Zaatakował ich białowłosy potwór. Skoczył na nich z muru. Z
wysokości, z której niepodobna było skoczyć, nie łamiąc nóg. Niepodobna
było wylądować miękko, zawirować w umykającym oczom piruecie i w ułamku
sekundy zabić. Ale białowłosy potwór dokonał tego. I zaczął zabijać.
Scoia'tael walczyli zażarcie. Mieli przewagę. Ale nie mieli żadnych
szans. Na rozwartych ze zgrozy oczach Cahira dokonywała się masakra.
Szarowłosa dziewczyna, która przed chwilą go poraniła, była szybka, była
niewiarygodnie zwinna, była jak kocica broniąca kociąt. Ale białowłosy
potwór, który wpadł między Scoia'tael, był jak zerrikański tygrys.
Szarowłosa panna z Cintry, która z niewiadomych powodów nie zabiła go,
sprawiała wrażenie szalonej. Białowłosy potwór nie był szalony. Był spokojny i zimny. Mordował spokojnie i zimno.