Ostatni Pies Ogrodnika – (nie)oficjalna forumowa proza

+
Nikt nie mógł spodziewać się redańskiej inkwizycji!
Undomiel, szefowa ochrony i wieszczka Szkarłatnej Twierdzy

Przecież od razu wiadomo, że za tym wszystkim stoi pewna określona grupa społeczna!
SMiki, genealog Szkarłatnej Twierdzy i etnograf na redańskim grancie

Gdy tylko usłyszałem o ich losie, zdecydowałem się na kilkugodzinne czuwanie. Potem jednak mnie tknęło… To jak, gramy? Grajmy. Czyli co, gramy?
Przechodzący akurat korytarzem infamis i utracjusz – rozgrywający lubiący przegrywać w grę w kości w ramach redańskiego programu partycypowania w towarzyskich grach planszowych

Protokół z przesłuchania w sprawie nr 2077:
Zaginięcie Narsa, Sserka i Jimpa w trakcie akcji o kryptonimie Niedzielny Grill
2014 rok


Przedmowa

You and I have unfinished business. To już przeszło dekada, Mordeczki. Spokojna głowa, wszyscy jesteśmy jak wino z Corvo Bianco. Najlepsze wciąż przed nami. Czego przykładem Ostatni Pies Ogrodnika. Zamiar wznowienia tej historii powracał do mnie na przestrzeni lat parokrotnie, by pozostać w sferze mrzonek spowodowanej zrozumiałym brakiem przestrzeni. Żałowałem, ale sięgające 2016 roku notatki z niezrealizowanymi pomysłami miały odejść w zapomnienie. I poniekąd odeszły, bo niemal z nich nie korzystam, a jednak nie żałuję.

Główną składową decyzji o powstaniu kontynuacji Psów ogrodnika było przeświadczenie, że pewne sprawy wypada załatać. W połowie grudnia fala porządkowania niedokończonych spraw objęła również tą. I to nagłym przebłyskiem w pakiecie z weną. Zwłaszcza, że znaleźliśmy się pośrodku krajobrazu pomiędzy wrześniowymi obchodami 20-lecia społeczności a majową 10 rocznicą wydania Wiedźmina 3. Zwyczajnie może nie nadarzyć się już taka kumulacja sentymentalnych nastrojów wśród tutejszych bywalców. Ponadto, możliwość powrotu do prozy i tego rodzaju ćwiczenie w kreatywności wydały mi się nader kuszące.

Używając hollywoodzkiej nomenklatury, przed nami coś na pograniczu ‘legacy sequela’ Psów i miękkiego reboota; ten drugi aspekt uzasadnia oczywiście fakt, że upłynęła przeszło dekada, a wraz z nią zmieniła się krzywa aktywności na forum. Wątek wiodący z 2014 roku wraca tutaj echem i staje się zarzewiem nowego, a jednocześnie pewne rymy pozostają znajome. W kwestii nazewnictwa zdecydowałem się na drobny retcon. Tak więc, choć liczy się sama podróż, cieszę się, że odżyła szansa na dotarcie do jej zakończenia. To jak? Once more, with feeling? Zadaję to pytanie i sobie, zakładając ten wątek dokładnie 14 lat (i dwa dni) po założeniu tutaj konta.​


Spis treści z odnośnikami do konkretnych postów z rozdziałami, o które będzie uzupełniany ten wątek:
Vol. 1: Krakowski spleen
Vol. 2: Warszawski tren (blisko gotowości; premiera nieco mniej wkrótce)
Vol. 3: Rumuński martwy ciąg (premiera: kiedyś)
Vol. 4: TBA
Vol. 5: TBA
 
Last edited:

Galadh

Forum veteran
Vol. 1: Krakowski spleen


Szkarłatna Twierdza płonęła.
A przynajmniej takie mogło być wrażenie kogoś niewtajemniczonego w proces kodowania. Trudno sobie jednak wyobrazić, jak osoba bez uprawnień pokonuje drogę do serca cytadeli. Nawet, jeśli zdołałaby omamić siły ochrony podlegające wszelkim słabościom ludzkim, to byłaby jeszcze zmuszona sforsować system tyleż niezauważalny, co podlegający ciągłym drganiom. Otóż wszystkie powierzchnie po same fundamenty Twierdzy lekko pulsowały, a pogłos Redów wtopił się jej w substancję architektoniczną, by pozostać tam na zawsze jako echo. Ściany cytadeli miały nie tylko uszy – dysponowały pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
Intruza, który bezceremonialnie dopuściłby się wtargnięcia, szybko zacząłby krępować baczny wzrok śledzący go na każdym kroku. I byłoby to nie tyle mgliste domniemanie, co przekonanie na granicy z uwierającą z tyłu głowy pewnością.
Najkrótsza droga do obłędu wiodła przez zakamarki Twierdzy.
Zuber nie należał do nieproszonych gości. Z oddaniem służył krakowskiemu oddziałowi Niebieskich Pasów skupionemu wokół Szkarłatnej Wieży, a jego sporadyczne wizyty w warszawskiej centrali miały charakter, jakby to rzec, ściśle zawodowy. Dokładnie tak jak teraz.
A jednak mrowienie karku i jemu dawało się we znaki.

Świetlista wstęga trawiła wewnętrzne arboretum.
Chmara ogników prószyła z intensywnością, od której najważniejszy organ Szkarłatnej Twierdzy zajął się blaskiem do złudzenia przypominającym łunę ognia. Osoba niewtajemniczona gotowa byłaby pomyśleć, że tak nakazywał noworoczny obyczaj.
Pod kopułą ogrodu, pofalowaną jak opierzenie kardynała szkarłatnego, dryfowali Redzi. Pogrążeni w majestatycznym, sobie tylko zrozumiałym tańcu. Takim, któremu z pozoru brakuje przynależności gatunkowej. Takim, któremu przyglądało się sklepienie upstrzone refleksami. Rachityczne poła krwawych płaszczy łopotały w powietrzu niczym skrzydła istot sprzed eonów. Gdyby pewnego dnia ktoś zdołał się do nich zbliżyć, wnet przekonałby się, że w studziennej ciemności ich kapturów jarzy się zorza polarna.
Ale ten dzień jeszcze nie nadszedł.
Za to przez panoramiczną ścianę tarasu widokowego widać było aż nadto wyraźnie, że to Redzi są źródłem zamieszania i wypełniając obowiązek wytrząsali z głębin swoich płaszczy gwiazdki. Całymi konstelacjami. Plotki głosiły, że niektóre z nich miały moc spełniania życzeń. Zuber nigdy jednak nie miał okazji tego zweryfikować, bo choć wiedział sporo o obrotach ciał niebieskich, napięty grafik nie pozwolił mu założyć, że nagle zostanie ich poławiaczem.
Póki co, płomyczki opadały sobie wedle uznania, wirując między barwnymi i rozłożystymi koronami cedrów, piramidalnymi i rozgałęziającymi się nieregularnie keteleeriami czy wąskimi i stożkowatymi sylwetkami jodeł. Wszystkie drzewa dumnie rzucały długie cienie. Malowniczy pejzaż wieńczyły kamienne latarnie, które mimo popołudniowej pory tchnęły jeszcze chłodem. Tymczasem u ich stóp dogasające iskierki buzowały czerwienią, powoli zatapiając się w ziemię.
Nawet, gdyby ktoś niepowołany zdołał się do nich zbliżyć, to i tak nie zgadłby, że co wytrwalsze po wniknięciu w glebę zapuszczają korzenie, by dać początek czemuś nowemu, a pewnego dnia wyrosną z nich linijki kodowania ucieleśnione przez długowieczne rośliny. Może usłyszałby chociaż, jak dostojne gałęzie drżą z cichym szumem na znak tego, że praca wre.
Kapitan-w-cywilu utkwił w przestrzeni zamyślone oczy. Wiedział, że nie ma powodów do niepokoju: to tylko regularne zjawisko towarzyszące projektowaniu nowych assetów do Wieśka Cztery, które za parę godzin zgaśnie jak zdmuchnięte świeczki, by odrodzić się o świcie. Gdzieś tam od niedawna dryfował także Rdzastyn – dawny kompan z Krakowa, który dostąpił wredowstąpienia.
Zuber złowił swoje odbicie w panoramicznej ścianie i westchnął. Potarł się po swojej ikonicznej bródce, a głowę natychmiast wypełniły mu wspomnienia.

Nars zdradził mu kiedyś, że lubił medytować na tym punkcie widokowym. Akurat byli w trakcie wspólnej operacji ich jednostek mającej na celu wcielenie ostatnich dzielnic Krakowa pod jurysdykcję najwyższej kondygnacji Szkarłatnej Wieży i zakamuflowani w zasadzce nieopodal Kamieniołomu Zakrzówek podziwiali listki na tarninie. Warszawski porucznik niemal co miesiąc potrafił przyglądać się w takim samym bezruchu Redom nawet przez kilka kwadransów, zawieszony gdzieś między dumą a dziecięcą fascynacją. Właściwie w każdy dzień, gdy jego myśli nie do końca miały ochotę na stanięcie obok siebie i złożenie się w składną całość.
Czasem nawet on miewał takie dni.
Dzień zasadzki z pewnością okazał się za to wyjątkowy dla sprawcy nierządu w rejonie wyrobiska, czyli adepta nekromancji, który poranną porą nieświadomy pułapki wracał na rowerze z bułkami z piekarni, by ni stąd, ni zowąd wyłapać w cymbał. Po kipiszu w jego kryjówce lokalna geomantka Jagoda przystawiła ucho do trawy i nasłuchiwała dłuższą chwilę, co też w niej piszczy, no i rzekomo doniesiono jej, że należy puścić z dymem grymuary stręczyciela, tyle że tam nie było żadnych tomisk ani rycin, no chyba, że chodziło o bambusową podstawkę pod herbatę. Pozostało jej więc ostrzec ich przed skażeniem lokalnej fauny, które objawić mogło się nawet z dekadą opóźnienia, lecz Nars miał już co innego na głowie.
Parę tygodni później wyruszył na akcję Niedzielny Grill i słuch o nim zaginął. Wraz z Jimpem mieli ocalić premierę Wieśka Trzy i pomóc kadetowi Sserkowi stać się prawdziwym chłopcem; dzieciak pragnął uwolnić się spod klątwy, która zmuszała go do mimowolnego zaspamowywania życia innych. Dni stopiły się w tygodnie, a te wkrótce zlały się w miesiące, które niepostrzeżenie zainicjowały zmiany pór roku. Czas posuwał się bezszelestnie, a na myśl o jego upływie Zubera dopadał kłujący ból w sercu. Kwietniowe deszcze poświadczyły o tym, że to już rok i zaczęły rozmywać wspomnienia o chłopakach. A gdy w maju po paru opóźnieniach spowodowanych niewypałem Niedzielnego Grilla wyszedł Wiesiek Trzy, wszyscy w niego pykali i nigdy już miało nie być takiego lata.
Zwłaszcza, że cała Szkarłatna Twierdza stała się jedną wielką nieobecnością tria śmiałków.
Upamiętniono wyrwę, którą pozostawili, a jakże. Uwieczniono ich jako popiersia zdobiące tutejsze Hall of Fame. Te Narsa zajmowało nieco bardziej prestiżową pozycję, w końcu piastował on zaszczytną funkcję Szkarłatnego Strażnika. Pamiętający dzieje edycji kolekcjonerskiej Wieśka Dwa mogli odetchnąć z ulgą, gdy podobizna sławnego porucznika spoczęła szczęśliwie na wyznaczonym postumencie bez żadnego uszczerbku.
Do Krakowa dotarły niesione wiatrem plotki, że w następstwie zaginięcia chłopaków doszło do przewrotu pałacowego. Szerzące się spekulacje niespecjalnie interesowały Zubera, podobnie jak dworskie intrygi. Trzymał się miasta królów, skupiony na swoim zadaniu i życiu rodzinnym, a do kwatery głównej wpadał jedynie od święta. Dokładnie tak jak teraz.
Tym razem nie było jednak czego świętować.

