Opowiadanka Aalarona

+
Opowiadanka Aalarona

Ogień i diamenty(część pierwsza)
Był grudzień 1280 roku. Piętnaście lat po Wielkiej Wojnie z Nilfgaardem. Trwało właśnie wbijanie na pale elfów z komanda Isengrima Faolitiarny, Żelaznego Wilka. Jak zwykle kaci starali się wykonywać to możliwie jak najwolniej by przysporzyć jak największych cierpień elfom i jak największej rozrywki ludziom. Wśród tłumu był także obcy. Wyróżniał się-nikt inny nie nosił na plecach mieczy. Ani białych jak mleko włosów.Jeden z elfów gdy tylko dostrzegł obcego zaczął wrzeszczeć:-Witaj Biały Wilku! Ty mnie nie znasz,to ja znam ciebie! Pies na ludzkiej smyczy!Dalsze słowa były po elficku. Wiedźmina-bo właśnie wiedźminem był obcy zaczęła koszmarnie boleć głowa. Coś go szarpnęło i nagle znalazł się w ruinach. Wiedźmin poznał od razu-to były ruiny zamku Garstang. Galeria Chwały.Tuż przed nim pojawił się nagle elf.Ten sam,który krzyczał do niego wbijany na pal.-Wiesz gdzie jesteśmy?-zapytał elf?-W Garstangu. Na Thanedd.-odpowiedział wieźmin-I wiesz zapewne czemu widzisz ruiny a nie cały zamek?-Oświeć mnie.-Chętnie. To my go zburzyliśmy.My,elfy. Tak jak to było wyprorokowane zawładniemy światem na powrót!-To iluzja!-Iluzja?O nie mój ty domorosły wiedźmiński filozofie. To przyszłość.-Wy elfy nigdy się nie zmienicie. Wciąż uważacie,że jedyna droga do życia to śmierć ludzi.Wiedźmin wyciągnął miecz i ciął elfa skośnie przez klatkę piersiową. Ale nie trafił. Elf zniknął.On sam zaczął nagle biec przez sale balową w Loxii choć nie pamiętał żeby się tam znalazł.Do ścian były przybite strzałami dziewczyny w różnym wieku. Niewątpliwie adeptki. Loxia rozpadała się. Nagle wyrosły wokół niego domy. Rivijskie domy.Trwała bitwa. Elfy i krasnoludy przeciw ludziom. Niewątpliwie pogrom rivijski jednak odbywał się inaczej niż go Geralt zapamiętał. Teraz to ludzie byli gromieni.Znowu zmiana scenerii. Wyzimskie podgrodzie. Elfy leją Harenowi Broggowi płynne złoto do gardła. Haren wrzeszczy. Elfy się śmieją i coś mówią. Geralt nie dosłyszy co. Tym razem wnętrze „Misia Kudłacza”. Coleman z trzema strzałami w plecach. Podłoga czerwona od krwi i żółta od wymiocin. Bank Vivaldich. Scoia'tael przerzucają wielkie worki pieniędzy nad trupem Vivaldiego. Znów dalej-Odmęty. Trupy wieśniaków i zakonników. Elfy wyrysowywują im runy na piersiach. Wyzima płonie.Żar. Ogień. Na ulicy leży trup. Nie widać twarzy bo jest zasłonięta sklejonymi krwią białymi włosami. Perlisty śmiech.-Dość! Przerwij to!-Wył wiedźmin.-Czy teraz rozumiesz? Dominacja waszej plugawej rasy się kończy!-krzyczał elf.-Fanatyk-szeptem mówił wiedźmin.-Co?Wiedźmin powoli wyciagnął miecz. Ciął. Nie trafił.Elf ponownie rozpłynął się w powietrzu. Nagle pojawiła się Yennefer a za nią schody.Yennefer zniknęła. Schody trwały. Wiedźmin wbiegł na nie.-NIE IGNORUJ MNIE!-dało się słyszeć z dołu ryk elfa.TY...Oślepiający błyskPałac.Olbrzymia sala z alabastru i białego marmuru. Tron. Na nim elfka.Wiedźmin poznał ją od razu.To była Franceska Findabair. Enid an Gleanna. Stokrotka z Dolin.Obok niej stał elf. Jego prześladowca. Był ubrany w prostą ,białą szatę. Wiedźmin ze zdziwieniem odkrył,że tym elfem jest Avallac'h. -Witaj w Dol Blathanna Gwynbleidd-odezwała się śpiewnie Franceska. Coś zapachniało dziwnie.Wiedźmin upadł na podłogę.Koniec części pierwszej.
