[Opowiadanie] Bukaj Ksum: Nemezis
W tym temacie będzie publikowane moje opowiadanie, na podstawie którego powstaje film o tym samym tytule.
W tym miejscu znajduje się wątek, w którym na pierwszej stronie możecie przeczytać pierwszą część opowiadania, na którego podstawie powstała pierwsza część filmu - Bukaj Ksum: Początek
Druga część jest o wiele bardziej efektowna. Znajdzie się w niej więcej (oj dużo więcej) akcji oraz nagłych zwrotów akcji. Poznamy więcej wyrazistych postaci(kilka nawet przeżyje). Jeśli ktoś grał w przygodę Król Żebraków do pobrania tutaj, może zobaczyć kilka znajomych postaci i dowiedzieć się co robili w chwili, gdy z nimi nie rozmawialiśmy.
Zarówno film jak i opowiadanie powstają pod sztandarem P.M. Team'u.
Bukaj Ksum Nemezis: Odcinek 1 Kliknij tutaj
Opowiadanie Bukaj Ksum: Początek w formacie PDF[/B] Tutaj
Opowiadanie Bukaj Ksum: Nemezis publikowany w częściach również na oficjalnej stonie grupy Tutaj
Wątek o powstającym filmie "Bukaj Ksum: Nemezis" Tutaj
ODCINEK PIERWSZY
Laufes siedział na całkiem wygodnym krześle. W ogromnej Sali stały rzędy identycznych siedzisk. Wszystkie były skierowane ku jednej ze ścian, na której widniało wielkie, jasne płótno. Po chwili zaczęły pojawiać się na nim cienie, jakby sugestie ruchu. Laufes ujrzał gigantyczną, kanciastą, czarną głowę. Stwór zaczerpnął powietrza z dziwnym sykiem i powoli, bardzo niskim, przerażającym głosem powiedział:
-Hej! Jestem twoim ojcem.
***
-NIE! – krzyknął Laufes. Asper obudził się zaniepokojony.
-Co się stało? – zapytał.
-Och… Ehm… - Laufesowi zrobiło się głupio. – Nic. To tylko sen.
Widać było po nim, że wciąż jest lekko roztrzęsiony.
-No tak. – zirytował się Asper. – Mogłem się domyślić. Nie mamy pieniędzy. Śpimy tam, gdzie padniemy po całodziennym marszu. Wczoraj zaatakowali nas bandyci, być może Kapustyni…. Ale naszym największym problemem są, oczywiście, twoje koszmary!
Właściwie Asper przesadzał tylko w kwestii ataku zakonników. Dwóch osiłków, którzy ich wczoraj zatrzymali, nie mogli być przysłani przez Spiegeleiera. Bandyci mięli szczęście – tylko dlatego nie zostali zabici.
-Odczep się! – bronił się Laufes. – Przecież to nie moja wina! Krzyczałem przez sen…
-Ha! Na twoim miejscu bym się do tego nie przyznawał. Żeby dorosły mężczyzna…
-Och, zamknij się.
Położyli się w milczeniu i znów zasnęli. Gdyby ktoś przyjrzałby się stercie ich bagaży, leżącej nieopodal, zauważyłby, że dziwny kostur zaczął emanować tajemniczym blaskiem.
***
Nazajutrz zaczęło padać.
-Świetnie. – burczał Asper. – Znakomicie. Wspaniale. Mam zamiar zatrzymać się w pierwszej napotkanej ruderze, na jaką się natkniemy i przeczekać tę ulewę. Choćbym miał stłuc na kwaśne jabłko właściciela. Bukaj może jeszcze trochę poczekać. Ech… Mam już tego dość.
-Jak chcesz. – odpowiedział Laufes. Jemu również udzielał się zły nastrój.
Nie chodziło o to, że musieli taki szmat drogi przebyć pieszo. Nie chodziło o to, że nikt nie chciał ich nigdy przenocować, no może z wyjątkiem jednej staruszki. Nie chodziło nawet o to, że ostatnio nie mieli okazji się porządnie najeść i ciągle chodzili głodni. Po prostu nic się nie działo. Deszcz dopełniał obraz wszędobylskiego bezruchu i nudy. Nie przywykli do takiego obrotu spraw – nic dziwnego, że robili się nerwowi. I nic im się nie chciało.
Dzisiaj również nie dopisało im szczęście – jedyną oznaką cywilizacji, na jaką trafili, były szczątki wozu, leżące po bokach drogi. Wyglądały, jakby leżały tu od niedawna.
Gdy je znaleźli, już zmierzchało, postanowili więc rozbić obóz. Mniejsze odłamki wozu posłużyły im za opał do ogniska, a z większych desek ułożyli prowizoryczną osłonę, chroniącą ogień i częściowo ich przed deszczem.
Laufes podał Asperowi kawałek sera.
-To już końcówka naszego prowiantu. Jutro będziemy musieli zapolować.
-Bez łuku? Tutaj? Na co? Będziesz gonił zające z mieczem? A może chcesz jeść te małpo podobne stworki?
-No to nie wiem. W każdym razie, nie mamy już zapasów.
-Uch… - Asper skupił swój gniew na kimś innym. – Jak dotąd znajomość z Bukajem nie przynosi większych korzyści. Było ciekawie, ale… On nie potrafi twardo stąpać po ziemi. Polubiłem go, co nie zmienia faktu, że to dziwak.
