[Opowiadanie] Piętnaście lat później

+
I'm back.

----------------------------------------------

W kontenerze leżeli piętnaście minut, co wystarczyło, by niektóre owoce pod wpływem ciężaru ich ciał puściły soki. Jaskier wyszedł pierwszy, by stojąc na zewnątrz pomóc wygramolić się Triss, podając jej rękę. Weszli do tunelu, który był w dość dobrym stanie, najprawdopodobniej z powodu młodej daty wybudowania pałacu. Wysoki i szeroki na dwa metry. Pod stopami mieli kamienne płyty. Czarodziejka powiedziała potem nawet, że byłby to całkiem miły spacer, gdyby Wiewiórki zostawiły na miejscu choć jedną pochodnię - puste uchwyty świadczyły o tym, że było ich tu przynajmniej kilka. Było tak ciemno, że co jakiś czas potykali się o własne nogi.
-Jaskier, wiesz o czym myślę, prawda? - spytała ni stąd ni zowąd Triss.
-Myślałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale jeśli chcesz... - bard jedynie udawał zmieszanego.
-Nie bądź jak dziecko! - przywołała go do porządku czarodziejka - Musimy działać, ale sami sobie nie poradzimy. Większość czarodziejek nadal jest na górze, w pałacu i nie mogą nic zrobić.
W tym momencie Jaskier zrozumiał, do czego zmierza Triss. Zatrzymał się. Ze śmiertelną miną powiedział:
-Nie zgodzi się.
Czarodziejka, gdy dotarło do niej, że głos Jaskra wydobywa się zza jej pleców, również stanęła i choć wiedziała, że bard i tak jej nie zobaczy, odwróciła się w jego kierunku i z niezwykłym zaangażowaniem w głosie powiedziała:
-Nie mamy innego wyjścia, Jaskier! Za porwaniem mogą stać służby specjalne każdego z królów, to mogła być robota jakiejś spiskowej organizacji! Zapomniałeś już o Salamandrach, królobójcach? Teraz sprawa może być jeszcze poważniejsza, bo ktoś wyraźnie zakpił sobie z wszystkich królestw i zamierza prowadzić własną grę, mogącą na nas ściągnąć widmo wielkiej wojny!
-Triss, nie traktuj mnie jak idiotę. Wiem, co to wszystko oznacza. Chodzi mi o Geralta.
-Będziemy musieli spróbować. Przy pierwszym strumieniu nabiorę energii z wody i teleportuję nas do Kaer Morhen.
-Radzę ci się poważnie zastanowić, czy to dobra decyzja. Nie wiemy jak Geralt to zniesie...
-Przykro mi Jaskier. Nie mamy innej możliwości. Chodźmy dalej, te ciemności są nie do zniesienia...
Gdy wyszli z tunelu, ujrzeli bardzo gęsty las. Czarodziejce nie dawała spokój myśl, jak to możliwe, że tyle roślin rozwinęło się tak dobrze w krainie, o której powszechnie wiadomo, że zamiast zwykłej ziemi jest tu tylko piach. Być może było to związane z tajnym, pałacowym tunelem, który prowadził właśnie tu. W takim miejscu ukryć się było zdecydowanie łatwiej niż na pustyni. No chyba, że ktoś lubi leżeć przez kilka godzin zakopany w piasku. Nie należałoby tego jednak wymagać od królów. Mnóstwo pstrokatych roślin nie pozwalało postawić kroku - były też takie, które wyglądały jak małe, sięgające co najwyżej do pasa archespory. Na całe szczęście zajęte były polowaniem na owady, których było tu co nie miara. Triss i Jaskier nigdy jeszcze nie widzieli podobnej scenerii, choć znani byli z tego, że zwiedzili kawałek świata. Olbrzymie paprocie oblepione mszycami lekko się kołysały, tworząc pozornie spokojny obraz. Korony olbrzymich drzew zaczynały się bardzo wysoko, jednak były tak gęste, że na ściółkę tylko gdzieniegdzie padał mały promyk słońca. Ogromne mrowisko, którego czubek znajdował się na wysokości głowy przeciętnego mężczyzny, znajdowało się kilkanaście metrów od nich, więc nie mogli stać, ponieważ ryzykowaliby wtedy bardzo dotkliwymi ukąszeniami mrówek, których rozmiar, podobny do kciuka Triss, przyprawiał ją o mdłości. Poza tym musieli liczyć się z tym, że w takim miejscu grasują drapieżnicy, których kroki mógłby zagłuszyć nawet świergot dzikiego ptactwa.