 
Pożeracz dzieci​
Geralt z Rivii zwany Białym Wilkiem właśnie dojerzdżał do niewielkiej temerskiej wsi o nazwie Straszna Dziura.Wieś swoją nazwę zawdzięcza legendzie jakowy w pobliskiej krypcie straszyło.Na horyzoncie pojawiła się wiejska karczma.Wiedźmin ucieszył się na ten widok-był w siodle od trzech dni i stęsknił się już do ciepłej strawy i chłodnego piwa.Chyliło się już ku wieczorowi gdy Geralt zsiadł z konia,którego tradycyjnie nazwał Płotką.Właśnie chciał otworzyc drzwi do karczmy gdy poczół tępy ból z tyłu głowy.Stracił przytomnośc.Obudził się przywiązany do grubego pala.Dookoła niego stał rozwrzeszczany tłum wieśniaków.Wyraźnie nie mieli dobrych zamiarów.-Czarci pomiocie!Wrzasnął ktoś.Tym kimś okazał się starzec z długą białą brodą o ziemistej cerze z szatą w kolorze krwi z ornamentami przedstawiającymi płomień.Kapłan Wiecznego Ognia.-Czarci pomiocie!-powtórzył.Bluźnierco!Oto pochwyciliśmy sprawcę waszych nieszczęśc dobrzy ludzie!-On pozabijał moje kurczaki!-odezwał się ktoś.-I moją krowę!-odezwał się drugi głos.-On pożarł mojego synka-dał się słyszec gdzieś z tyłu kobiecy głos.„Pięknie”-pomyślał wiedźmin.Zginął czyiś bachor a ja mam ponieśc tego konsekwencje.Jestem niewinny!-krzyknął rozpaczliwie wiedźmin.-Tacy jak ty nigdy nie są bez winy!-wrzeszczał dalej kapłan.Pochłonie cię Wieczny Ogień psi synu!Na te słowa kapłan podpalił chrust pod stopami wiedźmina.Syczące języczki ognia wywołały ostry ból.Wtem dał się słyszec przerażający skowyt.Nie wiadomo skąd za kapłanem pojawił się noiewyrażny kształt,który zdzielił go pięścią a następnie zerwał więzy Geralta ichwycił go za kurtkę.Wiedźmin zemdlał znowu.Tym co powitało go po przebudzeniu była ciemnośc.I fetor-pleśni o ile się nie mylił.Geralt powoli przyzwyczajał się do mroku.Nad sobą zauważył wątłą postac w ubraniu co najmniej z zeszłego wieku.-Witaj-powiedziała postac.Nazywam się Gauldoth.Uratowałem ci życie.To ty byłeś tym dziwacznym kształtem?-zapytał wiedźmin.-Ach,nie to był...właściwie nie wiem co to było.Widzisz eksperymentuję trochę z magią wymiarów.-Więc jestem ci winien podziękowania? -Dokładnie Geralt.-Skąd wiesz jak...-Nie powiedziałem ci?No cóż jestem magiem.Całkiem niezłym.Uczyłem kiedyś nawet w szkole w Ban Ard.Ale uciekłem stamtąd pod wpływem hmm...impulsu.-Impulsu?-Tak,bo widzisz...zawsze lubiłem mięso.Pewnej nocy byłem tak głodny,że zjadłem jakiegoś adepta.-Wiedźmin uśmiechnął się krzywo.Dopiero teraz zobaczył krew na podłodze.Zaczynał rozumiec.-Gauldoth jakby czytając mu w myślach odpowiedział-Tak jestem ludożercą!Możesz mnie zabic jeśli chcesz ale ostrzegam,że umiem i będę się bronic.Poza tym bardziej użyteczny będę żywy.-A to jaką modą?-zapytał wiedźmin.-Sam nie zemścisz się na nich wszystkich.Bo chcesz tego prawda?Przyznaj.-Jesteś szalony.-Nie udawaj.Zemściłbyś się na nich chętnie za to co mówili.Za to co robili...-To wszystko?Bo jeśli tak...-Czekaj!Przecież uratowałem ci życie...gdyby nie ja...-Gdyby nie ty-dokończył nie próbowaliby mnie spalic...Broń się!Geralt ledwo zdążył uchylic się przed piorunem,który nagle wystrzelił z palców czarodzieja.Geralt ułożył palce w znak Aard,który zderzył się z kolejnym piorunem.Ruchem tak szybkim,że aż nierealnym wiedźmin wyciągnął miecz,zamłynkował i wymierzył Gauldothowi sztych w brzuch.Trysnęła krew.Czarodziej charknął tylko i upadł.Zapanowała cisza.Wiedźmin szybko opuścił kryptę.Kląc pod nosem wyruszył traktem na wschód.Pieszo.Koń został w wiosce.Odtąd wiedźmin już zawsze omijał Straszną Dziurę szerokim łukiem.
