[Opowiadanie] Bukaj Ksum: Nemezis

+
[Opowiadanie] Bukaj Ksum: Nemezis



W tym temacie będzie publikowane moje opowiadanie, na podstawie którego powstaje film o tym samym tytule.
W tym miejscu znajduje się wątek, w którym na pierwszej stronie możecie przeczytać pierwszą część opowiadania, na którego podstawie powstała pierwsza część filmu - Bukaj Ksum: Początek


Druga część jest o wiele bardziej efektowna. Znajdzie się w niej więcej (oj dużo więcej) akcji oraz nagłych zwrotów akcji. Poznamy więcej wyrazistych postaci(kilka nawet przeżyje). Jeśli ktoś grał w przygodę Król Żebraków do pobrania tutaj, może zobaczyć kilka znajomych postaci i dowiedzieć się co robili w chwili, gdy z nimi nie rozmawialiśmy.

Zarówno film jak i opowiadanie powstają pod sztandarem P.M. Team'u.


Bukaj Ksum Nemezis: Odcinek 1 Kliknij tutaj

Opowiadanie Bukaj Ksum: Początek w formacie PDF[/B] Tutaj

Opowiadanie Bukaj Ksum: Nemezis publikowany w częściach również na oficjalnej stonie grupy Tutaj

Wątek o powstającym filmie "Bukaj Ksum: Nemezis" Tutaj






ODCINEK PIERWSZY

Laufes siedział na całkiem wygodnym krześle. W ogromnej Sali stały rzędy identycznych siedzisk. Wszystkie były skierowane ku jednej ze ścian, na której widniało wielkie, jasne płótno. Po chwili zaczęły pojawiać się na nim cienie, jakby sugestie ruchu. Laufes ujrzał gigantyczną, kanciastą, czarną głowę. Stwór zaczerpnął powietrza z dziwnym sykiem i powoli, bardzo niskim, przerażającym głosem powiedział:
-Hej! Jestem twoim ojcem.

***


-NIE! – krzyknął Laufes. Asper obudził się zaniepokojony.
-Co się stało? – zapytał.
-Och… Ehm… - Laufesowi zrobiło się głupio. – Nic. To tylko sen.
Widać było po nim, że wciąż jest lekko roztrzęsiony.
-No tak. – zirytował się Asper. – Mogłem się domyślić. Nie mamy pieniędzy. Śpimy tam, gdzie padniemy po całodziennym marszu. Wczoraj zaatakowali nas bandyci, być może Kapustyni…. Ale naszym największym problemem są, oczywiście, twoje koszmary!
Właściwie Asper przesadzał tylko w kwestii ataku zakonników. Dwóch osiłków, którzy ich wczoraj zatrzymali, nie mogli być przysłani przez Spiegeleiera. Bandyci mięli szczęście – tylko dlatego nie zostali zabici.
-Odczep się! – bronił się Laufes. – Przecież to nie moja wina! Krzyczałem przez sen…
-Ha! Na twoim miejscu bym się do tego nie przyznawał. Żeby dorosły mężczyzna…
-Och, zamknij się.
Położyli się w milczeniu i znów zasnęli. Gdyby ktoś przyjrzałby się stercie ich bagaży, leżącej nieopodal, zauważyłby, że dziwny kostur zaczął emanować tajemniczym blaskiem.

***


Nazajutrz zaczęło padać.
-Świetnie. – burczał Asper. – Znakomicie. Wspaniale. Mam zamiar zatrzymać się w pierwszej napotkanej ruderze, na jaką się natkniemy i przeczekać tę ulewę. Choćbym miał stłuc na kwaśne jabłko właściciela. Bukaj może jeszcze trochę poczekać. Ech… Mam już tego dość.
-Jak chcesz. – odpowiedział Laufes. Jemu również udzielał się zły nastrój.
Nie chodziło o to, że musieli taki szmat drogi przebyć pieszo. Nie chodziło o to, że nikt nie chciał ich nigdy przenocować, no może z wyjątkiem jednej staruszki. Nie chodziło nawet o to, że ostatnio nie mieli okazji się porządnie najeść i ciągle chodzili głodni. Po prostu nic się nie działo. Deszcz dopełniał obraz wszędobylskiego bezruchu i nudy. Nie przywykli do takiego obrotu spraw – nic dziwnego, że robili się nerwowi. I nic im się nie chciało.
Dzisiaj również nie dopisało im szczęście – jedyną oznaką cywilizacji, na jaką trafili, były szczątki wozu, leżące po bokach drogi. Wyglądały, jakby leżały tu od niedawna.
Gdy je znaleźli, już zmierzchało, postanowili więc rozbić obóz. Mniejsze odłamki wozu posłużyły im za opał do ogniska, a z większych desek ułożyli prowizoryczną osłonę, chroniącą ogień i częściowo ich przed deszczem.
Laufes podał Asperowi kawałek sera.
-To już końcówka naszego prowiantu. Jutro będziemy musieli zapolować.
-Bez łuku? Tutaj? Na co? Będziesz gonił zające z mieczem? A może chcesz jeść te małpo podobne stworki?
-No to nie wiem. W każdym razie, nie mamy już zapasów.
-Uch… - Asper skupił swój gniew na kimś innym. – Jak dotąd znajomość z Bukajem nie przynosi większych korzyści. Było ciekawie, ale… On nie potrafi twardo stąpać po ziemi. Polubiłem go, co nie zmienia faktu, że to dziwak.
-Do Odmętów zostało nam jakieś dwa dni marszu – odparł Laufes. Nie miał zamiaru zmieniać planów. Mięli się spotkać z Ksumem w Odmętach – to był ich aktualny cel. – Jakoś wytrzymamy.
-A mamy jakiś wybór? – mruknął Asper.
Jeszcze chwilę wpatrywał się smętnym wzrokiem w płomienie, po czym zasnął.

***

Asper stał w zupełnych ciemnościach. Było nienaturalnie cicho. Tylko zapach zastałego powietrza i kurzu ukazywał wizję zamkniętego pomieszczenia. Bardzo dużego pomieszczenia – najemnik poruszał się ostrożnie, ale długo nie napotkał żadnej przeszkody.
-Hej! – krzyknął. Jego głos odbił się dudniącym echem.
Nagle ujrzał w oddali rozbłysk światła. Nie widząc innego wyjścia, pobiegł w tamtą stronę.
Po chwili dotarł do źródła światła. Była nim dziwna konstrukcja: Kijek na podstawce, a na jego końcu, w małej obudowie, znajdowała się świecąca jasną kulka. Była gorąca. Urządzenie stało na stole. Oprócz niego, stało tam pudło z błyszczącym ekranem, tabliczka z mnóstwem przycisków i parę książek. Tytuł pierwszej brzmiał „Fizyka i astronomia”.
Asper czuł się bardzo dziwnie. Te wszystkie przedmioty były tak obce, a jednocześnie… Czuł… Nie, on wiedział… Pamiętał, do czego służą. Wyciągnął rękę.
-Klawiatura. – powiedział, po czy wcisnął jeden z klawiszy na tabliczce.
Ekran zajaśniał. Wyświetlił się na nim zielony napis:

„Idź za białym królikiem.”

-Co? – zdziwił się Asper. – To nie pasuje… To nie do mnie… To wiadomość dla Wybrańca… Ale on nie jest prawdziwy!
W jego głowie panował teraz chaos. Na szczęście wizja zaczęła się powoli rozmywać, a on zapadł w twardy sen bez marzeń.

***


Przestało padać i chmury się rozwiały. Na nocnym niebie widać było gwiazdy i księżyc jak na dłoni. Zrobiło się całkiem przyjemnie.
Wspaniała noc na polowanie, pomyślała Isfloran. Szkoda, że nasza zwierzyna nawet nie będzie próbowała się bronić, ani uciekać. Byłoby miło.
Z tymi ludźmi, których spotkała rano, nie miała większej zabawy. Gdy tylko przewróciła ich wóz, który pod wpływem mocy jej zaklęcia prawie natychmiast się rozpadł, wieśniacy wyczołgali się i na kolanach błagali o litość. Okazała im ją – zabiła ich szybko: kazała powiesić na drzewie, kilkadziesiąt metrów dalej.
Teraz wróciła na miejsce porannej zabawy. Tym razem również towarzyszyli jej Ravel i Sigurd. Ravel był wolnym elfem, jak Isfloran, w przeciwieństwie do Sigurda, zwykłego d’hoine. Elfka zdecydowała się go zabrać, jako zabezpieczenie dla Mistrza Macieja, który stanowczo nalegał. Nie miało to większego sensu – nic nie stało na przeszkodzie, żeby zabić człowieka. Maciek nie odważy się jej ukarać. Uważała to za całkiem zabawne.
Popatrzyła na zaimprowizowane schronienie i gasnące ognisko. Oczy jej lśniły, gdy obserwowała śpiących najemników.
-Związać ich. – rozkazała.
Ravel podszedł do Aspera i związał go, delikatnie i szybko, Ten obudził się całkowicie, w chwili, gdy elf wpychał mu knebel do ust, nie mógł więc się bronić. Zaczął jednak głośno jęczeć przez szmatę, budząc wiązanego przez Sigurda Laufesa. Ten, zorientowawszy się w sytuacji, kopnął zakonnika w krocze. Wróg zaskomlał żałośnie i zaczął się zwijać z bólu. Laufesowi nie udało się jednak dotrzeć do miecza – Ravel uderzył go polanem w tył głowy, pozbawiając przytomności.
Gdy Laufes był już skrępowany, a Sigurd pozbierał swoje klejnoty, Isfloran poleciła:
-Przywiążcie ich do koni. Za chwilę ruszamy do Spiegeleiera.
Podeszła do bagaży najemników Bukaja. Sięgnęła po kostur.
-Nareszcie. – wyszeptała, niemal z rozkoszą. – Element jest mój.
Asper wleczony przez zbolałego Sigurda uśmiechnął się do siebie: nareszcie coś się dzieje!

***

-Ze mną się nie napijesz?!
-No dobra… A kto zapłaci?
Michasz nigdy nie tracił okazji na darmowego drinka, więc tylko parsknął Adalbertowi w twarz.
-Chyba żartujesz! Przyszedłem tu z tobą handlować, a nie wydawać na ciebie ciężko zarobione pieniądze!
-Chyba ukradzione, ty zdzierco! – oburzył się Michasz. – Ech, niech ci będzie! - menel rzucił Jankielowi parę monet. Ten nawet nie spojrzał na nie. Po chwili podeszło do niego jego żona. Zgarnęła monety do sakiewki i spojrzała surowo na męża.
-Znów bujasz w obłokach?! Pamiętaj, że teraz nie jesteś grajkiem! Prowadzisz porządny interes i zarabiasz solidne pieniądze, Sama wszystkiego nie dopilnuję! – zwróciła się do Adalberta i Michasza. – Co podać? Michaszowi już leję to, co zwykle. A ty Adalbercie? Czego sobie życzysz?
-Eee…
-Dla niego to samo! – zawołał entuzjastycznie Michasz. Jako znany i poważany menel, pił tylko trunki najniższej jakości, tanie, mocne, i rozpuszczające mózg. – Zostaw całą butelkę! Albo dwie!
-No dobrze… - zaczął kupiec, wąchając trunek, co zaowocowało natychmiastową depilacją nozdrzy. – Uch. Do rzeczy, co chcesz sprzedać?
Michasz wypił jednym haustem pół butelki i rzekł:
-No wiesz, litro… literytu… przeczytałem wszystkie swoje książki. Nie mam co z nimi zrobić, a żal wyrzucać…
-Taki menel, a czyta?
-A co, nie wolno?!
-Dobrze, dobrze. Co tam masz?
-Mam „Przypadki Henryka Garncarza”, „Kroniki Jacka Walkera”, Krawędź widelca”, a nawet „Inspektor Maurice i zagadka Stasia Przeżuwacza”…
-Nie, nie, nie! To wszystko to ogólnodostępny chłam! Chcę czegoś nowego… Mhrhrhr… Mhhrocznego!
-Aha. – ożywił się menel. – Mam coś takiego. Uważaj, to naprawdę wciągająca lektura. Ale to będzie kosztować jeszcze butelkę bimbru ekstra. – Michasz żył w przekonaniu, że handel wymienny wciąż jest opłacalny. Zwłaszcza, jeśli to on dostanie bimber za kupę papieru.
-Niech będzie, choć to okrutne z twojej strony. Lepiej jednak robić interesy z tobą, niż z tymi burakami z bagien. Niedługo jeszcze pociągną…
Kupiec uśmiechnął się i pociągnął z butelki i przez chwilę krztusił się głośno. Gdy Michasz klepał go po plecach, śmiejąc się głośno, odezwała się Nasturcja, którą wszyscy uważali, ogólnie rzecz ujmując, za dziwaczkę.
- Nie wolno czerpać radości z cudzego nieszczęścia – powiedziała. – Ludzie z bagien wyrabiają cegły, a to znaczy, że serca mają czyste i do poświęceń skłonne. A Pac i Man ich zniszczą.
Jak zwykle po jej wypowiedzi zapadła głęboka cisza, przerywana tylko charczącym kaszlem Adalberta.
-Guzik prawda! Ep! - włączył się Łowca Głów się Fryderyk, ostatnio pijący na umór – załamał się, gdy bandyci Paca i Mana zdobyli Odmęty. – Jak ma słaby łeb to nie wart jest, ep, litości, laluś jeden!
Nastia wstała gwałtownie i rzekła z oburzeniem:
-Zostanie ci wybaczone, albowiem pijaństwo przemawia przez ciebie. Ale ja jestem zmuszona opuścić ten znamienity lokal! – i wybiegła z karczmy.
W odpowiedzi Fryderyk ułożył się na ławie i po chwili zaczął chrapać.
-Dwóch wariatów z głowy. – mruknął Jan, kowal.
Adalbert przestał się krztusić i odetchnął głęboko.
-Co to ma być! Smakuje jak… jak… jak coś, co może wypalić mózg!
-Roztopić – poprawił go uprzejmie Michasz. – Roztopić mózg.
Adalbert spojrzał na butelkę, po czym wziął kolejny łyk. Nie rozkaszlał się ponownie, ale oczy mu się zeszkliły.
-Adalbert! To oferta tylko dla ciebie… - menel przeszedł na konspiracyjny ton. – Oryginalna kopia „Księgi Opisania Mroków”. Co ty na to?
-Ooo! – Adalbert był zachwycony. – Brzmi ciekawie. Dam ci za nią…
-To ja tu ustalam ceny…. – zaczął menel.
Żona Jankiela, która wcześniej poszła zamiatać parter, teraz zbiegła do karczmy w piwnicy. Wyglądała na bardzo przejętą. Spojrzała na spitego Michasza.
-O nie… On tu idzie! Jak zobaczy tu tego opoja, bez namysłu go posieka! – wskazała na Michasza.
-No tak… Jestem mu winny dwieście orenów… Wytłumaczę mu… - zaczął Michasz.
-Nie znasz Bachtyta? Nie będzie czasu na wyjaśnienia! Szybko! Schowaj się do pokoju Jankiela, nikt obcy nigdy tam nie zagląda.
-Ech. Później dokończymy naszą tranzyt… tras…
-Transakcję. – pomógł mu kupiec. – I nie myśl sobie, że spuszczę z zamierzonej ceny!
Michasz niechętnie wszedł do sąsiedniego pokoju. Gdy drzwi się za nim zamykały, po schodach zszedł do konspiracyjnej karczmy starosta. Usiadł przy stole tyłem do drzwi od pokoju Jankiela.
-Widzę, że niezłe się tu bale urządza, gdy nie ma starego Bachtyta? – zaczął starosta, patrząc na nieprzytomnego Fryderyka.
-To nie tak, on tylko… - tłumaczyła Jankielowa.
-Dobra, dobra, żartuję przecież. Przyszedłem tu, bo ktoś mi doniósł, że jakiś kupiec wędrujący do Wyzimy ugrzązł tu, z powodu Paca i Mana.
-To ja. – odezwał się kupiec. – Nazywam się Adalbert.
-Bachtyt, starosta tej wioski. Przechodził pan pewnie niedaleko dawnej karczmy. Mają tam bazę ludzie, którzy okupują Odmęty. Może pohandlujemy informacjami? Ale to ja ustalam ceny. – Bachtyt spojrzał groźnie na rozmówcę. Adalbert dokonał szybkiej kalkulacji – agresja, miecz przy pasie, hełm… Aha.
-Hahaha, oczywiście! – odparł więc. - Pac i Man ruszyli na bagna, zabierając większość swoich ludzi. Chcą być bliżej miasta – porywają tam żebraków. Będziecie mogli wytchnąć. A Bukaj Ksum coś kombinuje.
Gdy Bachtyt słuchał relacji Adalberta, Michasz spróbował wyślizgnąć się ze swojej kryjówki. Cichutko jak myszka wyszedł z pokoju Jankiela zbliżył do schodów, ale potknął się na pierwszym stopniu i runął na twarz. Bachtyt spojrzał na niego spokojnie. Menel zrobił przerażoną minę jęknął „Łueauch!” ruszył pędem.
-Co mu jest? – spytał starosta.
-Przecież… Dwieście orenów... – Jęknęła przerażona Jankielowa.
-Te dwieście orenów, które odpracował w zeszłym tygodniu?

***
Michasz wyszedł z domu Jankiela. Świeże powietrze zawiało mu w twarz, co ani trochę go nie otrzeźwiło. Zmierzchało.
-No ładnie. – mruknął sam do siebie. – I gdzie by się tu zamelinować… O! Bimber zakąszę dziś rybką! Król Rybak nigdy nie ma nic przeciwko, gdy przychodzę… W każdym razie się nie skarży…

***

-Tylko żeby nikt mnie nie zauważył. – mówił Bukaj do jednego z eksperymentów. – Pac i Man nie mogą się dowiedzieć, że szukam czegoś tak potężnego jak Element Alchemii. Nie oddam im go!
Alchemik miał powody do niepokoju. Musiał dziś wieczorem być na Wyspie Rybitw. Chciał tam poszukać jednego z Elementów, a także zostawić wiadomość dla Aspera i Laufesa. Chciał się stąd niebawem wynieść…. To miejsce miało na niego zły wpływ.
Gdy się tu znalazł, od razu znalazł najbardziej wpływowe osoby – Paca i Mana okupujących wioskę. Szybko zorientował się w ich planach i wkupił się w łaski. Nauczył tworzyć doskonalsze bestie i nieumarłych. Bandyci byli pod wrażeniem. Ksum grał teraz rolę złego czarnoksiężnika. Podobało mu się to, nawet bardzo. Ale czuł, że coś jest z nim nie w porządku.
Teraz siedział w ruinach opodal kwatery bandytów i zajmował się bestiami bojowymi. Kilka metrów od niego obozował, przyznany mu przez Paca i Mana, oddział oprychów. Jeden z nich, który nazywał się chyba Qwerty, zwrócił uwagę na przygotowującego się do drogi Ksuma.
-Co ty tam mruczysz, panie czarodzieju?
-Nic, nic, chłopcze... Qwerty, tak?
-To ja. – potwierdził zbój. -Gada pan z tymi potworami? – zainteresował się.
-Nie zrozumiesz tego, chłopcze. Jeśli ci powiem będę musiał cię zabić. – Bukaj spojrzał znacząco na eksperyment. Ten ryknął niespodziewanie na Qwerty’ego, który wyraźnie stracił chęć do inwigilacji alchemika.
-No dobrze, już nie przeszkadzam.
Bukaj spokojnie skończył się pakować i podszedł do obozujących bandytów. Ci najwyraźniej właśnie o nim mówili, bo gdy tylko się zjawił, przerwali prowadzoną półgłosem rozmowę. Któryś obrócił rożen, na którym piekli wielki płat wołowiny – najprawdopodobniej ukradli jedną z wioskowych krów.
-Na waszym miejscu bym tego nie jadł. – ostrzegł ich Bukaj. – Tutejsze krowy lubią trawkę.
-To źle? - spytał Qwerty. – A co innego mają jeść, gdy pasą się na łące?
-Po pierwsze: one jej nie jedzą. – wyjaśniał Ksum patriarchalnym tonem. – Po drugie: nie o taką trawę… Zresztą nieważne. Dziś jest wasz wielki dzień!
-Że co? – najwyższy i najgłupszy, prawdopodobnie dowódca, nie rozumiał.
-Panowie, mam dla was bardzo ważną misję!
-Że co? – dryblas wciąż nie rozumiał, podobnie jak reszta jego ludzi. Właściwie Bukaja rzadko ktoś rozumiał. Alchemik zwróci się bezpośrednio do szefa:
-Posłuchaj uważnie. Ja idę poszukać pewnej cennej rzeczy, a wy zajmiecie się tymi pieszczochami. Naprawdę, nie ma powodu do obaw. Nie czekajcie na mnie z kolacją, nie wrócę na czas. Na śniadanie pewnie też. Właściwie to odchodzę na zawsze. Teraz to ty jesteś opiekunem zwierzątek. – klepnął dryblasa po ramieniu. – Żegnam i smacznego.
I odszedł w stronę Jeziora Wyzimskiego.
Spokój wieczoru zakłóciły wrzaski rozrywanych ludzi. Qwerty, uciekający w stronę pobliskiej kwatery głównej, robił co mógł, aby nie słyszeć wrzasków towarzyszy. Miał szczęście – Bestie były zbyt zajęte resztą oddziału, dzięki czemu on sam mógł uciec.
Bukaj podrygiwał do gwizdanej przez siebie melodii.
 
Zero kreatywności. Nic. Kompletne Zero. Mówię tu oczywiście o opisie:
Druga część jest o wiele bardziej efektowna. (...)
Który zerżnąłeś ode mnie.

Jeśli chodzi opowiadanie, to jest całkiem niezłe i większość kwestii, jeśli nie wszystkie, mógłbym powiedzieć z pamięci.
np.
(...) Zdepczę wolność każdego, jeśli nie mocą Bitów, to przemocą! A Bukaj jest jedyną osobą mogącą mi przeszkodzić w zdobyciu najpotężniejszej broni, w jaką mogę wyposażyć moje sługi! Zabiję Bukaja Ksuma!!!
Edit: Aj, to się pojawi dopiero w drugim odcinku. Dobra. Zaspoilerowałem ten fragment.
Edit2: Wybaczcie małego trolla, ale ogólnie dzisiaj taki dziwny dzień. ;)
 
Bardzo inteligentnie przemycona kwestia mająca intrygować czytelników, jestem pod wrażeniem twojej przebiegłości ;)

Dzięki Robert za miłe słowa.
 
Ogólnie złe to to nie jest, aczkolwiek troszkę nad warsztatem powinieneś popracować (a przede wszystkim nad doborem słów właściwych i powtórzeniami ;) )
 
Oczywiście, przyznaję się do obrzydliwego lenistwa - nigdy nie przeczytałem mojego tworu słowo po słowie, w całości, i sam co chwila napotykam jakieś potworki. Co do samej historii, troszkę się usprawiedliwię. Musiałem dopasowywać akcję do edytora D'jinni, aby można było przedstawić opowiadanie przy pomocy cutscen. No i Laufes też wtrącał od czasu do czasu jakieś uwagi, które lekko mnie ograniczały.

I Tobie również dziękuję, każdy komentarz mile widziany, zwłaszcza konstruktywny.
 
Nowy odcinek można już obejrzeć TU
Dlatego też publikuję kolejny fragment opowiadania:

ODCINEK DRUGI

-Mhmnnhym! – pieklił się Król Rybak. – Myhnmehmny!
-Przecież mówiłem, że mi przykro! – bronił się z kolei Michasz. – Myślałem, że będzie wesoło, jeśli usmażę tę rybkę na spirycie! Skąd mogłem wiedzieć, że…
-Mhemnehynemhyhmnnn… WON! – nikt jeszcze nie doprowadził Króla do takiego stanu.
-Już, już sobie idę… Burak bez poczucia humoru… - Trzasnęły drzwi. – Będę spał na dworze, co kogo obchodzi los biednego Michasza…. Ach… - zakończył płaczliwie. Pokręcił się chwilę po brzegu jeziora, po czym ruszył w kierunku pobliskiej krypty. Było tam coś na kształt przystanku dla wędrowców – regularnie odnawiany zapas drewna i jakieś szmaty, na których można było spać.
Nagle Michasz usłyszał jakby mamrotanie. Szybko ukrył się w krzakach. Drogą prowadzącą z wioski szedł ten łobuz Bukaj Gzóm! Gadał coś do siebie, wyraźnie uradowany. Zaciekawiony Michasz ruszył za nim.
Alchemik zatrzymał się nad jeziorem. Menel, ukryty pośród sieci Króla Rybaka wzdrygnął się, gdy usłyszał, że Bukaj mamrocze coś w niezrozumiałym języku, wyciągając ręce przed siebie. Woda zabulgotała, i po chwili spod tafli wynurzyła się łódź. Gzóm wszedł do niej i odpłynął.
Michasz przypiliło, więc, ciągle obserwując Gzóma rozpiął spodnie:
-Ten łobuz wybrał się na nocną przejażdżkę… Gdzie on płynie, do diaska? Czyżby na Wyspę…? Nie, nawrócił. Płynie w drugą stronę. O żeż! Łódka Gzóma świeci! I Nie marszczy wody…
Jego rozważania przerwało śmieszne uczucie ciepła na nodze.
-Nosz kur…