-Przechodziły tędy wiewiórki. Oni najlepiej wiedzą, jak poruszać się w takiej gęstwinie - rzekł Jaskier, który nieco pobladł, gdy uświadomił sobie, że nie dostrzega końca lasu.
-Kroków nie widać, lecz chyba wiem, co mogę zrobić. - odpowiedziała Triss, po czym zaczęła czarować. Stanęła w szerokim rozkroku, zgięła ręce, na wdechu powiedziała coś niezrozumiałego, po czym między jej dłońmi pojawiła się sporych rozmiarów pomarańczowa kula, która momentalnie rozprysła się na wszystkie strony, zostawiając na ściółce jedynie ślady w kształcie podeszew butów.
-Jesteś genialna! - rzekł wyraźnie uradowany Jaskier. Ostatni raz czarodziejka widziała u niego taki wyraz twarzy, gdy wypił pierwszy kieliszek wódki po uratowaniu go od śmierci we Flotsam. Stare czasy...
-Triss? - bard szybko wyrwał ją z sideł retrospekcji, szturchając w ramię.
-Nie, nic mi nie jest... Chodźmy, bo nie mam dużo sił, by utrzymać czar.
Wędrówka przez las skończyła się szybciej, niż myśleli. Scoia'tael najwyraźniej nie mieli ochoty na dłuższy pobyt w lesie, więc wybrali najkrótszą ścieżkę wyprowadzającą z gęstwiny. Najwyraźniej nawet oni przestraszyli się wizji spotkania z drapieżnikami, uzbrojeni wyłącznie w narzędzia kuchenne i drobne scyzoryki, które zabrali podczas ucieczki z pałacu. Jaskier odetchnął z ulgą, gdy uświadomił sobie, że końca lasu nie widział, ponieważ był on zbyt gęsty, a nie tak rozległy, jak myślał. Teraz znajdowali się na jakimś szlaku. Po drugiej stronie zobaczyli to, co w Kovirze jest najbardziej powszechne - pełno piachu. W tle widać było dużą hutę. Hałasujące maszyny dawały znać o tym, że nadal jest czynna. Jeśli pracowali tam ludzie to znaczy, że w pobliżu znajdowało się jakieś miasto lub wioska. Gdzie takie zakładano? Przy zbiornikach ze słodką wodą. Triss postanowiła, że nadal będą podążać tropem Scoia'tael, ponieważ na pewno byli oni wycieńczeni ucieczką i upałem, wylewającym siódme poty z człowieka, który opuścił właśnie mały, lecz chłodny i wilgotny las. Na pewno udali się do potoku. Bard, zajęty układaniem swojej nowej ballady (czarodziejka domyśliła się tego, gdy zobaczyła, że Jaskier liczy sylaby na palcach), był jakby nieobecny, nie zagadywał, nie był natrętny. Kunszt artysty, który zdobył po wielu latach praktyki, nie zmuszał go do wypytywania innych osób o brakujące rymy. Triss to odpowiadało, gdyż intensywnie myślała o tym, jak już niedługo ma zachęcić Geralta do kolaboracji. Wiedziała, że po tym, co wydarzyło się w przeszłości, jest to niemal niemożliwe.