 
Ogień i diamenty są ok, poza paroma błędami...Pożeracz dzieci niezbyt mi się podoba, głosuję na ja ;)
 
FoltestI said:
Ogień i diamenty są ok, poza paroma błędami...Pożeracz dzieci niezbyt mi się podoba, głosuję na ja ;)
Błędami jakiego typu?Mimo wszystko dzięki ;)
 
VeleradzWyzimy said:
Ogień i diamenty(część pierwsza)
jaknajwiększej wieźminsceneriiWyzimskie wyrysowywują wyciagnął u;licy
Dodatkowo notoryczny brak spacji po kropkach i przy myślnikach. Po za tym pomysł nawet ciekawy. Gorzej z wykonaniem. I gdyby to było lepsze narzekałbym, że o wiele za krótkie.
 
Genesis, kolega Wenzel^^ aka WisniaZiom już nikogo nigdzie nie zaprosi...a Ty EOT, bardzo proszę ;)
 
PodnekAnusi said:
Aka wenzel1... Velerad, wrzuc tu swoje 'Zakonne' dziela, co?
Wrzucę jak dziś dokończę ostatnią część. :)E: Opowieść o dziejach Zakonu:część pierwszaOczyszczająca NadziejaOd ponad dwunastu lat jestem lojalnymadiutantem Wielkiego Mistrza Arwila. Moje imię nie jest ważne gdyż historia nie pamięta o ludziach takich jak ja. Chcę jednak opowiedzieć o Arwilu. Od chwili kiedy go poznałem wiedziałem, że zmieni obraz świata.Północ. O tej porze w Wyzimie Klasztornej spali już nawet opryszkowie i złodzieje ponieważ było za późno na włamanie i za wcześnie na rozbój.Ciemnymi uliczkami najciszej jak na to pozwalał pancerz przekradał się człowiek. Zatrzymał się przed jednym z domów i wyszeptał:-Spar'le dh'oine -Wchodź. Żywo! Czekaliśmy już tylko na ciebie.W pokoju było ciemno ale pozostali ludzie byli widoczni. Było ich pięciu. Sami najwyżsi rangą członkowie rady Zakonu Płonącej Róży. A wśród nich sam Wielki Mistrz.-Mistrzu! To zaszczyt dla mnie...-obcy urwał.-Ciszej na Święty Płomień! Arwil! Nie ma czasu! Słuchajcie uważnie-powiedział Wielki Mistrz.Na stole, przy którym siedział leżało czerwone zawiniątko oraz naręcza zapieczętowanych map.*********To był właściwie rutynowy transport. Jeśli można mówić o rutynie gdy lada dzień nieludzie rozpoczną swój akt terroryzmu,który nazywają powstaniem.Zakonnicy wraz z transportem broni i jedzenia przemierzali lasy. Zaledwie dzień drogi od Wyzimy-jak się uważa ogniska powstania. Wśród zakonników widoczne było rozluźnienie. Tylko dowódcy pozostali poważni. Może coś wyczuwali a może poprostu chcieli dać przykład rekrutom, którzy eskortowali konwój, tego już nigdy się nie dowiemy.Ktoś z tyłu jęknął. I wtedy rozpętało się piekło. Na zakonników zpadł grad pocisków-głównie strzał ale pojawiały się też kamienie. W mgnieniu oka zniknęli wszyscy zakonnicy, a przynajmniej wszyscy,którzy zachowali pozycję stojącą.Przeżył tylko jeden-Markus von Broady zakonnik w stopniu starszego rycerza.Aktualnie pędził czy może raczej był pędzony do lasu, do kryjówki Scoia'tael, Wiewiórek. Zanim się obejrzał już nie miał na sobie większej części zbroi oraz hełmu. Podszedł do niego elf i głosem drżącym od nienawiści zapytał:-Gdzie znajduje się kwatera główna zakonu?! Mów!-Takiś dobrze poinformowany nieludziu-wycedził zakonnik-a tego nie wiesz?Elf trzymał w ręku Lamię.Właśnie robił z niej użytek.Markus nawet nie zajęczał.-Pytam ostatni raz! Gdzie...-nie dokończył bo na jego oczach dokonało się coś czego się wogóle nie spodziewał. Oto zakonnik włożył sobie pierścień na palec a już w następnej chwili płonął żywym ogniem. Spłonął.-Bloede dh'oine.Teraz słuchajcie co wam powiem bracia...*********Wielki Mistrz odwinął zawiniątko. Okazało się być zakonnym płaszczem. Ale na widok tego co płaszcz zawierał wszyscy słyszalnie jękneli. Arwilowi zebrało się na wymioty.Bo tym co zawierał płaszcz była głowa. Choć mocno nadpalona i sponiewierana nikt nie miał większych trudności z jej zidentyfikowaniem-głowa należała do Markusa von Broady'ego, który przewodził transportowi broni i żywności do Wyzimy. Ktoś zaklął cicho.-Rozumiem wasze oburzenie bracia-zaczął Mistrz-ale nie możemy sobie pozwolić na gwałtowne emocje. Ani tym bardziej na szturm kryjówki nieludzi,którzy napadli na konwój. Musimy działać w sposób przemyślany. Teraz przydzielę każdemu z was zadania, których wykonywanie rozpoczniecie jutro o świcie.Ty-wskazał na jednego z członków rady-pójdziesz do Velerada i przekonasz go do pomocy wojskowej. Ty!-wskazał na rycerza z wąsami gęstszymi niż niejedna puszcza-pojedziesz na podgrodzie i będziesz doglądał tamtejszych transportów żywności do miasta. Wy dwaj!-wskazał na stojących w kącie pokoju rycerzy-będziecie szkolili rekrutów.A wy-wskazał na Arwila i ostatniego rycerza-dla was mam zadanie specjalne. Wraz z wydzielonym dla was oddziałem udacie się w rejon pogórza Andurańskiego. Tam znajduje się zniszczony obóz służący niegdyś przemytnikom.Tam będzie na was czekał informator z dalszymi instrukcjami. No! Do roboty wszyscy! I niech Wieczny Ogień nas wspomaga.Nazajutrz rano przed bramą Mariborską już na Arwila czekał jego towarzysz-Rycerz Eryk oraz oddział złożony z dziesięciu knechtów.-BAA-CZNOŚĆ! WYYMARSZ! -krzyknął Eryk.Wyruszyli.
 
Opowieść o dziejach Zakonu:część druga
Oczyszczająca nadzieja​
-Nuuuda-zajęczał Kosa.-Nudzi ci się? Już ja ci....-zaczął Półgarniec.-Cichajcie! Słyszę coś.-powiedział magister i zajrzał między drzewa. Zaklął.Do starej warowni na pogórzu Andurańskim zbliżał się tuzin zakonników Płonącej Róży.-Kamraci! Świętoszki przyszły w odwiedziny! Pora nam w las!-krzyknął i uciekł.Drugi z nich, Kosa również zniknął w lesie. Tylko Półgarniec nie ruszył się z miejsca. Otworzył bramę-Stali przed nim potężnie zbudowany i niewątpliwie wysoko postawiony rycerz oraz znacznie drobniejszy ale równierz nie wyglądający na chłystka zakonnik.-Hasło!-warknał Półgarniec.-Nie mamy żadnego hasła...zaczął ten drobniejszy.-Łebsko panie bardzo łebsko!-pochwalił Półgarniec.-zapraszam do środka.-Wielki Mistrz mówił, że masz dla nas instrukcje. Co to jest?-zagrzmiał ten wielki.-Zara, zara, powoluśku. Aaapsiik! Macie proszek? Aaaaapsiik!Arwil dopiero teraz zauważył u informatora szkliste oczy.-Otrzymałeś swoją zapłatę.Teraz mów co wiesz!-zaczął młody rycerz.-Oj niegrzecznyś chłopczyku.-powiedział Półgarniec-Nie ma proszku nie ma informacji.-Mogę spytać inaczej...