***

-…de! Przeklęta iluzja się świeci! – Bukaj obserwował z łodzi swoje dzieło, niezbyt zresztą udane. – Miejmy nadzieję, że ten prostaczek się nie zorientuje.
Po chwili jego prawdziwa łódź wylądowała na Wyspie Rybitw.
-Podobno przebywa tu jakieś bóstwo… To jedyne możliwe miejsce umieszczenia artefaktu… - mruczał do siebie Ksum. Powoli ruszył wgłąb wyspy. Po chwili dostrzegł błysk światła.
-Co do…?
Była to łuska odbijająca światło księżyca. Ale alchemika bardziej obchodził fakt, że łuska ma doczepionego bazyliszka. Ornitopeptyl zasyczał i powoli zaczął zbliżać się do zaskoczonego człowieka. Bukaj stracił część swojego zwykłego opanowania. Zaczął się wycofywać, z początku powoli, potem odwrócił się i pobiegł przed siebie. Potwór gonił go, co chwila podskakując i lecąc kilka metrów, jak kura.
Nienawykły do biegów Bukaj potknął się. Leżąc, czekał na straszliwy cios, ten jednak nie następował. Ksum wstał i zobaczył bazyliszka uciekającego w przeciwnym kierunku. Zadowolony alchemik otrzepał szatę i odetchnął. Nagle coś przesłoniło gwiazdy. Spojrzał w górę – ujrzał cień na niebie. Rozejrzał się dookoła – otoczył go jakiś tuzin wywern, w tym trzy królewskie. Nie atakowały, jedynie wydawały groźne warknięcia.
-Dzień dobry, czy raczej dobranoc! – usłyszał dziwny głos. Brzmiał, jakby jakiś niedorozwinięty umysłowo chciał powstrzymać się od piskliwego rechotu. I ciągle zmieniał wysokość.
Przy jednej z wywern stał elf. Oczy miał rozbiegane, a ubrany był najwyraźniej w to, co zdołał znaleźć. Bukaj wyczuł, że ma dość słaby umysł.
-Dobranoc? Idziesz już spać?
-E, co?! – wyjęczał szaleniec. – Spać, dlaczego?!
-Jest już późno, i chcesz spać. Dlatego powiedziałeś: dobranoc.
-Naprawdę? No dobrze… Do widzeniAAAA!
-Do widzenia.
Elf odszedł, a stwory poszły za nim. Bukaj rozejrzał się na spokojnie. Nieopodal stała jakby kapliczka. Bukaj wydał triumfalny okrzyk i ruszył ją spenetrować. Budowla składała się z czterech kamiennych filarów i sklepienia. Podłoże było tu obniżone i woda z jeziora wypełniała podłogę. Od strony brzegu znajdowała się rampa, prowadząca w ciemne głębiny.
Bukaj obejrzał dokładnie budynek, nic jednak nie znalazł. To znaczyło, że musiał zjechać po rampie, a w tej chwili nie miał ochoty na kąpiel. Nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Obrócił się ze słowami:
-Jeszcze nie śpisz?! Miałeś zabrać swoje bestyjki i… O.
To nie był szalony elf z wyspy to była… chyba kobieta. Miała zielonkawą cerę i szpiczaste uszy, ale na pewno nie była elfem ani driadą. Jej włosy przypominały wodorosty. I była zupełnie naga.
-O, hohoho… - Bukaj uśmiechnął się, ale szybko ochłonął. – Echem, dobry wieczór. Jestem Bukaj Ksum, zniszczę Ziemię. A pani to zapewne przesławna Pani Jeziora.
Nieznajoma przytaknęła z uśmiechem. Bukaj również się uśmiechnął.
Tej nocy wywerny ryczały do księżyca.

***

Wielki Mistrz Tajemnego Zakonu Kapustynów pod wezwaniem Górskiego Boga stał przed oknem w najlepiej wyremontowanym pokoju swojego zamku. Obok niego, na stoliku, leżał Element Bitów – złoty globus. Jakieś dwa metry za nim stał zgarbiony, siwy sługa, pierwszy człowiek, na którym Maciej użył mocy Bitów. Kiedyś pamiętał, jak ma na imię, teraz nazywał go po prostu Ćwokiem.
-Podaj mi Element, Ćwoku. – rozkazał Maciej swoim piskliwym głosikiem. Sługa wykonał polecenie i natychmiast oddalił się na swoje miejsce.
Mistrz chwycił globus oburącz i powoli założył go na głowę. Ten zabłysnął jasnym światłem i fala energii omiotła pomieszczenie, przewracając meble i samego Ćwoka. Mistrz stał niewzruszenie, globus na jego głowie powoli zgasł.
-Panie? – zatrwożył się sługa. Wstał na klęczki i spytał – Wszystko w porządku?
-Czy to działa? Tak! To działa! – głos Macieja był teraz cokolwiek niższy i głębszy. – Buhahaha!
Ćwok oczarowany nowym dźwiękiem mistrza wciąż klęcząc, wyciągnął ku niemu ręce. Nikt nie zauważył sprzątaczki wchodzącej do komnaty. Ćwok tymczasem wyrażał swoje uwielbienie:
-Mistrzu! Twój głos jest… Jest taki piękny! Och, mistrzu!
-A mi się wcale nie podoba! – zaczęła stara sprzątaczka zrzędliwym tonem. – Jakiś taki nijaki, krzywy i w ogóle do du…
Rozległ się huk i błysnęło. Gdy Ćwok otworzył oczy zobaczył parę dymiących kapci i Macieja, który powoli opuścił dłoń.
-Posprzątaj Ćwoku.
- Kiedy nawet miotłę rozpukło!
Maciej odwrócił się od niego i rzekł z miną męczennika:
-Ciężko dziś o dobrych fanatyków…

***

Bukaj obudził się późnym rankiem na trawie przed kapliczką. Powoli usiadł. Nie bardzo pamiętał, co się wczoraj wydarzyło. Zaczęło się miło, ale co stało się potem? Nagle spojrzała mu w oczy wywerna, na co błyskawicznie odczołgał się kilka metrów.
-Dzień dobry! – usłyszał znajomy głos. – Czego sobie życzysz Panie?!
Alchemik spoglądał ze zdziwieniem to na elfa, to na stwora.
-P-panie? Nie rozumiem…
-Urik służył Pani Jeziora! A Pani nie maAAA! Teraz pan Jest moim Panem!
-Jak to: nie ma? Co się stało?
-Urik nie widział! Pani zabroniła patrzeć, gdy przychodzą panowie! Ale słyszał, hohoho! Najpierw Pani jęczała, a potem uciekła z krzykiem! Krzyczała, że to koniec! Pani nie wróci! Pan jest teraz Panem!
-Ooo… chyba mnie wczoraj trochę poniosło. No nic, trzeba brać się do roboty, a każda pomoc się przyda. Ty… Urik, dokąd prowadzi ta rampa za kapliczką? – wskazał kierunek dłonią.
-Tam było legowisko Dagona, ale go wiedźmak ubił.
-Legowisko wodnego bóstwa, to wyborna kryjówka dla starych artefaktów. Ale najpierw zostawię wiadomość dla Aspera i Laufesa.
Pracował prawie do południa. Najpierw wyimaginował zapiski opisujące historię jego pierwszego spotkania z najemnikami. Ułożył je na stołku, na środku kapliczki. Teren wokół obłożył staranie zaklęciami ochronnymi. „Jestem Bukaj Ksum, alchemik. Zniszczę Ziemię.” – mówiły jego obronne klony. Miał nadzieję, że najemnicy zrozumieją, iż odzew brzmi „Musk”. Inaczej skończą jako brykiet.
Potem ustawił hydrant.
-Mam zamiar użyć magicznego ognia. – tłumaczył Urikowi. Ten nic nie rozumiał, ale przynajmniej słuchał. – Będzie go można ugasić tylko magiczną wodą z hydrantu. Jeśli nie mylę się co do Aspera i Laufesa, powinni wiedzieć, do czego służy. – uśmiechnął się pod nosem. – Gdy tylko ich zobaczyłem, wiedziałem, że nie są stąd. Jak ja. Gotowe! Urik, pomóż mi się wdrapać na sklepienie tej kapliczki!
Na dachu Bukaj wymierzył w polanę przed kapliczką i wymówił jedno ze swoich potężniejszych zaklęć. Kapliczka została oddzielona od reszty wyspy ścianą żywego ognia. Alchemik musiał się jednak słabo skoncentrować – wciąż myślał o nocy spędzonej z Panią Jeziora. Wynik był taki, że podpalił sobie szatę. Z Krzykiem rzucił się do wody – prosto na podwodną rampę, po której zjechał jak po zjeżdżalni.
Phi! I tak zamierzał tam się udać!

***

Osvald stał oparty na wyszczerbionej halabardzie, i obserwował okolicę. Był zadowolony z przydziału – blanki nad południową bramą Wyzimy były bardzo wygodnym miejscem do pracy, nigdy nic się tu nie działo, a można było dojrzeć wiele śmiesznych sytuacji. O, na przykład teraz, jakiś burak kłóci się ze strażnikiem bramy! Prędzej świnie zaczną latać, niż ten wieśniak wejdzie do miasta!
Na most prowadzący do bramy wszedł jakiś ponury typ. Na jego widok Osvald odruchowo poprawił kuszę i musnął palcami kołczan z bełtami. Facet był siwy, uzbrojony po zęby i nieźle zbudowany. Przyciągał uwagę.
Wtem podeszła do niego stara baba, najwyraźniej żebraczka. Przez chwilę coś tłumaczyła charakternikowi, ten opierał się, ale w końcu ruszył za nią. Po przejściu przez most nie podeszli do bramy, lecz skręcili pod mury.
Osvald obserwował ich, aż zniknęli w jaskini pod murami. No dobrze… O, ten burak dalej się wykłóca, hehe!

