiego Gonu. Uważam, że REDzi zmarnowali potencjał, który w nich tkwił. Zwykli wojownicy padają jak muchy na najtrudniejszym poziomie trudności, jeszcze szybciej niż dezerterzy pochowani po lasach. Walka z nimi to powinna być droga przez mękę a nie wycieczka do Disneylandu. Do tego stopnia, że jak pojawiają się cut-scenki, które ukazują dużą ich liczbę to dziwię się, że mnie nie puszczają, bo spacyfikowałbym całą ich armię w 5 minut.
Nie inaczej jest z tzw. bosami w liczbie 4. Uwzględniłem też Nithrala z którym walczymy w podziemiach ramię w ramię z Keirą Metz. Z całej czwórki to najbardziej wymagający przeciwnik. Ogólnie to poziom trudności maleje zamiast wzrastać, co mnie osobiście trochę boli. Nithral dzięki swojej regeneracji potrafił dopiec i był takim pierwszym zderzeniem z rzeczywistością. Następnie przyszło nam się zmierzyć z Imlerithem. Nie był już jakoś specjalnie wymagający, chociaż jako jedyny z całej czwórki zdołał zrobić nam krzywdę (prawie nas udusił) Jego szybkie teleportacje za naszymi plecami potrafiły zaskoczyć, ale niczego innego nie miał już w zanadrzu. Caranthir nie stanowił już żadnego wyzwania, mimo iż uważam go za najciekawszą postać w całej grze. Wystarczyło do niego podbiegać i systematycznie okładać. Miniony niszczył sam. Tak naprawdę zaszkodził nam tuż przed zgonem kiedy przytomnie przed wykrwawieniem się teleportowł siebie i Geralta w innej miejsce - w zamyśle z dala od Eredina i Ciri. Wyszło trochę bliżej. Po walce z Eredinem ręce opadły mi jeszcze niżej. Finałowa walka, która była nieskomplikowana i od samego początku czuć było, że przeciwnik jest bez najmniejszych szans? Cut-scenka, która załącza się jako forma finishera oddaje cały ten klimat. Zmasakrowany Eredin stoi, a rześki wypoczęty Geralt zadaje ostateczny cios. Żadnej zadyszki, żadnej ryski. Normalnie flawless win. Nie wiem czy ta walka bardziej mnie rozczarowała czy wkurzyła.
Emhyr var Emreis zachowywał się nielogicznie. Podbija świat dla swojej córki, ale w sumie to jakoś specjalnie nie chce jej odzyskać. Geralt, Yennefer, kilku szpiegów i już? Patrząc na jego charakter to powinien ścigać ją i Dziki Gon co najmniej połową armii Południe, skoro chwilowo i tak nic nie robią. A tak to ma ich w dupie. Nawet w przebłysku geniuszu jednak proponuje Geraltowi mały oddział wojska do obrony Kaer Morhen, ale po braku aprobaty wiedźmina na wyznaczonego dowódcę zmienia zdanie bez najmniejszego zająknięcia. Idealny ojciec, któremu zależy na córce.
Yennefer i jej stosunek do Geralta. Ja rozumiem, że Geralt to takie mięsko armatnie i w grze i w książce, no ale w Dzikim Gonie robi już taki sajgon, że można by jakoś zaakcentować to, że jednak zauważyła jego poczynania. Jakiś komentarz, a nie totalne olanie dokonania anihilacji fauny jakiejś wyspy czy przeprowadzenia innej niemożliwej akcji, o której bardowie będą się przekrzykiwać przez kolejne 1000 lat.
Brak postaci z poprzednich części tłumaczę sobie przyszłymi patchami.
Kończąc temat nielogiczności trochę szkoda, że to właśnie główne fundamenty fabuły gry zawiodły. Wszystko jest fajne i klarowne, ale akurat te najbardziej newralgiczne elementy nie zagrały. Na szczęście Wiedźmin jest świeżutki, więc liczę na to iż te mankamenty zostaną poprawione.
Last edited: