[Opowiadanie] Piętnaście lat później

+
Proszę a na drugi raz zajrzyj tu jak będziesz jakieś wątpliwości. Henselt trochę za szybko się zgodził na to Kaer Morhen :p. Hmmm może i ja wkleję moje wypociny :p
 
Taka mała uwaga: moim skromnym zdaniem, lepiej by wyglądało:
- Gówno rozumiesz! Ale dobrze, że jesteś z nami. (...)

Ale, oczywiście - licentia poetica.
 
Taka mała uwaga: moim skromnym zdaniem, lepiej by wyglądało:
- Gówno rozumiesz! Ale dobrze, że jesteś z nami. (...)

Ale, oczywiście - licentia poetica.

Zamierzałem podkreślić, że elf mówi to spokojnie. Chyba przyda się jakiś dodatkowy opis... Dzięki.
 
Chciałem Wam oznajmić, że ten fragment, który właśnie wklejam, jest ostatnim jaki napisałem kilka miesięcy temu. Każda następna część będzie pisana tuż przed wklejeniem, więc będą one ukazywać się pewnie nieco rzadziej.

--------------------------

Pont Vanis. Król Radowid trzymając mocno kamienną balustradę, oglądał je z najwyższej wieży zamku gościnnego. Kwiaty, które zdobiły balkon kazał wyrzucić od razu, gdy wszedł do swej komnaty. Był sam. Towarzyszył mu jedynie ciepły wiatr unoszący się nad miastem i cienki czerwony dywan, wyjątkowo miękki. Radowid Srogi był przyzwyczajony do luksusu, lecz tylko w swoim najbliższym otoczeniu. Wychodząc na taras swego zamku widział zupełnie co innego niż tu, w Pont Vanis. Miasto było istnym majstersztykiem architektonicznym, wykorzystano w nim wszystkie walory geograficzne, a w szczególności dostęp do morza i rzeki Toiny. Między płytami chodnikowymi wmontowano mnóstwo otwartych kanalików o średnicy jednego łokcia, którymi płynęła woda. Swe ujście znajdowała w fontannach i publicznych kąpieliskach, skąd wracała z powrotem do Wielkiego Morza. Oczywiście nie wszystkie kanaliki się ze sobą łączyły, w przeciwnym razie czas, w którym woda okrążałaby ogromne miasto byłby za długi, przez co mogłaby stęchnąć, a nawet spowodować epidemię. Całkowita wymiana wody w kanalikach trwała około dwóch godzin, dzięki czemu była ona wciąż zimniejsza od powietrza i mogła zmniejszać jego temperaturę, dodatkowo jej przejrzystość nadawała walorów estetycznych miastu. Znachorzy, alchemicy i inni ludzie znający się na przyrodzie mówili o dodatkowym walorze występowania morskiej wody w mieście, jakim była zawartość jodu w powietrzu. Nie interesowało to zbytnio dzieci, zajętych puszczaniem drewnianych łódeczek po kanalikach, w przeciwieństwie do kobiet, które bardzo chętnie korzystały z publicznych kąpieli w wielkich zbiornikach z morską wodą. Złośliwi mówili, że robiły to tylko po to, by swymi walorami przyciągnąć do siebie adoratorów. Niemniej jednak nowoczesne rozwiązania bardzo sprzyjały życiu zwykłych ludzi. Zwykli ludzie. Choć Redania pod rządami Radowida Srogiego była uznawana za jedno z czterech najsilniejszych państw północy, wygląd poddanych z Tretogoru a Pont Vanis różnił się diametralnie. W Yspaden zarośnięci, wychudli robotnicy dźwigali skrzynie, czasem cięższe od nich samych. Statki holowano w brudnym porcie, po którym walały się wodorosty i zdechłe ryby, po których po jakimś czasie zostawały tylko ości, nadgryzione przez bezdomnych. Przechodniów obserwowały kurtyzany, cuchnące gorzej od rybackiego kutra. Przy obsłudze statków w Pont Vanis król Radowid nie widział nikogo, kto mógłby polegać przy pracy tylko na własne mięśnie, mimo to robota szła znacznie szybciej niż w yspadeńskim porcie.
Obserwacje te przerwało Radowidowi pukanie do drzwi. Król, nie opuszczając balkonu, odwrócił się i usłyszał:
-Służba!
-Wejść - odrzekł Radowid, po czym wyszedł z balkonu do komnaty. Jego oczom ukazał się niski, średniej postury mężczyzna. Jego włosy w całości przykrywało duże, białe nakrycie głowy, reszta prostego ubrania też była tego koloru.
-Dama pik jest…
-Darujmy sobie, poznałem cię od razu.
-No tak… - rzekł człowiek przebrany za służącego, patrząc na podłogę i skaczącą mu zgiętą prawą nogę.
-Zapłata będzie w swoim czasie. – powiedział nad wyraz spokojnie Radowid.
-W takim razie niczego się nie dowiedziałem…
-Nie kwestionuj słowa króla! – tym razem redański monarcha nie wykazał się opanowaniem.
-Gdzieżbym śmiał, ale takie mam zasady.
-Eh… Niech ci będzie.
-Woreczek jest lekki…
Uniesiona ręka króla nie wskazywała jednak na to, by chciał więcej zapłacić, więc mężczyzna w przebraniu służącego kontynuował.
-Za kilka dni na obradach król Tankred przedstawi zgromadzonym bardzo ciekawą ofertę.
-Domyślam się, że nie chodzi tylko o nowe ustalenia dotyczące organizacji czarodziejów, handlu i pokoju, jak pisał w liście?
-Tak miało być, ale kilka dni temu Tankred otrzymał wieści z morza.
"Pod tym względem czarodzieje są przydatni - inaczej na te wieści czekalibyśmy trzy miesiące" - pomyślał Radowid, lecz nie przerwał szpiegowi.
-Jego flota miała potyczkę z... nową rasą! Są więksi od nas, mają brązową skórę, noszą zbroje, w walce posługują się bronią mieszaną. To nie są dzikusy. Mają swoje królestwa, swoje cywilizacje, na całe szczęście mówią językiem podobnym do naszego.
Radowid był człowiekiem, który zawsze miał w zanadrzu jakąś ripostę, nie sposób było go uciszyć słowem. Tym razem usta króla tylko nieznacznie się otworzyły, a jedyne co z nich wyszło, to trochę powietrza. Jego twarz skamieniała, oczy zdawały się być dwa razy większe niż jeszcze dwadzieścia sekund temu. Niepewnym krokiem cofnął o kilka kroków i usiadł na brzegu łoża, po czym skrył głowę w dłoniach. Przełomowy moment, myślał. Nic już nie będzie takie jak przedtem. Stare układy stracą na ważności, stare przysięgi będą obiektem drwin ślubujących. Zaczyna się nowa era. Nic, nic nie warte może okazać się moje królestwo, mój ród, bo gdzieś tam pojawił się nowy świat, który kusił będzie bogactwami, ekscytacją związaną z poznaniem nowego. Kto nie zechce na nim skorzystać? Odkrył go Kovir, wyrastający na najsilniejsze państwo starego św… Cholera, już nawet ja myślę takimi kategoriami! No tak, Kovir. Ale kto jeszcze? Ehmyr na pewno będzie chciał udowodnić, że to nie koniec potęgi Nilfgaardu. Henselt, stary dureń zawsze był pierwszy do wysłania woja, hejże ho, rżnij gardło! Presja na młodym Folteście będzie ogromna, temerskie szychy od samego początku panowania chłopa bękarcicy szepcą, że to koniec silnego państwa. Dla Aedirn nowe terytoria mogą być ostatnią szansą na przeżycie… Ammarad z Sodden też na pewno będzie chciał podkreślić siłę państwa, które nie jest już marionetką. Po Cintrze można spodziewać się wszystkiego, tak samo jak po Skellige. A co jest po drugiej stronie? Tam też są królestwa! Może nawet silniejsze! Nieznana cywilizacja, mogą nas zaskoczyć! Bitwa pod Brenną jest niczym w porównaniu do tego, co nas może spotkać.
Król Radowid siedział w ten sposób kilka dłuższych chwil, aż w końcu odkrył twarz, uniósł głowę i powiedział:
-Gdybyś nie powiedział mi o tym ty, Yormenie, wyśmiałbym cię i kazał wybatożyć. Jesteś jednak moim najlepszym szpiegiem, wiem, że gdy mi o czymś mówisz, to się nie mylisz. Chcę wiedzieć więcej.