***

Laufes odzyskał przytomność i usiadł. Nie był już związany. Znajdował się w zimnej komnacie. Do pomieszczenia spływało przez wyrwy w ścianach światło słoneczne, ukazując dość rozległe wnętrze. Surowe, grube mury ujawniały, że znajduje się w zamku obronnym.
-Skończyłeś podziwiać?
Laufes obejrzał się i zauważył Aspera, który stał z założonymi rękami przy sporych, dębowych drzwiach do pomieszczenia.
-Zamknięte na głucho. – rzekł, wskazując na wrota. – A o ucieczce oknem zapomnij. Jesteśmy na prawie najwyższej kondygnacji.
-Kondygnacji czego? – spytał Laufes podchodząc do Aspera.
-Jakiejś fortecy na wzgórzu. A raczej jej ruin. – wskazał na nieużywane od dawna palenisko. – Zupełnie zapchany komin.
-Opuszczone zamczysko.
-Raczej nie. Już nie. Podejrzewam, że to kryjówka naszych wrogów. Nie bez powodu nas tu przywieźli.
Laufes przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i przeraził się.
-Właśnie! Przecież ta elfka ma nasz Element! Co teraz?! – najemnik gorączkowo przechadzał się po komnacie.
-Spokojnie, na razie nic nie możemy zrobić. – odparł Asper nie zmieniając swojej statycznej pozy. – Poza tym zabrali nam bro…
-Cicho! – Laufes zatrzymał się z wyrazem skupienia na twarzy. – Słyszysz?
Asper nadstawił uszu.
-Tak. Idą po nas.
Laufes ustawił się przy ścianie, tuż obok drzwi, a jego kompan naprzeciw. Nie czekali długo, po chwili wyraźnie usłyszeli tupot czyichś butów. Gdy tylko drzwi się otworzyły, Asper złapał znajdującą się za nimi postać i wciągnął obezwładnioną wgłąb komnaty, a Laufes wyskoczył z okrzykiem zza futryny, gotów stawić czoła kolejnym napastnikom, usiłującym wejść. Chwilę stał w przejściu, w pozycji bojowej, po czym odwrócił się do Aspera i rzekł ze zdziwieniem:
-Nikogo więcej nie ma…
-A ja mam tu takiego oto dziadka. – odpowiedział Asper, wskazując starca, który wszedł do ich więzienia. Nie wyglądał zbyt groźnie, ze swoim garbem i śmieszną czapką-uszatką.
-Coś za jeden? – spytał go Laufes.
-Mistrz każe was przyprowadzić do sali bankietowej…
-Co za mistrz? – spytał się Asper. – Spiegeleier jest tutaj?
-Wielki Mistrz Zakonu Kapustynów pod wezwaniem Górskiego Boga, Maciej von Spiegeleier was oczekuje. – starzec wypowiedział tytuł swojego protektora z głębokim namaszczeniem, kończąc zdanie już normalnym tonem.
-No cóż, nie każmy mu czekać. – westchnął Asper.
-Co?! – zdziwił się Laufes. Idziemy w paszczę lwa!
-Muflona. – wtrącił starzec. – W paszczę Muflona Bitów. – dodał widząc zdziwiony wzrok więźniów.
-Taa. Obawiam się, że nie mamy wyboru. – dokończył Asper.
-Może masz rację. Ten starzec na pewno nie jest jedynym strażnikiem tego zamku. – skinął na garbatego. – Prowadź do tego swojego mistrza.
Dziadek przytaknął i dziwnym krokiem wyszedł z pomieszczenia. Najemnicy ruszyli za nim.
Ich oczom okazał się wysoki i długi korytarz. Z obu stron znajdowały się drzwi prowadzące do innych komnat. W sali po przeciwległej stronie ktoś się zaśmiał. Stary na nic nie zwracał uwagi – po wyjściu z więzienia mechanicznie skręcił w lewo, na kręcone schody.
-Jak myślisz, ile czasu zajęło im dostarczenie nas tutaj? – spytał Laufes Aspera.
-Biorąc pod uwagę postoje w każdym „pięknym lasku” będącym kryjówką Scoia’tael? Jakieś dwa tygodnie. I ani śladu Bukaja…
Znów pogrążyli się we własnych myślach,
Gdy zeszli na dół, zauważyli, że schody biegną dalej, pod ziemię, ale są zalane. Garbaty otworzył drzwi prowadzące z tej klatki schodowej, jak się okazało do kuchni. Jacyś ludzie krzątali się tu żywo, roztaczały się wspaniałe zapachy pieczonego mięsiwa. Asper złapał się za brzuch.
-Kiedy ostatnio jedliśmy?
Laufes nic nie odpowiedział, ale oczy mu błyszczały, gdy patrzył wygłodniałym wzrokiem na wystawne potrawy.
-Jeszcze się najecie, chodźcie teraz. – poganiał dziadek. Najemnicy niechętnie ruszyli za nim.
Przeszli przez kolejne drzwi i gdy wynurzyli się zza ściany ujrzeli sporą salę, przygotowaną do uczty. Kameralna orkiestra zajmowała wyznaczone miejsce. Były tu też stoły ustawione jeden przy drugim, tworzące kształt litery U. Wokół siedzieli już biesiadnicy, wszyscy uzbrojeni i z dziwnym, nieobecnym wyrazem twarzy, tym samym co u garbatego. Na honorowym miejscu siedział mężczyzna w średnim wieku z ciemną brodą. Był w pełnej zbroi, ale najdziwniejsze wydawało się to, że na jego głowie znajdowało się dziwne, okrągłe urządzenie. Rozmawiał z egzotycznie ubranym ciemnoskórym, siedzącym po jego prawej stronie. Gdy tylko spostrzegł najemników, przerwał dyskusję i rzekł do nich:
-Witam szlachetnych panów! Czy moje skromne progi odpowiadają członkom BOMu? Proszę, siadajcie.
-Twój sługus, Hubert, też był dla nas tak „uprzejmy”… - odezwał się Laufes. – Chciał nas przechytrzyć, a skończył jako karma dla psów. Do rzeczy… Maćku.
Asper uśmiechnął się pod nosem, gdy mistrz poczerwieniał z wściekłości. Kapustyn wrzasnął:
-Wkurzasz mnie! Siadać!
Najemnicy zachwiali się. We własnych głowach usłyszeli dziwny, obcy rytm. Gdy wrócili do siebie, już siedzieli po dwóch krańcach stołu. Siedzieli teraz w znacznej odległości od siebie i nie potrafili wstać. Spiegeleier siedzący u szczytu „U” również był od nich oddalony, zmuszony był więc rozmawiać z nimi podniesionym głosem:
-Bukaj was potrzebuje! Przybiegnie tu, aby was zabrać!
-Chcesz ściągnąć tu Ksuma? – spytał Asper.
-Brawo! – przyklasnął Kapustyn. – Wygrałeś talon na Ćwoka i balon! – wskazał na garbatego służącego.
-On nigdy się do ciebie nie przyłączy! – odkrzyknął Laufes.
-Może i jest szalony, ale nie zniży się do współpracy z takim żałosnym… - dodał Asper, jednak Maciej mu przerwał:
-Cisza! Kto powiedział, że chcę z nim współpracować?! To było zanim dostałem od niego TO! – wskazał na globus na swojej głowie. – Już mam nieograniczoną władzę nad ludźmi! A gdy zdobędę wszystkie cztery Elementy…
-Nie rozśmieszaj mnie! – odparł Asper. – Nigdy nie dostaniesz Elementu Techniki! Jesteś tylko żałosnym, nieszczęśliwym, starym człowiekiem, który granicę szaleństwa przekroczył dawno temu!
-Poza tym, jakoś nie chcę mi się wierzyć, w tę twoją władzę absolutną! – dodał Laufes. – Bo niby dlaczego nie rządzisz w tym momencie światem, a szukasz jakiegoś alchemika?
Mistrz zamilkł na chwilę. Nie oburzał się na usłyszane obelgi i po krótkim namyśle odpowiedział najemnikom, spokojniejszy niż wcześniej, tak że trudno im było usłyszeć co mówi z drugiego krańca stołu:
-Może rzeczywiście jestem szalony. Może i nie mam pełnej władzy nad ludźmi o silniejszym umyśle. Mogę rozkazać waszym ciałom ruszać się jak zechcę, ale nie potrafię sprawić, abyście mnie ubóstwiali tak jak on. – wskazał na garbusa krzątającego się przy tacach z jedzeniem. – Ale Bukaj obdarzył mnie władzą nad tą ograniczoną częścią ludzkości – Wykonał gest obejmujący biesiadników.– A ona stanowi wystarczający odsetek. Zdepczę wolność każdego, jeśli nie mocą Bitów, to przemocą! A Bukaj jest jedyną osobą mogącą mi przeszkodzić w zdobyciu najpotężniejszej broni, w jaką mogę wyposażyć moje sługi! Zabiję Bukaja Ksuma!!! – pod koniec Mistrz już wrzeszczał na całe gardło.
Asper spochmurniał i nie odzywał się. Laufes kręcił z niedowierzaniem głową. Najemnicy, jedzący do tej pory wspaniałe potrawy z kuchni Spiegeleiera, zupełnie stracili apetyt. Maciej nie mógł być tak potężny, jak to rysował. Po raz kolejny Asper przeklinał w myślach dzieło Bukaja – imaginację Elementów. Nie powinno istnieć nic tak potężnego. Równowaga zostaje zachwiana i dochodzi do katastrofy…
-No! – krzyknął, juz zadowoleniem, Maciej. – Ale to nie koniec uczty! I Nie myślcie, że wydałem ją dla was! Dziś zdobędę kolejny Element! – Asper i Laufes poderwali głowy. „Jak to?” myśleli. - Ale najpierw chwila rozrywki!
Goście ryknęli jakimś wyuczonym, mechanicznym śmiechem. Maciej Zwrócił się do swojego ciemnoskórego towarzysza. – Zordonie! Bądź tak miły…
Obcokrajowiec wyszedł z Sali krętymi schodami, znajdującymi się w rogu. Najemnicy popatrzyli za nim. Gdy szedł, zauważyli iż jest wyposażony we wspaniałą, poręczną kuszę. Laufes odzyskał mowę:
-Co to za pajac?
-Kto, Zordon? – spytał Maciej. – Cóż, mój pierwszy zbityfikowany człowiek spoza Temerii. Wspomaga moją armię swoim oddziałem Mocarnych Strażników. I bardzo ciekawie opowiada. Mam w nim bratnią duszę… Tworzy odmianę bitów… czip-czop. Nie zrozumiecie…
W tym momencie powrócił wspomniany Zordon. Wlókł przed sobą rycerzyka, o wesołej twarzy. Wydał się najemnikom znajomy. Ciemnoskóry poprowadził go na środek sali i odszedł w stronę orkiestry. Zawołał do muzyków coś w obcym języku, a oni zaczęli grać. Kilka rzeczy działo się jednocześnie: orkiestra grała, z początku spokojnie, Zordon przyklaskiwał do rytmu. Maciej spojrzał w radosną twarz rycerzyka. Ten zaczął się szamotać, walcząc z jakąś niewidoczną siłą. W tym momencie zespół zakończył wstęp i rozbrzmiała skoczna melodia. Wesoły więzień rozpoczął… taniec! Tańczył wspaniale, wyginając się w najróżniejszych miejscach, wykonując najtrudniejsze akrobacje. Na pewno sprzyjała mu muzyka – była tak żywa, tak „prawdziwa”, że nogi same rwały się do tańca, tańczył jednak tylko paladyn. Wspaniale tańczył. Ludzie śmiali się swoim mechanicznym śmiechem.
W końcu melodia dobiegła końca. Rycerzyk stanął bez ruchu, po twarzy spływały mu wielkie krople potu. Nie był już taki wesoły, patrzył na mistrza spod byka. Maciek tymczasem otarł z oczu łzy rozbawienia i ciągle rozbawionym tonem kr polecił Zordonowi:
-Odprowadź Adama z powrotem do lochów. Pewnie znudziło mu się w wieży.
Zordon poprowadził paladyna w żelaznym uścisku w stronę kuchni, po chwili obaj znikli za ścianą. Usłyszeli odległe wołanie „Kapusta!”. Laufesa nagle olśniło:
-To był Adam Kelada! Ten paladyn!
-No tak! Ten, któremu kiedyś pomogliśmy wykonać jego plan i pomóc Soddeńczykom! Był dość szurnięty…
-Ale świetnie radził sobie z kuszą…
-Właśnie! Zordon ma jego kuszę!
-Teraz to kusza Zordona. – wtrącił Spiegeleier.
 
