I'm back.
----------------------------------------------
W kontenerze leżeli piętnaście minut, co wystarczyło, by niektóre owoce pod wpływem ciężaru ich ciał puściły soki. Jaskier wyszedł pierwszy, by stojąc na zewnątrz pomóc wygramolić się Triss, podając jej rękę. Weszli do tunelu, który był w dość dobrym stanie, najprawdopodobniej z powodu młodej daty wybudowania pałacu. Wysoki i szeroki na dwa metry. Pod stopami mieli kamienne płyty. Czarodziejka powiedziała potem nawet, że byłby to całkiem miły spacer, gdyby Wiewiórki zostawiły na miejscu choć jedną pochodnię - puste uchwyty świadczyły o tym, że było ich tu przynajmniej kilka. Było tak ciemno, że co jakiś czas potykali się o własne nogi.
-Jaskier, wiesz o czym myślę, prawda? - spytała ni stąd ni zowąd Triss.
-Myślałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale jeśli chcesz... - bard jedynie udawał zmieszanego.
-Nie bądź jak dziecko! - przywołała go do porządku czarodziejka - Musimy działać, ale sami sobie nie poradzimy. Większość czarodziejek nadal jest na górze, w pałacu i nie mogą nic zrobić.
W tym momencie Jaskier zrozumiał, do czego zmierza Triss. Zatrzymał się. Ze śmiertelną miną powiedział:
-Nie zgodzi się.
Czarodziejka, gdy dotarło do niej, że głos Jaskra wydobywa się zza jej pleców, również stanęła i choć wiedziała, że bard i tak jej nie zobaczy, odwróciła się w jego kierunku i z niezwykłym zaangażowaniem w głosie powiedziała:
-Nie mamy innego wyjścia, Jaskier! Za porwaniem mogą stać służby specjalne każdego z królów, to mogła być robota jakiejś spiskowej organizacji! Zapomniałeś już o Salamandrach, królobójcach? Teraz sprawa może być jeszcze poważniejsza, bo ktoś wyraźnie zakpił sobie z wszystkich królestw i zamierza prowadzić własną grę, mogącą na nas ściągnąć widmo wielkiej wojny!
-Triss, nie traktuj mnie jak idiotę. Wiem, co to wszystko oznacza. Chodzi mi o Geralta.
-Będziemy musieli spróbować. Przy pierwszym strumieniu nabiorę energii z wody i teleportuję nas do Kaer Morhen.
-Radzę ci się poważnie zastanowić, czy to dobra decyzja. Nie wiemy jak Geralt to zniesie...
-Przykro mi Jaskier. Nie mamy innej możliwości. Chodźmy dalej, te ciemności są nie do zniesienia...
Gdy wyszli z tunelu, ujrzeli bardzo gęsty las. Czarodziejce nie dawała spokój myśl, jak to możliwe, że tyle roślin rozwinęło się tak dobrze w krainie, o której powszechnie wiadomo, że zamiast zwykłej ziemi jest tu tylko piach. Być może było to związane z tajnym, pałacowym tunelem, który prowadził właśnie tu. W takim miejscu ukryć się było zdecydowanie łatwiej niż na pustyni. No chyba, że ktoś lubi leżeć przez kilka godzin zakopany w piasku. Nie należałoby tego jednak wymagać od królów. Mnóstwo pstrokatych roślin nie pozwalało postawić kroku - były też takie, które wyglądały jak małe, sięgające co najwyżej do pasa archespory. Na całe szczęście zajęte były polowaniem na owady, których było tu co nie miara. Triss i Jaskier nigdy jeszcze nie widzieli podobnej scenerii, choć znani byli z tego, że zwiedzili kawałek świata. Olbrzymie paprocie oblepione mszycami lekko się kołysały, tworząc pozornie spokojny obraz. Korony olbrzymich drzew zaczynały się bardzo wysoko, jednak były tak gęste, że na ściółkę tylko gdzieniegdzie padał mały promyk słońca. Ogromne mrowisko, którego czubek znajdował się na wysokości głowy przeciętnego mężczyzny, znajdowało się kilkanaście metrów od nich, więc nie mogli stać, ponieważ ryzykowaliby wtedy bardzo dotkliwymi ukąszeniami mrówek, których rozmiar, podobny do kciuka Triss, przyprawiał ją o mdłości. Poza tym musieli liczyć się z tym, że w takim miejscu grasują drapieżnicy, których kroki mógłby zagłuszyć nawet świergot dzikiego ptactwa.