– Und i Zi3lona już dyrdają, ale Wielkiemu Watomierzowi trzeba jeszcze chwili w medytacyjnej.
Spolegliwy komunikat wyrwał Zubera ze sfery rozmyślań. Nieśpiesznie przyjrzał się odbiciu Yakina, przedstawiciela obecnej Szkarłatnej Straży. Yakin stał za nim godnie i powściągliwie, a dłoń jakby od niechcenia trzymał w pogotowiu na rękojeści miecza przepasanego przy boku. Yakin należał również do entuzjastów podróży i nigdy nie chodził wytyczonymi szlakami. Zdaje się, że dopiero co wrócił z urlopu w Indiach. Świeża szrama na prawym policzku musiała być pamiątką z ostatniej wyprawy.
– Yakim cudem ktoś dosięgnął lico Szkarłatnego?
– Takim, że to lico samo pochyliło się do licha. Ryzyko pasjonata wjechało za mocno. Kto z nas nigdy nie próbował pogłaskać tygrysa bengalskiego, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ty się bawisz w rekonstruowanie średniowiecznego mordobicia, a ja w survivalowe heheszki.
Zuber uznał, że nie zada pytania, które samo się nasuwa, czyli w jakiej kondycji był wzmiankowany kicior. Przecież wiedział, że musi wyglądać gorzej: został co najmniej poczochrany za uchem i nosił szramy na honorze. Pewnie właśnie przechwalał się w stadzie, że przetrwał spotkanie ze Szkarłatnym. O ile nie odebrało mu mowy tak, że nie był już zdolny do artykułowania mruczenia. Zuber odwrócił się więc, by wyrazić bardziej zasadną wątpliwość:
– Vatt medytuje? Musi być naprawdę niedobrze.
Yakin zmierzył go uważnym, lecz łagodnym spojrzeniem.
– Gdyby nie było – odparł bez cienia bufonady – to poczekałby chociaż do drugiego stycznia.

Zaczęło się jak zwykle.
Od przebudzenia ze stłamszoną kołdrą naciągniętą na głowę. I funkcji poznawczymi zmąconymi ciężarem poranka. W pościeli rozwichrzonej od małżeńskiej namiętności.
Spokojnie drzemała tuż obok. Jej ramiona miarowo unosiły się i opadały.
Usiadł w mlecznej poświacie z podkuloną nogą. Przez chwilę błądził myślami po różnych sprawach. Rozpamiętywał sen, w którym skryta w półmroku postać tańczyła do rave’owego covera motywu przewodniego Plebanii. Nieproszony gość wydawał mu się znajomy, ale logika stanu nie ułatwiała zakotwiczenia go w rzeczywistości.
W końcu złożył pocałunek delikatny jak poranna rosa – albo raczej, kryształek szronu – na czole śpiącej ukochanej. Która wymruczała na to „światło wolumeryczne, mmm” przez sen i przewróciła się na drugi bok.
Następnie bezgłośnie uchylił drzwi do pokoju kilkuletniej latorośli, by stwierdzić, że i tam wszystko było w jak najlepszym porządku. I tak właśnie na tym podmiejskim ranczu dzień po dniu żyćko jego toczyło się. Work-life balance został osiągnięty. Zapanował ten rzadki moment, kiedy wszystko się zgadzało i można było zaznać spokoju ducha. Czego chcieć więcej? Hmm.
Pozostało przygotować noworoczne śniadanie-niespodziankę, a następnie pozbierać rozrzucony po salonie sprzęt do średniowiecznej rekonstrukcji, by cichaczem udać się na trening – wszak wyznaczono już termin Zimowego Turnieju Sportowych Walk Rycerskich w Chrzanowie. Był w połowie naoliwiania nieodzownego atrybutu BHP, czyli przyłbicy, jak i rozmyślań nad tym, czy nie porąbać jeszcze drewna na opał, gdy poczuł pojedynczą wibrację telefonu. Wiadomość. I to od samego Mecenasa Yngha. Nawet jego słowa na ekranie promieniowały prestiżem etycznym i schludnością wziętego warszawskiego adwokata:
„Wstawaj, Zuber, Szyberdach próbuje wykręcić Twój numer <emotka z chupacabrą>”.
Rzeczywiście: nieodebrane od Szypka. Oddzwonił, pełen najgorszych przeczuć.