Nad strumień dotarli wieczorem. Byli głodni i wycieńczeni. Jaskier, wieczny tułacz, był do tego przyzwyczajony. Triss też miała za sobą kilka przygód, lecz ostatnie piętnaście lat spędziła jak księżniczka, niemal codziennie czuwając na dworze u boku króla. Bard napełnił bukłak wodą, po czym podał go czarodziejce. Od kilku godzin nie miała nic w ustach, więc gdy piła, dworskie maniery przegrały z pragnieniem. Robiła to zachłannie, jak gdyby rzeka miała za chwilę wyschnąć. Odstawiła naczynie od ust dopiero wtedy, gdy było puste.
-Niezła jesteś... - rzekł Jaskier z lekkim uśmieszkiem, ironicznie bijąc brawo, gdy Triss wycierała usta zewnętrzną częścią dłoni. Zrobiło jej się trochę głupio, lecz miała inne zmartwienia na głowie, więc nie odpowiedziała bardowi, lecz od razu wzięła się za czerpanie magicznej energii z żywiołu. Jaskier znów pociągnął bukłakiem po rzece, napełniając go dwa razy - drugi raz na zapas, oczywiście po wcześniejszym opróżnieniu zawartości.
-Przepraszam...
Zarówno Triss, skoncentrowana na rytualne magicznym, jak i Jaskier, czerpiący wodę, nie zauważyli zbliżającego się do nich chłopaka, przebranego za elfa. Gdy już go zobaczyli z dosyć bliska, nie wiedzieli co powiedzieć. Z tej kłopotliwej ciszy wyłamała się Triss, która postanowiła go przywitać:
-Co cię do nas sprowadza? - spytała życzliwie, poprawiając włosy opadające jej na oczy. Młodzieniec trochę się zakłopotał i wodząc oczami po ziemi mówił:
-Ja tak jak wy uciekłem z zamku, z elfami i oni mówili, że idą za nami, to znaczy wy, że jest jakiś śpiewak i wiedź... to znaczy czarodziejka.
-No i co z tego? Przerwał mu Jaskier, któremu nie podobało się, że ktoś mógł go nazwać "jakimś śpiewakiem". Wymownym gestem uciszyła go Triss. Gdyby chłopak zestresował się jeszcze bardziej, mogliby nic nie zrozumieć. Kontynuował.
-Ja byłem z nimi, bo zgodzili się pomóc uciec mojej matce i z początku mi się podobało, te wędrówki, walka o wolność, w ogóle... Ale tu coś się stało, elfy mówiły coś o wzajemnym wykrwawianiu się ludzi, nowej wojnie i jak patrzyłem na nich, to oni się z tego cieszyli... Chciałbym wrócić do matki i powiedzieć jej o wszystkim, ona ma jakieś kontakty, tak chyba się bardziej przydam...
-Jak się nazywasz? - spytała go Triss.
-Victor Relfoy, proszę pani.
-Jesteś synem Reaginy, tak?
Młodzieniec tylko kiwnął głową. Czarodziejka kontynuowała:
-Czy wiesz, gdzie dokładnie jest twoja matka?
-W Gulecie, proszę pani.
-Dobrze. Znam Reaginę, można jej ufać. Widzę jednak, że wiesz dosyć mało o tym, co zdarzyło się w pałacu. Opowiem ci wszystko, a potem cię teleportuję. Jaskier, my znikamy chwilę po nim. Przygotuj się. Kaer Morhen czeka.