-Przechodziły tędy wiewiórki. Oni najlepiej wiedzą, jak poruszać się w takiej gęstwinie - rzekł Jaskier, który nieco pobladł, gdy uświadomił sobie, że nie dostrzega końca lasu.
-Kroków nie widać, lecz chyba wiem, co mogę zrobić. - odpowiedziała Triss, po czym zaczęła czarować. Stanęła w szerokim rozkroku, zgięła ręce, na wdechu powiedziała coś niezrozumiałego, po czym między jej dłońmi pojawiła się sporych rozmiarów pomarańczowa kula, która momentalnie rozprysła się na wszystkie strony, zostawiając na ściółce jedynie ślady w kształcie podeszew butów.
-Jesteś genialna! - rzekł wyraźnie uradowany Jaskier. Ostatni raz czarodziejka widziała u niego taki wyraz twarzy, gdy wypił pierwszy kieliszek wódki po uratowaniu go od śmierci we Flotsam. Stare czasy...
-Triss? - bard szybko wyrwał ją z sideł retrospekcji, szturchając w ramię.
-Nie, nic mi nie jest... Chodźmy, bo nie mam dużo sił, by utrzymać czar.
Wędrówka przez las skończyła się szybciej, niż myśleli. Scoia'tael najwyraźniej nie mieli ochoty na dłuższy pobyt w lesie, więc wybrali najkrótszą ścieżkę wyprowadzającą z gęstwiny. Najwyraźniej nawet oni przestraszyli się wizji spotkania z drapieżnikami, uzbrojeni wyłącznie w narzędzia kuchenne i drobne scyzoryki, które zabrali podczas ucieczki z pałacu. Jaskier odetchnął z ulgą, gdy uświadomił sobie, że końca lasu nie widział, ponieważ był on zbyt gęsty, a nie tak rozległy, jak myślał. Teraz znajdowali się na jakimś szlaku. Po drugiej stronie zobaczyli to, co w Kovirze jest najbardziej powszechne - pełno piachu. W tle widać było dużą hutę. Hałasujące maszyny dawały znać o tym, że nadal jest czynna. Jeśli pracowali tam ludzie to znaczy, że w pobliżu znajdowało się jakieś miasto lub wioska. Gdzie takie zakładano? Przy zbiornikach ze słodką wodą. Triss postanowiła, że nadal będą podążać tropem Scoia'tael, ponieważ na pewno byli oni wycieńczeni ucieczką i upałem, wylewającym siódme poty z człowieka, który opuścił właśnie mały, lecz chłodny i wilgotny las. Na pewno udali się do potoku. Bard, zajęty układaniem swojej nowej ballady (czarodziejka domyśliła się tego, gdy zobaczyła, że Jaskier liczy sylaby na palcach), był jakby nieobecny, nie zagadywał, nie był natrętny. Kunszt artysty, który zdobył po wielu latach praktyki, nie zmuszał go do wypytywania innych osób o brakujące rymy. Triss to odpowiadało, gdyż intensywnie myślała o tym, jak już niedługo ma zachęcić Geralta do kolaboracji. Wiedziała, że po tym, co wydarzyło się w przeszłości, jest to niemal niemożliwe.
Nad strumień dotarli wieczorem. Byli głodni i wycieńczeni. Jaskier, wieczny tułacz, był do tego przyzwyczajony. Triss też miała za sobą kilka przygód, lecz ostatnie piętnaście lat spędziła jak księżniczka, niemal codziennie czuwając na dworze u boku króla. Bard napełnił bukłak wodą, po czym podał go czarodziejce. Od kilku godzin nie miała nic w ustach, więc gdy piła, dworskie maniery przegrały z pragnieniem. Robiła to zachłannie, jak gdyby rzeka miała za chwilę wyschnąć. Odstawiła naczynie od ust dopiero wtedy, gdy było puste.
-Niezła jesteś... - rzekł Jaskier z lekkim uśmieszkiem, ironicznie bijąc brawo, gdy Triss wycierała usta zewnętrzną częścią dłoni. Zrobiło jej się trochę głupio, lecz miała inne zmartwienia na głowie, więc nie odpowiedziała bardowi, lecz od razu wzięła się za czerpanie magicznej energii z żywiołu. Jaskier znów pociągnął bukłakiem po rzece, napełniając go dwa razy - drugi raz na zapas, oczywiście po wcześniejszym opróżnieniu zawartości.