Gdy Zuber wysiadł z LightningBolta na krakowskim Zabłociu, którego terytorium wciąż należało do zimy, brzemienne od śniegu chmury zdążyły już ustąpić, a rozproszone światło słoneczne nabrało na sile. Pogodne niebo mogło zwiastować rok czysty jak poemat haiku.
W kontraście do lokalnej mordowni, to znaczy przybytku użyteczności publicznej, którego orbita przyciągała klimaciarskie środowisko skupione wokół podziemnego rapu. Wokół której walały się pozostałości po imprezie sylwestrowej. Dla jasności, okolica była podła, ale ludzie dobrzy. Zuber został więc namierzony pośrodku krajobrazu księżycowego i nawoływań zimowego ptactwa, gdy zapatrzył się w odblask rozmigotanej Wisły.
– O, proszę mi aresztować tego tu wariacika! Mieliśmy zgłoszenie kradzieży. Wielu niewieścich serc, hehe! Jak kruszy kopie na tych turniejach, to wszystkie panny odgrywające dworki wzdychają do niego. Czarosław, no gdzie ty masz kajdanki? Do parteru go, ale już! Tylko uważaj, żeby ci nie zanurkował w zaspę, bo dalej to rura stąd pod nogami i tyle go widzieli! Nie chcę potem znowu słuchać, że ktoś przeczołgał się pod śniegiem! Uważasz?!
Zuber najpierw go usłyszał, a potem zobaczył. Uniósł dłonie w obronnym geście:
– Odmawiam zeznań. I przypominam – kwiat forumowej społeczności. Oraz głowa rodziny.
Komisarz Szypek „Szyberdach” ofuknął usiłującego nadążyć za nim przybocznego i zbliżał się dziarskim krokiem. Dumnie wypięta pierś z metalową przypinką w kształcie gwiazdy szeryfa działała w tandemie z nakryciem głowy: kowbojskim kapeluszem o absurdalnie szerokim rondzie. Zupełnie, jakby omiótł wzrokiem z Kopca Kościuszki panoramę miasta w zadumie spod znaku: „I to wszystko jest moje”. Ktoś musiał być root adminem na tym dancingu.
Tak, Szypek porzucił barwy Redów, by przyodziać niebieskie, przynajmniej symbolicznie. Nie oznaczało to przynależnictwa do Niebieskich Pasów. Tę rolę pełnił boysband Zubra, którym sumiennie dowodził Hunt. Hunt, który cieszył się nie tylko najdłuższym stażem spośród lokalnych Szkarłatnych, ale w ogóle uznawany był za redańskiego namiestnika w tym regionie. Do oddziału należało jeszcze dwóch przedstawicieli Straży, czyli rzecz jasna Patrol i Szincza. Zuber pielęgnował swój status cywila i pomimo zaangażowania opierał się jego zmianie. Byli jeszcze Kalen oraz Rdzastyn, którzy zajmowali się kodowaniem. Ten drugi ostatnimi czasy, jak już wiemy, wręcz latająco.
Szypek natomiast wciągnął na siebie przepisowy policyjny mundur, który szybko zastąpił jego brakiem charakterystycznym dla innych wydziałów. Błyskawicznie został kierownikiem sekcji zespołu operacyjno-rozpoznawczego i równie skutecznie awansował na znaczącą pozycję wśród kryminalnych. W ten sposób miał dodać swoim dawnym kompanom prestiżu moralnego oraz wesprzeć ich logistycznie. Jeśli Łoles pilnujący porządku w neo-noirowym Gotham City mógł podeprzeć się o lokalną glinę, tak samo Niebieski Pasy potrzebowały Szypka. A jak powszechnie było wiadomo, Szybek szypki jest. Znaczy, szybki: Szypek, no bo kto?
Przywitali się prawilnie, jak przystało na krakowską ulicę, z wrażenia wypuszczając w powietrze białe, gęste chmurki oddechu. Komisarz wyjaśnił zdawkowo, że ciało znaleziono za winklem, gdzie Zubera odprowadzi teraz nieodstępujący go przyboczny Czaro i gdzie czynnościami zawiaduje druga przyboczna, aspirant Tola Borewicz, która nie daje sobie w kaszę dmuchać.
– Także dawaj za garaże, wariacik i rozruszaj mi towarzystwo poddające zwłoki oględzinom, ponieważ coś się jakaś dziwna niemrawość wdała, a sam muszę tymczasem zahaczyć jeszcze o wnętrze, by przesłuchać właściciela. Jeśli już wdepniecie w materiał dowodowy, to postarajcie się przynajmniej mi go nie roznieść po całym terenie.
Pomimo chłodu, aż zakasał rękawy. Zuberowi ze wzruszeń pozostało wzruszenie ramionami.
Czarosław oszczędnym gestem polecił mu więc podążać za nim. Zubera zastanowiło, dlaczego zaufanym Szypka jest łapserdak z rumianą cerą i odstającymi uszami oraz błyskiem nagminnego wyrywacza w oku, ale nie miał też powodu, żeby podważać skrupulatną naturę komisarza. Może po prostu został mu narzucony?
Z analizy wyrwał go znowu wibrujący telefon. Kolejna wiadomość, tym razem od partnerki:
„Kochanie, czy Ty znowu wymknąłeś się na warsztaty z jednym czy drugim urwipołciem od rekonstrukcji? Wracaj szybko. Kupisz proszę po drodze napój bio na bazie śródziemnomorskiego migdału pomieszanego z ekstraktem z lembasów?”.
Naciągnął czapkę głębiej na uszy.
Krzątanina towarzysząca czynnościom trwała za garażami, a ich zakres wyznaczała taśma policyjna. Nieopodal z silnikami na chodzie stały cztery fury, w tym nieoznakowane, a obok krzątała się cała kompania, czyli kilku mundurowych, technik z walizeczką, kichający prokurator i biegły lekarz. Oraz wystawały dwie znajome mordeczki.
Szincza usłyszał chrupot jego podeszw na szronie jako pierwszy, ale to Patrol zareagował przed nim: inspektor wdzianka obrócił się gibko i zmierzył stylówę Zubera wnikliwym spojrzeniem spod designerskich przyciemnianych szkieł z filtrem światła niebieskiego. Jak widać, patrol stylizacyjny trwał. W końcu jego twarz konesera rozjaśnił werdykt: milczący szacun. Stojący z nim niemal ramię w ramię Szincza – spod którego kurtki wystawał tradycyjny strój treningowy do ju-jitsu – na widok Czarosława przewrócił oczyma. Przyboczny Szypka jakby wyczuwając jego rezerwę, zwrócił się do Szkarłatnego jowialnie:
– Chyba nas sobie nie przedstawiono. Czaro jestem. To zaszczyt pracować z…
– Czy ty w ogóle masz konto na forum?
– Naajak!
– A jakiś nick?
– Charrujący_Charizard?
– Nie kojarzę.
– A, bo wiesz, ostatnio odpoczywam.
W oczach Szinczy malowała się niegasnąca łowiecka ambicja pogromcy trolli.
– Czy ja przypadkiem nie wlepiłem tobie z miesiąc temu bana za okultystyczne memy?
– Nie. – Czarosław odpowiedział zbyt szybko.
– A-ha. – Szincza był jeszcze szybszy.
– Ty, Zubi? – rzucił dyskretnie Patrol podczas przywitania. – A Hunta to żeś ostatnio nie widział? Najlepiej się rozeznajesz jak tam z nim, c’nie? Jak coś, to od razu sprawdziłem i nie, to nie on się rozkłada tam za taśmą.
Zuber wyglądał na kogoś, kto rozeznawał się aż nazbyt dobrze. Uczciwie się nad tym zastanowił. W tym momencie dotarło do niego, kogo widział w rave'owym koszmarze.
– Jak tak pomyślę, to ostatnio tylko we śnie… W sensie, na plebanii. Nieważne. I tak mi nie uwierzycie.
– A, bo balowaliśmy wczoraj na Sylwka, miał pobrylować z nami i cosik nie ma z nim kontaktu.
– E tam, pewnie jest z kobitą. Albo na afterze z normikami. Odezwie się lada dzień. No i jak tam, udane balety? – Obdarzył swoich chłopaków przeciągłym spojrzeniem.
Patrol aż znacząco przycisnął przyciemniane okulary, by ukryć, jak bardzo udane. Wymienili z Szinczą ukradkowe spojrzenia. Które oczywiście nie umknęły Zuberowi.
– No? – Aż rozłożył ręce w oczekiwaniu. – Co żeście nawywijali tym razem?
– Głupia sprawa – mruknął Patrol – ale jakoś tak wyszło, że w ogólnym rozweseleniu puściliśmy z dymem Sukiennice. Na szczęście zamówiliśmy u Redów cofanie w czasie, więc gdzieś tam w równoległej rzeczywistości rośnie właśnie ciekawa odnoga. Dobre wieści są takie, że przynajmniej wreszcie mamy pewność – nie żyjemy w najgorszym timelinie, c’nie?
Zuber wyglądał na kogoś, kto z pewnością nie żył w najlepszym. O ile dobrze się orientował, raz na kwartał magia Redów pozwala na takie zaklęcie. Można było skoczyć w przeszłość maksymalnie dwanaście godzin wstecz, o czym pomyślano z troski o backup danych:
– Żeby tak cofnąć czas, to chyba musiała pójść zrzutka większości personelu Szkarłatnej Wieży, a może i jeszcze kogoś z Twierdzy. To wyście wszyscy tak zabalowali?
– Ja, na ten przykład, tylko połowicznie.
Niesforna czupryna przywodząca na myśl Boba Dylana wystawała z okna jednego z radiowozów i nieodmiennie należała do Kalena, podobnie jak zachrypnięty głos.
Zuber ruszył do niego szybkim krokiem. Programista próbował poczochrać włosy prawą dłonią, ale w połowie tego bezwiednego gestu wstrzymała go obręcz kajdanek na przegubie.
– Kalen? Przecież ty jesteś złoty chłopak. Co jest grane, ktoś podrzucił ci fisstech?
– To długa historia – skwitował. – Zaczęło się od tego, że kodowanie wymknęło mi się spod kontroli i zawinęło w spaghetti. Tak poleciałem z tematem, że aż linijki się ugotowały. Musiałem zrobić sobie przerwę, by oczyścić umysł.
Zuber pochylił się nad okienkiem i dopiero teraz zauważył, że łącznik kajdanek wiódł do przegubu należącego do drugiej osoby. A mianowicie driady, która ze zblazowaną miną zatopiła się w tapicerce. Sylfida miała na sobie wdzianko, któremu Patrol z pewnością wystawił już maksymalną notę: cekinowo-szyszkowaty garnitur. Jej nieprzeniknione kocie oczy lustrowały właśnie zdjęcia jakiejś alternatywki na portalu społecznościowym. Cedziła przy tym pod nosem: „Niedoczekanie twoje, lambadziaro”.
– Chłopy namówili mnie na gniotownik w Sukiennicach – kontynuował Kalen. – A że miałem potrzebę uwolnić głowę, to nie mogłem pominąć w tłumie imprezowiczów grupy driad. Akurat Patrol do nich podbił z bajerą, że niby nie wymówisz Pat Patrolewicz bez „lew” czy że Pat rymuje się z szach-mat. Znaczy, nie wiem, na tym etapie mogłem już coś źle zrozumieć. Pewne jest to, że jedna go nie słuchała, więc prawilnie do niej zagadałem.
– Chyba wiem, dokąd to zmierza. – Zuber znacząco zerknął na spajające ich kajdanki.
– Mnie też w ogóle nie zdziwiło, kiedy zaczęła recytować kontemplacyjne eseje Thoreau hołdujące bliskości natury. No i teraz ludzie Szypka wożą nas po całym mieście w poszukiwaniu ślusarza, który jest otwarty w święto. Albo chociaż trzeźwy. Ubawu co niemiara. Nawet pracownia artystycznych ram stylowych okazała się dzisiaj zaplombowana. No i zanim podjęliśmy nowy trop, dostali to zgłoszenie, a tymczasem Tola, to znaczy aspirant Borewicz, jej czymś podpadła.
Zuber miał nieodparte wrażenie, że Kalen pominął w tym wszystkim niezwykle istotny detal, ale ostatecznie znowu wzruszył ramionami: może życie naprawdę było lepsze, gdy otaczał je nimb tajemnicy? Grunt, że przynajmniej jedna osoba z ekipy wyglądała na szczęśliwą.
– Myślicie, że ta bagieta kiedykolwiek czytała Dostojewskiego? – Driada spiorunowała wzrokiem z dystansu studentkę o wyglądzie Britney Spears, która naganiała resztę zespołu Szypka i w której Zuber rozpoznał alternatywkę ze zdjęć. – Albo choć raz widziała go na żywo?
Zuber podniósł głowę, jakby nagle mu coś do niej przyszło. Wyciągnął telefon, by odpisać ukochanej jako posłaniec alarmujący: „Kochanie, gdzie ja Ci znajdę napój bio ze śródziemnomorskim lembasem w dzień świąteczny?”. Odpowiedź przyszła natychmiast: „Migdałem. A zaglądałeś do Salamandry? Przecież mają otwarte codziennie”.
No jasne. Nie tak łatwo było zapomnieć o sieci sklepów spożywczych typu convenience. Cynobrowy logotyp z sympatycznym ga–płazem rozświetlał jak neon każdą ulicę. Niegdyś podstawowe węzły struktury społecznej, a obecnie lokalne punkty orientacyjne i niezatarty element krajobrazu. Zuber nie miał w zwyczaju zawodzić swoich bliskich, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i ukrócić wydłużające się czynności, by czym prędzej zagrzebać się z powrotem w domowych pieleszach.
– Wystarczy mitrężenia! – ogłosił wszem i wobec. – Miejmy już z głowy te oględziny.
By zaznaczyć pełną gotowość, Patrol na wszelki wypadek znacząco zdjął i ponownie założył okulary, a Szincza naprężył muskuły. Nim jednak dane im było cokolwiek przedsięwziąć, ich myśli zagłuszyło rześkie chrzęszczenie butów. Kogo tu jeszcze brakowało?
Wąsaty sześćdziesięciopięcioletni kombatant dreptał sobie w wojskowym obuwiu przez sąsiadujące pole, wyrywając się naprzód tak krewko, że nawet Szypek z trudem dotrzymywał mu kroku. Właściciel przybytku widocznie tylko czekał na wizję lokalną, bowiem wnet oskarżycielsko wycelował dłoń w kierunku włazu do studzienki kanalizacyjnej, wydając wyrok:
– Stąd strzygowie wylgnęli!
– Z pańskiej wcześniejszej relacji wyłonił się raczej szkic dystyngowanego staropolskiego wąpierza, a jednak poszlaki jednoznacznie wskazują na udział – po twarzy Szypka przemknął cień – Wojowniczych Żółwi Ninja?
– Poszlaki? – Stary wiarus zbył go machnięciem ręki. – Panie, a idź pan w… Kiedyś to były poszlaki, nie to co teraz.
Chwilę później Zuber naciągnął na dłonie jednorazowe rękawiczki, pochylił się nad ciałem i otoczony kordonem ciekawskich stróżów prawa rozpoczął skrzętną dłubaninę.
– Co my tu mamy? Niepozorny jak na dilera kręcącego się przy dzieciarni od rapsów. Jesteście pewni, że tak był ułożony? Widzę rany cięte na krtani. Mm-hm. Kolejne obrażenia tutaj… Obsłużyli klienta maczetą, poprawili skalpelem i odfajkowane. Chirurgiczna precyzja. Przecież od razu widać, że to jakieś porachunki gangów. Tutaj przebiega czyste cięcie. I tutaj kolejny przebieg. A jeszcze tutaj na bruku macie posokę układającą się w znak zapytania. Wycelowany w ciebie, Szyberdach. Pyta, co my tutaj, u licha, robimy. I dlaczego pisał do mnie sam Yngh?
– Moim zdaniem to robota skolopendromorfa – oświadczył tonem znawcy komisarz. – Niedługo wiosna, więc zaczęły wyłazić na żer. Czarosław jako ekspert od egzotycznej fauny nie zadał kłamu tym spekulacjom. A jeśli nie skolopendromorfa, to już z całą pewnością wąpierza.
– Gdzie ty widzisz tutaj ślady picia krwi? To typowe obrażenia od egzekucji maczetą.
– No, przecież mówię. Wąpierz z maczetą. Nihil novi.
– Szypek, ja tu nie widzę wykwitu innej sfery. A Niebieskie Pasy Szkarłatnej Wieży wzywa się do spraw koniunkcji sfer, czyli nie koniunkcji między drugorzędnymi gangusami, którzy pomnażają towar blenderem w piwnicy wujka. Nie stawaj w szranki z rycerzami, przyjacielu.
Zuber wymienił z Patrolem i Szinczą ukradkowe spojrzenia. Które oczywiście nie umknęły Szypkowi. Komisarz uznał za stosowne dać za wygraną. Gestem przyciągnął do siebie trio, a następnie tuż nad gnijącymi zwłokami dilera objął chłopków przytulasem serdecznym oraz pojemnym tak, że znalazłoby się w nim miejsce jeszcze przynajmniej dla Kalena, oczywiście pod warunkiem, że w okolicy znalazłby się też ślusarz.
– Otwieramy 2025 rok, więc po prostu chciałem na przywitanie zobaczyć moich wariacików w komplecie. Bo wiecie, męska przyjaźń jest taka męska. Szorstka jak futro na niedźwiedziu, ale także pluszowa jak to misia, a nawet misiaczka. Męska przyjaźń to wszak rzecz wielka i piękna. Więc… co tak nagle zamilkliście?
Skrępowany Zuber nie wyglądał na kogoś z rozmachem otwierającego nowy rok, tylko jakby już chciał go szczelnie zamknąć. Obok w plątaninie kończyn Patrolowi aż zaparło dech, niekoniecznie na skutek wzruszenia. Szincza znosił oznaki czułości dzielnie, a przynajmniej skoncentrował się na staraniach, żeby trzymać fason pomimo krwi pulsującej mu w skroniach. Ratunek, jak to często bywa, przyszedł z najmniej spodziewanej strony – ocalił ich Charrujący_Charizard człapiący z radiem policyjnym przy swoim odstającym uchu:
– Tej, no nie uwierzycie. Przyszło kolejne zgłoszenie. Na Zakrzówku znaleźli topielca!
– Kurczę, szefie, kolejny trup w ciągu paru godzin? – Tola aż zapiszczała z niekłamanym podziwem. – Ty to masz jednak szczęście!
Szypek natychmiast rozluźnił uścisk, by jako racjonalny facet zacieśnić erupcję nastrojów oraz zacisnąć dłoń na swojej gwieździe szeryfa.
– Doceniam wasz animusz, ale wolałbym jednak, gdybyśmy zachowali szacunek do majestatu śmierci. Jesteśmy na służbie. Nie chcemy problemów natury wizerunkowej. Uważacie?!
Wiwatowanie zamarło z impetem zatrzymującej się gramofonowej płyty.
– Ale co prawda, to prawda – dokończył komisarz, z grzeczności nie śmiejąc zaprzeczyć. – Złote rozdanie, ha.
Ogólny zapał wrócił błyskawicznie. Na jego fali aż wzniósł się nasłuchujący radia Czarosław:
– Ej, świadek relacjonuje, że ten dzik, co to wpadł do kamieniołomu i się utopił właśnie ożył, a od kilku minut pływa w kółko motylkiem. Czyli jakie są teraz procedury?
– Czarosław, co to za krakowska zamota? – Szypek zdobył się na pedagogiczny ton. – Jeśli dzik utonął, a teraz pływa motylkiem, to nie uważasz, że jego klasyfikacja zmieniła się z topielca na utopca? Topielec z pulsem? Może jeszcze precel bez dodatków? Albo mimika kolana?
– No pewka, że kolana – zaperzyła się aspirantka, majtając lewą nogą. – Moje potrafi się uśmiechać i smucić na zawołanie. Wiecie, ile to ćwiczyłam?
Komisarz Szyberdach rozważył jej słowa z nagłym rozkojarzeniem. Właśnie lustrował swój telefon, pochłonięty nową wiadomością.
– Aspirantko Borewicz, na nieumarłego dzika uśmiechnięte kolano jak znalazł. – Przeniósł wzrok na chłopaków. – A wam proponuję sprawdzić pocztę. Nie wiem, jak to przeżyję, ale centrala nakazuje odstąpić Czarosława. Ma być kierowcą, który zabierze was do Wwa.
W tym momencie raz jeszcze zawibrował telefon Zubera. I nie tylko jego; do swoich kieszeni unisono sięgnęli także Patrol i Szincza, a na ich wyświetlaczach rozbłysła pewna słynna żółta plansza. Zuber czuł się tak, jakby wpatrywał się w swój przez teleskop, a wszystko docierało do niego z ogromnej dali. Oto dostali wspólne wezwanie do Szkarłatnej Twierdzy. A wezwanie do kwatery głównej, siostro i bratku, jest nieodwołalne. I tyle ze spokojnego początku roku u boku rodziny. Nie miał oczywiście pretensji do Redów; wiedział, że to była przykra konieczność podyktowana okolicznościami niezależnymi od nich. Rajzefiber wpłynął nie tylko na jego oblicze.
– Akurat teraz? – żachnął się Patrol. – A miałem zaraz wbić na Kleparz, by zrecenzować jakieś stylówki, c’nie?
– A ja udać się na trening do mojego dojo – zawtórował mu Szincza. – Leakerzy nie śpią.
Szypek otaksował zebranych bez choćby jednej łzy.
– Nie patrzcie tak na mnie, Borewicz. Zagramy w międzywydziałowy turniej w Scrabble dopiero, kiedy miasto będzie bezpieczne. Pomyśl lepiej o tym, że dawno nie przelatywaliśmy przez Ruczaj na bombach. They see me rollin', they hatin', hehe. Ej, co wy tam jaracie i kitracie po kieszeniach, Stopczyk? A może by się tak zacząć dzielić się z resztą w ramach postanowień?
Zuber nie wyglądał jak ktoś, kto… Dajmy na chwilę spokój Zuberowi i pozwólmy mu odejść na stronę celem przekazania partnerce, żeby nie czekała na niego z noworocznym obiadem.
Ludzie Szypka – rzecz jasna z pominięciem Charizarda – rzucili się do samochodów niczym hałastra rodem z Mad Maxa; ktoś nawet zaklinował się w bagażniku i wierzgał nogami. Tymczasem protesty Kalena grzecznie przypominającego o potrzebie rozkucia go i uwolnienia od driady zgubiły się w kakofonii zagrzewanych silników, pisku opon i jazgotu ruszających na sygnale pojazdów. Oraz deklamującej mu wiersze Coleridge’a samej dziwożony. Pęd, a przede wszystkim poezja aż przyszpiliły go do siedzenia. I tyle go widzieli.
Owszem, przynajmniej jeden członek ekipy wydawał się być w dobrych rękach: Szincza znowu przewrócił oczyma, gdy Czarosław wszedł im w klarę, machając nieśmiało kluczykami do auta. Zuber nawet tego nie zauważył. Kiedy chwilę później z rozwianą grzywą wpatrywał się w krajobraz umykający za uchylonym oknem, usiłował złowić znaczenie swojego bytu, który może byłby lżejszy, gdyby po prostu udać się na łowy za tym przeklętym bio nerkowcem.
Chwila, a nie chodziło o żurawinę?