***********

-Twoja matka, d'hoine, właśnie jest eskortowana do Gulety. - rzekł elfi przywódca, stojąc plecami do Victora.
-Chciałbym się jeszcze z nią zobaczyć.
Elf obrócił się na pięcie, podrapał się po brodzie zbierając myśli i powiedział:
-Od teraz jesteś Scoiatel. Nie możemy traktować cię na specjalnych warunkach. I nie chcemy. Gdy odłączaliśmy się od naszych rodzin, robiliśmy to zawsze potajemnie. Chcesz być jednym z nas - musisz być taki jak my. No chyba, że nie chcesz do nas należeć. W pierwszej karczmie zostaniesz pobity przez obwiesiów, którzy widzieli list gończy z twoją podobizną. Potem dostarczą cię do straży, oni pójdą pić i chędożyć dalej, a ty zginiesz w mękach. Ewentualnie będziesz błąkać się po lasach, ale uwierz, tam lepiej być naszym przyjacielem...
Tym razem to Victor odwrócił się od rozmówcy, lecz nie wykonał ani jednego kroku. Zamyślony spoglądał na ściółkę leśną, by po chwili jego zmrużone oczy zwróciły się w kierunku wschodzącego słońca. Spojrzał za siebie. Elf do tej pory nie znał tego wyrazu twarzy Victora. Nikt nie znał.
-Jaki jest cel naszej następnej akcji?
Przywódca komanda wyjątkowo uśmiechnięty zdjął rękawicę z prawej ręki i podał dłoń Victorowi.
-Jestem Eleyas. A teraz mnie posłuchaj: królowa Saskia wyruszyła z Vergen do Koviru, by na zebraniu monarchów apelować o pokój. Dla wszystkich, również dla nieludzi. Jestem jednak święcie przekonany, że te bęcwały w koronach nie zrozumieją nawet jednego słowa, chędożonego przedstawienia się z ust Dziewicy z Aedirn. Musimy im pokazać, że Scoiatel to nie dzikusy żywiące się ścierwem po lasach, że nie jesteśmy gorsi i nie zasługujemy na potępienie. Wybierzemy się tam. Ty zostajesz z krasnoludami. Nie masz doświadczenia.
-Eleyas, nie masz racji. - odparł bez chwili zawahania młodzieniec - Urodziłem się w szlacheckiej rodzinie. Znam dworską etykietę, bywałem w pałacach. Poza tym, jeśli kilku króli przekona się na własne oczy, że nie tylko nieludzie walczą o rasową równość... Masz silniejszy argument w rękawie?
Eleyas nie zakłopotał się słowami młodzieńca. Z pokerową twarzą powiedział:
-Mam. Ale przekonałeś mnie. Jedziesz z nami.
 
Ehh... trochę za szybko to się wszystko dzieje. Za chybko i za szybko Radowid doszedł do wniosku, do którego w naszym świece w okresie Wielkich Odkryć Geograficznych dochodzono latami. Coś jakby miał w tym już doświadczenie a mieć nie może. Nie wspomnę już o decyzjach i sposobie wyrażania się(bardzo ludzkim) niejakiego Eleyasa...
 
Ehh... trochę za szybko to się wszystko dzieje. Za chybko i za szybko Radowid doszedł do wniosku, do którego w naszym świece w okresie Wielkich Odkryć Geograficznych dochodzono latami. Coś jakby miał w tym już doświadczenie a mieć nie może

To są jego gdybania, domysły, a że mogą się sprawdzić - królem, i to dobrym królem jest już 15 lat...

Nie wspomnę już o decyzjach i sposobie wyrażania się(bardzo ludzkim) niejakiego Eleyasa...

Lata, które spedził w Vergen z krasnoludami, pozostawiły na nim ślad ;] Poza tym chciałem zrobić z niego typa, który udaje, że jest szorstki, by znów nie zakochać się w nieodpowiedniej osobie... Ale o tym później.

Fajnie, że dostaję uwagi. Będę brał je pod uwagę, bo co prawda teraz bronię swojego zdania, by udowodnić, że to ja mam rację, ale profesjonalni autorzy nie mają takiej możliwości, więc muszą pisać tak, by wszystko było jasne i przejrzyste.

Jak będę mieć czas to wkleję dzisiaj wieczorem następną część.
 
Niezłe to opowiadanie. Jedyne co mi przeszkadza to:
"Niepewnym krokiem cofnął się do tyłu i usiadł na brzegu łoża, po czym skrył głowę w dłoniach." "Król Radowid siedział w ten sposób kilka dłuższych chwil, aż w końcu odkrył twarz, uniósł głowę do góry i powiedział..."
 
Dzięki Erynia za poprawienie błędów.

Mam nadzieję, że nie wypadłem z wprawy ;]

-------------------------------

-Uwaga, uwaga! - zwrócił się do uczestników narady król Koviru, uderzając złotą łyżeczką w niemniej bogaty puchar. Tankred nie był przyzwyczajony do uciszania, gdyż zwykle robił to za niego ktoś ze służby. Tym razem szambelanów zabrakło z prostego powodu: zebrania królewskie były ściśle tajne. Władców wspierali tylko najbardziej zaufane osoby. Niektórzy z nich byli całkiem sami. W pomieszczeniu nie było ani jednej czarodziejki. Sala, w której znajdowali się monarchowie, była dźwiękoszczelna. Oprócz wielkiego stołu i krzeseł nie było w niej żadnych mebli, by osoby niepożądane nie mogły się za nimi schować. Jadło podano już wcześniej. Echo słów króla Koviru odbiło się od sklepień, podwajając siłę głosu władcy.
-Etykieta królewskich zebrań nakazuje, by rozpoczynać je od spraw najważniejszych. W listach, które do was wysłałem, pisałem, że głównym tematem naszego spotkania będzie praca nad paktem pokojowym, który zapewni zachowanie władzy rządzących dynastii i nienaruszalności ziem przez nich rządzonych. Tak było jeszcze miesiąc temu. Teraz do omówienia pozostała nam ważniejsza kwestia.
W sali ponownie zawrzało. Królowie zaczęli wymieniać między sobą i swymi doradcami uwagi, ktoś strącił łokciem na podłogę wazon z winem.
-Apeluję o spokój! - Tankred znów musiał wykazać się w roli gospodarza. -Trzydzieści dziewięć dni temu moje wojsko patrolujące morze napotkało obcy okręt. Na maszcie nie było flagi żadnego z królestw, które reprezentujecie. Nie widniała na niej czaszka ze skrzyżowanymi kośćmi. Na załodze nie było ludzi.
-Chędożone elfy znalazły sobie wysepkę, na której tworzą własne państwo! - przerwał mu Henselt, waląc pięścią w stół.
-Daruj sobie, królu - odrzekł jeden z towarzyszy Dziewicy z Aedirn, posiadacz spiczastych uszu.
-Jak śmiesz, plugawy odmieńcze!
Rozpoczęła się kłótnia, w której wyraźnie podkreślono wyższość ludzi nad pozostałymi rasami, zbrodnie Scoiatel, a z drugiej strony bohaterstwo Elireny oraz eksterminację elfich wiosek. Król Tankred skrył głowę w dłoniach, po czym wstał, tupnął nogą i choć opanowanym tonem, to najgłośniej jak potrafił krzyknął:
-Spokój!
Momentalnie zapadła cisza, w której słychać było jedynie odgłos "strzelania" obracanymi karkami.
-Moi żołnierze spotkali - tu zaakcentował - nieznaną wcześniej rasę, rozumną rasę, reprezentującą obce królestwo!
Królowie, poniekąd przyzwyczajeni do niecodziennych wieści, wyglądali jak wykuci z kamienia. Martwą ciszę zakłócał jedynie krasnolud Skalen Burdon, który słysząc słowa króla Tankreda, udławił się udkiem z kurczaka. Na podłogę upadł kielich króla Henselta, a wraz z nim zawartość wina, które od tej pory zakłócało harmonię wzoru marmurowej posadzki. Wszystko to trwało kilka sekund, choć niektórzy uczestnicy spotkania mogliby przysiąść, że siedzieli tak przynajmniej trzy minuty. Ciszę ponownie przerwał król Tankred Thyssen, kontynuując swój monolog.
-Wiem, że wielu z was, obecnych przy tym stole, może nie wierzyć moim słowom. Nie mam żadnych dowodów na to, że mówię prawdę. Proszę jednak o wysłuchanie mnie do końca.
Król szybkim ruchem skierował kielich do ust i równie szybko go odjął, kontynuując swoje przemówienie.
-Żołnierze naszej marynarki wstępnie oszacowali powierzchnię odkrytych krain. Wojska kovirskie, choć ostatnio bardzo liczne, nie zdołają same zagarnąć nowych lądów. Znam współrzędne i chcę podzielić się tą wiedzą z kimś z was. Informacje te otrzyma to królestwo, które jest gotowe zapłacić Kovirowi największą sumę.
Sala zawrzała ponownie. Uszy króla Tankreda wyłapały takie słowa jak "chciwiec", "hańba" i "sprzedawczyk", aczkolwiek przeważało jedno pytanie, które monarchowie zadawali swym doradcom: "Ile mamy?". Aby władca Koviru mógł coś powiedzieć, znów musiał uciszać rozgadaną gawiedź:
-Spokój! Posłuchajcie mnie jeszcze!
Po chwili szepty ustały, a wszystkie oczy skierowane były w stronę króla Tankreda.
-Nie oczekuję, że decyzję podejmiecie od razu. Mury pałacu gościnnego mogą was, moi przyjaciele, gościć naprawdę długo. Dam wam czas, byście mogli rozesłać gońców do swych królestw, by dowiedzieć się dokładnie ile złota możecie mi zaoferować.

********************

Triss przechadzała się nerwowo po pustym korytarzu, który prowadził do sali królewskich obrad. Nie wpuszczono ją tam, choć na temerskim dworze miała niemniej do powiedzenia niż marszałek czy konetabl. Korciło ją, by spróbować w magiczny sposób podsłuchać rozmowy, jednak gdyby ktoś ją na tym przyłapał, popadłaby w niełaskę - poza tym cały pałac był objęty barierą antymagiczną. Pozostało czekać... By zabić nudę, postanowiła dokładnie przyjrzeć się wszystkim obrazom, które wisiały na ścianach wielkiego korytarzu - historia zna przypadki odkrycia na nich wielkich tajemnic, po stu latach od namalowania owych dzieł. Wpatrując się w portret Esterila Thyssena dostrzegła, że miał on podobne rysy twarzy do króla Foltesta. Wtedy wpadła w zadumę, przypominając sobie o czasach, gdy na temerskim dworze popadła w niełaskę przez związek z Geraltem, podejrzanym o królobójstwo. A wiedźmin...
-Triss!
Z zadumy wyrwał ją znajomy głos, pochodzący z początku korytarza. Ujrzała go - był ubrany tak jak zwykle, czyli niezwykle dostojnie. Czarodziejka znała tylko jedną osobę, która nosiła swój śliwkowy kapelusz z piórkiem tak bardzo osunięty na oczy.
-Jaskier!
Wybiegli sobie naprzeciw i rzucili się sobie w objęcia. Po chwili oderwali się od siebie, jak robią to przyjaciele (w odróżnieniu od kochanków).
-Nic się nie zmieniłaś! Wciąż te same kasztanowe włosy i - tu położył akcent - świetna figura!
-Jaskier... Ty... No właśnie, wybacz, że o to zapytam, ale... Ja się nie zmieniłam, bo jestem czarodziejką, ale Ty... Gdy widziałam cię ostatni raz, we Flotsam, wyglądałeś tak samo! Wybacz, że wątpię w ciebie, ale zbyt dobrze znam magię, by nie domyśleć się, że coś tu jest nie tak.
-Eh, to żadna tajemnica. Magii w tym trochę było, ale nie takiej, jak myślisz.
-Wiesz co, napiłabym się czegoś. - przerwała mu Triss - Chodźmy na parter, tam mają wyborny poncz. Opowiesz mi wszystko przy stoliku, bo to chyba dłuższa historia.
 
Opowiadanie genialne. I wcale tutaj nie przesadzam ze słowem "genialne". Momentami wydawało mi się jakby to pisał A. Sapkowski.
 
-Zagraj mi na lutni - dość chłodno powiedziała naga Keira Metz, opierając się dłońmi o szafkę. Zawsze tak robiła, gdy przeglądała się w lustrze. W jego odbiciu, widziała za swoimi plecami Jaskra, który leżał w jej łożu z dłońmi splecionymi za głową. Pozwijana pościel i ubrania porozrzucane po całej sypialni jej domu w Oxenfurcie świadczyły o tym, że jeszcze dziesięć minut temu nie było tu tak spokojnie. Bard, nie wstając z łóżka, wychylił się z niego i złapał za instrument, który leżał na podłodze przykryty nieco przez pończochy czarodziejki. Postanowił, że zagra po raz pierwszy balladę, którą napisał już kilka miesięcy temu, lecz do tej pory nie było okazji, by ją zaśpiewać - prostym kobietom imponowała raczej mniej wyrafinowana poezja. Klimat zaciemnionego pomieszczenia, którego większość powierzchni zajmowały hebanowe meble, a nikłe światło zapewniały jedynie świeczniki i promienie słońca, które z wielkim trudem przebijały się przez czarne, jedwabne zasłony, sprzyjał nastrojowi poezji śpiewanej.

I pędzisz do utraty tchu
By nie spotkała cię kara
Nogi z wysiłku gną się
Twarz wstydem oblana

Choćbyś atletą był
Największym w świecie
Ciężarowi nie podołasz
Tej starej kobiecie

Przyjaciółek grono ma
Radość, Smutek, Cierpienie
Nikt nie sprostał z nią zerwać
Bo zwie się Przeznaczenie

Ballady Jaskra miały to do siebie, że ostatni dźwięk zawsze brzmiał najlepiej - jego stopniowe wyciszanie zawsze robiło wrażenie, zarówno na wieśniakach z karczmy, jak i uczonych i możnych. Czarodziejka, wyraźnie udobruchana poezją barda, postanowiła wreszcie odwrócić się od lustra i usiąść na łóżku.
-Jaskier... Wiedz, że gdybyś miał kiedyś życzenie...
-Ty jesteś moim największym życzeniem - odpowiedział, po czym zbliżył swe usta do ust Keiry, lecz ta jedyne co zrobiła, to położyła dłoń na jego piersi zatrzymując go, przez co dała mu znać, że tak proste komplementy na nią nie działają.
-Bądź przez chwilę poważny. Mówię serio i chciałabym, żebyś o tym wiedział.
Jaskier usiadł na brzegu łóżka, odwracając się plecami do czarodziejki. Głośno westchnął, po czym powiedział bardzo przekonującym tonem:
-Widzisz, Ty jesteś moją jedyną, którą kocham najbardziej pod słońcem. Jesteś czarodziejką. Moim najlepszym przyjacielem jest Geralt. Jest wiedźminem. To, co was łączy, w odróżnieniu ode mnie to długowieczność. Boję się, że umrę, zanim przeżyjecie być może najlepsze chwile w swoim życiu. Chcę przy tym być! Tuż przed moim odjazdem z Vergen Geralt odzyskał pamięć! Być może ma trop, być może odnajdzie Yennefer! Co z Ciri? Jest gdzieś tam, w innym świecie, ale wróci, za dwadzieścia, trzydzieści albo pięćdziesiąt lat: nie chcę umierać nie widząc przed śmiercią Geralta, który ją obejmuje ze łzami w oczach! Śni mi się to co noc! A co z nami? Jesteś młoda, masz wszystko przed sobą! Czuję się fatalnie, gdy sobie uzmysławiam, że mógłbym nie dożyć momentu, w którym weźmiesz losy świata w swoje ręce, stając się najpotężniejszą czarodziejką! Wiem, że tak będzie, uwierz mi, ale ja mogę tego nie doczekać...
Po tych słowach Jaskier jeszcze bardziej opuścił głowę w dół, czekając na nieśmiały dotyk Keiry, który według jego doświadczeń, powinien nastąpić między trzecim, a czwartym oddechem po wypowiedzeniu kluczowej kwestii. Tak się jednak nie stało, więc odwrócił się. Keira, wciąż nieubrana, na kuckach grzebała w jednym ze swoich kufrów, do których widoku Jaskier przyzwyczaił się już nawet w sypialni. Wyciągnęła z niego średnich rozmiarów szklaną buteleczkę, w której znajdowała się nieco oleista, różowa ciecz. Nie wstając, uniosła ją do góry, by mógł ją zobaczyć i powiedziała głosem, jakby była zamyślona:
-To jest właśnie "a'báeth caelm" , w żargonie magów nazywany "esencją wszystkich dusz". Codziennie będziesz brał jeden łyk. Zawartość flakonu gwałtownie zahamuje procesy starzenia się. Dzięki temu...
-Nie wiem jak ci dziękować...
Czarodziejce jednak nie spodobało się to, że Jaskier ośmielił się przerwać jej, gdy ta wykazywała się elokwencją, więc obrzuciła go wzrokiem, by po krótkiej chwili znów skoncentrować się na szklanym pojemniku i kontynuować swój wykład:
-Nie wiem jak na esencję zareaguje twój organizm, ale przeżyjesz dodatkowo do pięćdziesięciu lat, w czasie których postarzejesz się do maksimum dwudziestu miesięcy.
Keira zamknęła kufer, wstała i wręczyła flakon Jaskrowi. Bard ten miał to do siebie, że jego apetyt rósł w miarę jedzenia. Nie omieszkał więc spytać.
-Czemu, kochana, dałaś mi porcję, która zagwarantuje mi akurat pięćdziesiąt lat?
Czarodziejka spojrzała się na niego, po czym ponownie weszła do łóżka i będąc bardzo blisko niego, powiedziała mu prosto w twarz:
-Żeby dawać ci kolejne porcje po każdym numerku, kochasiu.