 
No to się doczekałeś :)

---------------------------------

Warownia Starego Morza. W dawnych latach była twierdzą tętniącą życiem, pachnącą mchem, grzybami i trawami, których zapach wydobywał się z laboratorium oraz krwią i potem, które lały się na dziedzińcu. Piękną historię tego miejsca, gdzie szkoleni byli najlepsi wojownicy w służbie prostych ludzi, przerwał pogrom i rzeź adeptów walki. Dla Kaer Morhen nastały chude lata. Dziesięć lat temu nikt nie powiedziałby, że to miejsce przeżyje rozkwit, a młodzi chłopcy będą stawać się wiedźminami. I słusznie - teraz twierdza była stertą kamieni, wśród której wznosiła się mała, niezawalona część mieszkalna. Wnętrze było w katastrofalnym stanie. Owszem, wiedźmini nigdy nie byli uzdolnieni artystycznie, lecz to miejsce posiadało klimat, który nastrajał do refleksji i długich rozmów. Teraz było inaczej. Malowidła straciły barwę, a popękane, odrapane ściany nie sprzyjały pozytywnej ocenie dzieł. Ze ścian zniknęły również futra dzikich zwierząt, zapuszczających się pod twierdzę. Zostały zastąpione stertą butelek, porozrzucanych po kamiennej posadzce. Największe skupisko szkła znajdowało się piętnaście metrów od stołu - Geralt po opróżnieniu flaszek najprawdopodobniej rzucał je za siebie. Tłuczone szkło znajdowało się jednak nie tylko tam, lecz również przy ognisku, ścianach, schodach... Zdecydowanie krócej byłoby wymieniać, gdzie butelek zabrakło. Naprawdę godny pożałowania był widok, gdy potłuczone kawałki szkła leżały wmieszane w błoto, które było zaschnięte do tego stopnia, że trudno byłoby je usunąć z posadzki bez użycia ciężkiego narzędzia. Czy to było najgorsze? Nie. Żadna strata materialna nie może równać się ze śmiercią człowieka. A ten brudny, zapijaczony kawałek mięsa, przykryty gdzieniegdzie strzępami łachmanów na pewno nie był tym Geraltem z Rivii, który zmieniał losy świata. Białego Wilka nie było. Umarł. Oxenfurccy filozofowie uczą studentów, że gdy coś się kończy, to coś się również zaczyna, więc człowiek nie powinien być z tego powodu smutny, lecz pełny nadziei i motywacji do pracy nad nowym. Mimo niezliczonych mądrości, cieszących się niezwykłym autorytetem wykładowców, te słowa nie znalazłyby aprobaty u nikogo, kto na własne oczy widział upadek Geralta z Rivii. Leżał płasko dwa metry od stołu, wpatrując się w trzymaną przez siebie niedopitą flaszkę i opowiadał jej to, co na pewno zapisałby w swoim pamiętniku, gdyby tylko go prowadził. Wlewał w siebie ostatnie krople alkoholu, gdy leżący na stole medalion zadrgał, a w samym sercu sali, kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą pojawiła się czarna dziura o średnicy około dwóch metrów, z której wyskoczyli Triss i Jaskier. Przez chwilę badali wzrokiem otoczenie, aż w końcu Triss wskazała palcem i powiedziała "Tam". Z trudem omijając butelki dotarli do wiedźmina. Ten nawet nie wstał, lecz spojrzał się tylko na nich obojętnie.
-Witaj... - zaczęła niepewnie Triss, starając się nie patrzyć na leżącego Geralta.
-Czego? - odpowiedział jej mrukliwie.
-Musimy... Ekhm... Porozmawiać - rzekła czarodziejka, oddalając od siebie nogą leżącą flaszkę.
-Tak? - zapytał wiedźmin przeciągając, po czym zakasłał. -Co jaśnie państwo ma mi do powiedzenia? Co w polityce, czarodziejko? O czym dziwki plotkują, poeto?
-Wypraszam sobie! - uniósł się Jaskier, podnosząc zarówno głos, jak i podbródek.
-Jaskier... - stonowała go Triss, której co prawda również nie podobała się postawa Geralta, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że wiedźmina lepiej będzie udobruchać niż rozzłościć. -Musisz nam pomóc, ludzie są w niebezpieczeństwie...