-Do Odmętów zostało nam jakieś dwa dni marszu – odparł Laufes. Nie miał zamiaru zmieniać planów. Mięli się spotkać z Ksumem w Odmętach – to był ich aktualny cel. – Jakoś wytrzymamy.
-A mamy jakiś wybór? – mruknął Asper.
Jeszcze chwilę wpatrywał się smętnym wzrokiem w płomienie, po czym zasnął.
***
Asper stał w zupełnych ciemnościach. Było nienaturalnie cicho. Tylko zapach zastałego powietrza i kurzu ukazywał wizję zamkniętego pomieszczenia. Bardzo dużego pomieszczenia – najemnik poruszał się ostrożnie, ale długo nie napotkał żadnej przeszkody.
-Hej! – krzyknął. Jego głos odbił się dudniącym echem.
Nagle ujrzał w oddali rozbłysk światła. Nie widząc innego wyjścia, pobiegł w tamtą stronę.
Po chwili dotarł do źródła światła. Była nim dziwna konstrukcja: Kijek na podstawce, a na jego końcu, w małej obudowie, znajdowała się świecąca jasną kulka. Była gorąca. Urządzenie stało na stole. Oprócz niego, stało tam pudło z błyszczącym ekranem, tabliczka z mnóstwem przycisków i parę książek. Tytuł pierwszej brzmiał „Fizyka i astronomia”.
Asper czuł się bardzo dziwnie. Te wszystkie przedmioty były tak obce, a jednocześnie… Czuł… Nie, on wiedział… Pamiętał, do czego służą. Wyciągnął rękę.
-Klawiatura. – powiedział, po czy wcisnął jeden z klawiszy na tabliczce.
Ekran zajaśniał. Wyświetlił się na nim zielony napis:
„Idź za białym królikiem.”
-Co? – zdziwił się Asper. – To nie pasuje… To nie do mnie… To wiadomość dla Wybrańca… Ale on nie jest prawdziwy!
W jego głowie panował teraz chaos. Na szczęście wizja zaczęła się powoli rozmywać, a on zapadł w twardy sen bez marzeń.
***
Przestało padać i chmury się rozwiały. Na nocnym niebie widać było gwiazdy i księżyc jak na dłoni. Zrobiło się całkiem przyjemnie.
Wspaniała noc na polowanie, pomyślała Isfloran. Szkoda, że nasza zwierzyna nawet nie będzie próbowała się bronić, ani uciekać. Byłoby miło.
Z tymi ludźmi, których spotkała rano, nie miała większej zabawy. Gdy tylko przewróciła ich wóz, który pod wpływem mocy jej zaklęcia prawie natychmiast się rozpadł, wieśniacy wyczołgali się i na kolanach błagali o litość. Okazała im ją – zabiła ich szybko: kazała powiesić na drzewie, kilkadziesiąt metrów dalej.
Teraz wróciła na miejsce porannej zabawy. Tym razem również towarzyszyli jej Ravel i Sigurd. Ravel był wolnym elfem, jak Isfloran, w przeciwieństwie do Sigurda, zwykłego d’hoine. Elfka zdecydowała się go zabrać, jako zabezpieczenie dla Mistrza Macieja, który stanowczo nalegał. Nie miało to większego sensu – nic nie stało na przeszkodzie, żeby zabić człowieka. Maciek nie odważy się jej ukarać. Uważała to za całkiem zabawne.
Popatrzyła na zaimprowizowane schronienie i gasnące ognisko. Oczy jej lśniły, gdy obserwowała śpiących najemników.
-Związać ich. – rozkazała.
Ravel podszedł do Aspera i związał go, delikatnie i szybko, Ten obudził się całkowicie, w chwili, gdy elf wpychał mu knebel do ust, nie mógł więc się bronić. Zaczął jednak głośno jęczeć przez szmatę, budząc wiązanego przez Sigurda Laufesa. Ten, zorientowawszy się w sytuacji, kopnął zakonnika w krocze. Wróg zaskomlał żałośnie i zaczął się zwijać z bólu. Laufesowi nie udało się jednak dotrzeć do miecza – Ravel uderzył go polanem w tył głowy, pozbawiając przytomności.
Gdy Laufes był już skrępowany, a Sigurd pozbierał swoje klejnoty, Isfloran poleciła:
-Przywiążcie ich do koni. Za chwilę ruszamy do Spiegeleiera.
Podeszła do bagaży najemników Bukaja. Sięgnęła po kostur.
-Nareszcie. – wyszeptała, niemal z rozkoszą. – Element jest mój.
Asper wleczony przez zbolałego Sigurda uśmiechnął się do siebie: nareszcie coś się dzieje!
***
-Ze mną się nie napijesz?!
-No dobra… A kto zapłaci?
Michasz nigdy nie tracił okazji na darmowego drinka, więc tylko parsknął Adalbertowi w twarz.
-Chyba żartujesz! Przyszedłem tu z tobą handlować, a nie wydawać na ciebie ciężko zarobione pieniądze!
-Chyba ukradzione, ty zdzierco! – oburzył się Michasz. – Ech, niech ci będzie! - menel rzucił Jankielowi parę monet. Ten nawet nie spojrzał na nie. Po chwili podeszło do niego jego żona. Zgarnęła monety do sakiewki i spojrzała surowo na męża.
-Znów bujasz w obłokach?! Pamiętaj, że teraz nie jesteś grajkiem! Prowadzisz porządny interes i zarabiasz solidne pieniądze, Sama wszystkiego nie dopilnuję! – zwróciła się do Adalberta i Michasza. – Co podać? Michaszowi już leję to, co zwykle. A ty Adalbercie? Czego sobie życzysz?