-No dobrze,dobrze. Macie zlikwidować dwóch elfich przywódców w tym regionie-Normica i Caileen. Ich bazy znajdują się mniej więcej tutaj-wskazał dwa punkty na wymiętej mapie, którą dotychczas miał w kieszeni-powodzenia wam życzę he he!Nikt nie zdołał potem powiedzieć skąd nadleciały strzały. Dość powiedzieć, że wszyscy popadali na ziemię. Półgarniec, który nie zdążył dostał strzałą prosto w środek czoła.Atak skończył się tak gwałtownie jak się zaczął.-No cóż...zaczął Arwil patrząc na trupa-Chyba czas nam w drogę.-Prawyś.-powiedział Eryk i podnióśł mapę. Naszym pierwszym celem będzie Caileen.-Ale...ale do zdobycia baz Wiewiórek potrzeba armii! Jak...-Naiwnyś. Weźmiemy ich podstępem.Podczas marszu Eryk co i rusz to znikał to pojawiał się za każdym razem niosąc coraz dziwniejsze rośliny i inne rzeczy, których Arwil nie potrafił rozpoznać. W końcu, trzeciego dnia gdy popasali nad jeziorem stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Eryk rozkazał łapać kaczki żyjące na jeziorze. Sam zabrał się do plecenia niewielkich pojemników na długich linkach z trzciny, w których umieścił porcje przygotowanej przez niego w ostatnich dniach mieszanki. Następnie do nóg złapanych kaczek przywiązał linkil, podpalił łuczywem i patrzył.Kaczki wzniosły się do lotu. Las po drugiej stronie jeziora stanął w płomieniach. Arwil nie był pewien ale wydawało mu się, że słyszy stłumione krzyki. Krzyki elfów.Eryk wyglądał jakby to co zrobił było najnormalniejszą rzeczą na świecie.-Dlaczego...-zaczął Arwil.-Co dlaczego?-zapytał Eryk.-Dlaczego...tak....nie można by...honorowo?-Honorowo? Nieludzie nie mają honoru! Zaprawdę powiadam ci oni nie cofnęliby się przed tym co zobaczyłeś przed chwilą.-Rozumiem.-Nic nie rozumiesz! WYY-MARSZ zakonnicy!Odesłaliśmy większość naszych żołnierzy do fortu na pogórzu Andurańskim. Zabraliśmy ze sobą tylko Jana Podróżnika-nazwanego podróżnikiem z powodu licznych podróży przed wstąpieniem do Zakonu. Znał ten teren jak własną kieszeń. Znał tu każdy kamień i każde drzewo. Tego dnia jak zwsze Jan wyruszył na daleki zwiad. Gdy nie wracał po godzinie zaczęliśmy się niepokoić. Już po pięciu minutach natrafiliśmy na ślady krwi. Zaledwie chwilę później natrafiliśmy na krwawy ochłap, który kiedyś pewnie był człowiekiem. Był przygnieciony olbrzymim sągiem drewna z żelaznymi kolcami. Nietrudno było się domyślić, że ochłap był kiedyś naszym przewodnikiem. -Nie mówiłem?-zapytał Eryk-nieludzie nie mają honoru.Chodźmy po tych śladach-wskazał na ledwo widoczne wgłębienia w ziemi.Na efekty nie trzeba było czekać. Już po chwili dojrzeli elfów. W Arwilu wezbrała nagle jakaś irracjonalna wściekłość, wyskoczył zza krzaków i rozsiekł jednego elfa uderzeniem miecza. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować drugi elf już broczył krwią na ziemi. Ten krwawy szał trwał około dwóch minut ale w oczach Arwila to była cała wieczność. Widok był straszliwy. Dookoła walały się ciała elfów i krasnoludów ale też jedno ciało w zbroi. Zbroi zakonu. Eryk charczał i pluł krwią. Popatrzył na Arwila jakby z wyrzutem i umarł.Chwilę później do Arwila podbiegł jeden z knechtów pozostawionych w forcie.-Panie! Wyzima w ogniu, powstanie nieludzi wybuchło! Spieszcie do miasta!-Wyruszam natychmiast!-odparł Arwil.