****************

-Dała ci "esencję wszystkich dusz"?! - Triss nie mogła opanować swojej złości, a ból, który towarzyszył jej uderzeniom w stół, tylko ją potęgował. Jaskrowi po części udało się uspokoić czarodziejkę, ale ta, choć tym razem zaledwie półkrzykiem, wciąż nie mogła nadziwić się lekkomyślności Keiry.
-Nie obraź się Jaskier, ale nie można podawać esencji zwykłym ludziom! Powinnam donieść na nią innym czarodziejkom!
-Rób jak uważasz, jest mi obojętna - bard wzruszył ramionami, choć wcale nie był tak spokojny, jakiego próbował grać - złość Triss udzielała się również jemu.
-Jaskier, sam widzisz, że tak nie można - Keira dała ci dawkę pewnie na trzysta lat, choć byłeś jej potrzebny na kilka, nie wiem, miesięcy, tygodni, dni, godzin? Nie można dzielić się " a'báeth caelm", to nieetyczne!
-A czy etyczne jest nie pomagać potrzebującym, gdy tego potrzebują? - tym razem oburzył się Jaskier, który odstawił kielich na stół, skrzyżował ręce na piersiach i odwrócił głowę w bok, by uniknąć wzroku Triss. Reakcja ta skutecznie wyciszyła czarodziejkę, która złapała go za nadgarstek i powiedziała dosyć cicho i czule:
-Nie zrozum mnie źle, wiem, że masz prawo czuć się dyskryminowany, bo Geralt będzie żył dłużej od ciebie o kilkadziesiąt, a ja być może nawet o kilkaset lat, ale musisz zrozumieć, że pewnych rzeczy, choć mogą wydawać się krzywdzące, zmieniać nie wolno, bo zachwiałoby to równowagę na świecie. Pomyśl sobie co by było, gdyby esencja stała się popularna jak ziółka wiejskich wiedźm. Królowie ścigaliby się o składniki i w nieskończoność aplikowali je sobie i swoim poddanym, by mieć najliczniejsze królestwo, które podbije każde inne - wkrótce każdy żyłby pięćset lat, ziemia by się przeludniła i w ten sposób czekałaby nas zagłada w okolicznościach, których nawet żaden czarodziej nie potrafi sobie wyobrazić.
-Rozumiem cię Triss, ale jest już za późno...
-Jeśli mogę cię prosić o coś Jaskier, i to prosić naprawdę poważnie: nigdy nikomu nie mów o tym, że wiesz cokolwiek o esencji. Jeśli ktokolwiek zwróciłby uwagę na to, że jesteś wciąż młody, choć masz ze sto lat: kłam, wymyśl coś, błagam cię, ale nie pozwól, by...
-Cii...
-Co: cii?
-Posłuchaj!
Gdzieś w pałacu było bardzo głośno.
 
Słuchaj,to bardzo dojrzałe opowiadanie.Powinieneś je normalnie wydać szerszemu gronu czytelników.Podobało mi się ;)
 