-Eee…
-Dla niego to samo! – zawołał entuzjastycznie Michasz. Jako znany i poważany menel, pił tylko trunki najniższej jakości, tanie, mocne, i rozpuszczające mózg. – Zostaw całą butelkę! Albo dwie!
-No dobrze… - zaczął kupiec, wąchając trunek, co zaowocowało natychmiastową depilacją nozdrzy. – Uch. Do rzeczy, co chcesz sprzedać?
Michasz wypił jednym haustem pół butelki i rzekł:
-No wiesz, litro… literytu… przeczytałem wszystkie swoje książki. Nie mam co z nimi zrobić, a żal wyrzucać…
-Taki menel, a czyta?
-A co, nie wolno?!
-Dobrze, dobrze. Co tam masz?
-Mam „Przypadki Henryka Garncarza”, „Kroniki Jacka Walkera”, Krawędź widelca”, a nawet „Inspektor Maurice i zagadka Stasia Przeżuwacza”…
-Nie, nie, nie! To wszystko to ogólnodostępny chłam! Chcę czegoś nowego… Mhrhrhr… Mhhrocznego!
-Aha. – ożywił się menel. – Mam coś takiego. Uważaj, to naprawdę wciągająca lektura. Ale to będzie kosztować jeszcze butelkę bimbru ekstra. – Michasz żył w przekonaniu, że handel wymienny wciąż jest opłacalny. Zwłaszcza, jeśli to on dostanie bimber za kupę papieru.
-Niech będzie, choć to okrutne z twojej strony. Lepiej jednak robić interesy z tobą, niż z tymi burakami z bagien. Niedługo jeszcze pociągną…
Kupiec uśmiechnął się i pociągnął z butelki i przez chwilę krztusił się głośno. Gdy Michasz klepał go po plecach, śmiejąc się głośno, odezwała się Nasturcja, którą wszyscy uważali, ogólnie rzecz ujmując, za dziwaczkę.
- Nie wolno czerpać radości z cudzego nieszczęścia – powiedziała. – Ludzie z bagien wyrabiają cegły, a to znaczy, że serca mają czyste i do poświęceń skłonne. A Pac i Man ich zniszczą.
Jak zwykle po jej wypowiedzi zapadła głęboka cisza, przerywana tylko charczącym kaszlem Adalberta.
-Guzik prawda! Ep! - włączył się Łowca Głów się Fryderyk, ostatnio pijący na umór – załamał się, gdy bandyci Paca i Mana zdobyli Odmęty. – Jak ma słaby łeb to nie wart jest, ep, litości, laluś jeden!
Nastia wstała gwałtownie i rzekła z oburzeniem:
-Zostanie ci wybaczone, albowiem pijaństwo przemawia przez ciebie. Ale ja jestem zmuszona opuścić ten znamienity lokal! – i wybiegła z karczmy.
W odpowiedzi Fryderyk ułożył się na ławie i po chwili zaczął chrapać.
-Dwóch wariatów z głowy. – mruknął Jan, kowal.
Adalbert przestał się krztusić i odetchnął głęboko.
-Co to ma być! Smakuje jak… jak… jak coś, co może wypalić mózg!
-Roztopić – poprawił go uprzejmie Michasz. – Roztopić mózg.
Adalbert spojrzał na butelkę, po czym wziął kolejny łyk. Nie rozkaszlał się ponownie, ale oczy mu się zeszkliły.
-Adalbert! To oferta tylko dla ciebie… - menel przeszedł na konspiracyjny ton. – Oryginalna kopia „Księgi Opisania Mroków”. Co ty na to?
-Ooo! – Adalbert był zachwycony. – Brzmi ciekawie. Dam ci za nią…
-To ja tu ustalam ceny…. – zaczął menel.
Żona Jankiela, która wcześniej poszła zamiatać parter, teraz zbiegła do karczmy w piwnicy. Wyglądała na bardzo przejętą. Spojrzała na spitego Michasza.
-O nie… On tu idzie! Jak zobaczy tu tego opoja, bez namysłu go posieka! – wskazała na Michasza.
-No tak… Jestem mu winny dwieście orenów… Wytłumaczę mu… - zaczął Michasz.
-Nie znasz Bachtyta? Nie będzie czasu na wyjaśnienia! Szybko! Schowaj się do pokoju Jankiela, nikt obcy nigdy tam nie zagląda.
-Ech. Później dokończymy naszą tranzyt… tras…
-Transakcję. – pomógł mu kupiec. – I nie myśl sobie, że spuszczę z zamierzonej ceny!
Michasz niechętnie wszedł do sąsiedniego pokoju. Gdy drzwi się za nim zamykały, po schodach zszedł do konspiracyjnej karczmy starosta. Usiadł przy stole tyłem do drzwi od pokoju Jankiela.
-Widzę, że niezłe się tu bale urządza, gdy nie ma starego Bachtyta? – zaczął starosta, patrząc na nieprzytomnego Fryderyka.
-To nie tak, on tylko… - tłumaczyła Jankielowa.
-Dobra, dobra, żartuję przecież. Przyszedłem tu, bo ktoś mi doniósł, że jakiś kupiec wędrujący do Wyzimy ugrzązł tu, z powodu Paca i Mana.
-To ja. – odezwał się kupiec. – Nazywam się Adalbert.