 
Opowieść o dziejach Zakonu:Część trzeciaOczyszczająca NadziejaArwil wiedział, że dojeżdżają do miasta zanim jeszcze zdążył je zobaczyć. Niebo nad Wyzimą było czarne jak smoła, przetykane czerwonymi łunami pożarów. Konie niestety zostały pod murami bo dziura w muże była zbyt mała dla jeźdźców.-Żołnierze! Dziś jest sprawdzian waszej wiary w Wieczny Ogień! Dziś jest dzień połamanych mieczy i strzaskanych tarcz! Dzień śmierci! Ale jest to też dzień wiktorii i chwały!-Za Honor!-odkrzyczeli podkomendni Arwila.Rycerze! Posłuchajcie mnie uważnie! Teraz przebijecie się do centrum dowodzenia zakonu i oddacie się pod rozkazy Wielkiego Mistrza. Bezwzględnie!Arwil patrzył jeszcze długo na zakonników kierujących się do Wyzimy Klasztornej.On sam miał inne zadanie:Odnaleźć paladyna Niedamira-prawą rękę Wielkiego Mistrza.Podczas drogi-co bardzo go zdziwiło-nie napotkał żadnych specjalnych trudności.Wzdłuż ulic ustawione były słupy mogące iście służyć w akademii medycznej albowiem znajdował się na nich przekrój ludzkiej, elfiej, krasnoludzkiej i wielu innych anatomii. Właśnie przyglądał się szczególnie interesujący okaz-człowiek przywiązany do pala za pomocą włanych jelit-gdy nagle ktoś krzyknął:-Nie! Odejdź demonie! Odłóż ten widelec! Nie jedz mojego delikatnego ciaka! -Czy ja wyglądam na demona?-zapytał Arwil. Właścicielem głosu okazał się przeraźliwie chudy człowiek w postrzępionych łachmanach. W jego oczach czaiło się szaleństwo.Nadspodziewanie szybko człowiek ów wbiegł na mury i krzyknął:-WOLNOŚĆ! Nareszcie! Ale te demony...Nie dostaną mojego delikatnego ciałka!Po tych słowach mężczyzna spadł z mórów wprost w fosę.Po drodze Arwil napotkał jeszcze wiele dziwnych rzeczy. Na ulicy Bohaterów Straży jakiś człowiek-niewątpliwie alchemik-wydłubywał zapamiętale mózg z głowy gnoma. Gnom nie wydawał się martwy. Były też elfy z wyraźną radością nużające człowieka w wiadrze z kwasem.Arwil zobojętniał na szabrowników łypiących podejrzliwie we wszystkie okna. Zobojętniał na stosy trupów z najbardziej nawet wyszukanymi obrażeniami. Powoli ze smug dymu wyłaniał się ratusz zadaptowany na potrzeby zakonu. Dym gryzł w oczy i pozbawiał oddechu.-Jeszcze tylko ostatni wysiłek.-powiedział sam do siebie Arwil.*** Na placu zamkowym dwóch zakonników-Milton i Konrad-nadzorowali ewakuację cywili. Szło nadspodziewanie dobrze. Ale, jak każdy głupi wie nic co dobre nie trwa wiecznie. Na plac zamkowy nie wiadomo jak wdarł się ogromny modliszkowaty stwór.-Ja cię p*****olę! Co to jest?!-zapytał Milton-Przeraza. Będzie ciężko.-odpowiedział Konrad.Było ciężko. Przeraza błyskawicznie zmiotła odnóżem z powierzchni ziemi trzech nacierających zakonników. Następnego po prostu zjadła.Z murów polał się wrzący olej. Ale nie przyniósł oczekiwanej reakcji. Przynajmniej nie całkiem.Przeraza miotnęła się na mur zrzucając pięciu zakonników. Potem zdechła.-Chwała Wiecznemu Ogniowi.-zaczął Milton-Że też takie szkarady łażą po świecie.*** Arwil z trudem dotarł do ratusza. Wejście było zagrodzone barykadą i dopiero przypadkowo rzucona petarda pozwoliła mu przejść.W drzwiach powitały go kusze.-No! Ładnie to tak witać współbrata?-Wybacz. Myśleliśmy, że jesteś jednym z tych parszywych nieludzi.Porozmawiaj z Niedamirem, czeka na ciebie.-Witaj.-zaczął Niedamir swym zwykłym, patetycznym nieco tonem-Już myślałem, że cię zabili.