Na razie jednak udał się tropem Yakina, porzucając panoramiczną ścianę, za którą dogorywało kodowanie. Jego odbicie i tym razem nie zostawiło na niej żadnych śladów.
– To brzmi jak zadanie dla Hunta. Dlaczego Vatt chce rozmawiać akurat ze mną? Przecież nie zostałem Szkarłatnym. I ani myślę. Nie mogliście wezwać naszego krakowskiego szefuńcia? Nie bez powodu mówią o nas „junta Hunta”. To on jest decyzyjny.
Yakin po raz pierwszy posłał mu zrezygnowane spojrzenie, a Zubera – który przecież nosił taką ewentualność z tyłu głowy – uderzyło nagle, że znalazł się bliżej prawdy, niż sobie tego życzył.
Cała Szkarłatna Twierdza stała się jedną wielką nieobecnością Hunta.
 
Last edited:
Vol. 1: Krakowski spleen


Szkarłatna Twierdza płonęła.
A przynajmniej takie mogło być wrażenie kogoś niewtajemniczonego w proces kodowania. Trudno sobie jednak wyobrazić, jak osoba bez uprawnień pokonuje drogę do serca cytadeli. Nawet, jeśli zdołałaby omamić siły ochrony podlegające wszelkim słabościom ludzkim, to byłaby jeszcze zmuszona sforsować system tyleż niezauważalny, co podlegający ciągłym drganiom. Otóż wszystkie powierzchnie po same fundamenty Twierdzy lekko pulsowały, a pogłos Redów wtopił się jej w substancję architektoniczną, by pozostać tam na zawsze jako echo. Ściany cytadeli miały nie tylko uszy – dysponowały pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
Intruza, który bezceremonialnie dopuściłby się wtargnięcia, szybko zacząłby krępować baczny wzrok śledzący go na każdym kroku. I byłoby to nie tyle mgliste domniemanie, co przekonanie na granicy z uwierającą z tyłu głowy pewnością.
Najkrótsza droga do obłędu wiodła przez zakamarki Twierdzy.
Zuber nie należał do nieproszonych gości. Z oddaniem służył krakowskiemu oddziałowi Niebieskich Pasów skupionemu wokół Szkarłatnej Wieży, a jego sporadyczne wizyty w warszawskiej centrali miały charakter, jakby to rzec, ściśle zawodowy. Dokładnie tak jak teraz.
A jednak mrowienie karku i jemu dawało się we znaki.