-Bachtyt, starosta tej wioski. Przechodził pan pewnie niedaleko dawnej karczmy. Mają tam bazę ludzie, którzy okupują Odmęty. Może pohandlujemy informacjami? Ale to ja ustalam ceny. – Bachtyt spojrzał groźnie na rozmówcę. Adalbert dokonał szybkiej kalkulacji – agresja, miecz przy pasie, hełm… Aha.
-Hahaha, oczywiście! – odparł więc. - Pac i Man ruszyli na bagna, zabierając większość swoich ludzi. Chcą być bliżej miasta – porywają tam żebraków. Będziecie mogli wytchnąć. A Bukaj Ksum coś kombinuje.
Gdy Bachtyt słuchał relacji Adalberta, Michasz spróbował wyślizgnąć się ze swojej kryjówki. Cichutko jak myszka wyszedł z pokoju Jankiela zbliżył do schodów, ale potknął się na pierwszym stopniu i runął na twarz. Bachtyt spojrzał na niego spokojnie. Menel zrobił przerażoną minę jęknął „Łueauch!” ruszył pędem.
-Co mu jest? – spytał starosta.
-Przecież… Dwieście orenów... – Jęknęła przerażona Jankielowa.
-Te dwieście orenów, które odpracował w zeszłym tygodniu?
***
Michasz wyszedł z domu Jankiela. Świeże powietrze zawiało mu w twarz, co ani trochę go nie otrzeźwiło. Zmierzchało.
-No ładnie. – mruknął sam do siebie. – I gdzie by się tu zamelinować… O! Bimber zakąszę dziś rybką! Król Rybak nigdy nie ma nic przeciwko, gdy przychodzę… W każdym razie się nie skarży…
***
-Tylko żeby nikt mnie nie zauważył. – mówił Bukaj do jednego z eksperymentów. – Pac i Man nie mogą się dowiedzieć, że szukam czegoś tak potężnego jak Element Alchemii. Nie oddam im go!
Alchemik miał powody do niepokoju. Musiał dziś wieczorem być na Wyspie Rybitw. Chciał tam poszukać jednego z Elementów, a także zostawić wiadomość dla Aspera i Laufesa. Chciał się stąd niebawem wynieść…. To miejsce miało na niego zły wpływ.
Gdy się tu znalazł, od razu znalazł najbardziej wpływowe osoby – Paca i Mana okupujących wioskę. Szybko zorientował się w ich planach i wkupił się w łaski. Nauczył tworzyć doskonalsze bestie i nieumarłych. Bandyci byli pod wrażeniem. Ksum grał teraz rolę złego czarnoksiężnika. Podobało mu się to, nawet bardzo. Ale czuł, że coś jest z nim nie w porządku.
Teraz siedział w ruinach opodal kwatery bandytów i zajmował się bestiami bojowymi. Kilka metrów od niego obozował, przyznany mu przez Paca i Mana, oddział oprychów. Jeden z nich, który nazywał się chyba Qwerty, zwrócił uwagę na przygotowującego się do drogi Ksuma.
-Co ty tam mruczysz, panie czarodzieju?
-Nic, nic, chłopcze... Qwerty, tak?
-To ja. – potwierdził zbój. -Gada pan z tymi potworami? – zainteresował się.
-Nie zrozumiesz tego, chłopcze. Jeśli ci powiem będę musiał cię zabić. – Bukaj spojrzał znacząco na eksperyment. Ten ryknął niespodziewanie na Qwerty’ego, który wyraźnie stracił chęć do inwigilacji alchemika.
-No dobrze, już nie przeszkadzam.
Bukaj spokojnie skończył się pakować i podszedł do obozujących bandytów. Ci najwyraźniej właśnie o nim mówili, bo gdy tylko się zjawił, przerwali prowadzoną półgłosem rozmowę. Któryś obrócił rożen, na którym piekli wielki płat wołowiny – najprawdopodobniej ukradli jedną z wioskowych krów.
-Na waszym miejscu bym tego nie jadł. – ostrzegł ich Bukaj. – Tutejsze krowy lubią trawkę.
-To źle? - spytał Qwerty. – A co innego mają jeść, gdy pasą się na łące?
-Po pierwsze: one jej nie jedzą. – wyjaśniał Ksum patriarchalnym tonem. – Po drugie: nie o taką trawę… Zresztą nieważne. Dziś jest wasz wielki dzień!
-Że co? – najwyższy i najgłupszy, prawdopodobnie dowódca, nie rozumiał.
-Panowie, mam dla was bardzo ważną misję!
-Że co? – dryblas wciąż nie rozumiał, podobnie jak reszta jego ludzi. Właściwie Bukaja rzadko ktoś rozumiał. Alchemik zwróci się bezpośrednio do szefa:
-Posłuchaj uważnie. Ja idę poszukać pewnej cennej rzeczy, a wy zajmiecie się tymi pieszczochami. Naprawdę, nie ma powodu do obaw. Nie czekajcie na mnie z kolacją, nie wrócę na czas. Na śniadanie pewnie też. Właściwie to odchodzę na zawsze. Teraz to ty jesteś opiekunem zwierzątek. – klepnął dryblasa po ramieniu. – Żegnam i smacznego.
I odszedł w stronę Jeziora Wyzimskiego.
Spokój wieczoru zakłóciły wrzaski rozrywanych ludzi. Qwerty, uciekający w stronę pobliskiej kwatery głównej, robił co mógł, aby nie słyszeć wrzasków towarzyszy. Miał szczęście – Bestie były zbyt zajęte resztą oddziału, dzięki czemu on sam mógł uciec.
Bukaj podrygiwał do gwizdanej przez siebie melodii.