-Przepraszam...
Zarówno Triss, skoncentrowana na rytualne magicznym, jak i Jaskier, czerpiący wodę, nie zauważyli zbliżającego się do nich chłopaka, przebranego za elfa. Gdy już go zobaczyli z dosyć bliska, nie wiedzieli co powiedzieć. Z tej kłopotliwej ciszy wyłamała się Triss, która postanowiła go przywitać:
-Co cię do nas sprowadza? - spytała życzliwie, poprawiając włosy opadające jej na oczy. Młodzieniec trochę się zakłopotał i wodząc oczami po ziemi mówił:
-Ja tak jak wy uciekłem z zamku, z elfami i oni mówili, że idą za nami, to znaczy wy, że jest jakiś śpiewak i wiedź... to znaczy czarodziejka.
-No i co z tego? Przerwał mu Jaskier, któremu nie podobało się, że ktoś mógł go nazwać "jakimś śpiewakiem". Wymownym gestem uciszyła go Triss. Gdyby chłopak zestresował się jeszcze bardziej, mogliby nic nie zrozumieć. Kontynuował.
-Ja byłem z nimi, bo zgodzili się pomóc uciec mojej matce i z początku mi się podobało, te wędrówki, walka o wolność, w ogóle... Ale tu coś się stało, elfy mówiły coś o wzajemnym wykrwawianiu się ludzi, nowej wojnie i jak patrzyłem na nich, to oni się z tego cieszyli... Chciałbym wrócić do matki i powiedzieć jej o wszystkim, ona ma jakieś kontakty, tak chyba się bardziej przydam...
-Jak się nazywasz? - spytała go Triss.
-Victor Relfoy, proszę pani.
-Jesteś synem Reaginy, tak?
Młodzieniec tylko kiwnął głową. Czarodziejka kontynuowała:
-Czy wiesz, gdzie dokładnie jest twoja matka?
-W Gulecie, proszę pani.
-Dobrze. Znam Reaginę, można jej ufać. Widzę jednak, że wiesz dosyć mało o tym, co zdarzyło się w pałacu. Opowiem ci wszystko, a potem cię teleportuję. Jaskier, my znikamy chwilę po nim. Przygotuj się. Kaer Morhen czeka.
----------------------------------------------
W kontenerze leżeli piętnaście minut, co wystarczyło, by niektóre owoce pod wpływem ciężaru ich ciał puściły soki. Jaskier wyszedł pierwszy, by stojąc na zewnątrz pomóc wygramolić się Triss, podając jej rękę. Weszli do tunelu, który był w dość dobrym stanie, najprawdopodobniej z powodu młodej daty wybudowania pałacu. Wysoki i szeroki na dwa metry. Pod stopami mieli kamienne płyty. Czarodziejka powiedziała potem nawet, że byłby to całkiem miły spacer, gdyby Wiewiórki zostawiły na miejscu choć jedną pochodnię - puste uchwyty świadczyły o tym, że było ich tu przynajmniej kilka. Było tak ciemno, że co jakiś czas potykali się o własne nogi.
-Jaskier, wiesz o czym myślę, prawda? - spytała ni stąd ni zowąd Triss.
-Myślałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale jeśli chcesz... - bard jedynie udawał zmieszanego.
-Nie bądź jak dziecko! - przywołała go do porządku czarodziejka - Musimy działać, ale sami sobie nie poradzimy. Większość czarodziejek nadal jest na górze, w pałacu i nie mogą nic zrobić.
W tym momencie Jaskier zrozumiał, do czego zmierza Triss. Zatrzymał się. Ze śmiertelną miną powiedział:
-Nie zgodzi się.
Czarodziejka, gdy dotarło do niej, że głos Jaskra wydobywa się zza jej pleców, również stanęła i choć wiedziała, że bard i tak jej nie zobaczy, odwróciła się w jego kierunku i z niezwykłym zaangażowaniem w głosie powiedziała:
-Nie mamy innego wyjścia, Jaskier! Za porwaniem mogą stać służby specjalne każdego z królów, to mogła być robota jakiejś spiskowej organizacji! Zapomniałeś już o Salamandrach, królobójcach? Teraz sprawa może być jeszcze poważniejsza, bo ktoś wyraźnie zakpił sobie z wszystkich królestw i zamierza prowadzić własną grę, mogącą na nas ściągnąć widmo wielkiej wojny!
-Triss, nie traktuj mnie jak idiotę. Wiem, co to wszystko oznacza. Chodzi mi o Geralta.