Świetlista wstęga trawiła wewnętrzne arboretum.
Chmara ogników prószyła z intensywnością, od której najważniejszy organ Szkarłatnej Twierdzy zajął się blaskiem do złudzenia przypominającym łunę ognia. Osoba niewtajemniczona gotowa byłaby pomyśleć, że tak nakazywał noworoczny obyczaj.
Pod kopułą ogrodu, pofalowaną jak opierzenie kardynała szkarłatnego, dryfowali Redzi. Pogrążeni w majestatycznym, sobie tylko zrozumiałym tańcu. Takim, któremu z pozoru brakuje przynależności gatunkowej. Takim, któremu przyglądało się sklepienie upstrzone refleksami. Rachityczne poła krwawych płaszczy łopotały w powietrzu niczym skrzydła istot sprzed eonów. Gdyby pewnego dnia ktoś zdołał się do nich zbliżyć, wnet przekonałby się, że w studziennej ciemności ich kapturów jarzy się zorza polarna.
Ale ten dzień jeszcze nie nadszedł.
Za to przez panoramiczną ścianę tarasu widokowego widać było aż nadto wyraźnie, że to Redzi są źródłem zamieszania i wypełniając obowiązek wytrząsali z głębin swoich płaszczy gwiazdki. Całymi konstelacjami. Plotki głosiły, że niektóre z nich miały moc spełniania życzeń. Zuber nigdy jednak nie miał okazji tego zweryfikować, bo choć wiedział sporo o obrotach ciał niebieskich, napięty grafik nie pozwolił mu założyć, że nagle zostanie ich poławiaczem.
Póki co, płomyczki opadały sobie wedle uznania, wirując między barwnymi i rozłożystymi koronami cedrów, piramidalnymi i rozgałęziającymi się nieregularnie keteleeriami czy wąskimi i stożkowatymi sylwetkami jodeł. Wszystkie drzewa dumnie rzucały długie cienie. Malowniczy pejzaż wieńczyły kamienne latarnie, które mimo popołudniowej pory tchnęły jeszcze chłodem. Tymczasem u ich stóp dogasające iskierki buzowały czerwienią, powoli zatapiając się w ziemię.
Nawet, gdyby ktoś niepowołany zdołał się do nich zbliżyć, to i tak nie zgadłby, że co wytrwalsze po wniknięciu w glebę zapuszczają korzenie, by dać początek czemuś nowemu, a pewnego dnia wyrosną z nich linijki kodowania ucieleśnione przez długowieczne rośliny. Może usłyszałby chociaż, jak dostojne gałęzie drżą z cichym szumem na znak tego, że praca wre.
Kapitan-w-cywilu utkwił w przestrzeni zamyślone oczy. Wiedział, że nie ma powodów do niepokoju: to tylko regularne zjawisko towarzyszące projektowaniu nowych assetów do Wieśka Cztery, które za parę godzin zgaśnie jak zdmuchnięte świeczki, by odrodzić się o świcie. Gdzieś tam od niedawna dryfował także Rdzastyn – dawny kompan z Krakowa, który dostąpił wredowstąpienia.
Zuber złowił swoje odbicie w panoramicznej ścianie i westchnął. Potarł się po swojej ikonicznej bródce, a głowę natychmiast wypełniły mu wspomnienia.

Nars zdradził mu kiedyś, że lubił medytować na tym punkcie widokowym. Akurat byli w trakcie wspólnej operacji ich jednostek mającej na celu wcielenie ostatnich dzielnic Krakowa pod jurysdykcję najwyższej kondygnacji Szkarłatnej Wieży i zakamuflowani w zasadzce nieopodal Kamieniołomu Zakrzówek podziwiali listki na tarninie. Warszawski porucznik niemal co miesiąc potrafił przyglądać się w takim samym bezruchu Redom nawet przez kilka kwadransów, zawieszony gdzieś między dumą a dziecięcą fascynacją. Właściwie w każdy dzień, gdy jego myśli nie do końca miały ochotę na stanięcie obok siebie i złożenie się w składną całość.
Czasem nawet on miewał takie dni.
Dzień zasadzki z pewnością okazał się za to wyjątkowy dla sprawcy nierządu w rejonie wyrobiska, czyli adepta nekromancji, który poranną porą nieświadomy pułapki wracał na rowerze z bułkami z piekarni, by ni stąd, ni zowąd wyłapać w cymbał. Po kipiszu w jego kryjówce lokalna geomantka Jagoda przystawiła ucho do trawy i nasłuchiwała dłuższą chwilę, co też w niej piszczy, no i rzekomo doniesiono jej, że należy puścić z dymem grymuary stręczyciela, tyle że tam nie było żadnych tomisk ani rycin, no chyba, że chodziło o bambusową podstawkę pod herbatę. Pozostało jej więc ostrzec ich przed skażeniem lokalnej fauny, które objawić mogło się nawet z dekadą opóźnienia, lecz Nars miał już co innego na głowie.
Parę tygodni później wyruszył na akcję Niedzielny Grill i słuch o nim zaginął. Wraz z Jimpem mieli ocalić premierę Wieśka Trzy i pomóc kadetowi Sserkowi stać się prawdziwym chłopcem; dzieciak pragnął uwolnić się spod klątwy, która zmuszała go do mimowolnego zaspamowywania życia innych. Dni stopiły się w tygodnie, a te wkrótce zlały się w miesiące, które niepostrzeżenie zainicjowały zmiany pór roku. Czas posuwał się bezszelestnie, a na myśl o jego upływie Zubera dopadał kłujący ból w sercu. Kwietniowe deszcze poświadczyły o tym, że to już rok i zaczęły rozmywać wspomnienia o chłopakach. A gdy w maju po paru opóźnieniach spowodowanych niewypałem Niedzielnego Grilla wyszedł Wiesiek Trzy, wszyscy w niego pykali i nigdy już miało nie być takiego lata.
Zwłaszcza, że cała Szkarłatna Twierdza stała się jedną wielką nieobecnością tria śmiałków.
Upamiętniono wyrwę, którą pozostawili, a jakże. Uwieczniono ich jako popiersia zdobiące tutejsze Hall of Fame. Te Narsa zajmowało nieco bardziej prestiżową pozycję, w końcu piastował on zaszczytną funkcję Szkarłatnego Strażnika. Pamiętający dzieje edycji kolekcjonerskiej Wieśka Dwa mogli odetchnąć z ulgą, gdy podobizna sławnego porucznika spoczęła szczęśliwie na wyznaczonym postumencie bez żadnego uszczerbku.
Do Krakowa dotarły niesione wiatrem plotki, że w następstwie zaginięcia chłopaków doszło do przewrotu pałacowego. Szerzące się spekulacje niespecjalnie interesowały Zubera, podobnie jak dworskie intrygi. Trzymał się miasta królów, skupiony na swoim zadaniu i życiu rodzinnym, a do kwatery głównej wpadał jedynie od święta. Dokładnie tak jak teraz.
Tym razem nie było jednak czego świętować.

– Und i Zi3lona już dyrdają, ale Wielkiemu Watomierzowi trzeba jeszcze chwili w medytacyjnej.
Spolegliwy komunikat wyrwał Zubera ze sfery rozmyślań. Nieśpiesznie przyjrzał się odbiciu Yakina, przedstawiciela obecnej Szkarłatnej Straży. Yakin stał za nim godnie i powściągliwie, a dłoń jakby od niechcenia trzymał w pogotowiu na rękojeści miecza przepasanego przy boku. Yakin należał również do entuzjastów podróży i nigdy nie chodził wytyczonymi szlakami. Zdaje się, że dopiero co wrócił z urlopu w Indiach. Świeża szrama na prawym policzku musiała być pamiątką z ostatniej wyprawy.
– Yakim cudem ktoś dosięgnął lico Szkarłatnego?
– Takim, że to lico samo pochyliło się do licha. Ryzyko pasjonata wjechało za mocno. Kto z nas nigdy nie próbował pogłaskać tygrysa bengalskiego, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ty się bawisz w rekonstruowanie średniowiecznego mordobicia, a ja w survivalowe heheszki.
Zuber uznał, że nie zada pytania, które samo się nasuwa, czyli w jakiej kondycji był wzmiankowany kicior. Przecież wiedział, że musi wyglądać gorzej: został co najmniej poczochrany za uchem i nosił szramy na honorze. Pewnie właśnie przechwalał się w stadzie, że przetrwał spotkanie ze Szkarłatnym. O ile nie odebrało mu mowy tak, że nie był już zdolny do artykułowania mruczenia. Zuber odwrócił się więc, by wyrazić bardziej zasadną wątpliwość:
– Vatt medytuje? Musi być naprawdę niedobrze.
Yakin zmierzył go uważnym, lecz łagodnym spojrzeniem.
– Gdyby nie było – odparł bez cienia bufonady – to poczekałby chociaż do drugiego stycznia.

Zaczęło się jak zwykle.
Od przebudzenia ze stłamszoną kołdrą naciągniętą na głowę. I funkcji poznawczymi zmąconymi ciężarem poranka. W pościeli rozwichrzonej od małżeńskiej namiętności.
Spokojnie drzemała tuż obok. Jej ramiona miarowo unosiły się i opadały.
Usiadł w mlecznej poświacie z podkuloną nogą. Przez chwilę błądził myślami po różnych sprawach. Rozpamiętywał sen, w którym skryta w półmroku postać tańczyła do rave’owego covera motywu przewodniego Plebanii. Nieproszony gość wydawał mu się znajomy, ale logika stanu nie ułatwiała zakotwiczenia go w rzeczywistości.
W końcu złożył pocałunek delikatny jak poranna rosa – albo raczej, kryształek szronu – na czole śpiącej ukochanej. Która wymruczała na to „światło wolumeryczne, mmm” przez sen i przewróciła się na drugi bok.
Następnie bezgłośnie uchylił drzwi do pokoju kilkuletniej latorośli, by stwierdzić, że i tam wszystko było w jak najlepszym porządku. I tak właśnie na tym podmiejskim ranczu dzień po dniu żyćko jego toczyło się. Work-life balance został osiągnięty. Zapanował ten rzadki moment, kiedy wszystko się zgadzało i można było zaznać spokoju ducha. Czego chcieć więcej? Hmm.
Pozostało przygotować noworoczne śniadanie-niespodziankę, a następnie pozbierać rozrzucony po salonie sprzęt do średniowiecznej rekonstrukcji, by cichaczem udać się na trening – wszak wyznaczono już termin Zimowego Turnieju Sportowych Walk Rycerskich w Chrzanowie. Był w połowie naoliwiania nieodzownego atrybutu BHP, czyli przyłbicy, jak i rozmyślań nad tym, czy nie porąbać jeszcze drewna na opał, gdy poczuł pojedynczą wibrację telefonu. Wiadomość. I to od samego Mecenasa Yngha. Nawet jego słowa na ekranie promieniowały prestiżem etycznym i schludnością wziętego warszawskiego adwokata:
„Wstawaj, Zuber, Szyberdach próbuje wykręcić Twój numer <emotka z chupacabrą>”.
Rzeczywiście: nieodebrane od Szypka. Oddzwonił, pełen najgorszych przeczuć.