W tym temacie będzie publikowane moje opowiadanie, na podstawie którego powstaje film o tym samym tytule.
W tym miejscu znajduje się wątek, w którym na pierwszej stronie możecie przeczytać pierwszą część opowiadania, na którego podstawie powstała pierwsza część filmu - Bukaj Ksum: Początek
Druga część jest o wiele bardziej efektowna. Znajdzie się w niej więcej (oj dużo więcej) akcji oraz nagłych zwrotów akcji. Poznamy więcej wyrazistych postaci(kilka nawet przeżyje). Jeśli ktoś grał w przygodę Król Żebraków do pobrania tutaj, może zobaczyć kilka znajomych postaci i dowiedzieć się co robili w chwili, gdy z nimi nie rozmawialiśmy.
Zarówno film jak i opowiadanie powstają pod sztandarem P.M. Team'u.
Bukaj Ksum Nemezis: Odcinek 1 Kliknij tutaj
Opowiadanie Bukaj Ksum: Początek w formacie PDF[/B] Tutaj
Opowiadanie Bukaj Ksum: Nemezis publikowany w częściach również na oficjalnej stonie grupy Tutaj
Wątek o powstającym filmie "Bukaj Ksum: Nemezis" Tutaj
ODCINEK PIERWSZY
Laufes siedział na całkiem wygodnym krześle. W ogromnej Sali stały rzędy identycznych siedzisk. Wszystkie były skierowane ku jednej ze ścian, na której widniało wielkie, jasne płótno. Po chwili zaczęły pojawiać się na nim cienie, jakby sugestie ruchu. Laufes ujrzał gigantyczną, kanciastą, czarną głowę. Stwór zaczerpnął powietrza z dziwnym sykiem i powoli, bardzo niskim, przerażającym głosem powiedział:
-Hej! Jestem twoim ojcem.
***
-NIE! – krzyknął Laufes. Asper obudził się zaniepokojony.
-Co się stało? – zapytał.
-Och… Ehm… - Laufesowi zrobiło się głupio. – Nic. To tylko sen.
Widać było po nim, że wciąż jest lekko roztrzęsiony.
-No tak. – zirytował się Asper. – Mogłem się domyślić. Nie mamy pieniędzy. Śpimy tam, gdzie padniemy po całodziennym marszu. Wczoraj zaatakowali nas bandyci, być może Kapustyni…. Ale naszym największym problemem są, oczywiście, twoje koszmary!
Właściwie Asper przesadzał tylko w kwestii ataku zakonników. Dwóch osiłków, którzy ich wczoraj zatrzymali, nie mogli być przysłani przez Spiegeleiera. Bandyci mięli szczęście – tylko dlatego nie zostali zabici.
-Odczep się! – bronił się Laufes. – Przecież to nie moja wina! Krzyczałem przez sen…
-Ha! Na twoim miejscu bym się do tego nie przyznawał. Żeby dorosły mężczyzna…
-Och, zamknij się.
Położyli się w milczeniu i znów zasnęli. Gdyby ktoś przyjrzałby się stercie ich bagaży, leżącej nieopodal, zauważyłby, że dziwny kostur zaczął emanować tajemniczym blaskiem.
***
Nazajutrz zaczęło padać.
-Świetnie. – burczał Asper. – Znakomicie. Wspaniale. Mam zamiar zatrzymać się w pierwszej napotkanej ruderze, na jaką się natkniemy i przeczekać tę ulewę. Choćbym miał stłuc na kwaśne jabłko właściciela. Bukaj może jeszcze trochę poczekać. Ech… Mam już tego dość.
-Jak chcesz. – odpowiedział Laufes. Jemu również udzielał się zły nastrój.
Nie chodziło o to, że musieli taki szmat drogi przebyć pieszo. Nie chodziło o to, że nikt nie chciał ich nigdy przenocować, no może z wyjątkiem jednej staruszki. Nie chodziło nawet o to, że ostatnio nie mieli okazji się porządnie najeść i ciągle chodzili głodni. Po prostu nic się nie działo. Deszcz dopełniał obraz wszędobylskiego bezruchu i nudy. Nie przywykli do takiego obrotu spraw – nic dziwnego, że robili się nerwowi. I nic im się nie chciało.
Dzisiaj również nie dopisało im szczęście – jedyną oznaką cywilizacji, na jaką trafili, były szczątki wozu, leżące po bokach drogi. Wyglądały, jakby leżały tu od niedawna.
Gdy je znaleźli, już zmierzchało, postanowili więc rozbić obóz. Mniejsze odłamki wozu posłużyły im za opał do ogniska, a z większych desek ułożyli prowizoryczną osłonę, chroniącą ogień i częściowo ich przed deszczem.
Laufes podał Asperowi kawałek sera.
-To już końcówka naszego prowiantu. Jutro będziemy musieli zapolować.
-Bez łuku? Tutaj? Na co? Będziesz gonił zające z mieczem? A może chcesz jeść te małpo podobne stworki?
-No to nie wiem. W każdym razie, nie mamy już zapasów.
-Uch… - Asper skupił swój gniew na kimś innym. – Jak dotąd znajomość z Bukajem nie przynosi większych korzyści. Było ciekawie, ale… On nie potrafi twardo stąpać po ziemi. Polubiłem go, co nie zmienia faktu, że to dziwak.
-Do Odmętów zostało nam jakieś dwa dni marszu – odparł Laufes. Nie miał zamiaru zmieniać planów. Mięli się spotkać z Ksumem w Odmętach – to był ich aktualny cel. – Jakoś wytrzymamy.