Te opowiadania są na podstawie filmów czy to film jest taki wierny opowiadaniu?Bo słysząc ,, na podstawie opowiadania,, myślałem że dowiem się o jakichś wątkach które film pominął.
 
Film jest bardzo wierny opowiadaniu, bo było ono pisane pod edytor do Wiedźmina. Ale nie da się oddać całkowicie myśli postaci, itd. dlatego czasem w napisanej historii pewne rzeczy widać wyraźniej.
 
Nowy odcinek można już obejrzeć TU


ODCINEK TRZECI

Bukaj był w swoim żywiole. Stąpał po marmurowej posadzce obszernej komnaty. Złote promienie słońca oblewały całe pomieszczenie poprzez ogromne okna. Zewsząd patrzyli na niego ciekawscy rycerze i szlachta. Teraz wszedł na czerwony dywan. Aksamitny materiał tłumił jego kroki. Wszedł na pierwszy stopień, drugi…
Król stał do niego bokiem, jak zwykle eksponując profil, wręcz zrodzony do tego, aby bić monety z jego wizerunkiem. Ksum chciał się odezwać, ale Foltest uciszył go jednym gestem – cóż za silna osobowość! Władca przemówił:
-W moim królestwie znowu zapanował chaos. Zakon Kapustynów pod wezwaniem Górskiego Boga kąsa zdrowe ciało Temerii. Czy moja domena kiedykolwiek zazna pokoju? Magowie przeczesują kraj w poszukiwaniu mistycznych przedmiotów o niesłychanej mocy... – Król nie wytrzymał. Rozluźnił się i rzekł, teraz na tyle cicho, że słyszeli go tylko strażnicy stojący najbliżej tronu. – Dość tych napuszonych frazesów. Mój wywiad cię obserwował, panie Bukaj. Wiemy, że niezły z ciebie mąciwoda. Ostatnio coś zrobiłeś, nie wiem co, ale od tamtej pory ten bordel zwany państwem znów ogarnął pożar. Teraz masz czelność przychodzić do mnie z jakąś propozycją. Żyjesz tylko dlatego, że jestem ciekaw przyczyny tego bajzlu. Mów!
Bukaj uśmiechnął się i zaczął opowiadać.

***​

Maciek wstał i wyszedł na środek sali, tam, gdzie wcześniej tańczył Adam. Zwrócił się do ucztujących:
- Proszę państwa, nadszedł czas na gwóźdź programu, w którym Element Alchemii stanie się własnością Zakonu Kapustynów, czyli moją! Uwaga! Trzy, dwa, jeden…
Złapał się za brzuch. Przez chwilę nic się nie działo. Dalej nic. Wszyscy zamarli. W końcu zirytowany mistrz krzyknął do ciemnoskórego:
-Zordon! Mój teleporter nie działa! Zrób coś z tym!
Wezwany posłusznie podszedł do swego pana i zaczął coś majstrować przy jego zbroi.
-Nie rozumiem… - mruczał. – Mój działa normalnie…
-Pokaż! – rozkazał Maciej. Zordon wyprostował się, eksponując obszerną klamrę od pasa. Mistrz wskazał ją palcem. – Ale ty masz jakiś inny model! O, ile przycisków! Czy można?
-Nie krępuj się, mistrzu.
Spiegeleier wcisnął guzik na klamrze. Z paska buchnął ogień, mistrz odskoczył z wrzaskiem.
-Latarka… - bąknął przepraszająco Zordon. Po chwili dodał: - Ale ma też funkcję hologramów! Ukazuje ludzi jak żywych! – Zordon złapał się za pasek tym samym ruchem, jaki wcześniej wykonał Maciej. Nagle pojawiła się przed nim półprzeźroczysta postać – żołnierz wymachujący mieczem. Mistrz znów chciał odskoczyć, ale sługa go uspokoił:
-Proszę się nie obawiać, panie! To tylko nagrany hologram. Proszę go dotknąć.
Kapustyn ostrożnie klepnął postać po ramieniu. Nie napotkał oporu. Podszedł bliżej i machnął rękami w stronę widma. Przeniknęły ciało!
-To tylko światło, panie.
-Ciekawe, doprawdy. Ale ja chcę się teleportować, a nie, bawić światłem!
-Dobrze, proszę spróbować moim. – Zordon podał Maciejowi swój pas. – Ale ostrzegam, działa na krótkie dystanse.
-Powinien wystarczyć! – Spiegeleier złapał za klamrę i zniknął w obłoku kolorowego dymu. Zapadł cisza. Znów nic się nie działo. W końcu Laufes krzyknął:
-Wymknął się po angielsku!
-E, przepraszam, po jakiemu? – spytał zdumiony Ćwok.
-Tu jestem, głupcy! – głos mistrza dobiegał spod sufitu. Wszyscy spojrzeli w górę. Spiegeleier siedział na żyrandolu – miał szczęście, że świeczki nie były zapalone. Jego słudzy milczeli, tylko Asper i Laufes zanosili się śmiechem.
-Ależ wy mnie wkurzacie! – złorzeczył Maciek.
-Mówiłem, że działa na krótkie dystanse! – przypomniał Zordon.
-Zamknij się i mnie stąd zdejmij! A was dwóch zaraz zaprowadzę do lochów! Zobaczymy, czy będzie wam do śmiechu!