-Może następnym razem-odparł Arwil-Słuchaj. Mam dla ciebie zadanie. To sprawa najwyższej wagi.-No pewnie. Przecież nikt nie chce słyszeć, że zadanie, które wykonuje jest nieważne.-Rozbawiłeś mnie do łez. To zadanie związane z najwyższym zakonnym szczeblem. Mamy potwierdzone informacje,że niedaleko stąd walczy oddział Wielkiego Mistrza. Są odcięci.-A moje zadanie?-No jak to? Masz ich uratować i przyprowadzić tutaj.-No dobra...Arwil nie musiał długo czekać na owoce poszukiwań. Szczęk mieczy i krzyki były słyszalne z daleka. Po kilku chwilach dotarł do walczących. Zabił jednego z elfów skośnym cięciem.Wpadł pomiędzy napastników i machał mieczem jak szalony. Zbyt późno.Gdy wszyscy napastnicy byli martwi okazało się, że-ku przerażeniu Arwila-z piersi Wielkiego Mistrza lała się krew. Mistrz zastękał i rzygnął krwią. Z trudem wykrztusił słowa:-Masz...weź to...-mówił podając Arwilowi mocno wymiętą kopertę-pokaż to Niedamirowi.I umarł.Powstanie powoli się kończyło. Walki wygasały, zewsząd słychać było triumfalne śpiewy i krzyki.Niedamir gdy tylko przeczytał list w kopercie od Wielkiego Mistrza wybałuszył oczy jak zakuta w zbroję tyba.-No cóż...-zaczął-Chyba zostałeś nowym Mistrzem młodzieńcze.Na zewnątrz Jaskromir znany w całym zakonie ze swojego głosu i zdolności do składania rymów zaczął pobrzękiwać na nie wiadomo gdzie znalezionej lutni i śpiewał:W murach klasztornych żyję skromnie,w oczekiwaniu, aż śmierć przyjdzie po mniewalczę o chwałę, glorię i czystośćspraw przyziemnych nie rozprasza mnie miałkośćw bitewnym ogniu ma Róża zaświecibędę walczyć o spokój i przyszłość naszych dzieci Nad Wyzimą wstawał krwawy świt.I tak oto kończy się opowieść o tym jak to Arwil został Wielkim Mistrzem Zakonu Płonącej Róży.Moje imię nie jest ważne gdyż historia nie pamięta o ludziach takich jak ja...
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------A teraz to na co wszyscy czekaliśmy! Czyli...
Ogień i Diamenty(część druga)​
Elf Eragon był wyraźnie znudzony. Praca w pałacowym lochu nie należała do szczególnie ekscytujących. Nikt jeszcze nie próbował stąd ucieczki. Powszechnie wiadomo było o aurze magicznej otaczającej to miejsce. Tym większe było zdziwienie Eragona gdy poczuł na szyi mocny jak imadło uścisk palców. Osunął się bezwładnie na ziemię.„Wolność! Nareszcie!” powiedział sobie w duchu starszy pan w zbroi płytowej z insygniami Białej Róży. „Ale co zrobić z tym tu?”-wskazał na leżącego twarzą do ziemi mężczyznę o włosach białych jak mleko.-Hej ty!-wiedźmina wyrwało ze snu to w sumie ciche zdanie jednak w głowie Geralta brzmiące jak dzwon świątynny.-Tak ty! Do ciebie mówię! Wstawaj! Jesteś wolny!-właścicielem głosu okazał się staruszek w zbroi z insygniami zakonu Białej Róży.-Co...-zaczął wiedźmin ale staruszek przerwał mu.-Jesteś wolny! Ale bez broni i sam nie przetrwasz tu nawet minuty! Te lochy ciągną się milami na wszystkie strony! Dlatego pójdziesz ze mną!-Dlaczego miałbym ci zaufać?-zapytał wiedźmin-Ponieważ jeśli znajdą cię strażnicy to,na wszystkich bogów jakich znasz, jakich czcisz i o jakich słyszałeś módl się o stryczek.-Nie mam broni...-Już masz-powiedział oschle staruszek rzucajac mu lekki, elfi miecz-Ruszże się! Mogą tu być w każdej chwili!-Chodźmy. Nie uszli daleko, gdy w którymś z identycznie wyglądających korytarzy ze ścianami ciężkimi od obrazów gdy spostrzegli ubranego w mundur więzienny-luźny zielony strój-elfa zajętego kopaniem więźnia. Więzień miał na koszuli wypisane An'givare.