-A mamy jakiś wybór? – mruknął Asper.
Jeszcze chwilę wpatrywał się smętnym wzrokiem w płomienie, po czym zasnął.
***
Asper stał w zupełnych ciemnościach. Było nienaturalnie cicho. Tylko zapach zastałego powietrza i kurzu ukazywał wizję zamkniętego pomieszczenia. Bardzo dużego pomieszczenia – najemnik poruszał się ostrożnie, ale długo nie napotkał żadnej przeszkody.
-Hej! – krzyknął. Jego głos odbił się dudniącym echem.
Nagle ujrzał w oddali rozbłysk światła. Nie widząc innego wyjścia, pobiegł w tamtą stronę.
Po chwili dotarł do źródła światła. Była nim dziwna konstrukcja: Kijek na podstawce, a na jego końcu, w małej obudowie, znajdowała się świecąca jasną kulka. Była gorąca. Urządzenie stało na stole. Oprócz niego, stało tam pudło z błyszczącym ekranem, tabliczka z mnóstwem przycisków i parę książek. Tytuł pierwszej brzmiał „Fizyka i astronomia”.
Asper czuł się bardzo dziwnie. Te wszystkie przedmioty były tak obce, a jednocześnie… Czuł… Nie, on wiedział… Pamiętał, do czego służą. Wyciągnął rękę.
-Klawiatura. – powiedział, po czy wcisnął jeden z klawiszy na tabliczce.
Ekran zajaśniał. Wyświetlił się na nim zielony napis:
„Idź za białym królikiem.”
-Co? – zdziwił się Asper. – To nie pasuje… To nie do mnie… To wiadomość dla Wybrańca… Ale on nie jest prawdziwy!
W jego głowie panował teraz chaos. Na szczęście wizja zaczęła się powoli rozmywać, a on zapadł w twardy sen bez marzeń.
***
Przestało padać i chmury się rozwiały. Na nocnym niebie widać było gwiazdy i księżyc jak na dłoni. Zrobiło się całkiem przyjemnie.
Wspaniała noc na polowanie, pomyślała Isfloran. Szkoda, że nasza zwierzyna nawet nie będzie próbowała się bronić, ani uciekać. Byłoby miło.
Z tymi ludźmi, których spotkała rano, nie miała większej zabawy. Gdy tylko przewróciła ich wóz, który pod wpływem mocy jej zaklęcia prawie natychmiast się rozpadł, wieśniacy wyczołgali się i na kolanach błagali o litość. Okazała im ją – zabiła ich szybko: kazała powiesić na drzewie, kilkadziesiąt metrów dalej.
Teraz wróciła na miejsce porannej zabawy. Tym razem również towarzyszyli jej Ravel i Sigurd. Ravel był wolnym elfem, jak Isfloran, w przeciwieństwie do Sigurda, zwykłego d’hoine. Elfka zdecydowała się go zabrać, jako zabezpieczenie dla Mistrza Macieja, który stanowczo nalegał. Nie miało to większego sensu – nic nie stało na przeszkodzie, żeby zabić człowieka. Maciek nie odważy się jej ukarać. Uważała to za całkiem zabawne.
Popatrzyła na zaimprowizowane schronienie i gasnące ognisko. Oczy jej lśniły, gdy obserwowała śpiących najemników.
-Związać ich. – rozkazała.
Ravel podszedł do Aspera i związał go, delikatnie i szybko, Ten obudził się całkowicie, w chwili, gdy elf wpychał mu knebel do ust, nie mógł więc się bronić. Zaczął jednak głośno jęczeć przez szmatę, budząc wiązanego przez Sigurda Laufesa. Ten, zorientowawszy się w sytuacji, kopnął zakonnika w krocze. Wróg zaskomlał żałośnie i zaczął się zwijać z bólu. Laufesowi nie udało się jednak dotrzeć do miecza – Ravel uderzył go polanem w tył głowy, pozbawiając przytomności.
Gdy Laufes był już skrępowany, a Sigurd pozbierał swoje klejnoty, Isfloran poleciła:
-Przywiążcie ich do koni. Za chwilę ruszamy do Spiegeleiera.
Podeszła do bagaży najemników Bukaja. Sięgnęła po kostur.
-Nareszcie. – wyszeptała, niemal z rozkoszą. – Element jest mój.
Asper wleczony przez zbolałego Sigurda uśmiechnął się do siebie: nareszcie coś się dzieje!
***
-Ze mną się nie napijesz?!
-No dobra… A kto zapłaci?
Michasz nigdy nie tracił okazji na darmowego drinka, więc tylko parsknął Adalbertowi w twarz.
-Chyba żartujesz! Przyszedłem tu z tobą handlować, a nie wydawać na ciebie ciężko zarobione pieniądze!
-Chyba ukradzione, ty zdzierco! – oburzył się Michasz. – Ech, niech ci będzie! - menel rzucił Jankielowi parę monet. Ten nawet nie spojrzał na nie. Po chwili podeszło do niego jego żona. Zgarnęła monety do sakiewki i spojrzała surowo na męża.
-Znów bujasz w obłokach?! Pamiętaj, że teraz nie jesteś grajkiem! Prowadzisz porządny interes i zarabiasz solidne pieniądze, Sama wszystkiego nie dopilnuję! – zwróciła się do Adalberta i Michasza. – Co podać? Michaszowi już leję to, co zwykle. A ty Adalbercie? Czego sobie życzysz?