Na korytarzu przed salą narad było głośniej niż we wszystkich mahakamskich kuźniach razem wziętych. Gdyby stał tam ktoś, kto nie wiedziałby kim byli zebrani tam ludzie, powiedziałby, że jest to ludzkie bydło, zachowujące się gorzej od małp. W rzeczywistości znajdowała się tam śmietanka wszystkich królestw, od Smoczych Gór do Nilfgaardu, włącznie z monarchami.
-Mówiłem wam, żeby nie wpuszczać tych brudasów - tu Henselt pokazał palcem najpierw na dwóch krasnoludów, doradców Saskii, nieco niewidocznych za plecami baronów temerskich, a potem na delegację Nilfgaardu - bo będą problemy! I co? I co?
Gardło Henselta, choć wyćwiczone w krzyku jak żadne inne, nie było w stanie mówić - a raczej ryczeć - tak głośno, by wszyscy zebrani mogli usłyszeć, to co miał do powiedzenia. Słowa te wychwyciły jednak akurat te osoby, do których obraźliwe słowa były skierowane.
-Jeśli król Henselt nie przeprosi miłościwie nam panującego cesarza Emhyra van Emreisa, Białego Ognia Tańczącego Na Kurhanach Wrogów, cesarstwo Nilfgaardu potraktuje te słowa jako zniewagę, wypowiedzianą przez królestwo Kaedwen oraz potwierdzoną przez króla Koviru! W takim razie nilfgaardzka delegacja nie pozostanie tu ani dnia dłużej!
-Chędoż się królu! Równie dobrze to ty możesz być spiskowcem! Biłem się pod Brenną i pamiętam, kto chciał sojusze łamać! - wtórował Yarpen Zigrin.
-Proszę o zachowanie ciszy! - głos kovirskiego szambelana okazał się być silniejszy od Henselta (czym wprawił w osłupienie samego króla), co pozwoliło mu na chwilowe odwrócenie uwagi gawiedzi od plotek, uszczypliwości i teorii spiskowych, których ilość w ciągu kilku minut namnożyła się tak bardzo, że zapewne przekraczała możliwości policzenia ich nawet przez najlepszych profesorów algebry. Szambelan, korzystając z chwili ciszy, zwrócił się do zebranych ludzi nieco cichszym tonem (który nawiasem mówiąc nadal był krzykiem):
- Jego wysokość Tankred Thyssen, władca Koviru i Poviss, zwierzchnik Caingornu, Vspaden, Talgaru, Velhadu i Naroka, zabierze głos w sprawie, która jak dobrze mi wiadomo, niezmiernie nurtuje naszych najmilszych gości.
-Dzieje się coś ważnego, wmieszajmy się w tłum - szepnęła do Jaskra Triss, która razem z bardem właśnie pojawiła się na korytarzu.
-Moi drodzy przyjaciele - zaczął król Koviru - mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że niezmiernie miło jest mi was gościć. Nie jest prawdą, że zaprosiłem was tutaj wyłącznie w celach politycznych. Naprawdę cieszę się, że możemy razem przebywać, integrować się. Chciałem, byście czuli się jak w domu. Niestety, gdy my, królowie, obradowaliśmy nad przyszłością naszych poddanych, w Pont Vanis doszło zniknięcia jednego z naszych najwyżej postawionych dowódców wojskowych, który posiadał bardzo, bardzo ważną wiedzę, co zresztą było głównym tematem królewskiego zebrania. Nie mam wątpliwości co do tego, co się z nim stało. To nie może być przypadek. To porwanie. Nie łamiąc paktów, praw i umów zarządzam na terenie całego Pont Vanis ścisłą kwarantannę.
Na korytarzu ponowni e zrobiło się głośno, lecz nie tak, jak jeszcze pięć minut temu, więc król mógł kontynuować.
-Przy bramach miast zatrzymywać was będzie nasze wojsko. Nikt nie wyśle stąd żadnego listu. Czarodzieje, którzy mogliby się teleportować, zostaną zmuszeni do pobytu w tym pałacu, z powodu filtru antymagicznego, którym jest objęty. Potrwa to do czasu, aż nasz wywiad nie zdoła ustalić, kto stoi za porwaniem.
Król Tankred, stojący do tej pory na małym stołku, by wszyscy ci, którzy stali w zwartym tłumie mogli go zobaczyć, zamilkł i podniósł podbródek nieco wyżej, patrząc się na drugi koniec korytarza. Słyszał głosy, do jakich nie był przyzwyczajony. Dźwięki składały się w słowa, słowa w zdania, których nie rozumiał. Wiedział co to oznacza. Wtem spostrzegł się, że królowie, doradcy, baronowie i nawet jego szambelan, oni wszyscy również patrzą się w drugą stronę korytarza. Zza rogu wyłoniło się kilkunastoosobowe komando Sco'iatel, idące pewnym krokiem, bez broni. Elfy (i jeden chłopiec, na którego nikt nie zwrócił uwagi) wyglądały, jakby zupełnie nie wiedziały, co stało się około godzinę temu w Pont Vanis, lub jakby ich to zupełnie nie interesowało. Jeden z nich zagadał zupełnie spokojnie, patrząc w stronę dowódcy:
-Beanna ess Aedd Gynvael, Eleyas.
Mina pozostałych zebranych na sali nie była jednak taka beztroska.
-To Wiewiórki! Elfy chędożone porwały wojaka! Zabić ich! - krzyknął ktoś z tłumu, po czym wszyscy, łącznie z władcami, rzucili się w stronę komanda.
-Triss! Co ty chcesz zrobić? - zapytał biegnący za Triss Jaskier, która wykorzystując to, że do zbiorowiska dołączyła najpóźniej, nie musiała się przepychać między facetami, by spróbować dogonić Wiewiórki - była na samym przedzie grupy pościgowej.
-Wiewiórki mnie nie obchodzą, wiem, że to nie one stoją za spiskiem! - czarodziejka musiała krzyczeć, by do uszów Jaskra dotarły jakiekolwiek wypowiedziane przez nią słowa.
-Czego więc chcesz? - pytał Jaskier, który odczuwał właśnie pierwsze objawy zmęczenia.
-Musimy się wydostać z tego miasta, a elfy zawsze znają przejścia, którymi można uciec!
Triss wiedziała co mówi. Komando Sco'iatel było w pałacu zapewne pierwszy raz, mimo to wybrali taką drogę ucieczki, na której nie stał prawie żaden strażnik. Gdy wybiegli z korytarza, dostali się na schody, które prowadziły do holu, a żeby nie trafić w ręce zbrojnych, skręcili w prawo, wprost do jadalni. W biegu poprzewracali kilka stołów, by utrudnić przeprawę goniącym ich. Stamtąd dotarli do olbrzymiej kuchni, zabierając po drodze kilka noży i tasaków, by w razie niebezpieczeństwa mieć się czym obronić. Pomieszczenie to było połączone ze spiżarnią, do której się udali. W tym momencie nie słyszeli za sobą kroków. Królowie i baronowie, niemal gnący się pod ciężarem swojej biżuterii i piwnych brzuchów, nie byli w stanie nadążyć nad zwinnymi Sco'iatel. Przywódca komanda demonstracyjnie się zatrzymał i powiedział:
-Każdy D'hoine, który projektuje pałace, uczył się w Oxenfurcie i jest na tyle głupi, by trzymać się zawsze tego samego szablonu. Tu - pokazując palcem na olbrzymią, okurzoną ściankę z winami - znajduje się tunel, który wyprowadzi nas z miasta, a żaden D'hoine w koronie nigdy nikomu o tym przejściu nie powie, więc możemy być pewni, że nikt nas nie szuka. Chireadan, Errdil, obalcie ją. Wychodzimy.
Gdy dźwięk tłuczonego szkła zagłuszał wszystko dookoła, Jaskier i Triss zjawili się w spiżarni, zamykając drzwi za sobą. Postanowili nie zbliżać się do komanda i wyjść chwilę po nich. Schowali się w dużym kontenerze, do połowy wypełnionym egzotycznymi owocami.
-Jaskier... Przepraszam, że wplątałam cię w kłopoty - powiedziała Triss najciszej, jak potrafiła.
-Przynajmniej będę mieć o czym pisać przez najbliższe trzysta lat... - odpowiedział bard.
 