Gdy Zuber wysiadł z LightningBolta na krakowskim Zabłociu, którego terytorium wciąż należało do zimy, brzemienne od śniegu chmury zdążyły już ustąpić, a rozproszone światło słoneczne nabrało na sile. Pogodne niebo mogło zwiastować rok czysty jak poemat haiku.
W kontraście do lokalnej mordowni, to znaczy przybytku użyteczności publicznej, którego orbita przyciągała klimaciarskie środowisko skupione wokół podziemnego rapu. Wokół której walały się pozostałości po imprezie sylwestrowej. Dla jasności, okolica była podła, ale ludzie dobrzy. Zuber został więc namierzony pośrodku krajobrazu księżycowego i nawoływań zimowego ptactwa, gdy zapatrzył się w odblask rozmigotanej Wisły.
– O, proszę mi aresztować tego tu wariacika! Mieliśmy zgłoszenie kradzieży. Wielu niewieścich serc, hehe! Jak kruszy kopie na tych turniejach, to wszystkie panny odgrywające dworki wzdychają do niego. Czarosław, no gdzie ty masz kajdanki? Do parteru go, ale już! Tylko uważaj, żeby ci nie zanurkował w zaspę, bo dalej to rura stąd pod nogami i tyle go widzieli! Nie chcę potem znowu słuchać, że ktoś przeczołgał się pod śniegiem! Uważasz?!
Zuber najpierw go usłyszał, a potem zobaczył. Uniósł dłonie w obronnym geście:
– Odmawiam zeznań. I przypominam – kwiat forumowej społeczności. Oraz głowa rodziny.
Komisarz Szypek „Szyberdach” ofuknął usiłującego nadążyć za nim przybocznego i zbliżał się dziarskim krokiem. Dumnie wypięta pierś z metalową przypinką w kształcie gwiazdy szeryfa działała w tandemie z nakryciem głowy: kowbojskim kapeluszem o absurdalnie szerokim rondzie. Zupełnie, jakby omiótł wzrokiem z Kopca Kościuszki panoramę miasta w zadumie spod znaku: „I to wszystko jest moje”. Ktoś musiał być root adminem na tym dancingu.
Tak, Szypek porzucił barwy Redów, by przyodziać niebieskie, przynajmniej symbolicznie. Nie oznaczało to przynależnictwa do Niebieskich Pasów. Tę rolę pełnił boysband Zubra, którym sumiennie dowodził Hunt. Hunt, który cieszył się nie tylko najdłuższym stażem spośród lokalnych Szkarłatnych, ale w ogóle uznawany był za redańskiego namiestnika w tym regionie. Do oddziału należało jeszcze dwóch przedstawicieli Straży, czyli rzecz jasna Patrol i Szincza. Zuber pielęgnował swój status cywila i pomimo zaangażowania opierał się jego zmianie. Byli jeszcze Kalen oraz Rdzastyn, którzy zajmowali się kodowaniem. Ten drugi ostatnimi czasy, jak już wiemy, wręcz latająco.
Szypek natomiast wciągnął na siebie przepisowy policyjny mundur, który szybko zastąpił jego brakiem charakterystycznym dla innych wydziałów. Błyskawicznie został kierownikiem sekcji zespołu operacyjno-rozpoznawczego i równie skutecznie awansował na znaczącą pozycję wśród kryminalnych. W ten sposób miał dodać swoim dawnym kompanom prestiżu moralnego oraz wesprzeć ich logistycznie. Jeśli Łoles pilnujący porządku w neo-noirowym Gotham City mógł podeprzeć się o lokalną glinę, tak samo Niebieski Pasy potrzebowały Szypka. A jak powszechnie było wiadomo, Szybek szypki jest. Znaczy, szybki: Szypek, no bo kto?
Przywitali się prawilnie, jak przystało na krakowską ulicę, z wrażenia wypuszczając w powietrze białe, gęste chmurki oddechu. Komisarz wyjaśnił zdawkowo, że ciało znaleziono za winklem, gdzie Zubera odprowadzi teraz nieodstępujący go przyboczny Czaro i gdzie czynnościami zawiaduje druga przyboczna, aspirant Tola Borewicz, która nie daje sobie w kaszę dmuchać.
– Także dawaj za garaże, wariacik i rozruszaj mi towarzystwo poddające zwłoki oględzinom, ponieważ coś się jakaś dziwna niemrawość wdała, a sam muszę tymczasem zahaczyć jeszcze o wnętrze, by przesłuchać właściciela. Jeśli już wdepniecie w materiał dowodowy, to postarajcie się przynajmniej mi go nie roznieść po całym terenie.
Pomimo chłodu, aż zakasał rękawy. Zuberowi ze wzruszeń pozostało wzruszenie ramionami.
Czarosław oszczędnym gestem polecił mu więc podążać za nim. Zubera zastanowiło, dlaczego zaufanym Szypka jest łapserdak z rumianą cerą i odstającymi uszami oraz błyskiem nagminnego wyrywacza w oku, ale nie miał też powodu, żeby podważać skrupulatną naturę komisarza. Może po prostu został mu narzucony?
Z analizy wyrwał go znowu wibrujący telefon. Kolejna wiadomość, tym razem od partnerki:
„Kochanie, czy Ty znowu wymknąłeś się na warsztaty z jednym czy drugim urwipołciem od rekonstrukcji? Wracaj szybko. Kupisz proszę po drodze napój bio na bazie śródziemnomorskiego migdału pomieszanego z ekstraktem z lembasów?”.
Naciągnął czapkę głębiej na uszy.
Krzątanina towarzysząca czynnościom trwała za garażami, a ich zakres wyznaczała taśma policyjna. Nieopodal z silnikami na chodzie stały cztery fury, w tym nieoznakowane, a obok krzątała się cała kompania, czyli kilku mundurowych, technik z walizeczką, kichający prokurator i biegły lekarz. Oraz wystawały dwie znajome mordeczki.
Szincza usłyszał chrupot jego podeszw na szronie jako pierwszy, ale to Patrol zareagował przed nim: inspektor wdzianka obrócił się gibko i zmierzył stylówę Zubera wnikliwym spojrzeniem spod designerskich przyciemnianych szkieł z filtrem światła niebieskiego. Jak widać, patrol stylizacyjny trwał. W końcu jego twarz konesera rozjaśnił werdykt: milczący szacun. Stojący z nim niemal ramię w ramię Szincza – spod którego kurtki wystawał tradycyjny strój treningowy do ju-jitsu – na widok Czarosława przewrócił oczyma. Przyboczny Szypka jakby wyczuwając jego rezerwę, zwrócił się do Szkarłatnego jowialnie:
– Chyba nas sobie nie przedstawiono. Czaro jestem. To zaszczyt pracować z…
– Czy ty w ogóle masz konto na forum?
– Naajak!
– A jakiś nick?
– Charrujący_Charizard?
– Nie kojarzę.
– A, bo wiesz, ostatnio odpoczywam.
W oczach Szinczy malowała się niegasnąca łowiecka ambicja pogromcy trolli.
– Czy ja przypadkiem nie wlepiłem tobie z miesiąc temu bana za okultystyczne memy?
– Nie. – Czarosław odpowiedział zbyt szybko.
– A-ha. – Szincza był jeszcze szybszy.
– Ty, Zubi? – rzucił dyskretnie Patrol podczas przywitania. – A Hunta to żeś ostatnio nie widział? Najlepiej się rozeznajesz jak tam z nim, c’nie? Jak coś, to od razu sprawdziłem i nie, to nie on się rozkłada tam za taśmą.
Zuber wyglądał na kogoś, kto rozeznawał się aż nazbyt dobrze. Uczciwie się nad tym zastanowił. W tym momencie dotarło do niego, kogo widział w rave'owym koszmarze.
– Jak tak pomyślę, to ostatnio tylko we śnie… W sensie, na plebanii. Nieważne. I tak mi nie uwierzycie.
– A, bo balowaliśmy wczoraj na Sylwka, miał pobrylować z nami i cosik nie ma z nim kontaktu.
– E tam, pewnie jest z kobitą. Albo na afterze z normikami. Odezwie się lada dzień. No i jak tam, udane balety? – Obdarzył swoich chłopaków przeciągłym spojrzeniem.
Patrol aż znacząco przycisnął przyciemniane okulary, by ukryć, jak bardzo udane. Wymienili z Szinczą ukradkowe spojrzenia. Które oczywiście nie umknęły Zuberowi.
– No? – Aż rozłożył ręce w oczekiwaniu. – Co żeście nawywijali tym razem?
– Głupia sprawa – mruknął Patrol – ale jakoś tak wyszło, że w ogólnym rozweseleniu puściliśmy z dymem Sukiennice. Na szczęście zamówiliśmy u Redów cofanie w czasie, więc gdzieś tam w równoległej rzeczywistości rośnie właśnie ciekawa odnoga. Dobre wieści są takie, że przynajmniej wreszcie mamy pewność – nie żyjemy w najgorszym timelinie, c’nie?
Zuber wyglądał na kogoś, kto z pewnością nie żył w najlepszym. O ile dobrze się orientował, raz na kwartał magia Redów pozwala na takie zaklęcie. Można było skoczyć w przeszłość maksymalnie dwanaście godzin wstecz, o czym pomyślano z troski o backup danych:
– Żeby tak cofnąć czas, to chyba musiała pójść zrzutka większości personelu Szkarłatnej Wieży, a może i jeszcze kogoś z Twierdzy. To wyście wszyscy tak zabalowali?
– Ja, na ten przykład, tylko połowicznie.
Niesforna czupryna przywodząca na myśl Boba Dylana wystawała z okna jednego z radiowozów i nieodmiennie należała do Kalena, podobnie jak zachrypnięty głos.
Zuber ruszył do niego szybkim krokiem. Programista próbował poczochrać włosy prawą dłonią, ale w połowie tego bezwiednego gestu wstrzymała go obręcz kajdanek na przegubie.
– Kalen? Przecież ty jesteś złoty chłopak. Co jest grane, ktoś podrzucił ci fisstech?
– To długa historia – skwitował. – Zaczęło się od tego, że kodowanie wymknęło mi się spod kontroli i zawinęło w spaghetti. Tak poleciałem z tematem, że aż linijki się ugotowały. Musiałem zrobić sobie przerwę, by oczyścić umysł.
Zuber pochylił się nad okienkiem i dopiero teraz zauważył, że łącznik kajdanek wiódł do przegubu należącego do drugiej osoby. A mianowicie driady, która ze zblazowaną miną zatopiła się w tapicerce. Sylfida miała na sobie wdzianko, któremu Patrol z pewnością wystawił już maksymalną notę: cekinowo-szyszkowaty garnitur. Jej nieprzeniknione kocie oczy lustrowały właśnie zdjęcia jakiejś alternatywki na portalu społecznościowym. Cedziła przy tym pod nosem: „Niedoczekanie twoje, lambadziaro”.
– Chłopy namówili mnie na gniotownik w Sukiennicach – kontynuował Kalen. – A że miałem potrzebę uwolnić głowę, to nie mogłem pominąć w tłumie imprezowiczów grupy driad. Akurat Patrol do nich podbił z bajerą, że niby nie wymówisz Pat Patrolewicz bez „lew” czy że Pat rymuje się z szach-mat. Znaczy, nie wiem, na tym etapie mogłem już coś źle zrozumieć. Pewne jest to, że jedna go nie słuchała, więc prawilnie do niej zagadałem.
– Chyba wiem, dokąd to zmierza. – Zuber znacząco zerknął na spajające ich kajdanki.