-Hej! Co...Chcecie opuścić więzienie?-A kto nam zabroni?-powiedział hardo starzec.-Masz rację-opuścicie to miejsce. Kopytami do przodu!Ledwo elf wyrzekł te słowa cały świat zdał się zatrząść w posadach. Z rykiem godnym niejednego monstrum zawaliła się podłoga. Wiedźmin nie miał czasu na myślenie. Błyskawicznie odskoczył w stronę ściany, wbił w nią miecz i z dżwiękiem przypominającym nieco drapaniem metalu o szkło zsunął się na podłogę. Zakłuło w oczy. To co początkowo wydawało się farbą okazało się kryształem najwyższej próby. Wiedźmin rozejrzał się dookoła. W okrągłej komnacie o zupełnie gładkich ścianach leżały trzy postacie. Elf, więzień i tajemniczy rycerz. Geralt dopiero teraz zauważył na jego szyi nieśmiertelnik. Przeczytał:„sir Keth d'Ajgor porucznik zakonu Białej Róży.”Wtem wiedźmin usłyszał krzyki. Do sali wpadło czterech ciężkozbrojnych rycerzy. Rzucili się na wiedźmina. Czwarty zginął zanim ciało pierwszego dotknęło ziemi.Kilka następnych godzin upłynęło wiedźminowi na bieganiu przez korytarze i sale z kryształuI byłby przebiegł po odzianej w szary płaszcz postaci gdyby ta nie zaczęła głośno wrzeszczeć:-Nie! Stój! Nie bić Taxlehix!-Kto?-Ja Taxlehix z plemię Łowców Ognia. Pożyczam sobie różne rzeczy...Jaka ładna sakwa...mogę zobaczyć?-Kim...czym jesteś?-Ja Taxlehix. plemię Łowców Ognia. Z Nemisis.-Nemisis?-Być kraina daleeeko stąd. Ja wpaść w dziura w niebie i przenieść się tutaj...Nowy dom ładny...-Wiesz może jak stąd wyjść?-Ha! Ja ci pokazać wyjście jak ty odpowiedzieć na zagadka! Zagadka świetna!-Nie możesz mi po prostu pokazać wyjścia?-Mogę. Ale z zagadką jest ciekawiej!-No dobra.-Chmura być moja matka. Ty stąpać po tym. Ty bać się tego. Jest wokół ciebie. Co być?-Odpowiedź brzmi: woda, ziemia, ogień, powietrze.-Brawo! Mądra istota ty być! Szaman być?-Eee...nie...ja nie być...pokażesz mi teraz wyjście?-Pokazać! Wyjście! Tak, taaak! Iść za mną! Iść za mną!Taxlehix pomimo mikrej postury poruszał się niesamowicie szybko. Nawet Geraltowi, któremu na pewno braku sprawności fizycznej zarzucić nie można było z trudem za nim nadążał. W końcu ujrzał długie schody a na ich szczycie kamienne drzwi zdobione runami.-Być wyjście! Być wyjście!-Ale te drzwi są zamknięte.-Ty nie mówić nic o otwarciu! Ja pokazać nie otwierać. Ty nie mówić!-Ty mały..-Dobrze, dobrze ja otworzyć! Ty być nerwowy bardzo! Jak demon! Demon straszny...-Otwieraj!-Cierpliwość być cnota! Tak wy mówić?-Taxlehix wyciągnął nie wiadomo skąd duży, szafirowy klucz i przyłożył go do drzwi, które natychmiast stanęły otworem.-Ty mieć drzwi otwarte! Nie chcieć zostać? Ładny dom...-To ja już sobie pójdę...-Żegnaj przyjacielu! Oby przy naszym następnym spotkaniu twe sakwy były pełniejsze.Drzwi zaprowadziły Geralta do nieznanej mu doliny. Siedem Kóz błyszczało się niby zagubione diamenty na niebie. Od strony pałacu dochodziły huki. Huki maszyn oblężniczych. Geralt bez słowa ruszył traktem w stronę Wyzimy.
 
FirnomirIFRIT said:
Elf Eragon - ROTFL.Kilka drobnych błędów, a Geralt wg mnie jest jakiś nijaki.Reszta ujdzie.
Nie mogłem się powstrzymać ;).Nijaki? To znaczy? Potrafisz powiedzieć o co konkretnie chodzi?
 
No właśnie nie bardzo. Geralt w Sadze to 100%, świeży sok pomarańczowy. W grze taki tani, ale dość dobry, a twój to rozrobiony pół na pół z wodą.
 
Top Bottom