-Będziemy musieli spróbować. Przy pierwszym strumieniu nabiorę energii z wody i teleportuję nas do Kaer Morhen.
-Radzę ci się poważnie zastanowić, czy to dobra decyzja. Nie wiemy jak Geralt to zniesie...
-Przykro mi Jaskier. Nie mamy innej możliwości. Chodźmy dalej, te ciemności są nie do zniesienia...
Gdy wyszli z tunelu, ujrzeli bardzo gęsty las. Czarodziejce nie dawała spokój myśl, jak to możliwe, że tyle roślin rozwinęło się tak dobrze w krainie, o której powszechnie wiadomo, że zamiast zwykłej ziemi jest tu tylko piach. Być może było to związane z tajnym, pałacowym tunelem, który prowadził właśnie tu. W takim miejscu ukryć się było zdecydowanie łatwiej niż na pustyni. No chyba, że ktoś lubi leżeć przez kilka godzin zakopany w piasku. Nie należałoby tego jednak wymagać od królów. Mnóstwo pstrokatych roślin nie pozwalało postawić kroku - były też takie, które wyglądały jak małe, sięgające co najwyżej do pasa archespory. Na całe szczęście zajęte były polowaniem na owady, których było tu co nie miara. Triss i Jaskier nigdy jeszcze nie widzieli podobnej scenerii, choć znani byli z tego, że zwiedzili kawałek świata. Olbrzymie paprocie oblepione mszycami lekko się kołysały, tworząc pozornie spokojny obraz. Korony olbrzymich drzew zaczynały się bardzo wysoko, jednak były tak gęste, że na ściółkę tylko gdzieniegdzie padał mały promyk słońca. Ogromne mrowisko, którego czubek znajdował się na wysokości głowy przeciętnego mężczyzny, znajdowało się kilkanaście metrów od nich, więc nie mogli stać, ponieważ ryzykowaliby wtedy bardzo dotkliwymi ukąszeniami mrówek, których rozmiar, podobny do kciuka Triss, przyprawiał ją o mdłości. Poza tym musieli liczyć się z tym, że w takim miejscu grasują drapieżnicy, których kroki mógłby zagłuszyć nawet świergot dzikiego ptactwa.
-Przechodziły tędy wiewiórki. Oni najlepiej wiedzą, jak poruszać się w takiej gęstwinie - rzekł Jaskier, który nieco pobladł, gdy uświadomił sobie, że nie dostrzega końca lasu.
-Kroków nie widać, lecz chyba wiem, co mogę zrobić. - odpowiedziała Triss, po czym zaczęła czarować. Stanęła w szerokim rozkroku, zgięła ręce, na wdechu powiedziała coś niezrozumiałego, po czym między jej dłońmi pojawiła się sporych rozmiarów pomarańczowa kula, która momentalnie rozprysła się na wszystkie strony, zostawiając na ściółce jedynie ślady w kształcie podeszew butów.
-Jesteś genialna! - rzekł wyraźnie uradowany Jaskier. Ostatni raz czarodziejka widziała u niego taki wyraz twarzy, gdy wypił pierwszy kieliszek wódki po uratowaniu go od śmierci we Flotsam. Stare czasy...
-Triss? - bard szybko wyrwał ją z sideł retrospekcji, szturchając w ramię.
-Nie, nic mi nie jest... Chodźmy, bo nie mam dużo sił, by utrzymać czar.
Wędrówka przez las skończyła się szybciej, niż myśleli. Scoia'tael najwyraźniej nie mieli ochoty na dłuższy pobyt w lesie, więc wybrali najkrótszą ścieżkę wyprowadzającą z gęstwiny. Najwyraźniej nawet oni przestraszyli się wizji spotkania z drapieżnikami, uzbrojeni wyłącznie w narzędzia kuchenne i drobne scyzoryki, które zabrali podczas ucieczki z pałacu. Jaskier odetchnął z ulgą, gdy uświadomił sobie, że końca lasu nie widział, ponieważ był on zbyt gęsty, a nie tak rozległy, jak myślał. Teraz znajdowali się na jakimś szlaku. Po drugiej stronie zobaczyli to, co w Kovirze jest najbardziej powszechne - pełno piachu. W tle widać było dużą hutę. Hałasujące maszyny dawały znać o tym, że nadal jest czynna. Jeśli pracowali tam ludzie to znaczy, że w pobliżu znajdowało się jakieś miasto lub wioska. Gdzie takie zakładano? Przy zbiornikach ze słodką wodą. Triss postanowiła, że nadal będą podążać tropem Scoia'tael, ponieważ na pewno byli oni wycieńczeni ucieczką i upałem, wylewającym siódme poty z człowieka, który opuścił właśnie mały, lecz chłodny i wilgotny las. Na pewno udali się do potoku. Bard, zajęty układaniem swojej nowej ballady (czarodziejka domyśliła się tego, gdy zobaczyła, że Jaskier liczy sylaby na palcach), był jakby nieobecny, nie zagadywał, nie był natrętny. Kunszt artysty, który zdobył po wielu latach praktyki, nie zmuszał go do wypytywania innych osób o brakujące rymy. Triss to odpowiadało, gdyż intensywnie myślała o tym, jak już niedługo ma zachęcić Geralta do kolaboracji. Wiedziała, że po tym, co wydarzyło się w przeszłości, jest to niemal niemożliwe.