– Mnie też w ogóle nie zdziwiło, kiedy zaczęła recytować kontemplacyjne eseje Thoreau hołdujące bliskości natury. No i teraz ludzie Szypka wożą nas po całym mieście w poszukiwaniu ślusarza, który jest otwarty w święto. Albo chociaż trzeźwy. Ubawu co niemiara. Nawet pracownia artystycznych ram stylowych okazała się dzisiaj zaplombowana. No i zanim podjęliśmy nowy trop, dostali to zgłoszenie, a tymczasem Tola, to znaczy aspirant Borewicz, jej czymś podpadła.
Zuber miał nieodparte wrażenie, że Kalen pominął w tym wszystkim niezwykle istotny detal, ale ostatecznie znowu wzruszył ramionami: może życie naprawdę było lepsze, gdy otaczał je nimb tajemnicy? Grunt, że przynajmniej jedna osoba z ekipy wyglądała na szczęśliwą.
– Myślicie, że ta bagieta kiedykolwiek czytała Dostojewskiego? – Driada spiorunowała wzrokiem z dystansu studentkę o wyglądzie Britney Spears, która naganiała resztę zespołu Szypka i w której Zuber rozpoznał alternatywkę ze zdjęć. – Albo choć raz widziała go na żywo?
Zuber podniósł głowę, jakby nagle mu coś do niej przyszło. Wyciągnął telefon, by odpisać ukochanej jako posłaniec alarmujący: „Kochanie, gdzie ja Ci znajdę napój bio ze śródziemnomorskim lembasem w dzień świąteczny?”. Odpowiedź przyszła natychmiast: „Migdałem. A zaglądałeś do Salamandry? Przecież mają otwarte codziennie”.
No jasne. Nie tak łatwo było zapomnieć o sieci sklepów spożywczych typu convenience. Cynobrowy logotyp z sympatycznym ga–płazem rozświetlał jak neon każdą ulicę. Niegdyś podstawowe węzły struktury społecznej, a obecnie lokalne punkty orientacyjne i niezatarty element krajobrazu. Zuber nie miał w zwyczaju zawodzić swoich bliskich, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i ukrócić wydłużające się czynności, by czym prędzej zagrzebać się z powrotem w domowych pieleszach.
– Wystarczy mitrężenia! – ogłosił wszem i wobec. – Miejmy już z głowy te oględziny.
By zaznaczyć pełną gotowość, Patrol na wszelki wypadek znacząco zdjął i ponownie założył okulary, a Szincza naprężył muskuły. Nim jednak dane im było cokolwiek przedsięwziąć, ich myśli zagłuszyło rześkie chrzęszczenie butów. Kogo tu jeszcze brakowało?
Wąsaty sześćdziesięciopięcioletni kombatant dreptał sobie w wojskowym obuwiu przez sąsiadujące pole, wyrywając się naprzód tak krewko, że nawet Szypek z trudem dotrzymywał mu kroku. Właściciel przybytku widocznie tylko czekał na wizję lokalną, bowiem wnet oskarżycielsko wycelował dłoń w kierunku włazu do studzienki kanalizacyjnej, wydając wyrok:
– Stąd strzygowie wylgnęli!
– Z pańskiej wcześniejszej relacji wyłonił się raczej szkic dystyngowanego staropolskiego wąpierza, a jednak poszlaki jednoznacznie wskazują na udział – po twarzy Szypka przemknął cień – Wojowniczych Żółwi Ninja?
– Poszlaki? – Stary wiarus zbył go machnięciem ręki. – Panie, a idź pan w… Kiedyś to były poszlaki, nie to co teraz.
Chwilę później Zuber naciągnął na dłonie jednorazowe rękawiczki, pochylił się nad ciałem i otoczony kordonem ciekawskich stróżów prawa rozpoczął skrzętną dłubaninę.
– Co my tu mamy? Niepozorny jak na dilera kręcącego się przy dzieciarni od rapsów. Jesteście pewni, że tak był ułożony? Widzę rany cięte na krtani. Mm-hm. Kolejne obrażenia tutaj… Obsłużyli klienta maczetą, poprawili skalpelem i odfajkowane. Chirurgiczna precyzja. Przecież od razu widać, że to jakieś porachunki gangów. Tutaj przebiega czyste cięcie. I tutaj kolejny przebieg. A jeszcze tutaj na bruku macie posokę układającą się w znak zapytania. Wycelowany w ciebie, Szyberdach. Pyta, co my tutaj, u licha, robimy. I dlaczego pisał do mnie sam Yngh?
– Moim zdaniem to robota skolopendromorfa – oświadczył tonem znawcy komisarz. – Niedługo wiosna, więc zaczęły wyłazić na żer. Czarosław jako ekspert od egzotycznej fauny nie zadał kłamu tym spekulacjom. A jeśli nie skolopendromorfa, to już z całą pewnością wąpierza.
– Gdzie ty widzisz tutaj ślady picia krwi? To typowe obrażenia od egzekucji maczetą.
– No, przecież mówię. Wąpierz z maczetą. Nihil novi.
– Szypek, ja tu nie widzę wykwitu innej sfery. A Niebieskie Pasy Szkarłatnej Wieży wzywa się do spraw koniunkcji sfer, czyli nie koniunkcji między drugorzędnymi gangusami, którzy pomnażają towar blenderem w piwnicy wujka. Nie stawaj w szranki z rycerzami, przyjacielu.
Zuber wymienił z Patrolem i Szinczą ukradkowe spojrzenia. Które oczywiście nie umknęły Szypkowi. Komisarz uznał za stosowne dać za wygraną. Gestem przyciągnął do siebie trio, a następnie tuż nad gnijącymi zwłokami dilera objął chłopków przytulasem serdecznym oraz pojemnym tak, że znalazłoby się w nim miejsce jeszcze przynajmniej dla Kalena, oczywiście pod warunkiem, że w okolicy znalazłby się też ślusarz.
– Otwieramy 2025 rok, więc po prostu chciałem na przywitanie zobaczyć moich wariacików w komplecie. Bo wiecie, męska przyjaźń jest taka męska. Szorstka jak futro na niedźwiedziu, ale także pluszowa jak to misia, a nawet misiaczka. Męska przyjaźń to wszak rzecz wielka i piękna. Więc… co tak nagle zamilkliście?
Skrępowany Zuber nie wyglądał na kogoś z rozmachem otwierającego nowy rok, tylko jakby już chciał go szczelnie zamknąć. Obok w plątaninie kończyn Patrolowi aż zaparło dech, niekoniecznie na skutek wzruszenia. Szincza znosił oznaki czułości dzielnie, a przynajmniej skoncentrował się na staraniach, żeby trzymać fason pomimo krwi pulsującej mu w skroniach. Ratunek, jak to często bywa, przyszedł z najmniej spodziewanej strony – ocalił ich Charrujący_Charizard człapiący z radiem policyjnym przy swoim odstającym uchu:
– Tej, no nie uwierzycie. Przyszło kolejne zgłoszenie. Na Zakrzówku znaleźli topielca!
– Kurczę, szefie, kolejny trup w ciągu paru godzin? – Tola aż zapiszczała z niekłamanym podziwem. – Ty to masz jednak szczęście!
Szypek natychmiast rozluźnił uścisk, by jako racjonalny facet zacieśnić erupcję nastrojów oraz zacisnąć dłoń na swojej gwieździe szeryfa.
– Doceniam wasz animusz, ale wolałbym jednak, gdybyśmy zachowali szacunek do majestatu śmierci. Jesteśmy na służbie. Nie chcemy problemów natury wizerunkowej. Uważacie?!
Wiwatowanie zamarło z impetem zatrzymującej się gramofonowej płyty.
– Ale co prawda, to prawda – dokończył komisarz, z grzeczności nie śmiejąc zaprzeczyć. – Złote rozdanie, ha.
Ogólny zapał wrócił błyskawicznie. Na jego fali aż wzniósł się nasłuchujący radia Czarosław:
– Ej, świadek relacjonuje, że ten dzik, co to wpadł do kamieniołomu i się utopił właśnie ożył, a od kilku minut pływa w kółko motylkiem. Czyli jakie są teraz procedury?
– Czarosław, co to za krakowska zamota? – Szypek zdobył się na pedagogiczny ton. – Jeśli dzik utonął, a teraz pływa motylkiem, to nie uważasz, że jego klasyfikacja zmieniła się z topielca na utopca? Topielec z pulsem? Może jeszcze precel bez dodatków? Albo mimika kolana?
– No pewka, że kolana – zaperzyła się aspiranka, majtając lewą nogą. – Moje potrafi się uśmiechać i smucić na zawołanie. Wiecie, ile to ćwiczyłam?
Komisarz Szyberdach rozważył jej słowa z nagłym rozkojarzeniem. Właśnie lustrował swój telefon, pochłonięty nową wiadomością.
– Aspirantko Borewicz, na nieumarłego dzika uśmiechnięte kolano jak znalazł. – Przeniósł wzrok na chłopaków. – A wam proponuję sprawdzić pocztę. Nie wiem, jak to przeżyję, ale centrala nakazuje odstąpić Czarosława. Ma być kierowcą, który zabierze was do Wwa.
W tym momencie raz jeszcze zawibrował telefon Zubera. I nie tylko jego; do swoich kieszeni unisono sięgnęli także Patrol i Szincza, a na ich wyświetlaczach rozbłysła pewna słynna żółta plansza. Zuber czuł się tak, jakby wpatrywał się w swój przez teleskop, a wszystko docierało do niego z ogromnej dali. Oto dostali wspólne wezwanie do Szkarłatnej Twierdzy. A wezwanie do kwatery głównej, siostro i bratku, jest nieodwołalne. I tyle ze spokojnego początku roku u boku rodziny. Nie miał oczywiście pretensji do Redów; wiedział, że to była przykra konieczność podyktowana okolicznościami niezależnymi od nich. Rajzefiber wpłynął nie tylko na jego oblicze.
– Akurat teraz? – żachnął się Patrol. – A miałem zaraz wbić na Kleparz, by zrecenzować jakieś stylówki, c’nie?
– A ja udać się na trening do mojego dojo – zawtórował mu Szincza. – Leakerzy nie śpią.
Szypek otaksował zebranych bez choćby jednej łzy.
– Nie patrzcie tak na mnie, Borewicz. Zagramy w międzywydziałowy turniej w Scrabble dopiero, kiedy miasto będzie bezpieczne. Pomyśl lepiej o tym, że dawno nie przelatywaliśmy przez Ruczaj na bombach. They see me rollin', they hatin', hehe. Ej, co wy tam jaracie i kitracie po kieszeniach, Stopczyk? A może by się tak zacząć dzielić się z resztą w ramach postanowień?
Zuber nie wyglądał jak ktoś, kto… Dajmy na chwilę spokój Zuberowi i pozwólmy mu odejść na stronę celem przekazania partnerce, żeby nie czekała na niego z noworocznym obiadem.
Ludzie Szypka – rzecz jasna z pominięciem Charizarda – rzucili się do samochodów niczym hałastra rodem z Mad Maxa; ktoś nawet zaklinował się w bagażniku i wierzgał nogami. Tymczasem protesty Kalena grzecznie przypominającego o potrzebie rozkucia go i uwolnienia od driady zgubiły się w kakofonii zagrzewanych silników, pisku opon i jazgotu ruszających na sygnale pojazdów. Oraz deklamującej mu wiersze Coleridge’a samej dziwożony. Pęd, a przede wszystkim poezja aż przyszpiliły go do siedzenia. I tyle go widzieli.
Owszem, przynajmniej jeden członek ekipy wydawał się być w dobrych rękach: Szincza znowu przewrócił oczyma, gdy Czarosław wszedł im w klarę, machając nieśmiało kluczykami do auta. Zuber nawet tego nie zauważył. Kiedy chwilę później z rozwianą grzywą wpatrywał się w krajobraz umykający za uchylonym oknem, usiłował złowić znaczenie swojego bytu, który może byłby lżejszy, gdyby po prostu udać się na łowy za tym przeklętym bio nerkowcem.
Chwila, a nie chodziło o żurawinę?