Pytanko: mam tu jeszcze jakichś czytelników? Wyjątkowo od ostatniego wpisu nie pojawił się żaden nowy komentarz ani oren, więc pomyślałem, że opowiadanie jest za długie jak na forumową czytankę. Na razie nie mam weny na następne kilka stron (wordowskich), znając życie przyjdzie jutro, gdy będę się nudzić w kościele lub na meczu, ale nie wiem czy mam dla kogo pisać.

Chciałbym jeszcze prosić Was o ustosunkowanie się do tego komentarza, który otrzymałem za to opowiadanie na innym forum:

Sam wstęp jakiś dziwny. Bardziej mi pasuje do artykułu prasowego niż książki o tematyce fantazy.
Dalej kuleją opisy. Ot chociażby: (pisownia oryginalna) „były spiętę na czupku głowy tworząc grubą „czapę”.” Co to niby jest ta „czapa”?? Albo zaraz dalej: „wychodząc ze swojego pokoju w nocnym przebraniu”. To znaczy w czym? Koszula i szlafmyca? Peniuar? A może sypiała nago? Dalej niestety nie jest lepiej.
Sama fabuła nawet intrygująca, ale forma jej napisania odbiera przyjemność czytania. Niektóre opisy wręcz wzbudzają śmiech: „po czym ponownie weszła do łóżka i będąc bardzo blisko niego, powiedziała mu prosto w twarz”. Do łóżka się wchodzi czy kładzie? A jak już weszła, to w nim stali czy leżeli?
W sumie autor mnie rozczarował bo spodziewałem się po nim bardziej dopracowanego opowiadania. A tu daje nam do czytania coś na szybkiego napisane.

Profesjonalistą nie jestem, więc powinno być to oczywiste, że opisów na miarę Nobla nie napiszę, ale czy to naprawdę razi w oczy?
 
Widząc twój komentarz zalogowałem się po raz pierwszy na forum. Opowiadanie jest super przeczytałem je trzy dni temu.Jak doszedłem do końca czułem się zawiedziony że skończyło się tak szybko. Czekam na dalszą część.
 
DemOrzechowy said:
Pytanko: mam tu jeszcze jakichś czytelników? Wyjątkowo od ostatniego wpisu nie pojawił się żaden nowy komentarz ani oren, więc pomyślałem, że opowiadanie jest za długie jak na forumową czytankę. Na razie nie mam weny na następne kilka stron (wordowskich), znając życie przyjdzie jutro, gdy będę się nudzić w kościele lub na meczu, ale nie wiem czy mam dla kogo pisać.

Chciałbym jeszcze prosić Was o ustosunkowanie się do tego komentarza, który otrzymałem za to opowiadanie na innym forum:



Profesjonalistą nie jestem, więc powinno być to oczywiste, że opisów na miarę Nobla nie napiszę, ale czy to naprawdę razi w oczy?

Masz masz, zwyczajnie wszyscy czekają na dalsze części w ciszy i z zapartym tchem...(a wszystkie pochwały zostały już wymienione) A on ma ździebko racji, a nawet dużo. Tutaj nikt Ci tego nie mówił bo w końcu kto umyślnie dokształca konkurencję?(żart :D). Musisz nabyć trochę więcej słownictwa czytać i swoje pisanie ze "świeżą głową" po jakimś czasie. Hemingway przepisywał swoje opowiadania po 200 razy by nie było w nich niedoskonałości. Np jak chcesz napisać hełm to nie sam hełm tylko np garnczkowy, okularowy czy szłom. Nie nocny strój a np giezło, nawet koszula nocna. Trochę historii ubioru i uzbrojenia i terminologii. A razić? Razi :D
 
Pisz, pisz, czekam na ciąg dalszy energy123 ma rację, musisz się trochę posiedzieć w literaturze która podszkoli Cię w fachowym słownictwie. Poszukaj w bibliotece książki Marii Gutkowskiej-Rychlewskiej "Historia ubiorów", dobra jest też "Historia mody" Francoisa Bouchera. Polecam jeszcze niezawodny "Słownik Terminologiczny Sztuk Pięknych", tam jest wszystko, od ubiorów po sprzęty, a nawet fryzury. Praktyka (i nauka) czyni mistrza. ;)
 
Top Bottom