-Eee…
-Dla niego to samo! – zawołał entuzjastycznie Michasz. Jako znany i poważany menel, pił tylko trunki najniższej jakości, tanie, mocne, i rozpuszczające mózg. – Zostaw całą butelkę! Albo dwie!
-No dobrze… - zaczął kupiec, wąchając trunek, co zaowocowało natychmiastową depilacją nozdrzy. – Uch. Do rzeczy, co chcesz sprzedać?
Michasz wypił jednym haustem pół butelki i rzekł:
-No wiesz, litro… literytu… przeczytałem wszystkie swoje książki. Nie mam co z nimi zrobić, a żal wyrzucać…
-Taki menel, a czyta?
-A co, nie wolno?!
-Dobrze, dobrze. Co tam masz?
-Mam „Przypadki Henryka Garncarza”, „Kroniki Jacka Walkera”, Krawędź widelca”, a nawet „Inspektor Maurice i zagadka Stasia Przeżuwacza”…
-Nie, nie, nie! To wszystko to ogólnodostępny chłam! Chcę czegoś nowego… Mhrhrhr… Mhhrocznego!
-Aha. – ożywił się menel. – Mam coś takiego. Uważaj, to naprawdę wciągająca lektura. Ale to będzie kosztować jeszcze butelkę bimbru ekstra. – Michasz żył w przekonaniu, że handel wymienny wciąż jest opłacalny. Zwłaszcza, jeśli to on dostanie bimber za kupę papieru.
-Niech będzie, choć to okrutne z twojej strony. Lepiej jednak robić interesy z tobą, niż z tymi burakami z bagien. Niedługo jeszcze pociągną…
Kupiec uśmiechnął się i pociągnął z butelki i przez chwilę krztusił się głośno. Gdy Michasz klepał go po plecach, śmiejąc się głośno, odezwała się Nasturcja, którą wszyscy uważali, ogólnie rzecz ujmując, za dziwaczkę.
- Nie wolno czerpać radości z cudzego nieszczęścia – powiedziała. – Ludzie z bagien wyrabiają cegły, a to znaczy, że serca mają czyste i do poświęceń skłonne. A Pac i Man ich zniszczą.
Jak zwykle po jej wypowiedzi zapadła głęboka cisza, przerywana tylko charczącym kaszlem Adalberta.
-Guzik prawda! Ep! - włączył się Łowca Głów się Fryderyk, ostatnio pijący na umór – załamał się, gdy bandyci Paca i Mana zdobyli Odmęty. – Jak ma słaby łeb to nie wart jest, ep, litości, laluś jeden!
Nastia wstała gwałtownie i rzekła z oburzeniem:
-Zostanie ci wybaczone, albowiem pijaństwo przemawia przez ciebie. Ale ja jestem zmuszona opuścić ten znamienity lokal! – i wybiegła z karczmy.
W odpowiedzi Fryderyk ułożył się na ławie i po chwili zaczął chrapać.
-Dwóch wariatów z głowy. – mruknął Jan, kowal.
Adalbert przestał się krztusić i odetchnął głęboko.
-Co to ma być! Smakuje jak… jak… jak coś, co może wypalić mózg!
-Roztopić – poprawił go uprzejmie Michasz. – Roztopić mózg.
Adalbert spojrzał na butelkę, po czym wziął kolejny łyk. Nie rozkaszlał się ponownie, ale oczy mu się zeszkliły.
-Adalbert! To oferta tylko dla ciebie… - menel przeszedł na konspiracyjny ton. – Oryginalna kopia „Księgi Opisania Mroków”. Co ty na to?
-Ooo! – Adalbert był zachwycony. – Brzmi ciekawie. Dam ci za nią…
-To ja tu ustalam ceny…. – zaczął menel.
Żona Jankiela, która wcześniej poszła zamiatać parter, teraz zbiegła do karczmy w piwnicy. Wyglądała na bardzo przejętą. Spojrzała na spitego Michasza.
-O nie… On tu idzie! Jak zobaczy tu tego opoja, bez namysłu go posieka! – wskazała na Michasza.
-No tak… Jestem mu winny dwieście orenów… Wytłumaczę mu… - zaczął Michasz.
-Nie znasz Bachtyta? Nie będzie czasu na wyjaśnienia! Szybko! Schowaj się do pokoju Jankiela, nikt obcy nigdy tam nie zagląda.
-Ech. Później dokończymy naszą tranzyt… tras…
-Transakcję. – pomógł mu kupiec. – I nie myśl sobie, że spuszczę z zamierzonej ceny!
Michasz niechętnie wszedł do sąsiedniego pokoju. Gdy drzwi się za nim zamykały, po schodach zszedł do konspiracyjnej karczmy starosta. Usiadł przy stole tyłem do drzwi od pokoju Jankiela.
-Widzę, że niezłe się tu bale urządza, gdy nie ma starego Bachtyta? – zaczął starosta, patrząc na nieprzytomnego Fryderyka.
-To nie tak, on tylko… - tłumaczyła Jankielowa.
-Dobra, dobra, żartuję przecież. Przyszedłem tu, bo ktoś mi doniósł, że jakiś kupiec wędrujący do Wyzimy ugrzązł tu, z powodu Paca i Mana.
-To ja. – odezwał się kupiec. – Nazywam się Adalbert.