Na razie jednak udał się tropem Yakina, porzucając panoramiczną ścianę, za którą dogorywało kodowanie. Jego odbicie i tym razem nie zostawiło na niej żadnych śladów.
– To brzmi jak zadanie dla Hunta. Dlaczego Vatt chce rozmawiać akurat ze mną? Przecież nie zostałem Szkarłatnym. I ani myślę. Nie mogliście wezwać naszego krakowskiego szefuńcia? Nie bez powodu mówią o nas „junta Hunta”. To on jest decyzyjny.
Yakin po raz pierwszy posłał mu zrezygnowane spojrzenie, a Zubera – który przecież nosił taką ewentualność z tyłu głowy – uderzyło nagle, że znalazł się bliżej prawdy, niż sobie tego życzył.
Cała Szkarłatna Twierdza stała się jedną wielką nieobecnością Hunta.
W końcu Ferdydurke doczekało się godnego następcy.
 
confused-im.gif
 
Lektura tego rozdziału to jak czesanie grzebieniem z wiotkiej gumy strumienia sosu pieczeniowego - jest to umami, WIEM, że to umami, ale dopiero jak co jakiś czas o ząb się zahaczy kawałek mięska w postaci znajomego nicka albo okoliczności (Yakin z tygrysem!), to mam pełną kompatybilnosć.
To nie z tekstem jest coś nie tak, tylko z narzędziem, w tym przypadku z moim nie dość pofałdowanym mózgiem.
...ale jak się skupię...

Ogólnie lektura sprawiła mi sporą przyjemność, tylko muszę kilka razy powtórzyć, żeby skumać, dlaczego.

Dzięki :D
 

Galadh

Forum veteran
W kwestii formalnej chciałbym oświadczyć, że można mnie roastować.

Zawsze jestem ciekawy odbioru i tego, co można poprawić, żeby był lepszy. Osobiście wychodzę z założenia, że robiąc coś twórczo czy kreatywnie, powinienem traktować to z najwyższą powagą, inaczej jaki byłby w tym sens. Taka proza spod znaku fan-fiction nie jest tutaj wyjątkiem. Tzn. absolutnie zaakceptowałem kiedyś fakt, że wszelkie formy pisarskie to nieskończone dupogodziny, na które składają się ciągłe poprawki, udoskonalenia, przycinanie "tłuszczyku", zmiany narracyjne, itd., a nawet ten przypadek wymaga przestrzeni godnej pracy na etat, ha. Reasumując, ile bym serca w to nie włożył, to nie tylko pozostaję otwarty na krytykę, ale i wręcz do niej zachęcam.

Być może tymi ciągłymi korektami trochę zagmatwałem sytuację, niemniej, tak to pewnie wygląda, kiedy zakłada się luźną rozrywkę, a łączy perfekcjonizm z festiwalem nawiązań, bombardowaniem smaczkami, itd.: domyślam się, że wątpliwości budzić mogą ramy narracyjne. Zuber skaczący we wspomnieniach o przeszło dekadę, a potem do początku teraźniejszego, feralnego dnia wydawał mi się idealnym wprowadzeniem.

Moja strategia w stosunku do tego, co było 11 lat temu zmieniła się przynajmniej o tyle, że nie ma tu już radosnej spontaniczności, więc każda wzmianka jest po coś, a infantylny humor wyparły w dużym stopniu cienie żyćka (wiadomo, teraz to już tylko poważne schadzki z driadami!). Fajnie było w trakcie Vol. 1 wrócić pisarskiego rytmu i stopniowo odzyskiwać flow, ubawiłem się przednio. Na pewno będzie już tylko lżej, choć od czasu do czasu wjedzie flashback.​
W końcu Ferdydurke doczekało się godnego następcy.
Ach, to ten spin-off mojej ulubionej mangi? Wciąż do nadrobienia! /s

EDIT: Dziękować każdemu, kto dał temu szansę, no i co, stick with us?
 
Ja mam w zasadzie tylko dwa pytania do autora :D. Mocno było pite? Czy może poszukiwania weny miały inny charakter? :coolstory:
 
Kiedy wydanie w papierze? :)
Jeśli Redzi są zainteresowani, to na pewno się jakoś dogadamy. :howdy:
Ja mam w zasadzie tylko dwa pytania do autora :D. Mocno było pite? Czy może poszukiwania weny miały inny charakter? :coolstory:
Nie po drodze mi z jakimikolwiek wspomagaczami. :cool:

Otóż proces kreatywny przeprowadziłem w stu procentach o moich własnych siłach, jedyne co, to do pisania ubierałem mokasyny, marynarkę i czapkę foliową, niekoniecznie w tej kolejności.
 
Bardzo dobre ... bardzo rzekłbym zastanawiając się ... rzekłbym zastanowiwszy się, że jednak nie bardzo ... bo gdzie jest Wallace? :p Ale zastanowiwszy się zastanawiając się zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że nawet bez Wallace`a to jest dobre bardzo :)
 
Bardzo dobre ... bardzo rzekłbym zastanawiając się ... rzekłbym zastanowiwszy się, że jednak nie bardzo ... bo gdzie jest Wallace? :p Ale zastanowiwszy się zastanawiając się zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że nawet bez Wallace`a to jest dobre bardzo :)
Może ta postać pojawi się w głównym akcie?
 
W kwestii formalnej chciałbym oświadczyć, że można mnie roastować.​
Okeeeeeeej

Słabo znam się na piłce nożnej, ale wiem, że żył sobie kiedyś taki Bill Shankly. Prawdziwa legenda Liverpoolu, tak mówią. W każdym razie on kiedyś powiedział coś takiego - "Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz". Krakowski spleen, powiedzmy sobie szczerze, nie jest najlepszy, ale to chyba nie jest twój ostatni mecz, prawda? To wygląda bardziej jak wprowadzenie.
Ta historia ma w sobie jakiś ukryty potencjał, tylko trzeba go jeszcze wydobyć. Nie chcę się bawić w górnika, ale powiem tobie, że podoba mi się to jak wykreowałeś ten świat, tylko nie bardzo go rozumiem. To jest jakiś matrix, w którym Redzi, hmm, eee, co oni właściwie robią? Tworzą gry, obejmują władzę nad różnymi dystryktami? Nie bardzo to rozumiem, ale chyba z czasem to się wyjaśni. Prawdaż, czy nieprawdaż? Funkcję Niebieskich Pasów rozumiem, jest to w miarę czytelne i zrozumiałe. Jeśli jednak miałbym oceniać całość to stwierdziłbym, że lubisz Gombrowicza, co @Szincza trafnie zauważył. Tylko czy to jest wada? Dobrze byłoby pewne kwestie rozjaśnić i wprowadzić nieco dłuższą opowieść. A i smaczki zawarte - fajnie było to wyłapać. Czekam na więcej.
 
Top Bottom