Nad strumień dotarli wieczorem. Byli głodni i wycieńczeni. Jaskier, wieczny tułacz, był do tego przyzwyczajony. Triss też miała za sobą kilka przygód, lecz ostatnie piętnaście lat spędziła jak księżniczka, niemal codziennie czuwając na dworze u boku króla. Bard napełnił bukłak wodą, po czym podał go czarodziejce. Od kilku godzin nie miała nic w ustach, więc gdy piła, dworskie maniery przegrały z pragnieniem. Robiła to zachłannie, jak gdyby rzeka miała za chwilę wyschnąć. Odstawiła naczynie od ust dopiero wtedy, gdy było puste.
-Niezła jesteś... - rzekł Jaskier z lekkim uśmieszkiem, ironicznie bijąc brawo, gdy Triss wycierała usta zewnętrzną częścią dłoni. Zrobiło jej się trochę głupio, lecz miała inne zmartwienia na głowie, więc nie odpowiedziała bardowi, lecz od razu wzięła się za czerpanie magicznej energii z żywiołu. Jaskier znów pociągnął bukłakiem po rzece, napełniając go dwa razy - drugi raz na zapas, oczywiście po wcześniejszym opróżnieniu zawartości.
-Przepraszam...
Zarówno Triss, skoncentrowana na rytualne magicznym, jak i Jaskier, czerpiący wodę, nie zauważyli zbliżającego się do nich chłopaka, przebranego za elfa. Gdy już go zobaczyli z dosyć bliska, nie wiedzieli co powiedzieć. Z tej kłopotliwej ciszy wyłamała się Triss, która postanowiła go przywitać:
-Co cię do nas sprowadza? - spytała życzliwie, poprawiając włosy opadające jej na oczy. Młodzieniec trochę się zakłopotał i wodząc oczami po ziemi mówił:
-Ja tak jak wy uciekłem z zamku, z elfami i oni mówili, że idą za nami, to znaczy wy, że jest jakiś śpiewak i wiedź... to znaczy czarodziejka.
-No i co z tego? Przerwał mu Jaskier, któremu nie podobało się, że ktoś mógł go nazwać "jakimś śpiewakiem". Wymownym gestem uciszyła go Triss. Gdyby chłopak zestresował się jeszcze bardziej, mogliby nic nie zrozumieć. Kontynuował.
-Ja byłem z nimi, bo zgodzili się pomóc uciec mojej matce i z początku mi się podobało, te wędrówki, walka o wolność, w ogóle... Ale tu coś się stało, elfy mówiły coś o wzajemnym wykrwawianiu się ludzi, nowej wojnie i jak patrzyłem na nich, to oni się z tego cieszyli... Chciałbym wrócić do matki i powiedzieć jej o wszystkim, ona ma jakieś kontakty, tak chyba się bardziej przydam...
-Jak się nazywasz? - spytała go Triss.
-Victor Relfoy, proszę pani.
-Jesteś synem Reaginy, tak?
Młodzieniec tylko kiwnął głową. Czarodziejka kontynuowała:
-Czy wiesz, gdzie dokładnie jest twoja matka?
-W Gulecie, proszę pani.
-Dobrze. Znam Reaginę, można jej ufać. Widzę jednak, że wiesz dosyć mało o tym, co zdarzyło się w pałacu. Opowiem ci wszystko, a potem cię teleportuję. Jaskier, my znikamy chwilę po nim. Przygotuj się. Kaer Morhen czeka.