***​

Maciek, mimo widocznego niezrównoważenia psychicznego, nie rzucał słów na wiatr. Najemnicy Bukaja szli teraz w milczeniu za Spiegeleierem po ciemnych katakumbach. Cuchnęło tu okrutnie, od czasu do czasu dało się słyszeć czyjś obłąkańczy jęk. Mimo mroku, korytarz był widoczny, gdyż ściany emanowały jakby własnym światłem.
-Przyjrzyjcie się dobrze, łachudry. – ględził mistrz nawet się do nich nie odwracając – Te podziemia będą od teraz waszym domem! Na wieczność! To znaczy, dopóki nie przyjdzie Bukaj. Wtedy zginiecie.
Najemnicy nie odpowiadali. W końcu dotarli do okrągłej komnaty i po schodach okalających jej ściany zeszli na sam dół. Byli teraz w czymś na kształt pracowni, walały się tu najróżniejsze sprzęty. Pod ścianą stała wielka klatka, a w niej chrapał znajomy paladyn.
-To oczywiście nie jest wasza cela – zaczął mistrz – ale chciałem wam to pokazać. W tym miejscu – Kapustyn uniósł ręce stojąc na środku sali – Jestem najsilniejszy. Widzicie? Doprowadziłem do obłędu tego obrońcę uciśnionych – wskazał na śpiącego Adama – Stąd moje bity rozchodzą się falami sprawiając, że każdy mój człowiek nie ma w sobie już ani trochę własnej woli.
W tym momencie dało się słyszeć kroki. U góry, przy wejściu do komnaty stał jakiś grubas z nagim torsem. Wyglądał na bardziej rozkojarzonego niż reszta mieszkańców tego przeklętego zamku.
-Widzicie go?! – Maciej zaśmiał się – Jest mi bezgranicznie wierny! Darzy mnie uczuciem, silniejszym nawet niż sama miłość! Słyszycie?! JA zwyciężyłem miłość!
-Nieprawda – odezwał się Laufes.
-Ależ prawda! Spójrz tylko! – mistrz zwrócił się do postaci przy wejściu – Rysiu! Skacz!
Postać wycofała się. Asper odetchnął:
-Przereklamowane te twoje bity.
-Że jakie? – nie rozumiał Maciej. Nagle usłyszeli tupot. Okazało się, że Kapustyn zwany Rysiem wycofał się tylko po to, aby wziąć rozbieg. Asper i Laufes nie wierzyli własnym oczom – mężczyzna ze śmiechem wyskoczył z drzwi jak z procy. Doleciał do połowy długości przepaści i zaczął spadać. Ułamki sekund wlokły się jak godziny. Wreszcie spadł z ohydnym trzaskiem łamanych kończyn. Zajęczał przeraźliwie.
-Wynocha! – krzyknął nań Maciej.
Rysiu natychmiast poderwał się z ziemi. Jego ręce i nogi, wykrzywione w różnych abstrakcyjnych miejscach, krwawiły z kilku otwartych złamań. Mimo to, Kapustyn w niepojęty sposób wbiegł po schodach na górę. Już nawet nie jęczał.
-Widzicie? Pokonałem… - zaczął zadowolony z siebie Spiegeleier.
-Zaraz zwymiotuję. – wychrypiał Laufes.
-Z tym zaczekajcie, aż znajdziecie się w swojej celi.

***​

Późną nocą Bukaj kończył swoją opowieść. Oczywiście przemilczał kilka kwestii i przedstawił swoją postać jako głodnego wiedzy i oddanego ojczyźnie Temerczyka. Król albo łyknął tę bajeczkę, albo nie dawał po sobie poznać, że dobrze wie z kim ma do czynienia.
-Pod wodą znalazłem legowisko Dagona. Kiedyś w tym miejscu znajdował się Element Imaginacji. Teraz jednak, leży tam kamień z wyrytą, zaszyfrowaną wiadomością. Dzięki swoim nadprzeciętnym zdolnościom udało mi się odczytać ten tekst. Wynika z niego, iż około dwustu lat temu jeden z nawiedzonych rycerzy Pani Jeziora zdobył Element i przekazał go rodzinie królewskiej, za co został wynagrodzony sporymi włościami na południu kraju.
Ksum zamilkł, on i król patrzyli sobie w oczy, jakby tocząc niewidoczne starcie. W Sali Tronowej nie było już nikogo więcej, prócz kilku gwardzistów. W końcu Foltest odwrócił wzrok i przerwał ciszę.
-Informacje, które udało ci się zdobyć są prawdziwe. Od dwustu lat każdy kolejny koronowany władca, oprócz regaliów, otrzymuje również pewien przedmiot. Nie wiadomo, jak działa, jestem jednak pewien, że potęga obecnej dynastii opiera się w dużej mierze na jego mocy.
-Co to za przedmiot? – Bukaj powoli tracił panowanie nad sobą. Był tak blisko… Król znów spojrzał alchemikowi w oczy i pokazał mu… palec.
-Ot, i cała tajemnica. Zwykły pierścień. Nie ma nawet klejnotu. Stary, wytarty krążek ze srebra.
-Niezawodne pozory, znowu mylą. – wyszeptał Imaginat. Oczy mu błyszczały, wpatrywał się w stary pierścień z otwartymi ustami.
-Prawda. Nie ma wątpliwości, co do jego nadzwyczajnych możliwości. Czy umiesz go wykorzystać, panie Bukaj? Czy jeśli ofiaruję ci ten przedmiot, kapustyńska hołota przestanie nękać mój kraj?
-Zrobię wszystko, co mojej mocy, aby tak się stało, królu.
-Przy okazji załatwiając swoje ciemne sprawki? – Foltest uniósł brew.
-Jedno drugiego nie wyklucza. – odparł Bukaj z uśmiechem.
-Jaką mam gwarancję, że nie jesteś tylko oszustem, chcącym mnie okraść?
-Żadnej, Wasza Wysokość.
Nieoczekiwanie król zaczął się śmiać. Rzekł do zdezorientowanego Ksuma:
-Można by rzec, że moje rządy składają się wyłącznie z takich rozmów! – Foltest otarł łzy rozbawienia. – Ech… Zróbmy to!

***​

Po kilku dniach w katakumbach zamku Spiegeleiera, Asper i Laufes po raz kolejny przeklinali dzień, w którym poznali Bukaja Ksuma. Do świtu brakowało kilku godzin – najemnicy jednak o tym nie wiedzieli, byli uwięzieni pod ziemią.
-Dlaczego zgodziliśmy się pracować dla tego jebniętego alchemika?! Wynikły z tego same kłopoty. – denerwował się Laufes.
-Zauważyłeś, jak się zmieniliśmy od tamtego czasu? – odparł Asper. – Używamy słów, których znaczenia jesteśmy pewni tylko w chwili, gdy je wypowiadamy. Mamy dziwne, bezsensowne sny. To rodzi frustrację!
-Rodzi co?
-No właśnie o tym mówię, na Boga!
-Którego?
-Co? O… Nawet mnie nie prowokuj…
-Ale…
W tej chwili ktoś podszedł do krat i gorączkowo zaczął grzebać przy kłódce. Usłyszeli damski głos:
-W końcu was znalazłam…
-Przyszłaś po nas? – spytał Laufes.
-Kim jesteś? – spytał Asper. – I nie ma co majstrować przy tym złomie. Już próbo... – kraty otworzyły się ze zgrzytem. Najemnicy wyszli z celi.
-Heh, dziękujemy za uwolnienie... – zaczął Laufes, lecz Asper mu przerwał:
-O ile to jest uwolnienie…
-Ale komu dziękujemy? – dokończył pierwszy.
W świetle ściennej pochodni mogli się przyjrzeć potencjalnej zbawczyni. Była to młoda dziewczyna, o smukłej sylwetce. Mimo młodego wieku była prawie całkiem siwa, nosiła skórzany kostium pasujący raczej najemnikowi. Przy pasie wisiała jej mała szabelka. Dziewczyna wyglądała na taką, która umie sobie radzić z bronią.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia! Mówią mi Vadya, niech to wam na razie wystarczy! Całe szczęście, że Maćka nie ma w zamku!
-Gorzej już nie będzie… - mruknął Asper. – Idziemy? – Laufes tylko skinął głową.
Gdy biegli korytarzem mijali ciała martwych strażników. Nagle usłyszeli ogłuszający huk.
-Asper odciąga ich uwagę! – krzyknęła Vadya.
-Czyją uwagę odciągam? – zdziwił się najemnik.
-Nie ty!
Wtem dało się słyszeć gniewne krzyki.
-To zza tych drzwi. – szepnął Laufes. Asper ostrożnie podszedł do wrót, które niemal natychmiast się otworzyły. Stał w nich znajomy obcokrajowiec, Zordon. W pogotowiu trzymał kuszę. Asper nie czekał, aż ciemnoskóry otrząśnie się z szoku. Złapał go za nadgarstek, wygiął rękę na plecy i uderzył głową wroga o kamienną ścianę. Ten, nieprzytomny osunął się na ziemię. Laufes podniósł kuszę, która wypadła Zordonowi.
-To mi o czymś przypomniało! – rzekł. - Adam! Musimy go uratować.
-Po raz pierwszy zgadzam się z tak idiotyczną decyzją. – poparł kompana Asper.
Vadya patrzyła na nich jak na wariatów.
-Nie! Nie mamy czasu! Nie zgadzam się!
-Czy to, co wisi ci przy pasie to petarda? – ucieszył się Laufes.

***​

-Kapustyni! Kapustyni nadchodzą!
Mieszkańcy małego miasteczka pod Mahakamem powoli wychodzili z domostw. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale na niebie było widać jasną łunę.
Między chatami biegał młodzik, znany powszechnie czeladnik kołodzieja. Darł się wniebogłosy, okropnie przerażony:
-Nie ma ratunku! Kapustyni wyrżną nas wszystkich!
Od tłumu dało się słyszeć gniewny pomruk. Stary kołodziej podbiegł do swojego ucznia i potrząsnął nim.
-Uspokój się smarkaczu! Zobacz, pobudziłeś wszystkich! Wracaj do warsztatu, będziesz za karę cały dzień…
-Ale ja widziałem! – przerwał mu czeladnik, prawie przez łzy. – Pierwszy raz w życiu widziałem tylu chłopa…
-Gówno tam widziałeś! – pieklił się nauczyciel. – Jak zwykle całe Jankowice cierpią przez twoje wymysły…
Kołodziej nie dokończył myśli – bełt przebił mu gardło. Zanim padł na ziemię, na ulicę wkroczyli pierwsi wrogowie. W czerwonych tunikach na kolczugach, z pochodniami i wszelaką bronią w dłoniach, w milczeniu zmierzali ku mieszkańcom, którzy zrozumieli, że niebo nie jest jasne od wschodzącego słońca, a od płonących strzech dalej położonych domostw.
Jeden z Kapustynów krzyknął nagle:
-Gińcie rojalistyczne psy! – i podpalił dach pobliskiej chaty. Pierwsi mieszkańcy ginęli pod ciosami wroga. Kolejny napastnik poparł pierwszego:
-O tak, Sigurdzie! Mistrz mówi, że wszyscy będziemy równi!
Wieśniacy nie mogli stawiać oporu.
Pewien ponuro wyglądający młodzieniec o łysej czaszce zbiegł z miejsca masakry. Qwerty biegł, nie oglądając się za siebie, skąd było słychać przeraźliwe jęki.