-Bachtyt, starosta tej wioski. Przechodził pan pewnie niedaleko dawnej karczmy. Mają tam bazę ludzie, którzy okupują Odmęty. Może pohandlujemy informacjami? Ale to ja ustalam ceny. – Bachtyt spojrzał groźnie na rozmówcę. Adalbert dokonał szybkiej kalkulacji – agresja, miecz przy pasie, hełm… Aha.
-Hahaha, oczywiście! – odparł więc. - Pac i Man ruszyli na bagna, zabierając większość swoich ludzi. Chcą być bliżej miasta – porywają tam żebraków. Będziecie mogli wytchnąć. A Bukaj Ksum coś kombinuje.
Gdy Bachtyt słuchał relacji Adalberta, Michasz spróbował wyślizgnąć się ze swojej kryjówki. Cichutko jak myszka wyszedł z pokoju Jankiela zbliżył do schodów, ale potknął się na pierwszym stopniu i runął na twarz. Bachtyt spojrzał na niego spokojnie. Menel zrobił przerażoną minę jęknął „Łueauch!” ruszył pędem.
-Co mu jest? – spytał starosta.
-Przecież… Dwieście orenów... – Jęknęła przerażona Jankielowa.
-Te dwieście orenów, które odpracował w zeszłym tygodniu?
***
Michasz wyszedł z domu Jankiela. Świeże powietrze zawiało mu w twarz, co ani trochę go nie otrzeźwiło. Zmierzchało.
-No ładnie. – mruknął sam do siebie. – I gdzie by się tu zamelinować… O! Bimber zakąszę dziś rybką! Król Rybak nigdy nie ma nic przeciwko, gdy przychodzę… W każdym razie się nie skarży…
***
-Tylko żeby nikt mnie nie zauważył. – mówił Bukaj do jednego z eksperymentów. – Pac i Man nie mogą się dowiedzieć, że szukam czegoś tak potężnego jak Element Alchemii. Nie oddam im go!
Alchemik miał powody do niepokoju. Musiał dziś wieczorem być na Wyspie Rybitw. Chciał tam poszukać jednego z Elementów, a także zostawić wiadomość dla Aspera i Laufesa. Chciał się stąd niebawem wynieść…. To miejsce miało na niego zły wpływ.
Gdy się tu znalazł, od razu znalazł najbardziej wpływowe osoby – Paca i Mana okupujących wioskę. Szybko zorientował się w ich planach i wkupił się w łaski. Nauczył tworzyć doskonalsze bestie i nieumarłych. Bandyci byli pod wrażeniem. Ksum grał teraz rolę złego czarnoksiężnika. Podobało mu się to, nawet bardzo. Ale czuł, że coś jest z nim nie w porządku.
Teraz siedział w ruinach opodal kwatery bandytów i zajmował się bestiami bojowymi. Kilka metrów od niego obozował, przyznany mu przez Paca i Mana, oddział oprychów. Jeden z nich, który nazywał się chyba Qwerty, zwrócił uwagę na przygotowującego się do drogi Ksuma.
-Co ty tam mruczysz, panie czarodzieju?
-Nic, nic, chłopcze... Qwerty, tak?
-To ja. – potwierdził zbój. -Gada pan z tymi potworami? – zainteresował się.
-Nie zrozumiesz tego, chłopcze. Jeśli ci powiem będę musiał cię zabić. – Bukaj spojrzał znacząco na eksperyment. Ten ryknął niespodziewanie na Qwerty’ego, który wyraźnie stracił chęć do inwigilacji alchemika.
-No dobrze, już nie przeszkadzam.
Bukaj spokojnie skończył się pakować i podszedł do obozujących bandytów. Ci najwyraźniej właśnie o nim mówili, bo gdy tylko się zjawił, przerwali prowadzoną półgłosem rozmowę. Któryś obrócił rożen, na którym piekli wielki płat wołowiny – najprawdopodobniej ukradli jedną z wioskowych krów.
-Na waszym miejscu bym tego nie jadł. – ostrzegł ich Bukaj. – Tutejsze krowy lubią trawkę.
-To źle? - spytał Qwerty. – A co innego mają jeść, gdy pasą się na łące?
-Po pierwsze: one jej nie jedzą. – wyjaśniał Ksum patriarchalnym tonem. – Po drugie: nie o taką trawę… Zresztą nieważne. Dziś jest wasz wielki dzień!
-Że co? – najwyższy i najgłupszy, prawdopodobnie dowódca, nie rozumiał.
-Panowie, mam dla was bardzo ważną misję!
-Że co? – dryblas wciąż nie rozumiał, podobnie jak reszta jego ludzi. Właściwie Bukaja rzadko ktoś rozumiał. Alchemik zwróci się bezpośrednio do szefa:
-Posłuchaj uważnie. Ja idę poszukać pewnej cennej rzeczy, a wy zajmiecie się tymi pieszczochami. Naprawdę, nie ma powodu do obaw. Nie czekajcie na mnie z kolacją, nie wrócę na czas. Na śniadanie pewnie też. Właściwie to odchodzę na zawsze. Teraz to ty jesteś opiekunem zwierzątek. – klepnął dryblasa po ramieniu. – Żegnam i smacznego.
I odszedł w stronę Jeziora Wyzimskiego.
Spokój wieczoru zakłóciły wrzaski rozrywanych ludzi. Qwerty, uciekający w stronę pobliskiej kwatery głównej, robił co mógł, aby nie słyszeć wrzasków towarzyszy. Miał szczęście – Bestie były zbyt zajęte resztą oddziału, dzięki czemu on sam mógł uciec.
Bukaj podrygiwał do gwizdanej przez siebie melodii.