-Tak? - przerwał jej Geralt, po czym wstał i zbliżył się do niej. Jaskier również podszedł do Triss, by pokazać, że w razie potrzeby będzie jej bronić, lecz jedno spojrzenie wiedźmina skutecznie ugasiło jego temperament. Bard chrząknął i spuścił wzrok na swoje buty. -A czy ci ludzie kiedykolwiek pomogli mi? Na Thanedd? W wojskowym więzieniu cintryjskim? Na zamku Stygga? Przy rozbijaniu Salamandry i zabiciu szaleńca, który chciał zrobić z nich mutantów? A może wtedy, gdy ścigałem królobójcę? Za każdym razem wielki Geralt z Rivii ratował świat, był bohaterem, i co mnie za to spotkało, gdy to ja potrzebowałem pomocy? Czy ktoś udzielił mi chociaż noclegu, gdy szukałem Yennefer? Czy przyjęli mnie królowie, za których nadstawiałem kark i dziś przychodzicie do mnie, bym zrobił to ponownie?
Jaskier i Triss stali jak wryci. Wiedźmin parsknął, po czym lekko chwiejnym krokiem zaczął się oddalać w stronę schodów prowadzących na górę. Bard postanowił użyć słów, które miały im posłużyć w ostateczności:
-Przyszliśmy tutaj, bo odkryto nowe lądy. Tam mogą się znajdować Yennefer i Ciri...
Wiedźmin chwycił do jednej z kieszeni, by wyjąć z niej sztylet. Odwrócił się i rzucił nim w stronę Jaskra. Gdyby nie to, że Geralt od kilku lat regularnie pił kosztem niedojadania, przez co jego organizm stał się słabszy, ostrze zakotwiczyłoby się między oczami Jaskra zanim Triss zdążyłaby wypowiedzieć zaklęcie. Teraz Jaskier mógł na własne oczy, z bliskiej odległości oglądać, jak za pomocą czarów stal przemienia się w gromadę motyli.
-One nie żyją. - powiedział szorstko Geralt. Zapanowała cisza.
-Nie chcę was tu widzieć, gdy się obudzę. - dodał wiedźmin, po czym ponownie się odwrócił i wszedł po schodach, znikając z pola widzenia czarodziejki i barda.
-I co teraz? - spytał wciąż blady Jaskier.
-Koniec przygody. Przenocujemy tu, by wczesnym świtem wyjść z Kaer Morhen i poszukać źródła mocy, z którego mogłabym nas teleportować. Wracam na dwór powiadomić radę o sytuacji w Kovirze. Jeśli chcesz, mogę zabrać cię ze sobą. Tu na pewno nie ma koni, a do najbliższego miasta jest z miesiąc drogi piechotą.
-Nie wiem - odpowiedział bard, kręcąc głową. -Nie mogę ogarnąć całej tej sytuacji. To wszystko znów przypomina ogarnięty pożarem burdel. Owszem, kiedyś też tak bywało i jakoś się poukładało, ale teraz Geralt... Cholera, szkoda słów!
-Wiem Jaskier, wiem. Musimy znaleźć tu gdzieś jakieś drewno, by napalić ognisko.
Od słów przeszli do czynów. Porozmawiali jeszcze chwilę o rzeczach mniej istotnych, by potem położyć się spać. Czarodziejka mimo odwyknięcia od niewygód zasnęła dość szybko. Jaskier, gdy usłyszał spowolniony oddech Triss, świadczący o jej śnie, przykucnął bliżej ognia, wyjął swój notes i długopis, po czym zaczął pisać. Podobne natchnienie towarzyszyło mu tylko w trakcie wielkich przygód. Zasnął ze świadomością, że ten dzień był kolejnym powrotem do rzeczywistości, w której nic nie jest pewne.
 
Wybaczcie, ale po prostu nie mam weny. Mam pomysł jak rozwinąć dalej akcję, ale potrzeba mi jeszcze bodźca do pisania. Gdybym zrobił to przez siłę, skutki byłyby fatalne - uwierzcie mi, że wiem, co mówię. Brakuje mi styczności ze światem wiedźmińskim. Obydwie gry przeszedłem po kilka razy, widziałem serial, film... Jak mnie coś zainspiruje, to napiszę. Na razie szukam zajawki, która skłoniłaby mnie do pisania.
 
Top Bottom