***​

Adama obudził huk wyjątkowo bliskiego wybuchu. Paladyn powoli usiadł, obolałe nogi nie pozwalały mu wstać. Coś się zmieniło…
-Gdzie muzyka? Nie słyszę muzyki! – Kelada zaśmiał się z radości. – Spiegeleiera tu nie ma!
Nieobecność Mistrza była na pewno dobrą wiadomością, ale rycerz wciąż był uwięziony w wielkiej klatce. Adam głowił się nad sposobem ucieczki, gdy tył jego klatki nagle, niż stąd, ni z owąd, eksplodował. Paladyn upadł na twarz, z kłębów dymu wynurzyła się znajoma twarz…
-To chyba należy do pana. – Asper wcisnął mu w ręce kuszę.
-Kacper? – spytał Adam.
-Kto to jest Kacper? – zdziwił się Laufes.
-Nie ma czasu! – krzyczała Vadya. – Uciekamy! – chciała pomóc Adamowi wstać, ale ten natychmiast upadł na podłogę.
-Moje nogi! Przez ten taniec chodzić nie mogę!
-No to go zostawiamy! – dziewczyna już chciała wyjść.
-Nie! – krzyknął Laufes.
-Będzie nas tylko spowalniał!
Laufes podszedł do stołu zawalonego jakimiś butelkami i urządzeniami alchemicznymi. Przez chwilę przetrząsał stertę gratów (ku niezadowoleniu Vadii) i w końcu wyciągnął stamtąd jakiś flakonik.
-Tu jest napisane „Wypij mnie”!
-Chyba oszalałeś! – Vadya niedowierzała. – Chcesz eksperymentować ze specyfikami tego szaleńca?!
Ku zaskoczeniu Laufesa, Asper znów go poparł:
-Czekaj, to brzmi znajomo! To ma sens!
-Was obu zupełnie popieprzyło!
Ale Laufes już poił Adama tajemniczym eliksirem. Rycerz pił bardzo łapczywie, zaczął kaszleć i krztusić się, cały się oblał. Po chwili jego twarz pojaśniała. I bez żadnego ostrzeżenia Adam zaczął się kurczyć, razem z całym ubraniem i z kuszą, które zmoczył. Zmniejszał się i zmniejszał, a trójka obserwatorów tylko otworzyła usta ze zdziwienia. W końcu Adam zatrzymał się na wielkości szczura i przemówił cieniutkim głosem:
-Kapusta!
-To taki jego okrzyk bojowy. – wyjaśnił Vadii Laufes.
-Coś jak „ŚMIERĆ NIEWIERNYM”! – dodał Asper.
-Zabieramy się stąd! Szybko, Laufes, bierz Adama na ramię! – dziewczyna była bardzo monotematyczna. Gdy paladyn rozsiadł się wygodnie, ruszyli biegiem.
Najemnicy dawno zgubiliby się w labiryncie korytarzy, na szczęście ich wybawicielka zdawała się znać drogę. Raz po raz było słychać huk eksplozji. Po drodze minęli kolejne zwłoki, Asper i Laufes odebrali martwym miecze, nie tak dobre jak ich własne, ale z bronią poczuli się pewniej.
Za kolejnym zakrętem Vadya potknęła się o stertę szmat. Dziewczyna zaklęła, z rozcięcia na skroni popłynęła krew. Sterta szmat jęczała żałośnie.
-To Ryszard! Ten połamany! – krzyknął Laufes.
-Nic mi nie jest, jeśli to kogoś obchodzi… - burknęła Vadya. Mężczyźni zignorowali ją. Asper bez słowa wyjął miecz i pchnął stwora w pierś. Kwilenie umilkło.
-Czemu to zrobiłeś? – spytał Laufes, ale gdy tylko Asper na niego spojrzał, dodał – No tak. Chyba rzeczywiście tylko tak mogliśmy mu pomóc.
Na jego ramieniu Adam powoli rozprostowywał nogi.
Znów ruszyli. Wreszcie dobiegli do wyjścia. To nie było to samo miejsce, którym przyprowadził ich Maciej, najwyraźniej nie prowadziło również do zamku. Skały były tu wypłukane w kształt wąskiego mostu, po którego obu stronach otwierała się otchłań, zdawałoby się bez dna.
Z tyłu rozległy się nawoływania.
-Już wysłali pogoń! – jęknęła Vadya. – Na most!
Z korytarza wybiegali już pierwsi Kapustyni. Uciekinierzy ruszyli tak szybko, jak tylko mogli na wąskim „moście”. Wtem, zza wrót prowadzących na powierzchnię wynurzyła się postać boleśnie znana najemnikom. W dłoniach ściskała Element Magii.
-Isfloran! – zakrzyknęli chórem najemnicy i Vadya. Cała trójka zatrzymała się prawie na środku przejścia.
-Teraz się zabawimy... – rzekła elfka.
-Ja się nią zajmę! Chrońcie tyły! – poleciła Vadya, będąca na czele. Biuro Ochrony Muska bez słowa zrobiło w tył zwrot i dobyło mieczy. Gdy pierwsi wrogowie byli już niemal na zasięg miecza, Asper, który wcześniej zamykał szyk, kucnął, dając Laufesowi się przeskoczyć. Adam zeskoczył na ziemię i pobiegł w stronę Vadii. Laufes przeleciał nad dwoma pierwszymi napastnikami, spadając na kolejną parę, zrzucił ją w przepaść. Zanim zdążył się wyprostować, Asper już przebił pierwszego, drugiego posłał kopniakiem w ciemną otchłań.
W tym czasie Isfloran wystrzeliła ze swojego kostura wiązkę energii, która, o dziwo, rozszczepiła się tuż przed Vadią.
-Takie sztuczki na mnie nie działają, zdziro. – wycedziła dziewczyna.
-Tym lepiej! – wykrzyknęła elfka i wyciągnęła miecz. Co jakiś czas wybuchała szaleńczym śmiechem. Obie kobiety błyskawicznie wyprowadziły atak, ostrza skrzyżowały się. Gdy Asper i Laufes odpierali kolejne fale ścigających ich fanatyków robiąc z nich krwawą miazgę, Vadya i Isfloran odgrywały prawdziwy teatr sztuki szermierczej. Każdy atak trafiał w pustkę lub na nadstawione ostrze, wojowniczki napierały, cofały się, a nawet obchodziły się wzajemnie na wąskim przejściu. Adam tylko stał z tyłu i wymachiwał malutką kuszą, której pociski były wielkości wykałaczki.
Paladyn, jako że był teraz bardzo mały, odbierał to, co się wokół niego dzieje w małym spowolnieniu. Miał więcej czasu na przemyślenie sytuacji. Element leżał na ziemi u stóp walczących kobiet. Obie były w trakcie manewru obejścia przeciwnika – dość ryzykownie. Kelada Spojrzał w stronę dawnych kompanów. Pomiędzy najemnikami broniła się już garstka wojowników. Bliżej Vadii walczył Asper, co dla planu Adama również było niemałym ryzykiem…
-A, co tam. – rzekł Adam do siebie. – Kapusta!
Precyzyjnie wycelował i strzelił. Bełcik trafił kostur w samą gałkę. Element Magii uniósł się pionowo, rozbłysło niebieskie światło, eksplozja wstrząsnęła jaskinią. Isfloran i Vadię odrzuciło. Elfka złapała za sterczącą laskę, ta opadła na ziemię i zahaczyła o wystającą skałę. Vadya zawisła na jednej ręce po drugiej stronie „mostu”. Adam pobiegł w stronę Isfloran, kątem oka spostrzegł, że Asper zmierza ku dziewczynie. Zgodnie z planem.
Paladyn stanął nad przepaścią i spojrzał elfce w oczy. Nie znalazł w nich choćby cienia strachu. Liliput skoczył na dłoń, zaciskająco się kurczowo na kosturze. Isfloran puściła. Gdy spadała, wciąż było słychać jej śmiech. Po drugiej stronie Asper wyciągał Vadię, Laufes podniósł Element.
-Dzięki. – wysapała dziewczyna. – Od dłuższego czasu nie słychać wybuchów, czyli Asper już się wycofał.
-Nie… - zaczął Asper, chwyciwszy kostur.
-Spadamy stąd. – przerwała mu wojowniczka.
 
Top Bottom